Pieniny – wiele razy przemierzałam ich szlaki. Każdorazowo jednak wydają mi się inne, zaskakujące, ale zawsze piękne. Po raz pierwszy jednak w tym roku nastawiłam się na nie bardziej fotograficznie. Dzięki nowemu spojrzeniu, temu przez wizjer aparatu, dostrzegłam znacznie więcej. Musiałam się skupić, wyczekać, zwracać uwagę na detale, a przede wszystkim wymarznąć. Miałam wrażenie jakbym doznawała tego miejsca po raz pierwszy.
Budzik wyrwał mnie ze snu o piątej. Pierwsza myśl była taka, że zwariowałam i nie wstaję na urlopie o tak chorej godzinie. Małżonek był podobnego zdania, bo z rozpaczą wybełkotał: – To już? Nie jadę. Ale pojechaliśmy. Bo pierwsza myśl był ulotna i zbyt słaba, by przetrwać. Silniejsza dużo bardziej była potrzeba pojechania w góry.
Przebudziłam się ponownie o wschodzie, gdy dojeżdżaliśmy do Krościenka nad Dunajcem. Obudził mnie właściwie głos męża i zachwyt, jaki w nim dosłyszałam. Złota kula powoli wyłaniała się zza odległych gór. Powietrze było wręcz zmrożone i wyglądało jak mgła, a może to była mgła unosząca się nad Dunajcem? Na zewnątrz panowała temeperatura – 14 stopni. Nie powstrzymało mnie to jednak przed wyskoczeniem z samochodu na parkingu w Krościenku i rozłożeniu statywu. Trudno robiło się zdjęcia skacząc z nogi na nogę, by nie zamarznąć. Wyglądało to dość komicznie. Małżonek obserwował zza szyby samochodu, w którym nie wyłączył silnika. Z pobłażliwością w oczach patrzył na moje wygibasy. Było za zimno, żeby wyłazić z samochodu.
Ale za chwilę i tak musiał wysiąść. Wdrapywaliśmy się w górę, szlakiem w stronę Trzech Koron. Przyblakłe słońce zaczynało rzucać promienie na mijane łąki, oświetlając zmrożone i obsypane warstwą śniegu rośliny, które wyglądały niczym lodowe rzeźby. Oddech zaczął przyspieszać i to -14 stopni już tak nie przeszkadzało.
Wręcz przeciwnie dodawało energii, żeby iść jak najdłużej pod górę.
Trzy Korony jak nigdy były puste. Żadnej kolejki na moście, żadnego ścisku na platformie. Mogłam rozstawić statyw i nie przejmować się, że zaraz strażnik każe mi ruszyć dalej, bo przecież każdy chce spojrzeć ze szczytu. Tylko mróz zaczął w końcu przepędzać, wskazując kierunek Sokolicy.
Wschody i zachody słońca oraz rozgwieżdżone niebo nad Pieninami
Dwa tygodnie później znów byłam w Pieninach. Temperatury wcale nie zelżały, ale pogoda nieco się pogorszyła. Chciałam fotografować zachód słońca nad górami, ale wszystko wskazywało na to, że oszałamiający tego dnia on nie będzie. Niebo było zaciągnięte chmurami. A fotografowanie bez światła? Niby można, tylko pytanie po co? To światło tworzy atmosferę i klimat zdjęcia. Prognozy pogody jednak powoli się zmieniały. Okno pogodowe. Miało się rozjaśnić, miał się zrobić prześwit.
Wejście na Wdżar nie jest ani skomplikowane, ani długie. Nie na trekking tu jednak przyjechałam. Trzeba było jak najszybciej dostać się na szczyt, rozstawić sprzęt, przygotować się i czekać. Oczywiście marznąć też trzeba było, bo przy czekaniu marznie się sto razy bardziej. A w rękawiczkach trzymających ciepło do -25 stopni, z trzema palcami, które posiadam, fotografować raczej się nie da. Więc marzłam okrutnie, ale było warto.
W końcu jednak pojawiło się i skąpało dolinę w promieniach. Niebo zmieniało kolory z minuty na minutę. Mam wrażenie, że zimą zachód zapada dużo szybciej. Musisz go złapać, być szybszy. Najpierw dużo złota, potem stopniowy blady róż i róż, granat, gdzieś prześwituje fiolet i aż do czerwieni. Ach, ta czerwień! Jakby góry płonęły. „Za nimi na pewno jest Mordor” sugerowali niektórzy. Nie sprawdzałam. Może następnym razem.
Wschodu następnego dnia znów nie było. Za to było sporo śniegu. Wyjechaliśmy, licząc, że może chmury się rozejdą. Nie rozeszły się jednak, a przynajmniej nie w czasie naszej bytności. Śnieg sypał i walił po oczach i obiektywach. Nad górami ciemno. Było za to dużo trawek i roślin, które nie opierały się tak bardzo jak góry, i przy fotografowaniu których zawierucha śnieżna tak nie przeszkadzała.
Nadzieja cała czas jednak była. Na to, że się rozpogodzi. Wschodu nie ma, zachodu też, to może chociaż czyste niebo i gwiazdy będą? O 22 wpakowaliśmy się do samochodów. Nad Słowacją i Małymi Pieninami czysto. Minęliśmy Leśnicę i Wielki Lipnik, a potem noga za nogą, oświetlanie drogi latarką czołówką, rzężenie śniegu pod masywnymi butami, przyspieszone oddechy i para zamarzająca na buffie, przez który oddychałam. Po drodze polana przysypana równo śniegiem, na tyle daleko od świateł miast, że można było spróbować sfotografować gwiazdy. Pierwsza próba. A potem już szczyt – Wysoki Wierch. I znów podskakiwanie, klaskanie w dłonie, żeby nie odmroziły się i czekanie aż migawka da znak, że trzydzieści sekund już minęło.
I oczekiwanie czy wyjdzie, czy nie wyjdzie. I cisza i skupienie wszystkich. Fotografowanie nocą w górach ma nieziemską atmosferę. Potem oglądam zdjęcia na ekranie komputera i już rozumiem dlaczego. Było nieziemsko, bo byłam na innej planecie.
Jeśli mało Wam górskich klimatów, odwiedźcie blog Karola -„Kołem się toczy”, gdzie znajdziecie dużo zdjęć zimowych Tatr. Karol ostatnio pokazuje u siebie bardzo ciekawe interaktywne panoramy.
Przepiekne zdjecia, Anita! Po prostu obledne!
Dzięki Ania. Naprawcowałam się trochę nad nimi 🙂 Ale chyba było warto 🙂 Buziaki
to ja sobie pozwolę potwierdzić raz jeszcze: było warto 🙂
piękne!!!
Dzięki Kinga 🙂
Jestem ciekawa przy jakich parametrach powstawały zdjęcia… Czas, przysłona i cała reszta … Może jakiś krótki poradnik jak robić tak genialne zdjęcia? :>
Poprosimy 🙂
Za dużo pisania o każdym zdjeciu co i jak 🙂 W końcu to blog podróżniczy, a nie fotograficzny. A poradnik? Nie jestem zawodowcem, żeby udzielać porad. Ale pomyślę, pomyślę. Może kiedyś da cos się z tym zrobić 🙂 Ale już teraz mogę napisać jedno. Trzeba dużo fotografować, najlepiej codziennie i dużo czytać o fotografii i oglądac prace inncy fotografów.
To może chociaż zdradzisz jakim sprzętem robiłaś zdjęcia? (Niestety wszystkie zdjęcia mają usunięte dane EXIF 😛 )
Niesamowite! Gratuluje 🙂
Dzięki 🙂 Cieszę się, że się podobają.
Super! Wielki podziw za poświęcenie :))
Jak sie robi cos z pasją, to o poświęceniu nie ma mowy 🙂
Te gwiazdy 🙂 niesamowite… na bezchmurnym, nocnym niebie w Milówce, w sylwestra, miałem okazję podziwiać taki ogrom Wszechświata 🙂
Takie noce są bezcenne 🙂
W landszafcie najważniejsze jest szczęście do warunków meteo i wychodzone wcześniej miejsce. Piękna galeria, którą ogląda się z czystą przyjemnością.
Cuda są na ziemi!! Jestem pod wrażeniem. Zawsze podziwiam ludzi z pasją! Naprawdę żałuje, że ze mnie taka dupa wołowa i nie umiem sobie dać kopa!
Góry są piękne, zdjęcia Twoje mnie powaliły i zauroczyły!
Te zdjęcie nie są piękne. To jest zupełnie inna galaktyka wspaniałej fotografii. Nie mogę się napatrzeć.
Zdjęcia lepsze niż w National Geographic 😛
Podziwiam, że o takiej godzinie i w takim mrozie wyszliście na szlak;)
Fanką gór nie jestem, ale… ALE PIĘKNE! 🙂
Świetne zdjęcia 🙂
Piękny widok ……..
Świetne zdjęcia. Dużo samozaparcia i pracy. Pozdrawiam Autorkę 🙂
Do Pienin pojechałem na swoją pierwsza małą wyprawę, żeby zobaczyć jak mi się będzie podobać takie podróżowanie, z plecakiem, spanie po lasach itp. Jedne z najlepszych szlaków szlaków w Polsce. A zdjęcia, uh wyglądają TOTALNIE ZJAWISKOWO !
Anita ostatnio daje czadu ze zdjeciami, szczegolnie te nocne sa mega 🙂
Kilka dni temu przeglądałam liczne posty na tym blogu – zdjęcia zachodów słońca wychodzą Autorce świetnie!
Zdjęcia cudne, ale żadna siła przy takiej temperaturze w góry mnie by nie wyciągnęła 😉
Wymiatasz!
Dzięki Agnieszka =D
Piękne 🙂
Jacku bardzo CI dziękuję. Cieszę się, że Ci sie podobają.