Pielęgnacja w podróży jest mocno utrudniona. Zminimalizowany bagaż, szczególnie gdy lecimy tylko z podręcznym, nie pozwala często zabrać wielu kosmetyków. Czy w domu jednak, czy w drodze – o higienie i pielęgnacji, również intymnej, nie należy zapominać. Nasze ciało nie poczeka, aż wrócimy z wakacji.
Pamiętam, gdy siedem lat temu po raz pierwszy wyjeżdżałam w długą, bo pięciomiesięczną wówczas podróż. Jednym z większych problemów było spakowanie się. Wcześniej wyjeżdżałam tylko na dwa czy trzy tygodnie. W takiej podróży brak czegoś nie wydawał mi się problemem. Zwykle podróżowałam po Europie i miałam pewność, że wszystko będę w stanie kupić. Tym razem jednak wybierałam się poza kontynent europejski i nie byłam pewna, czy w Ameryce Środkowej dostanę to, czego będę potrzebowała.
Bałam się, że czegoś zapomnę, nie spakuję, że wezmę za mało. Zabrałam więc wszystkiego dużo, szczególnie ubrań (z których wielu nawet potem nie założyłam), a zrezygnowałam na przykład całkowicie z kosmetyków. Zostawiłam jedynie krem z filtrem. Stwierdziłam, że podstawowe środki higieniczne kupię na miejscu, a z makijażu i bardziej zaawansowanej pielęgnacji po prostu zrezygnuję i wrócę do niej po powrocie.
Podróże, te rowerowe również
Szybko poczułam jak moja skóra pozbawiona kremów i balsamów zaczyna robić się sucha i nieprzyjemna w dotyku, a przecież zawsze była taka jedwabista. Od pierwszych dni podróży, na którą składał się długi lot samolotem, a potem już w kolejnych miesiącach, kiedy przemieszczałam się po kraju transportem publicznym, spędzając niezliczone liczby godzin wciśnięta w twarde siedzenia amerykańskich chicken busów, wielokrotnie czułam się niekomfortowo, nieświeżo, szczególnie gdy w trakcie podróży musiałam poza upałami mierzyć się dodatkowo z menstruacją.
Pierwsza długa podróż zweryfikowała moje podejście do pakowania się, a przede wszystkim do dbania o siebie w podróży. Szybko uznałam, że nie tylko ważne jest zadbanie o swoje bezpieczeństwo fizyczne i zdrowotne (bo leków w mojej apteczce podróżnej też nie brakowało), ale również bezpieczeństwo, a przede wszystkim komfort mojego ciała, a i przez to mój własny. Gdy doszły podróże rowerowe, które zaczęły narażać moje okolice intymne (tak, nie wstydźmy się o tym mówić, bo przecież to normalne i ludzkie) na dyskomfort i niewygodę, postanowiłam nawet rozszerzyć zawartość mojej kosmetyczki o specyfiki dedykowane higienie intymnej.
Ach! Mieć 20 lat…
No może nie do końca. Dwudziestu lat mieć bym z powrotem nie chciała. Cenię sobie swoje doświadczenie życiowe, ale co tu dużo mówić wiek był drugim czynnikiem, który zweryfikował moje podejście do codziennej pielęgnacji. I to nie chodzi o to, że zaczęłam odczuwać potrzebę używania jakichś kosmetyków, bo z billboardów i reklam wszyscy po przekroczeniu przeze mnie 35 lat zaczęli krzyczeć, że powinnam. Nie. Moje ciało zaczęło się tego domagać i ja sama zauważyłam taką potrzebę.
Dbam o siebie od zawsze, choć odkąd skończyłam dwadzieścia lat, raczej skupiałam się na diecie i wysiłku fizycznym, a mniej na odpowiednich kosmetykach wklepywanych ze starannością tu i ówdzie. Postanowiłam jednak w końcu zadbać o siebie kompleksowo. Nie tylko jedzenie i ćwiczenia. Nie tylko odpowiednie kosmetyki do włosów, twarzy i ciała, ale też do pielęgnacji intymnej, bo choć mało się o niej mówi, uznając za temat wstydliwy, to jednak wymaga ona zupełnie innej pielęgnacji niż pozostałe części ciała. I chciałabym Wam teraz nieco o tym opowiedzieć.
Pielęgnacja w podróży i nie tylko
Kolejne podróże były już znacznie lepiej przemyślane i zaplanowane, szczególnie pod kątem bagażu. Zabierałam mniej ubrań i lekarstw (bo te i tak w większości lepiej kupować na miejscu), a więcej kosmetyków do pielęgnacji ciała i przede wszystkim do pielęgnacji intymnej, która miała mi zapewnić komfort zarówno na co dzień, jak i w trakcie dłuższych podróży lokalnymi środkami transport.
Codzienną pielęgnację ciała zaczęłam też z czasem traktować inaczej. Nie jako konieczność, a jako przyjemny rytuał, który nie tylko pozwala mi zadbać o siebie, ale się zrelaksować i zapewnić sobie przyjemność. Zamiast lodów w upalny dzień gdzieś na końcu świata, kąpiel z pianką, maseczką, peelingiem i odpowiednią pielęgnacją intymną po długiej, wyczerpującej podróży. Gdy przysypana pyłem z dróg po wielogodzinnej jeździe na rowerze, wygnieciona w dłużącej się podróży chicken busami, wchodziłam do łazienki i oddawałam się powolnej pielęgnacji, starając się pozbyć oznak zmęczenia, nie tylko czułam, że robię dla siebie coś dobrego, ale i odpoczywałam. Wynagradzałam swojemu ciału i samej sobie bycie poza strefą komfortu. Zaczęłam doceniać takie chwile. Chwile dla siebie.
Pielęgnacja intymna
I o tyle, o ile do zabrania odżywki do włosów czy kremu do twarzy wiem, że nie muszę Cię przekonywać, o tyle do zabrania kosmetyków do pielęgnacji intymnej, o której tak często się nie myśli, już tak. Wcześniej przypominałam sobie o niej, gdy zaczynało mi coś dolegać, gdy czułam podrażnienie, pieczenie czy ból. A można był temu łatwo zapobiec, stosując odpowiednią pielęgnację oraz wartościowe i adekwatne kosmetyki. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o płynie do higieny intymnej Lactacyd i o tym, że okolice intymne mają kwaśne pH, a mydła i żele, które używałam po prostu do całego ciała, mają odczyn zasadowy i niespecjalnie służą częściom intymnym. Mydło zaburza równowagę, a co najważniejsze zmniejsza naturalną ochronę, czyniąc mnie bardziej podatną na problemy i podrażnienia, a nawet infekcje, o czym przekonałam się szczególnie w podróżach rowerowych. I nie chodzi tu tylko o standardowe bóle i otarcia pachwin, ale też o uczucie nieświeżości, pieczenie czy swędzenie.
Nie czułam się dobrze, myjąc intymne partie ciała jedynie czystą wodą, nie mówiąc już o zwykłym mydle, które owszem i oczyszcza, ale jednak nie zapewnia odpowiedniej równowagi i nie chroni. W końcu samej sobie wytłumaczyłam, że włosów nie myję żelem pod prysznic, a i do twarzy używam odrębnego kosmetyku, więc dlaczego nie miałabym do pielęgnacji intymnej używać tego samego, co do reszty ciała, jeśli wiem, że to dla partii intymnych nie jest to korzystne? Próbowałam już przecież kiedyś zminimalizować wielkość bagażu przez używanie jednego produktu do ciała, twarzy i włosów i dla tych dwóch ostatnich nie było to dobre. Zwykłe mydło wysuszało mi cerę, która i tak była już przesuszona przez słońce, a włosy poczęstowane żelem pod prysznic plątały się i sprawiały trudności w rozczesaniu.
Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że mimo iż ogranicza mnie waga bagażu i jego rozmiary, to muszę zadbać o siebie i odpowiednio pielęgnować moje ciało, stosując odpowiednie kosmetyki do konkretnych partii ciała, niezależnie czy jestem w domu, czy w podróży. Nawet w drodze nie mogę przestać tego robić, szczególnie że w drodze zaczęłam bywać częściej niż w domu.
Odpowiednie produkty do pielęgnacji intymnej
Odpowiednie, czyli jakie? Na przykład zawierające kwas mlekowy, który jest naturalnie produkowany przez kobiecy organizm, by chronić okolice intymne. Emulsja Lactacyd Femina sprawdza się idealnie w codziennej pielęgnacji. Przez cały dzień daje mi uczucie świeżości i komfortu. Żel do higieny intymnej z formułą wzbogaconą w bąbelki tlenu i ekstrat z arktycznych jagód idealnie sprawdza mi się w dłuższej podróży, bo daje uczucie komfortu i świeżości aż do 12 godzin. Dodatkowo daje też przyjemne uczucie ochłodzenia.
To jednak bez czego się nie ruszam z domu, szczególnie w podróż, to nawilżane chusteczki. Wspierają naturalną równowagę okolic intymnych, dzięki kwasowi mlekowemu. Zawarta w nich alantoina łagodzi, co okazuje się super przydatne w moim przypadku przy podróżach rowerowych. Najlepsze jednak jest to, że chusteczki nie zajmują dużo miejsca (występują również w pojedynczych opakowaniach) i są w 100% biodegradowalne, a więc bezpieczne dla środowiska. Idealne nadają się na zabranie, chociażby na dłuższy trekking.
Lactacyd jest najbardziej rozpoznawalną marką, która produkuje kosmetyki do pielęgnacji intymnej. Znam ją od lat i mam pełne zaufanie, dlatego z przyjemnością postanowiłam wziąć udział w projekcie, który ma przełamywać tematy tabu. Pielęgnacja intymna wciąż jeszcze takim tematem niestety jest, choć nie powinna, bo nasza intymność też ma swoje potrzeby i mówienie o nich nie powinno być niczym wstydliwym. Lactacydowi zaufałam, bo jako marka próbują nie tylko zadbać o nasze ciała, ale i starają się zmienić stereotypowe myślenie, że pielęgnacja intymna nie jest tylko koniecznością przy infekcjach, ale że jest naturalną potrzebą kobiecego ciała. Chcą uświadomić, jak ważne jest dbanie o naszą strefę intymną. Tak samo ważne, jak dbanie o inne partie, a może i nawet ważniejsze. Sama tak uważam, dlatego postanowiłam dołączyć do teamu marki Lactacyd i mam nadzieję, że i Ty też do nas dołączysz.
Jaką pielęgnację na co dzień stosujesz? Jak dbasz o siebie w podróży? Czy stosujesz pielęgnację intymną? Podziel się ze mną swoimi doświadczeniami.
Tekst powstał przy współpracy z marką LACTACYD
Po dłuższych podróżach warto skorzystać z zabiegów oczyszczających skórę, jak np. z peelingu całego ciała w połączeniu z błogim masażem. Dla twarzy z kolei odpowiednio dobranemu oczyszczaniu twarzy, np. za pomocą kwasów, oksybrazją czy mikrodermabrazją. Po takiej podróży, gdzie nie mamy pełnego komfortu przy pielęgnacji potrafi nagrodzić się na skórze gruba warstwa naskórka, która utrudnia dostęp kosmetyków.
Dużo jeżdżę autostopem, więc zazwyczaj zabieram niewiele kosmetyków. Ale zawsze mam nawilżany papier toaletowy opharm – kiedy nie ma możliwości wykąpania się itp. takie chusteczki ratują sytuację