Dom z zewnątrz wyglądał niewinnie. I ślicznie. Różowiutki cukiereczek. Wokół piękny ogród. Zaglądam do środka.
– A to mój współlokator – mówi Anthony, mój host.
Robi mi się trochę nieswojo. Nie planowałam zostawać w domu z dwoma facetami, którzy w dodatku o dziesiątej rano piją rum. Miał być tylko Anthony i w sumie mógłby sobie pić, co tam chce i o której chce. Ale miał być tylko on. Szybki bieg myśli przez głowę. Co teraz, co teraz?
– A to jest dziewczyna Cesar’a – dodaje Anthony, gdy z czeluści domu wysuwa się blond czupryna.
Ulga.
Jestem w El Valle de Anton.
***
– Ma na imię Janis.
– Rozumiem, że ma to coś wspólnego z Janis Joplin? – pytam.
Anthony potwierdza ruchem głowy.
– Dlatego, że lubisz jej muzykę?
– Dlatego, że jest taka niepokorna – odpowiada.
Faktycznie jest niepokorna. Wystarczy, że postąpię jeden krok, a ta już dopada nogawki moich spodni i gryzie na potęgę. Uspokaja się dopiero na ulicy, gdy mija nas mnóstwo samochodów. Pokornieje wówczas i chowa się za nogawki zamiast je tarmosić. Janis to śliczna suczka. Ma półtora roku. Anthony, mój host z couchsurfingu wziął ją ze schroniska.
[justified_image_grid preset=4 thumbs_spacing=0 max_rows=1 include=1553,1549,1548]
– Była w opłakanym stanie – mówi. – Bała się wszystkiego i wszystkich. A teraz widzisz. Kręci się tu mnóstwo ludzi, a ona nie reaguje i do niemal każdego łasi się jak do swojego.
Anthony jest architektem. Freelancerem. Łączy nas wiele. Oprócz tego, że on jest Chińczykiem. Właściwie to w sumie już Panamczykiem, bo jest drugim pokoleniem urodzonym w Panamie. Jego dziadkowie przybyli do Panamy w trakcie, gdy zaczęto budować Kanał Panamski. Jednak oni nie mieli z budową nic wspólnego. W tym czasie przybywało do Panamy wielu Chińczyków, którzy wietrzyli w mieście interes. Powstawało wówczas wiele sklepików. Po dziś dzień większość „negocios”, jak nazywają je Panamczycy, należą właśnie do Chińczyków. Dziadkowie i rodzice Anthony’ego też sklep mieli. Anthony nie poszedł w handel. Projektuje. Jeszcze półtora roku temu mieszkał w stolicy.
– Miałem dość tego hałasu, ciągłych korków. Co z tego, że zarabiałem dużo więcej, skoro teraz tu w El Valle jestem szczęśliwy?
Mnie akurat nie musiał tego tłumaczyć. Kto, jak kto, ale ja wiem, że pieniądze to nie wszystko. I wcale się nie dziwię, że w El Valle de Anton Anthony jest szczęśliwy.
Miasteczko, a właściwie wioska jest niewielka. Położone w kraterze już dawno nieczynnego wulkanu. Podzielone jest jakby na dwie części. Tę, w której większość domów należy do obcokrajowców, uciekających na ciche weekendy i część zamieszkałą przez cały rok. Jest kilka jadłodajni, zwanych tu „fonda”, gdzie za niecałe trzy dolary dostaje się talerz jedzenia, którym mogłyby się najeść dwie osoby. Jest duży sklep samoobsługowy i mnóstwo mniejszych sklepików, należących do Chińczyków: Wszystko za jeden dolar. Kupuję w takim klapki, japonki, ale nie za jeden dolar, a za, cztery co i tak jest niezłą ceną. Zwłaszcza, że japonki wyglądają na całkiem trwałe. A historia moich japonek swoją drogą jest dość ciekawa, zwłaszcza dla mojego męża J Moje japonki mam, a właściwie miałam, od co najmniej dziesięciu lat. Kupiłam je za jakieś dwanaście złoty (więc tym razem trochę przepłaciłam). Mój Szanowny Małżonek próbował się już ich pozbyć kilkanaście razy, ale z marnym skutkiem. Moje japonki przewędrowały ze mną wiele miejsc. Stare, przetarte, ale drugich takich ze świecą szukać.
[justified_image_grid preset=4 thumbs_spacing=0 row_height=250 height_deviation=50 max_rows=1 include=1543,1545,1546]
Spaceruję przez El Valle. Słońce przygrzewa niemiłosiernie. Pot zaczyna spływać ciurkiem po plecach,. Nagle trach prach i moja stopa wyskakuje z sandałków, zderzając się z gorącym asfaltem. Nic nowego. Pasek bardzo często wysnuwa się z dziurki. Wystarcza jedynie włożyć na miejsce i można podążać bez przeszkód dalej. Nie tym razem jednak. Sprawdzam dokładnie, ale stwierdzam z przykrością, że przyszedł czas na emeryturę dla moich japonek, na dom starców, a może raczej na pogrzeb. No dobra. Tylko jak wrócić do domu. Ściągam klapki i postanawiam wrócić na bosaka. Okazuje się to jednak graniczyć z cudem. Asfalt jest rozgrzany do nieprzytomności. Każdy krok równa się poparzenie niemal pierwszego stopnia. Stopy pieką. Tak iść na pewno się nie da. Staję na klapkach i zastanawiam się jak wybrnąć z sytuacji. Na bosakach nie. Mam jeden klapek, więc może tak w podskokach na jednej nodze? Rozglądam się, ale zbyt wiele osób przemieszcza się drogą, bym nie wyglądała im na stukniętą. Stwierdzam, że znacznie lepiej jest ciągnąć za sobą jedną nogę niż podskakiwać na drugiej. Zamieniam się więc w kuternogę, ciągnąc tę w zepsutym klapku za sobą. Po pół godzinie docieram do domku (normalnie droga ta zajęła mi dziesięć minut). A potem u Chińczyka kupuję nową parę za cztery dolary. Wyglądają na solidne. Jak nic kolejne dziesięć lat posłużą. I przynajmniej przez pierwsze dwa Szanowny Małżonek nie będzie się musiał wstydzić.
Ale wracając do Anthony’ego. W El Valle mieszka od półtora roku, ale już niedługo, bo choć jest szczęśliwy, to wciąż czegoś mu brakuje i czegoś szuka. Za trzy miesiące wybiera się w podróż. Jak tylko dokończy swoją pracę. Wraz z przyjacielem Cesarem i jego narzeczoną Caroliną, którzy mieszkają z nim od trzech tygodni, wybierają się w roczną podróż do Azji. A co dalej? Żadne z nich nie wie. Anthony ma 30 lat. Tyle, ile ja miałam, gdy zaczęłam szukać swojej drogi. Anthony chciałby mieć restaurację Lubi jeść i gotować, podobnie jak i jego przyjaciel. Chcą jednak najpierw poznać wiele smaków nim zdecydują jaka to miałaby być restauracja i w jakim miejscu na świecie. Może gdzieś w Azji, a może jednak w Europie lub w Ameryce Środkowej. O tym jeszcze nie zadecydowali.
– Nie mam pojęcia. Słyszałem, że super tanie jest życie w Azji. Właśnie przed podróżą chciałem trochę poznać ludzi, podopytywać, jakie miejsca na świecie podobały im się najbardziej, dlatego zacząłem korzystać z couchsurfingu. Jak do tej pory, w ciągu ostatniego roku gościłem trzydzieści osób. Niemal każdego dnia przybywają jednak nowi.
– A jakie dla Ciebie do tej pory było najlepsze miejsce? – Trudno powiedzieć. Zbyt mało jeszcze widziałam
***
– Góry we mgle – mówię z żalem, myśląc że nic nie wyjdzie z wędrówki na India Dormida, słynną górę, która z daleka przypomina nieco zarysem śpiącą Indiankę. Jak w tego typu miejscach krąży wokół i tego mnóstwo legend o nieszczęśliwej miłości.
– Próbujemy i idziemy. Tu może wyglądać tak, ale na górze może być zupełnie inaczej.
Trasa nie jest ani zbyt długa, ani skomplikowana, ani zbyt wymagająca. Kilkadziesiąt minut wspinaczki i jesteśmy na górze. Po drodze mijamy Piedra pintada, popularne miejsce z ze starożytnymi malowidłami, wyrysowaną na skałach mapą gór. India Dormida nie jest nadzwyczajna, nie ma na niej, ani z niej nad wyraz efektownych widoków, ale każde góry, niezależnie od tego czy są piękne czy nie, mają dla mnie w sobie to „coś”.
[justified_image_grid preset=4 thumbs_spacing=0 row_height=250 height_deviation=50 max_rows=1 include=1544,1564]
– To jest to, czego potrzebowałam – mówię do Anthony’ego, gdy czekamy na Cesara i Carolinę, którzy ledwo zipiąc wdrapują się wciąż na górę.
– Rozumiem. Jestem tu już ponad dwudziesty raz. Wolność, prawda?
– Wolność – odpowiadam, potakując głową.
***
Góry i wolność…? Rozumiem to doskonale 😀
Fajny ten Twój host. Wygląda na pokrewną duszę 🙂
Pozdrawiam tatrzańsko!
Ewelina w górach właśnie zawsze czuję tę wolność. To jest niesamowite. A host naprawdę świetny. Ściskam