Pierwszy był wulkan Pacaya (2552m) w Antigua, drugi San Pedro (3020m) w pobliżu jeziora Atitlan, przyszedł czas na kolejne wulkany w Quetzaltenango, a tu ich nie brakuje. Można wybrać się na najwyższy z nich Tajamulco (4220m), który zostawiłam sobie na deser, gdy wrócę w marcu do Xeli, podobnie jak i aktywny wulkan Santiaguito (2488m).
![]() |
Widok z Santa Maria |
Udałam się więc z przewodnikiem na wulkan Santa Maria (3772m). Wprawdzie później plułam sobie w twarz, że nie zaryzykowałam i nie poszłam sama, ale skąd mogłam wiedzieć, że po pierwsze droga jest prosta i nie sposób się zgubić, po drugie maszerowały tą trasę dziesiątki miejscowych, którzy tego dnia przyjechali z okolicznych wiosek, by na szczycie wulkanu odprawić ceremonie. Miałabym więc wsparcie ze strony innych, a nerwów bym sobie nie zszargała.
![]() |
Dziewczyny z Totonicapan |
Oprócz mnie i przewodnika, zresztą bardzo sympatycznego (choć po moich przygodach w San Pedro podchodzę już do miejscowych przewodników z dużą rezerwą) szła młoda, sympatyczna i straszliwie powolna parka z Nowego Jorku – w pełnym rynsztunku: turystycznych ciuchach i butach, tylko jakoś kondycję zapomnieli ze sobą zabrać. Szybciej od nich śmigały na szczyt majańskie kobiety w swoich eleganckich bucikach i sukienkach. Nowojorczycy potrzebowali miliona przerw, ciężko im się oddychało, co w sumie było dość zrozumiałe ze względu na wysokości. Ja jednak takiego problemu nie miałam. Nie mówię, że moje tempo było jakieś szalone, bo biec całą drogę na szczyt, bym raczej nie dała rady, w przeciwieństwie do naszego przewodnika, ale na miłość boską, tempo ślimacze też ma swoje granice.
![]() |
Chłopcy z Totonicapan |
Całe szczęście przewodnik specjalnie mnie nie powstrzymywał, jak to zwykle z przewodnikami u nas w Polsce bywa. Nie słyszałam w kółko: „Sama nazwa sugeruje, że przewodnik idzie na przedzie”. I dobrze, bo mogłam maszerować szybciej, tyle że później musiałam czekać. Pod górę jednak nie było tak źle, bo docierając na szczyt przed resztą, mogłam dłużej cieszyć się widokiem. A widok był nieziemski. W oddali po lewej stronie niczym fatamorgana majaczyło siedem wulkanów, po prawej rozpościerał się widok na góry i doliny.
![]() |
Santiaguito |
Szłam przed siebie i krok po kroku wyrastał przede mną najgroźniejszy – wulkan Santiaguito, który wyraźnie i głośno dawał o sobie znać. Raz po raz rozlegał się huk i z głębi niczym raca, wytryskiwały kłęby białego dymu. Z minuty na minutę biała chmura gęstniała, zmieniając się niemal w mgłę, która po pół godzinie niemal całkowicie przykryła wulkan.
Zza gęstej mgły cały czas jednak dochodziły pomrukiwania jakby Santiaguito mówił, że choć jest stary i ledwo zipie, to nadal jednak jest groźny i należy mieć się na baczności.
![]() |
Ceremonia |
Na szczycie było niemal mistycznie. Wybuchy wulkanu i śpiewy Majów z Totonicapan (oczywiście powiedzieli mi, że są z Toto 🙂), a do tego niewyobrażalnie niebieskie niebo, zimny wiatr, bawiący się moimi włosami i intensywne słońce, palące w twarz – i uczucie wolności.
Czar jednak w miarę szybko prysnął, gdy ruszyliśmy w drogę powrotną.
0″>
![]() |
Prawdziwy Guatelmateco |
Miałam cichą nadzieję, że z górki, Nowojorczykom pójdzie lepiej. Tyle że jak wiadomo „nadzieja matką głupich”. Była to dla mnie o tyle istotna sprawa, że o 14 zaczynałam lekcje hiszpańskiego, a chciałam mieć jeszcze chwilkę na prysznic i obiad. Właściciel agencji obiecał mi, że o 13 będę już w domu. Obiecanki cacanki. Ja oczywiście to byłabym o 11 z moim tempem. A tak czekałam na nich niemal 1,5 godziny. Do domu dojechałam na tyle, by zdążyć zabrać zeszyt i słownik, i pognać z powrotem do centrum. No, cóż, tak to jest jak się wybiera z grupą, dlatego postanowiłam, że w weekend z żadną agencją nigdzie nie idę, tylko spróbuję dotrzeć sama na wulkan Chicabal (2900m).
![]() |
Napis przed wejsciem do Laguny |
Ilsy ze szkoły, wytłumaczyła mi jak tam dotrzeć, więc spakowałam dwa litry wody, banany i w sobotę ruszyłam podbijać kolejny wulkan do Laguny Chicabal. Sama. I muszę przyznać, że tak opcja jest dla mnie najlepsza. Nikt mnie nie popędza ani nie spowalnia. Nie muszę robić przerw odpoczynkowych co dziesięć minut i mogę podążać swoim tempem. Oczywiście, miałam obawy przed zabłądzeniem, ale udało się i tego uniknąć. Zaczęłam zauważać, że coraz mniej się gubię – dobry znak.
![]() |
Schody do krateru |
Laguna Chicabal – to jezioro, które powstało w miejscu krateru, będące świętym miejscem Majów.Do krateru można zejść zwyczajną drogą albo krocząc po sześciuset piętnastu stromych schodach. Wokół jeziora można znaleźć mnóstwo altarów, czyli miejsc, w których podczas ceremonii pali się ogień. Każde z tych miejsc jest oznaczone innym symbolem nagual.
![]() |
Jeden z Naguali |
Nagual to taki „znak zodiaku”, który mówi o dobrych i złych stronach każdego człowieka, a każdy ma przypisany inny znak (ja np. jestem Tz’k’in, co oznacza ptaka). Każdy nagual odpowiada innemu dniu tygodnia, dlatego też ceremonie odbywają się np. konkretnego dnia przy konkretnym altarze, strzeżonym przez, odpowiadający danemu dniu, nagual.
![]() |
Jeden z altarów |
Oczywiście i tu nie brakowało zgrupowań, które wznosiły modły, śpiewały i wspólnie się radowały.
Wycieczka zajęła mi cztery godziny i kosztowała mnie zaledwie 25Q (ok 10 zł), podczas gdy agencje turystyczne za tę przyjemność liczą sobie 160Q (ok 70 zł). A miałam przy tym znacznie więcej przyjemności i zero nerwów, oprócz początkowego stresu, że się zgubię.
![]() |
Krater |
![]() |
Mgła w dolinie |
***
Piątek był moim ostatnim dniem w szkole. W ten dzień aktywnością dodatkową jest zawsze wspólny lunch. Zwykle Ilsy przygotowuje tradycyjne danie, rodem z Gwatemali, a inni uczniowie mogą albo przynieść owoce, desery czy też sami mogą coś upichcić, najlepiej oczywiście danie rodem ze swojego kraju. Ani czasu specjalnie nie miałam, ani ochoty, więc wykpiłam się tylko owocami, ale wspólny lunch z panią dyrektor Sary i resztą uczniów oraz nauczycielami był niezwykle miły, no i smaczny.
![]() |
Wspólny lunch |
Ilsy przygotowała pepian, o którym kiedyś już pisałam i za którym specjalnie nie przepadam ze względu na dodatek świeżej kolendry. Pepian jednak w wykonaniu Ilsy przeszedł moje najśmielsze oczekiwania – był rewelacyjny. W ten oto sympatyczny sposób pożegnałam szkołę i mojego rewelacyjnego nauczyciela Daniela, który mam nadzieję będzie jeszcze pracował w marcu, gdy wrócę, by dokończyć swoją hiszpańska edukację (na horyzoncie kroi mu się nowa opcja zawodowa).
![]() |
Mój nauczyciel |
Daniel zdradził mi pewna tajemnicę. Otóż teraz już wiem, dlaczego szkoły w Gwatemali są dużo tańsze niż np. te w Meksyku. Oczywiście jest to kwestia wykształcenia. W Meksyku w szkołach językowych uczą tylko nauczyciele po studiach wyższych, w Gwatemali zaledwie 2% ludności studiuje, a z tego tylko ¼ kończy studia. Większość więc nauczycieli w szkołach dla obcokrajowców to ludzie po kursach, co niestety daje się często odczuć. Wiem, że to nie reguła, ale jednak umiejętności metodologiczne znikąd się nie biorą. Ja choć skończyłam studia, nie umiałabym kogoś innego nauczyć języka polskiego, do tego jest potrzebna metodyka, której np. moim nauczycielkom w San Pedro zabrakło. Sama umiejętność posługiwania się określonym językiem, nie upoważnia do bycia nauczycielem i uczeniem tego języka. Oczywiście są wyjątki, które po prostu urodziły się z talentem pedagogicznym i świetnie potrafią przekazywać wiedzę. Są to jednak jednostki. Daniel skończył studia i żaden z poprzednich nauczycieli nie potrafił tak świetnie wszystkiego wyjaśnić zawiłości gramatycznych jak on, za co jestem mu bardzo wdzięczna.
Więc teraz wyruszam i wracam w marcu do Xeli, niezależnie od wszystkiego. W końcu zostawiłam tu ponad połowę swoich rzeczy, których nie miałam ochoty dźwigać ze sobą w tułaczkę do Hondurasu i Salwadoru, i kto wie gdzie jeszcze.
Nie bądź taka Zosia samosia. A tak na marginesie, to trzeba było jak Mały Książę wziąć się za czyszczenie wulkanu, żeby nie nudzić się czekając na nowojorskich maruderów 🙂
Lubię być Zosią Samosią, bo tak jest wygodniej i ciekawiej 🙂
Magiczne widoki, przepiękne. Zazdraszczam 😉
Widok z Santa Marii to chyba najjpiękniejszy widok, jaki do tej pory widziałam, nie tylko tu w Gwatemali, ale w ogóle.
Ciekawe jak ja poradziłabym sobie z taką wspinaczką na wulkan. Widoki z góry muszą być wspaniałe. Powodzenia w dalszej drodze 🙂
Chyba dałabyś radę Edith, choć łatwo nie jest dla mieszczuchów 🙂
A o jakich to „ceremoniach” i „zgrupowaniach” na szczytach wulkanów tak lapidarnie piszesz? To katolickie msze, czy staromajańskie rytuały? Chyba nie wrzucają do kraterów ofiar dla bogów? Zakrawa jak jakieś sekciarskie czary mary. Nie dziwota z tymi Amerykanami – ekwipunek mieli pewnie wypełniony hamburgerami i diet colą. No bo przecież skąd wzięła się nazwa ich narodowej dyscypliny sportowej „wolna Amerykanka”? Zdaje się, że ci Twoi właśnie ją uprawiali. Tylko 1/4 kończy studia?! Ale dlaczego? Są takie trudne (w co wątpię, zważywszy procent, jaki je podejmuje), drogie, czy może po prostu wynika to z tego, że muszą rzucić się w wir roboty, żeby wyżywić osiem gąb swych braci i tyleż samo sióstr? Foty nieba nad wulkanami powalają; „the breathtaking blue” – jak tytuł jednej z moich ulubionych płyt Alphaville. Zostawiłaś połowę rzeczy? Nie kwestionując uczciwości gospodarzy, lecz mając… Czytaj więcej »
Jeszcze a propos tych studiów; miałem na myśli to, że jeśli ministerstwo edukacji widzi, że tylko 2% decyduje się na wyższe wykształcenie, to siłą rzeczy lekko zaniżają poziom, żeby zachęcić większe rzesze i „przymusić” do zdobywania wiedzy i ukończenia nauki. W kraju musi być jakaś jelita intelektualna – choćby nawet przygłupia, ale z papierem, hyhy. U nas swego czasu było podobnie choć odwrotnie – MEN zdecydowało, że posiadacze First Certificate nie muszą zdawać matury z angola; ponieważ tabuny dzieciaków już w podstawówkach zaliczały ten egzamin, najpierw znacznie podnieśli poziom, a gdy nie poskutkowało, przywrócili obowiązkowe matury – ukłon w stronę nauczycieli angola, którzy po prostu na czas matur byli bezrobotni.
Obrzędy i ceremonie dziwaczne normalne jak wszystkie majańskie. Pala ognisko, leją do niego alkohol, sypia jakieś kwiaty, świece i zapachy i mamroczą coś pod nosem. Ci na wulkanach gość z obsługi powiedział mi później, bo się go spytałam, ze to ewangelicy – ci w Chicabal. Ci, z kolei na Santa Maria to chrześcijanie. Ale te religie tu się mieszają z majańskimi nieco. Niby wierzą w boga, ale w innych też.Z kraterem to nie wiem. Na Santiaguito nie byłam, a tam myślę najlepsze miejsce na wrzucanie ofiar, bo co to za radocha do nieczynnego krateru wrzucać? A Amerykanie byli młodzi, młodsi ode mnie i szczupli, więc nie mam pojęcia skąd u nich brak tej formy. Tłumaczyli, że miastowymi są. Ja też, i co? Studiów nie zaczynaja z biedy głównie. Społeczeństwo jest mocno zacofane. Małe dzieci tu juz pracują. W sklepach we wioskach to już dwunastolatki zasuwają, maluchy sprzedają słodyczne na ulicach, pracują w polu. To kto… Czytaj więcej »
Czy na tą wpsinaczke konieczne sa porzadne gorskie buty? Wiadomo, że trzeba być przygotowanym, ale to kolejna stuka do bagazu 😉
Ja na trekkingi specjalnie zabieralam wysokie buty trekkingowe. I uważam że takie są przydatne.