AMERYKA ŚRODKOWA GWATEMALA W DRODZE

Witajcie w Quetzaltenango

Po awanturze w iście pythonowskim stylu i wyprowadzce z „domu pluskiew”, musiałam znaleźć jakąś drogę ucieczki z tego piekielnego miejsca. Już dwa dni wcześniej próbowałam znaleźć jakiś transport do Quetzaltenango (Gwatemala), czyli w skrócie do Xela.

Niestety busiki turystyczne rzadką kursują na tej trasie, a w dodatku kosztują majątek. To San Pedro to dla mnie niemal jak trójkąt bermudzki – dostać się tu łatwo, ale odwrotu nie ma. W jednej agencji zgodzili się mnie zawieźć do Xeli za równowartość 160Q. Ruszyłam więc na poszukiwanie chickenbusa, choć zostałam poinformowana, że w weekendy to mogę zapomnieć o jakimkolwiek bezpośrednim autobusie. Jest tylko możliwość z przesiadkami, ale gdzie? Nie miałam pojęcia. Trochę było mi to nie w smak, bowiem z moimi dwoma wielkimi plecakami, wolałam zostać odstawiona na miejsce. Chociaż w sumie tak naprawdę nie wiedziałam, w jakie miejsce, bowiem nie miałam nic zarezerwowane, a w szkole i w nowej rodzinie spodziewali się mnie dopiero w niedzielę.

Parque Central

Pokrążyłam po San Pedro, nie dając się już tym razem skusić na tuk – tuka. Nie chciałam znów w biały dzień i na pożegnanie zostać obrabowana. W końcu znalazłam miejsce, w którym parkują chickenbusy. Jeden z nich wybierał się do stolicy i po drodze mogłam wysiąść na drodze 148 (cokolwiek to znaczyło) i tam szukać kolejnego busa. Zawahałam się, ale w tym momencie usłyszałam pytanie, zadane przez chłopaka z plecakiem: „A Xela?”. „Jedziesz do Xeli?” – zapytałam dla pewności. Chłopak przytaknął, a jako że posiadał plecak, od razu wzbudził moje zaufanie. Wsiadłam więc za nim. Pierwsza myśl, jaka mi przebiegła przez głowę, to, że jeszcze dobrze nie wyjechałam z San Pedro (ale już byłam w pojeździe, który miał mnie stamtąd zabrać), a już na mej drodze zaczęli się pojawiać życzliwi i pomocni ludzie). Byron, bo tak miał na imię mój nowy znajomy okazał się być przewodnikiem freelancerem, współpracującym z różnymi agencjami i właśnie wracał z trzydniowej pieszej wycieczki, prowadzącej z Xeli nad jezioro Lago de Atitlan. Drogę spędziliśmy, rozmawiając, a właściwie ja spędziłam ją, słuchając. Byron jak na przewodnika-zawodowca przystało raczył mnie przez dwie i pół godziny historiami o Gwatemali, jego mieszkańcach i o miejscach, które powinnam odwiedzić. Żałowałam, tylko że nie mam mojego dyktafonu, by nagrać jego opowieści. Takiej pojemnej pamięci to ja niestety nie mam.

Miejsce spotkań młodzieży w Parque Central

n>Okazało się oczywiście, w momencie, w którym chcieliśmy wysiąść na owej tajemniczej drodze 148, że autobus jednak jedzie bezpośrednio do Xeli. A tak na marginesie do drogi 148 było jakieś 40 km z San Pedro i autobus jechał około półtorej godziny (posiadaczami takich właśnie świetnych dróg są mieszkańcy Gwatemali: ) Potem znów musieliśmy zmieniać autobus, ale ja się już w to nie mieszałam. Byron obiecał, że dowiezie mnie do samego centrum, do Zony 1, gdzie będę mogła poszukać jakiegoś hostelu. I jak obiecał, tak zrobił. Przy okazji, już na miejscu, wstąpiliśmy do jednej z agencji, z którą współpracuje. I dobrze się złożyło, bo ja o tej agencji czytałam w Lonely Planet i właśnie z nimi planowałam splądrować wszystkie wulkany w okolicy. Wstępnie od razu umówiłam się z właścicielem. A potem Byron, dźwigając mój olbrzymi plecak poszedł szukać ze mną hostelu. Jako że moja nowa szkoła, ma w zanadrzu również wolne pokoje (o czym dowiedziałam się z mojego kłamliwego przewodnika Lonely Planet), w którym mogą mieszkać studenci, postanowiliśmy najpierw tam szukać dla mnie noclegu. I znaleźliśmy. Wprawdzie później trochę żałowałam, że nie poszłam gdzie indziej, ale skąd mogłam przypuszczać, że nieszczelność okien i drzwi, zmusi mnie do spania w polarze, kurtce, czapce, arafatce, bluzie z długim rękawem, trzech parach skarpet, w moim śpiworze i pod kocami, a mimo wszystko i tak zamarznę na kość? Ktoś może powiedzieć, że trzeba było porządniejsza bieliznę ubrać, ale w sumie niezależnie od tego ile stringów na siebie bym założyła, to nic by to raczej nie zmieniło. Co innego, gdybym była szczęśliwą posiadaczką ciepłych „babcinych reform”. Jakoś do głowy w Ameryce Środkowej mi to jednak nie przyszło. Przed wyjazdem też raczej kalesony nie znalazła się na mojej liście rzeczy koniecznych do zabrania w tropiki.

Teatr

Szkoła z wyglądu nie powaliła mnie na kolana, ale przecież nie wygląd się liczy. Za to moje serce niemal od razu zdobyła, pracująca tam dziewczyna, Ilsi – gaduła i wariatka, ale w pozytywnym znaczeniu.

Za pomoc Byronowi postanowiłam się odwdzięczyć zaproszeniem na kolację, dzięki czemu zyskałam również darmowego przewodnika po mieście i już pierwszego wieczoru wiedziałam, co gdzie i jak, unikając w ten sposób niepotrzebnego i jakże dla mnie naturalnego gubienia się pierwszego dnia w nowym mieście

Supermercado

A co o samym mieście można napisać? Jest to drugie największe, po stolicy, miasto w Gwatemali. Tak jak wszystkie inne, posiada swój centralny rynek, zwany jak wszędzie Parque Central. Tu jest on jednak wyjątkowo ładny. Centrum bowiem Xeli, to w głównej mierze styl romański, który sprawił, że przez chwile poczułam się jakbym znalazła się nie w Ameryce Środkowej, a w środku Grecji. W parku, niemal w każdym kąciku porozmieszczane są stoiska czyścicieli butów, a na obrzeżach stragany z miejscowymi przekąskami.

Miejsce pracy

Pierwszego dnia miast zrobiło na mnie wrażenie smutnego i opustoszałego. Jednak pod wieczór, gdy rozbłysły reflektory i światła, opatulające z czułością, otaczające rynek budynki, a mieszkańcy, zwłaszcza ci młodsi, tłumnie wylegli na ulice, zrobiło się znacznie żywiołowiej. Turystów tu jak na lekarstwo, co dla mnie jest ogromną zaleta tego miejsca i co oczywiście od razu przekłada się na koszty życia tu. Jest sporo taniej niż w innych miejscach. W Xeli do zwiedzania wiele nie ma. Oprócz Parque Central, budynku teatru, niewielkiego Zoo, znajdującego się w innej części miasta, można się jeszcze przejść na ogromny rynek, na którym można kupić dosłownie wszystko i oczywiście zrobić masę ciekawych zdjęć. Mimo pierwszego wrażenia, polubiłam Xelę. I choć jest zimna, to wolę ją znacznie bardziej niż Antiguę.

Warzywniak

Kilka pierwszych dni czmychnęły w mgnieniu oka. Nie będę zanudzać opowieściami o szkole i rodzinie, bo w sumie jest całkiem dobrze, a jak jest dobrze, to znaczy, że nudno i nie ma też o czym opowiadać. Powiem tylko tyle, że wreszcie mam świetnego nauczyciela Daniela i że lubię moją szkołę. A rodzina? Właściwie nie wiem, kto w tym domu jest z rodziny, a kto nie. Dom jest wielki i codziennie niemal widzę w niej innych ludzi. Rodzina Rosario (pani domu) składa się z ośmiu osób, przynajmniej tak mi powiedziała, ale ja doliczyłam się tu ponad dziesięciu, z czego żadna nie jest tu studentem szkoły hiszpańskiego.

Mój raj

Zastanawiam się czy Rosario w ogóle sama wie, ile osób tu mieszka, bo każdego dnia po domu kręcą się nowi ludzie. I choć karmią fatalnie (ileż można jeść ryż, z ziemniakami, chlebem, tortillą i makaronem?) i muszę sama zaopatrywać się w większość żywności, to mam swój czysty, „bezpluskwowy” pokój z prywatną łazienką. Wprawdzie przy takiej liczbie osób, o spokój i ciszę trudno, ale stopery do uszu, świetnie spełniają swoją rolę. Zapewnienia jednak wszystkich szkół o tym, że ucząc się w Gwatemali, warto mieszkać z rodziną, by móc, na co dzień praktykować język, to jeden wielki „pic na wodę – fotomontaż”, bo tu szczerze powiedziawszy mało kto ze mną rozmawia.

Uliczny sprzedawca tacos

Nie przeszkadza mi to jednak zupełnie, bowiem przez kilka godzin dziennie konwersuję w szkole, a to za moim nauczycielem, a to z szaloną Ilsi. A po szkole czas spędzam ze Shruti. A któż to taki? Spotkana przypadkowo w kawiarni, w której podczas braku prądu w całym mieście, poszukiwałam działającego wi-fi, dziewczyna z Kanady. Nie jest studentką, a do Xeli przyjechała, bo tak jak ja chce splądrować wszystkie wulkany. Szybko się dogadałyśmy i muszę przyznać, że dawno nie spotkałam tak ciekawej dziewczyny, z którą tak dobrze bym się rozumiała. I to rozumiała w języku hiszpański, bowiem mimo że dla Shruti język angielski jest jej rodzimym (oprócz hindi), to i ona preferuje rozmowę po hiszpańsku.
Za nami kilka wojaży, a przed nami jeszcze więcej. Ale o tym to już pewnie w przyszłym tygodniu opowiem, gdy wrócę z weekendowego wyjścia na wulkan Santiaguito, w którego kraterze mamy spędzić noc. Santiaguito jest jednym z trzech czynnych wulkanów w Gwatemali. Będzie się działo!

 

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

11 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
prymitywistka

No, lubię tą różnicę czasu bo mogę sobie zrobić przerwę podczas nocnych eskapad z Photoshopem 😀 i mimo, że u nas 5.20 to akurat sobie kawę zaparzyłam. Tak poza tym to mogę się do Ciebie wysłać? 😀 jak widzę tego pana nad plackami i te owoce (bo chyba to owoce są?) i te papryyyyki to mi się jeść chcę i akurat tego mi się chce, i akurat w tej chwili. Do tego jak piszesz, że tak zimno to ciesz się, że chociaż dni są ciepłe bo mnie ostatnio tak mróz kopnął, że pierwszy raz od 100 lat mam „zimno” na ustach, a sama myśl o wyjściu po bułki napawa mnie lękiem i od razu tracę apetyt 😛 pozdrawiam!!

Mtk

Noc w wulkanie, to musiało Ci być naprawdę zimno, skoro szukasz tak desperackich metod ogrzania się. Nie bierz się jednak za sprzątanie jego wnętrza, bo to domenta Małego Księcia. Ściskam Cię mocno, a do ogrzania przesyłam płomyk matycznej miłości, płomień pewnie prześle ci Boży. Buziaki dodaję gratis 🙂

siki

Prymitywistka, a propos tych Twoich zachcianek kulinarnych – chcesz nam coś powiedzieć…?

Anita Demianowicz

Alutka ja odpowiedziałam na Twój komentarz, ale mój blog mnie coś nie słucha i komentasz spadł niżej 🙂

siki

No nareszcie, pomijając ten ziąb, zrobiło się luksuśnie! Emocje literalnie ostygły. Ale nasza „loża szyderców” domaga się oczywiście choć odrobiny brudu, upadków i zgniłych owoców! Co do dróg – nasz drogi minister transportu, nomen omen Nowak, nie miałby chyba kompleksów. Mam nadzieję, że to czyta i przechrzci nasze autostrady na GwatemalA 1, GwatemalA 2 itd. Zanim tu przed chwilą zajrzałem, dorzuciłem dodatkowe pytanie o ogrzewanie w kwaterach pod poprzednim postem – jakoś przecież muszą funkcjonować nocami! I od razu wyobraziłem sobie Ciebie w tych wszystkich ciuchach jako ludzika Michelin. Jak to cudnie, że w najdalszych zakamarkach wszechświata, w chwilach zwątpienia można znaleźć kogoś takiego jak „Lord” Byron, czy nowa towarzyszka Twojej marShruti! Zastanawiający ten styl romański – faktycznie, oglądając foty przychodziła mi na myśl Grecja i Włochy;… Czytaj więcej »

Anita Demianowicz

Siki, zamiast brudów i upadków, mogę na pocieszenie „loży szyderców” rzucić, że wcale nie jest tak idealnie, bo jest zimno. A dziś od południa do wieczora lało jak z cebra. Nie tego się spodziewałam w Gwatemali. W związku z czym jestem niezadowolona.
Nazwy dróg mi ogromnie przypadły do gustu 🙂 Choć muszę przyznać, że mają znacznie więcej dróg szybkiego ruchu niż my i w znacznie lepszym stanie, więc tylko co poniektóre mogą nazywać się u nas Gwatemala 1 i 2. Myślę, że zwłaszcza te w woj. warmińsko-murzyńskim na te nazwy zasługują 🙂
Uwierz mi, że ja przez chwilę też zgłupiałam jak znalazłam się w otoczeniu greckich kolumn.
Z facjata lepiej 🙂 Dzięki 🙂
Do poczytania Sikorku.

Anita Demianowicz

Alutka, Ty jesteś niemożliwa z tymi Twoimi godzinami pracy 🙂 Ale chociaż mnie nie ma na miejscu, to cieszę się, że mogę Ci choć trochę pomóc rozerwać się w pracy 🙂 Wysyłaj się do mnie kiedy tylko chcesz.
Wiem, że w Polsce jest zimniej niż tu, ale kurcze ja nie po to w zimie uciekałam z Polski, żeby tu marznąć.

kreola

huehuehue 😀 Anita, obśmiałam się strasznie! Przeczytaj moje wspomnienia z Gwatemali, stare bardzo, bo byłam tam ostatnio w roku 2000:
http://www.pinezka.pl/podroze-archiwum/1084-chickenbusem-przez-gwatemale
Powodzenia! Nie zniechęcaj się! To najwspanialsza część świata, naprawdę 🙂

Uściski z mroźnego Gdańska!

Anita Demianowicz

Kreola, dzięki za wizytę i za podrzucenie linka. Ja również się ubawiłam, czytając Twoją opowieść. Jakież to wszystko znajome 🙂
Pozdrawiam

Joanna Klugmann

A zdjęcie Byrona mogłabyś wrzucić?? Bo oczami wyobraźni widzę go jako „Lorda Byrona w stroju albańskim” jakby żywcem zszedł z obrazu 😉 i ten wielki plecak taszczył Ci w turbanie na głowie 😉
Pozdrawiam i pociesz się, że dziś w nocy w Gdańsku ma być -13st.

Anita Demianowicz

Nie mam zdjęcia Lordy Byrona niestety 🙂 Ale muszę Cię niestety rozczarować, bo nie miał ani turbanu, a ni innej ozdobnej szaty. Zwykłe dżinsy i turystyczna kurtkę 🙂