Ruta de las Flores, czyli Droga Kwiatów – ta nazwa zobowiązuje, myślę sobie, gdy przed moimi oczami, w wolnym tempie przesuwają się krajobrazy salwadorskiej części kraju, graniczącej z Gwatemalą. Wszystko pięknie, zielono jest, tylko że jakoś kwiatów brak. Drapię się po głowie, zastanawiając, skąd, zatem wzięła się nazwa. Chwila, oj nie, skłamałabym, kilka kwiatów widziałam, tyle że w doniczkach na gankach, mijanych domków. Ale myślę, że raczej Ruta de las Flores nie na domowych gankach swój początek miała. Przede mną pojawiła się więc zagadka do rozwiązania, normalnie na skalę tych, którymi zajmował się Herkules Poirot: droga kwiatów…bez kwiatów 🙂 Hm…? Interesujące.
Juayua
Wzdłuż Ruty de las Flores, choć nie można odnaleźć kwiatów, można napotkać pięć małych miasteczek: Juayua (czyt. Hu-ła-ju-ła), w której zamieszkałam, Ataco – chyba najbardziej kolorowe i najładniejsze, Apaneca, Nahuizalco oraz Salcoatitan.
Jako że mój przyjaciel z Santa Any, Francisco polecił mi hostel swojego znajomego w Juayua, postanowiłam właśnie tam się zatrzymać. Zresztą moja koleżanka, z którą dzieliłam pokój u Francisca – Muriel też wysłała mi wiadomość, że Anahuac jest świetne i na pewno będę zachwycona. No i miała rację. „Anahłak” w „Hułajuła” 🙂 to najlepsze miejsce na mojej drodze, w całej dotychczasowej podróży.
Kwiatowe słupy i śmietniki
Z maleńkim ogrodem, pełnym kwiatów, hamakami, w których odpoczywałam w ciągu dnia, zażywając słońca i z cudownym personelem: Marią – kobietą-miód, z którą na okrągło trajkotałyśmy po hiszpańsku i z Duglasem, który jako przewodnik wybrał się ze mną na trekking do wodospadów. W Anahuac czułam się jak w domu, w związku, z czym, postanowiłam zostać tam kilka dni i potraktować ten hostel, jako bazę wypadową do pobliskich miasteczek, między którymi odległości są minimalne. Zresztą, szczerze powiedziawszy, w mojej nowej „noclegowni” mogłabym zamieszkać, a w ogóle to sama chciałabym taką gdzieś w Ameryce Łacińskiej mieć. Ech, marzenia…
Dekoracje w hostelu Anahuac
Najchętniej to z Anahuac już nie ruszyłabym się nigdzie, tak mi tam było dobrze. No, ale nie po to taki kawał świata przejechałam, żeby nosa zza drzwi dormitorium nie wytknąć Wybrałam się więc w odwiedziny do dwóch najbliższych miasteczek: Apaneca i Ataco. To drugie z wyglądu chyba najbardziej przypadło mi do gustu. Wprawdzie wszystkie są do siebie podobne: nieduże, z parkiem centralnym, jak w każdym mieście Środkowej Ameryki, z licznymi stoiskami z jedzeniem na każdym kroku, z wieloma restauracyjkami i kafeteryjkami dla turystów, które jednak poza weekendem są w większości zamknięte. We wszystkich życie toczy się leniwie.
Ataco
Ludzie spacerują, rozmawiają z sąsiadami, dzieci grają w piłkę na ulicy. Cicho, bezpiecznie, sympatycznie i…trochę nudno, jak to w małych mieścinach 🙂 Ataco jednak oferuje najszersza paletę barw, rysunków i bajkowych obrazków na niemal połowie budynków w mieście, dlatego większość turystów, z którymi rozmawiałam, zwykle wskazywało właśnie Ataco, jako najpiękniejsze. Pierwszy dzień był zaledwie spacerem zapoznawczym, bez zagłębiania się w znajomość. Na bliższe spotkania czas miał nadejść w kolejnych dniach. Każda z miejscowości miała bowiem coś więcej do zaoferowania w swoich okolicach. Juayua – Siedem Kaskad, w tym wodospad Los Chorros, Apaneca – canopy oraz Lagunę Verde, czyli zielona lagunę i Lagunę de Las Ninfas, Ataco – festiwal jedzenia, podobnie jak i Juayua.
Ataco
Wędrując uliczkami, cały czas szukałam tropów, które naprowadziłyby mnie na rozwiązanie zagadki nazwy. Na pierwszy ślad wpadłam już w Juayua. Każdy słup elektryczny wymalowany był do połowy na jakiś kolor, na którym innym kolorem wyrysowano kwiaty. Każdy słup w każdym miasteczku i wzdłuż całej Ruta de Las Flores (tych wzdłuż drogi początkowo nie zauważyłam, za bardzo skupiając się na wypatrywaniu kwiatów w znacznie dalszej odległości). No, bo kto mógłby się spodziewać, że droga kwiatów, wzięła się od kwiatów, namalowanych ręcznie na słupach i dodatkowo na śmietnikach miejskich?
Ataco
Chyba trochę przesada, pomyślałam sobie. Toż w takim razie my możemy wzdłuż ulicy od Gdańska poprzez Sopot do Gdyni na każdym słupie namalować np. gwiazdy i będziemy reklamować się, jako „Droga Mleczna”, a co niech turyści odwiedzają! Coś mi jednak cały czas nie grało. No, bo to przecież niemożliwe, żeby ta nazwa została po prostu wymyślona. Zawsze istnieje jakaś geneza.
Kościół w Ataco
Juayua, w której zamieszkałam to sympatyczne miasteczko, którego nazwa oznacza „rzeka purpurowych storczyków”. Postanowiłam jednak nie zadawać już sobie więcej zagadek, zwłaszcza że nawet pierwszej nie rozwiązałam. Nie jestem więc w stanie odpowiedzieć zainteresowanym, dlaczego rzeka i skąd storczyki, bo ani pierwszej, ani drugich nie widziałam. Miasteczko słynie przede wszystkim z cotygodniowego, weekendowego obżarstwa 🙂, które oficjalnie nazywa się feeria de comida, czyli festiwal jedzenia. Dużo się nasłuchałam i naczytałam o tym festiwalu. Miałam więc ochotę wziąć w nim udział., spróbować salwadorskich specjałów i przede wszystkim porobić masę zdjęć. Ale to dopiero w weekend, więc przede mną był niemal cały tydzień do zagospodarowania: wodospady, festiwale, laguny, park narodowy oraz urodziny.
Apaneca
Tydzień zapowiadał się obiecująco. Moje planowanie i spacerowanie uliczkami miasteczek postanowił brutalnie przerwać, zbliżający się wieczór. Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi i promienie słoneczne w mej ulubionej „złotej godzinie” pięknie oświetliły budynki i twarze kobiet, sprzedających moja ulubioną jukę oraz pokrojone w plastry soczyste mango, w które zaopatrzyłam się, spiesząc na ostatni, odjeżdżający autobus.
Apaneca
Mogłam wrócić do Anahuac i przygotować się do wyprawy na wodospady. Przewodnik zapowiedział mi, że mam przygotować długie spodnie, bluzkę z długim rękawem i wygodne, pełne buty turystyczne. A dlaczego? O tym w następnym odcinku „Ruta de las Flores”.
Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".
Nazwa Droga Kwiatów na pewno nie wzięła się z nikąd. Myślę, że szły, może nadal chodzą, nią procesje, i tak jak w Polsce w Boże Ciało, tak i tu jednym z elementów obrzędu jest rozsypywanie płatków kwiatów, które tworząc barwny dywan, dodają kolorytu lokalnym obchodom. Natomiast źródło nazwy: Rzeka Purpurowych Storczyków tkwi w obrzędzie podobnym do naszych „wianków” … „wiła wianki i rzucała je do falującej wody”, a u nich „rwała storczyki i rzucała je do bystro rwącej wody, rwała kwiaty i rzucała je do wo…” : -)
Mtk
11 lat temu
Tak na marginesie, Twoja ręka ładnie współgra z bajkowym lokalnym graffiti :-)Nie dziwię się, że chciałabyś tam mieszkać.
A dziękuję Mamuś. Ja wiem, dlaczego jest to droga kwiatów, ale o tym w następnym poście. A z tymi storczykami, to może byc prawda. Albo kiedyś wzdłuż rzeki rosło mnóstwo storczyków.
Anonymous
11 lat temu
Rzeczywiście bajkowe te mieścinki! Chodzenie po takich uliczkach musi człowieka wprawiać w dobry nastrój. Dla mnie hitem jest ten dom z kotami w Ataco!!! Z wiadomych wzgledów. Zycze Ci dalszych tak miłych miejsc. idem18
Dowiedziałaś się o co w końcu chodzi z tą Drogą Kwiatów? Śmieszne te rysunki i takie kolorowe:P
Anita Demianowicz
11 lat temu
Tak, dowiedziałam się 🙂 Fajnie wyglądają takie miasteczka. Sympatycznie się po nich spaceruje, ale na stałe tak naprawdę to nie chciałabym raczej mieszkać 🙂
Edyta Szpejnowska
11 lat temu
Ja przyzwyczajona do szarych łódzkich ulic chyba bym tam zwariowała, gdybym miała tam zamieszkać oczywiście:P
Zwariowałabyś 🙂 Podobało Ci się szalenie. Dla historyków kultury piękne miejsce.
siki
11 lat temu
Już pierwsze litery relacji przyniosły mi do gardła piosenkę moich ziomów z kapeli Big Day – „Kwiaty porastają puste przestrzenie, jak losy ludzi, których czas porozsiewał…” Ale dosyć prywaty, bo aż podkręciłem poirotowski wąs.
„Postanawiam zostać tu kilka dni” to OK, ale tym „mogłabym zamieszkać” to mnie wkurzyłaś; wracać nam tu, opowiadać organoleptycznie, jeździć do Węgorzewa! Z drugiej strony, brak mi tego „rozleniwienia”, z tym, że ja zawsze chciałem się opierdzielać na francuskiej wsi; siadać sobie przy stoliku, jarać Gitanes i popijać hektolitry wina. Ech…
Skoro lubisz juki, to ta olsztyńska u mnie na Was czeka! Czekam na relację z wodospadów, bo lubię się kąpać. No, to wodospadam!
Już wypumeksowany. Ciekawi mnie, a propos Niedzieli Palmowej, czy tam też się hołduje. Pamiętam, że oni tam niezbyt chrześcijańscy, ale skoro tacy kolorystyczni, to może im palma odbija?
Oj, Siki, ale naprawdę mogłabym tu zamieszkać 🙂 A w ogóle to kiedyś na pewno, gdzieś w Centralnej Ameryce. Na dzień dzisiejszy obstawiam Gwatemalę, ale w sumie ciężko powiedzieć, bo jeszcze całej Centralnej i południowej nie widziałam, a słyszałam, że Kostaryka jest cudowna do mieszkania.Ale na razie wracam. Za 24 dni.
A francuska więc, gdzie w Prowansji, czemu nie. Chętnie z Tobą się poopierdzielam w hamaku, popijając francuskie wino i zajadając francuskie sery. A bo zapomniałeś wspomnieć o serach, a przecież to Twój przysmak 🙂
A tę jukę swoją to lepiej schowaj przed moim przyjazdem 🙂
A co do Niedzieli Palmowej…zajrzyj na facebookowy blog, zaraz wrzucam tam zdjęcie.
To fakt, że trochę nudno. Zwłaszcza na dłuższą metę, ale czasami nuda też bywa potrzebna…choć chyba jednak nie mi 🙂
Friki Afriki
10 lat temu
Jesteśmy właśnie na Drodze Kwiatów i… kwiaty są – żółte, różowe, czerwone, fioletowe, całkiem ich sporo wzdłuż drogi pomiędzy miasteczkami. Zatem, albo marzec nie jest ich porą kwitnięcia, albo Twój blog jest na tyle wpływowy, że zasadzili dla kolejnych turystów 😉
Lubimy do Ciebie zaglądać i pozdrawiamy!
Ania i Piotr
Ha! 🙂 TO zazdroszczę widoków! Pozdrówcie Rutę de Las Flores i Marię, jeśli zostajecie w moim ulubionym hostelu Anahuac 🙂 Ach, zazdroszczę….
Uściski i pięknej podróży.
Nazwa Droga Kwiatów na pewno nie wzięła się z nikąd. Myślę, że szły, może nadal chodzą, nią procesje, i tak jak w Polsce w Boże Ciało, tak i tu jednym z elementów obrzędu jest rozsypywanie płatków kwiatów, które tworząc barwny dywan, dodają kolorytu lokalnym obchodom. Natomiast źródło nazwy: Rzeka Purpurowych Storczyków tkwi w obrzędzie podobnym do naszych „wianków” … „wiła wianki i rzucała je do falującej wody”, a u nich „rwała storczyki i rzucała je do bystro rwącej wody, rwała kwiaty i rzucała je do wo…” : -)
Tak na marginesie, Twoja ręka ładnie współgra z bajkowym lokalnym graffiti :-)Nie dziwię się, że chciałabyś tam mieszkać.
A dziękuję Mamuś. Ja wiem, dlaczego jest to droga kwiatów, ale o tym w następnym poście. A z tymi storczykami, to może byc prawda. Albo kiedyś wzdłuż rzeki rosło mnóstwo storczyków.
Rzeczywiście bajkowe te mieścinki! Chodzenie po takich uliczkach musi człowieka wprawiać w dobry nastrój. Dla mnie hitem jest ten dom z kotami w Ataco!!! Z wiadomych wzgledów. Zycze Ci dalszych tak miłych miejsc. idem18
A wiedziałam, że te koty przypadną do gustu 🙂
Dowiedziałaś się o co w końcu chodzi z tą Drogą Kwiatów? Śmieszne te rysunki i takie kolorowe:P
Tak, dowiedziałam się 🙂 Fajnie wyglądają takie miasteczka. Sympatycznie się po nich spaceruje, ale na stałe tak naprawdę to nie chciałabym raczej mieszkać 🙂
Ja przyzwyczajona do szarych łódzkich ulic chyba bym tam zwariowała, gdybym miała tam zamieszkać oczywiście:P
Zwariowałabyś 🙂 Podobało Ci się szalenie. Dla historyków kultury piękne miejsce.
Już pierwsze litery relacji przyniosły mi do gardła piosenkę moich ziomów z kapeli Big Day – „Kwiaty porastają puste przestrzenie, jak losy ludzi, których czas porozsiewał…” Ale dosyć prywaty, bo aż podkręciłem poirotowski wąs.
„Postanawiam zostać tu kilka dni” to OK, ale tym „mogłabym zamieszkać” to mnie wkurzyłaś; wracać nam tu, opowiadać organoleptycznie, jeździć do Węgorzewa! Z drugiej strony, brak mi tego „rozleniwienia”, z tym, że ja zawsze chciałem się opierdzielać na francuskiej wsi; siadać sobie przy stoliku, jarać Gitanes i popijać hektolitry wina. Ech…
Skoro lubisz juki, to ta olsztyńska u mnie na Was czeka! Czekam na relację z wodospadów, bo lubię się kąpać. No, to wodospadam!
Już wypumeksowany. Ciekawi mnie, a propos Niedzieli Palmowej, czy tam też się hołduje. Pamiętam, że oni tam niezbyt chrześcijańscy, ale skoro tacy kolorystyczni, to może im palma odbija?
Oj, Siki, ale naprawdę mogłabym tu zamieszkać 🙂 A w ogóle to kiedyś na pewno, gdzieś w Centralnej Ameryce. Na dzień dzisiejszy obstawiam Gwatemalę, ale w sumie ciężko powiedzieć, bo jeszcze całej Centralnej i południowej nie widziałam, a słyszałam, że Kostaryka jest cudowna do mieszkania.Ale na razie wracam. Za 24 dni.
A francuska więc, gdzie w Prowansji, czemu nie. Chętnie z Tobą się poopierdzielam w hamaku, popijając francuskie wino i zajadając francuskie sery. A bo zapomniałeś wspomnieć o serach, a przecież to Twój przysmak 🙂
A tę jukę swoją to lepiej schowaj przed moim przyjazdem 🙂
A co do Niedzieli Palmowej…zajrzyj na facebookowy blog, zaraz wrzucam tam zdjęcie.
Jak mogłem zapomnieć o mojej miłości do serów?! Starość nie radość… Wszak nawet pierwsze słowa Franciszka po „Habemus Papam!” brzmiały: „Buona sera!”
Widzisz, masz mnie do przypominania CI pewnych spraw oczywistych :)Francja wino i sery toż przecież rzeczy nierozerwalne.
W głębi duszy wydaję się, że to miejsce nie dla Ciebie.
Nudno.. jak to w małych mieścinach bywa.
Te słowa wystarczą :).
JUNTER.
To fakt, że trochę nudno. Zwłaszcza na dłuższą metę, ale czasami nuda też bywa potrzebna…choć chyba jednak nie mi 🙂
Jesteśmy właśnie na Drodze Kwiatów i… kwiaty są – żółte, różowe, czerwone, fioletowe, całkiem ich sporo wzdłuż drogi pomiędzy miasteczkami. Zatem, albo marzec nie jest ich porą kwitnięcia, albo Twój blog jest na tyle wpływowy, że zasadzili dla kolejnych turystów 😉
Lubimy do Ciebie zaglądać i pozdrawiamy!
Ania i Piotr
Ha! 🙂 TO zazdroszczę widoków! Pozdrówcie Rutę de Las Flores i Marię, jeśli zostajecie w moim ulubionym hostelu Anahuac 🙂 Ach, zazdroszczę….
Uściski i pięknej podróży.
Dziękujemy.
Zaraz Marię pozdrowimy 🙂