POLSKA PORTRETY

Prorok i Nadzieja

Nie przestawałam się uśmiechać. Znalazłam Nadzieję, ale nie tę, „matkę głupich”. Inną…

***

Pojechałam szukać proroka, a właściwie to nie samego proroka, ale historii o nim, ludzi, którzy mogliby go jeszcze pamiętać. Zamiast proroka znalazłam jednak Nadzieję i jej historię.

– Pamięta go pani? Eljasza? Tego od Wierszalina? – Oparłam brodę o drewniane szczebelki zielonego odrapanego płotu. Pies uwiązany przy budzie ujadał jak oszalały.

– A ja nic nie pamiętam. – Starsza kobieta w chuście na głowie machnęła ręką jakby chciała się pozbyć natręta, mnie pozbyć.

– Ale leśniczy mówił, że pani może mi coś opowie. – Nie odpuszczałam.

– Tam trzeba jechać – Pomarszczoną spracowaną dłonią wskazała dróżkę naprzeciwko jej domu.

Tyle wiedziałam, bo już tam byłam.

-Ale tam chaty tylko i podwaliny cerkwi, a ja chciałam coś więcej usłyszeć. Zresztą jakoś tam  nieswojo się czułam – Przyznałam, a kobieta spojrzała na mnie z wydawało mi się nieco groźnym wyrazem twarzy.

– No i dobrze, że nieswojo. Staruszek w grobie się przewraca, że wszyscy tu przyjeżdżają i szaleńca z niego robią. To ludzie powariowali. Kiedyś tu ciągle ktoś przyłaził i pytał, gdzie prorok, gdzie prorok. W końcu postawili tablice to już dali mi święty spokój, bo był czas, że przeganiałam. – Wyznała. – Dawno nie było jednak nikogo. Teraz tylko ty… – Pozwoliła sobie na cień uśmiechu. – A skąd?

– Z Gdańska jadę.

– Rowerem?!

Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się przepraszająco. Nie wiedziałam, co odpowiadać na takie pytania. Przecież skoro jest rower, to wiadomo, że nim jadę. Pytanie traktowałam bardziej jako retoryczne.

– To jak z Gdańska i rowerem to choć na kawę. – Odwróciła się i zaczęła powoli iść w stronę domu. Otworzyłam drewnianą furtkę. Bobik uwiązany przy budzie przestał ujadać.

Usiadłam na drewnianej ławce ustawionej pod drewnianą ścianą domku. Na schodach przysiadł Józef, syn Nadziei, a u moich stóp położył się Żuk, mieszaniec o poczciwych oczach. Na stole wylądowały herbatniki w cukrze i kawa w szklanym kubku z duralexu.

– A może głodna? Kiełbasy dam.

Podziękowałam.

– Ciastka jedz. To jak tobie na imię?

– A pani? – Zagadnęłam, gdy sama już się przedstawiłam. – A mi strasznie brzydko. Nadia albo Nadzieja mi mówią.

I tak poznałam Nadzieję.

– Ale to piękne imię!

– Wszyscy tak mówią, a ja tak nie uważam. – Westchnęła, poprawiła chustę spod której wychodziły siwiutkie włosy. Jej twarz choć poorana zmarszczkami, miała młodzieńczy blask, mimo że oczy też już nieco wyblakłe, to tlił się w nich ogień, a może to po prostu najzwyklejsza dobroć serca z  nich wyzierała.

Siedzieliśmy tak we trójkę przy drewnianej chatce, wystawiając twarze ku słońcu, pogryzając ciastka w cukrze, popijając drobnymi łykami czarną kawę w kubku z duralexu, delektując się spokojem płynącym z lasu i rozmowami. O czym rozmawialiśmy? To nieważne, zbyt osobiste. Historie, które dla czytelnika nie mają większego znaczenia. Nie wszystko jest na sprzedaż, na pokaz. Na pewno nie ta chwila z Nadzieją. Siedziałyśmy tak półtorej godziny. O proroku szybko zapomniałam. Nadzieja odpowiadała na moje pytania i sama je zadawała. Była ciekawa.

– Ty jesteś taka… nierozlazła. – Usłyszałam najpiękniejszy komplement, jaki mógł mi ktoś powiedzieć. – Nie jak te dzisiejsze dziewuchy. Gdyby tak było, to bym przegoniła, ale widziałam od razu, czułam, że ty nie taka, że ty dobra. – Uśmiechnęła się. Robiła to w taki specyficzny sposób, trudny do opisania. Ten uśmiech był lekko tajemniczy, ale rozjaśniający całą twarz. Jakby lekko zawadiacki, ale pełen dobroci. Dzięki niemu ja też się cały czas uśmiechałam i nie mogłam przestać jeszcze długo po tym jak wyjechałam od Nadziei.

– Chcesz herbatę na drogę? Dam ci torebki. Mam całe opakowanie. Albo kawę? Którą chcesz? – Już trzymała w dłoniach dwa opakowania. Nie chciałam odmawiać. Nauczyłam się przyjmować, wychodząc z założenia, że skoro ktoś chce coś ofiarować, to dlatego, że naprawdę tego chce.

– Będziesz pić ją i pamiętać o mnie.

– Będę – Uśmiechnęłam się błogo. – A możemy zdjęcie wspólne na pamiątkę?

– Ale ja dziś nie taka… – Drobne pomarszczone dłonie zaczęły ugładzać chustkę, a potem fałdy spódnicy. – Dziś nie w humorze, bo szwagier zmarł – przyznała w końcu.

Nie namawiałam. Czasem nie warto nalegać, lepiej odpuścić. Chciałam to zdjęcie z nią dla siebie, nie na pokaz, bo przecież nie ważne dla Was jak Nadzieja wygląda. Ważne, że jest, że się pojawiła na mojej drodze. Niech Nadzieja zostanie tylko moja.

Odjechałam, choć nie chciałam odjeżdżać. Rower grzązł w piachu leśnym, ale ja nie przestawałam się uśmiechać.

– To, co? Zobaczymy się za rok?

Wzruszyłam ramionami. Nie wiedziałam czy za rok znów będę jechać tą trasą. Istniała jednak we mnie pewność, że Nadzieję jeszcze zobaczę. Czułam, że muszę. Coś mnie do niej ciągnęło. Może ten uśmiech? Przebłyskiwało przez niego wspomnienie mojej ukochanej babci.

Domek po drodze

***

Zmęczenie dawało się we znaki. Po całym dniu siedzenia przed komputerem potrzebowałam oddechu, przejechania się rowerem po lesie. Dziesięć w jedną stronę, dziesięć kilometrów w drugą, przekalkulowałam. Nie było to ważne. Wsiadłam na rower i pojechałam.

Bobik ujadał jak poprzedniego dnia, dając znać pani i panu, że ktoś się zbliża. Nadzieja odchyliła kolorową zasłonkę w drzwiach. Spojrzała jakby wiedziała, że przyjadę. – To, co? Kawy zrobić? – Zapytała od progu.

I już po chwili na schodkach siedział pan Józef, a Żuk o poczciwych oczach ułożył się u moich stóp. Na stoliczku stanęła szklanka z duralexu i ciastka.

– Jedz ciastka Anitko. Inne dziś. Z czekoladą – Obdarzyła mnie tym swoim niesamowitym uśmiechem.

I znów siedziałyśmy patrząc na zachodzące za lasem słońce i na rozlewające się po podwórku ostatnie złociste promienie. Rozmawiałyśmy o zwyczajnych rzeczach: o pogodzie, o tym jak upłynął nam dzień, o tym, co słychać u sąsiadów z wioski. Miałam nieodparte wrażenie jakby to miejsce było moje – to na drewnianej ławce przy drewnianej ścianie tego domu, przy Nadziei. Jakbyśmy spędzały tak każdy wieczór, popijając kawę, zagryzając ciastka i omawiając sprawy dnia codziennego.

Na pożegnanie ucałowałam ją w policzek. – A co ty dziecko stare pudło całujesz – Żachnęła się, choć widziałam, że sprawiło jej to przyjemność. Niby dzieci ma, wnuki i nawet prawnuki, ale wszystkie dorosłe, rzadko przyjeżdżają, a ona do miasta nie chce, bo źle się tam czuje. Musi być na łonie natury, bo wtedy czuje, że żyje. I może właśnie to w jej oczach i uśmiechu dojrzałam? A może jednak podobieństwo do uśmiechu mojej ukochanej babci.

Gnałam przez las i  znów nie mogłam przestać się uśmiechać, bo znalazłam Nadzieję, ale nie tę „matkę głupich”. Inną. Moją.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

15 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Zocha

Piękny post.
Czytając blogi, nawet te najciekawsze, często pędzimy przed siebie, tak naprawdę nie wiadomo gdzie i po co. Twoja historia pozwoliła mi się na chwilę zatrzymać.
Dziękuję

Zocha

Doskonale wiem o czym mówisz. Niestety czasem przez tę potrzebę samotnosci – np 25km trekking tylko z psem, muszę płacić I słuchac fochów mojej mamy że to nie jest normalne że wole towarzystwo psa niz jej 😉
Ano wolę, nic na to nie poradze

Magda

Mam wielki sentyment do wschodniej Polski. Z tamtych rejonów pochodzili moi dziadkowie, choć po wojnie opuścili swoją wioskę i przyjechali do Wrocławia. Takie spotkania ze starszymi ludźmi bywają magiczne. Skrywają oni często wiele wzruszających, ciekawych historii. Czasem sami zagadują, trochę z samotności, trochę z ciekawości. ZAWSZE warto się zatrzymać i porozmawiać choć kilka minut. Jest we mnie dużo buntu w stosunku do świata, który marginalizuje starość, wręcz uważa ją za śmieszną, nieporadną i mam wrażenie niejednokrotnie głupią. A tak naprawdę w tych ludziach tkwi wiele mądrości, tej życiowej, tak bardzo przydatnej. Choć owszem często nie zgadzam się ze stereotypowym myśleniem, a zwłaszcza przed blokującymi działanie „bo nie wypada” etc., choć trzeba mieć świadomość, że zostało ono zdeterminowane przez wiele czynników. Anita Twój wpis jest piękny, ale także bardzo potrzebny. Dobrze, że są jeszcze… Czytaj więcej »

relskias

Piekny post. Jakby mnie ktos poglaskal po sercu.

Babek

Ładne. Daje nadzieję 🙂 Pozdrawiam!

Babek

Mam przebłyski, a Wschód to dla mnie duży bodziec 🙂 Jak wydasz książkę papierową to już na pewno masz we mnie oddanego czytelnika. Ja to muszę słowo pisane mieć w ręku, pomacać, powąchać. I stąd tak rzadko czytam blogi. Życzę połamania szprych, samych ciekawych ludzi i miejsc po drodze!

Aleksandra

Niesamowity tekst… Bardzo ciepły i łagodny.
Pozdrawiam 🙂

Paulina

Trafiłam tu przypadkiem. Przeczytałam piękny post. Mam korzenie z Podlasia i teraz wiem, że muszę tam pojechać! Też jestem z Gdańska, a urodziłam się w Gdyni. Jednak sercem wracam do Podlasia!

Dzięki!

Pozdrawiam Paulina !

P.S. Wspaniale, że jesteś!

justynides

Anita, zrobiłaś to, co marzy mi się od dawna – podróż po Polsce, ale nie tylko w ciekawe miejsca. Tylko pomiędzy ciekawymi historiami, ciekawymi ludźmi. Sama od jakiegoś czasu poznaję Polskę i się nią zachwycam. Jest czym. Mamy mnóstwo egzotyki zaraz pod nosem.

trackback

[…] blog pełen jest także osobistych wpisów jak ten o Nadziei. (Przeczytaj go koniecznie!) Tak pisze o nim sama […]