Nie tak dawno temu, choć od Polski to zapewne za wieloma górami, rzekami, a nawet wulkanami, w małej salwadorskiej, nadmorskie wiosce wypoczywała sobie pewna turystka, która lubiła o wschodzie słońca spacerować wzdłuż brzegu morza. Pewnego dnia, jak co dzień, wyszła na wieczorną przechadzkę w stronę czerwonej kuli. Wokół panowała pustka. Nie musicie się jednak martwić o nią. W tej wiosce była bezpiecznie. W przeciwieństwie do wszystkich innych miejsc zarówno w Salwadorze, jak i w Hondurasie, które podczas swojej podróży ów dziewczę odwiedziło. Po przyjedzie tu zapewnianą ją, że trafiła do niezwykle przyjaznej i bezpiecznej okolicy, po której może sama wędrować bez strachu. Więc wędrowała. Minęła trzech młodych rybaków, którzy grzebali przy sieci, rozłożonej w małej zatoczce morza. Huk fal był niesamowity. Zagłuszał wszystko. Nasza bohaterka momentami nie słyszała własnych myśli. Jakimś cudem jednak dobiegł ją głos jednego z rybaków. Odwróciła się. Jeden z nich zmierzał w jej kierunku. Widziała, że porusza ustami, ale nic z tego rozumiała. Zaczekała. Może chce mnie ostrzec, że dalej nie powinnam iść samej, myślała. Z reguły ludzie z tego powodu ją zaczepiali, choć często też dlatego, by po prostu porozmawiać, spytać skąd jest. Gdy chłopak jest już bardzo blisko, dziewczę pyta, o co chodzi, bo nie rozumie. Usta rybaka znów poruszają się, ale do dziewczyny nie dociera żaden dźwięk, oprócz łomotu morskich fal. Proszę powtórzyć, krzyczy, zaczynając wątpić w swoją umiejętność porozumiewania się w języku hiszpańskim. Czy możesz powtórzyć jeszcze raz, prosi. Nie rozumiem. Chłopak nachyla się niemal jej do ucha. I ona teraz słyszy wyraźnie: „Daj mi to!”. Mózg dziewczyny wskakuje na wyższe obroty, próbując zrozumieć, czego chce mężczyzna. Nie ma przy sobie nic wartościowego. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. W końcu dociera do niej, czego chce rybak, gdy jego ręka próbuje wylądować między jej udami i słyszy powtórne: „daj mi to”. Na ułamek sekundy paraliżuje ją strach. Przed nią nic nie ma, żadnych domów, żadnych ludzi. Lepsza byłaby ucieczka w stronę ośrodka, ale na drodze do niego stoi dwóch pozostałych mężczyzn. Z jednym jeszcze może by sobie poradziła, zwłaszcza, że był niższy ode niej, ale z trzema wiedziała, że nie ma szans. Jest przerażona, ale mimo wszystko zaczyna biec, modląc się, żeby tych dwóch nie zagrodziło jej drogi, bo w wyobraźni już widziała ten obraz. Była pewna, że nie wyjdzie z tego cało. Nikt nawet nie usłyszałby jej krzyku. Gdy zaczęła zbliżać się do pozostałych dwóch rybaków, żaden z nich całe szczęście nawet nie drgnął, zajęty swoją siecią. Usłyszała tylko krzyk za sobą i pytanie: „Czy on ci coś powiedział?” i „On jest szalony”. Nie miała zamiaru podejmować jednak dyskusji, tylko gnała przed siebie jak oszalała, co chwilę odwracając się, by sprawdzić czy żaden z mężczyzn nie podąża jej śladem. Po niecałych piętnastu minutach szaleńczego biegu, wpadła do ośrodka i rozpłakała się. I ze strachu i z nerwów, i po części też ze szczęścia, że jednak nic jej się nie stało. Wszyscy w wiosce byli w szoku. Nigdy w życiu nic się tam takiego nie zdarzyło. Nigdy żadna turystka nie była tu zaczepiona czy molestowana. Sprawą zajęła się policja. Rozpoczęły się poszukiwania chłopaka, który przeraził turystkę, jednocześnie narażając na szwank reputacje miejscowości. Na mieszkańców padł blady strach, że już żaden turysta nie odwiedzi ich miejscowości. Rozpoczęła się zabawa rodem z CSI. Następnego dnia dziewczyna ruszyła po raz drugi w tamtą stronę, tym razem, jako przynęta. Za nią, w bezpiecznej odległości skradał się ochroniarz z ośrodka. Dziewczyna jednak bała się i cały czas sprawdzała, czy aby na pewno ma zabezpieczenie z tyłu. W miejscu jednak, gdzie poprzedniego dnia przydarzyła jej się ta nieprzyjemna sytuacja, nie było nikogo. Możliwe, że chłopak wystraszył się policji, która poprzedniego wieczoru szukała rybaków znad morza i rozpytywała po mieście. Cała ta sytuacja nie zmieniła jednak jej samopoczucia w kolejnych dniach. Nie uciekła z Barra de Santiago, a wręcz przeciwnie, przedłużyła pobyt. Mimo wszystko było tu tak spokojnie, cicho, leniwie, że nie chciała wracać do hałasu dużego miasta. Mimo wszystko było jej tu cudownie. A takie sytuacje są chyba nieuniknione w podróży, zwłaszcza tej kobiecej i samotnej. Najważniejsze, że dziewczyna wyszła z tego cało, postanawiając że przed następną podróżą, musi zapisać się na zajęcia z samoobrony dla kobiet.
**
Cieszyłam się, że wracam do Gwatemali. Mimo, że podróż po Hondurasie i Salwadorze przyniosła mi wiele radości, to tęskniłam za Quetzaltenango, za przyjaznymi i pomocnymi kierowcami chickenbusów, za kobietami w pięknych tradycyjnych strojach i za mężczyznami, którzy znacznie większym szacunkiem darzą kobiety niż ich sąsiedzi. W Salwadorze i Hondurasie coś takiego jak respekt mężczyzn w stosunku do kobiet, zwłaszcza turystek, niemal nie istnieje.
Dzieci w Momostenango |
Zmęczyły mnie ciągłe okrzyki: „Hej, bejbe”, rzucane na każdym kroku czy wieczne cmokania. Niektóre dziewczyny mówiły, że można się do tego przyzwyczaić, ja nie mogłam. Dlatego z radością wracałam do gwatemalskiego spokoju. Dzieci w Momostenango Granicę przekroczyłam bez problemów. Zaryzykowałam nawet i przez salwadorską stronę, na której ostatnio szukali u mnie narkotyków, postanowiłam dumnie przejść w krótkim rękawku. Policjanci tylko pochwalili mój tatuaż i puścili mnie dalej. Wsiadłam do autobusu po gwatemalskiej stronie i nim zdążyłam odetchnąć, wparował jakiś facet, usiadł z rozmachem naprzeciwko mnie i rzucił: „Hej bejbe!”.
Momostenango |
Że co? To ja tu tęskniłam za grzecznymi guatemaltecos, a ten mi na dzień dobry z czymś takim wyskakuje? Trochę się chyba uniosłam, tłumacząc, że „bejbe” to ja jestem, ale dla mojego męża i nie życzę sobie, żeby obcy facet tak się do mnie zwracał. Kobiety śpiące na stoisku w San Francisco Mężczyznę na chwilę zatkało, bo zaczął mamrotać, że oni tak do wszystkich turystek się zwracają, więc mu wytłumaczyłam, że to nie jest ani ładne ani grzeczne, ani na pewno nie zabawne. Szybko uciekł, przygnieciony ciężarem mojego wykładu. Miałam tylko nadzieję, że to nie był kierowca autobusu. Obawiałam się, że w takim przypadku, mógłby mnie nie poinformować, gdzie powinnam wysiąść. Momostenango Podróż autobusem firmy prywatnej trwa około pięciu godzin, chcickenbusem do Antiguy dotarłam po ośmiu. A tak, postanowiłam odwiedzić na jeden dzień Antiguę, by sobie przypomnieć, że jednak nie jest to miejsce dla mnie. Na ulicy nie spotkałam niemal żadnego lokalesa. Sami turyści.
Śpiące kobiety w San Francisco |
Bez żalu dnia następnego wróciłam do mojego kochanego Quetzaltenango, by następnego dnia rozpocząć szkołę.
San Francisco del Alto |
Poodwiedzałam trochę stare kąty, wypiłam moje ulubione mohito mango z nauczycielem i koleżankami ze szkoły, odwiedziłam parę słynnych targów w okolicy, m. in. w San Francisco del Alto i w Momostenango. I w końcu dotarłam do tak długo oczekiwanych przeze mnie Świąt Wielkanocnych, które w Gwatemali obchodzone są wyjątkowo widowiskowo.
No nie, tego jeszcze nie było! I mam nadzieję nie bedzie.
Życzymy Ci fajnych wrażeń wielkanocnych!!!
Czas pędzi, więc już niedlugo powrót do rzeczywistości…
Hehe podpisuję się pod poprzednim komentarzem xD ^^
Przy okazji zapraszam na mój blog http://kulinarne-przygody-ziuty-i-pati.blogspot.com/
Pozdrowionka xD
Ziuta <3
Dzięki Pati Ziuta 🙂 Jak tylko powrócę do kraju i będę miała trochę czasu, z pewnościa zajrzę do Twoich przygód kulinarnych.
Dobrze, że wioska tak dba o swoją reputację. Pewnie się tam wszyscy znają i dobrze widzieli kogo szukali, chyba że ten „aktywny” to pirat z Karaibów na gościnnych występach.
Oni podejrzewali kto to może być, ale mi ciężko było opisać, bo co dawał im opis: ciemna karnacja, ciemne oczy i włosy, niskiego wzrostu? 🙂 To połowa tak wygląda. Ale mojego ostatniego dnia pobytu policja szła z ochroniarzem do domu tego gościa. Ja nie chciałam, żeby to robili podczas mojego pobytu, bo bałam się jakiejś zemsty 🙂
Dobrze, że wszystko skończyło się szczęśliwie. Chyba po powrocie musisz sobie przypomnieć Hapkido.
…i Hokkaido!
Hokkaido to koniecznie, ale może z następną wizytą w Japonii.
Polecam za Carlem Saganem i moją ulubioną książką jego autorstwa – „Kontakt”. A propos Hokkaido.
Się zobaczy 🙂 Ja a propos Hokkaido, to Murakamiego.
Ossstro, ale na szczęście z hapiendem! Szkoda, że po takich przeżyciach nie można kliknąć w głowie „delete”. Ale nic to – patrz przed siebie, a ja Ci tu intonuję „Don’t Look Back In Anger” przez Oasis. Ten incydent nie może przyćmić tych przefantastycznych chwil, które przeszłaś na obczyźnie. Leję wodę w Twoim kierunku i pozdrawiam po powrocie z wielkanocnego Wilczego Szańca – milion historii do opowiedzenia, włącznie ze spotkaniem samego Adolfa (tyle że z Finlandii). A wszystkim Państwu, Czytelnikom Bloga, Merry Christmas!
PS Wracając z Gierłoży, znalazłem na drodze jenota; przygarnąłem, tylko trochę cholerstwo szaleje.
Siki, było ciężko pierwszego dnia, ale potem już ok. Tylko przestałam się uśmiechać do mieszkańców i mówić im dzień dobry, a raczej udawałam że nie widzę i przechodziłam nie podnosząc na nich wzroku 🙂 Wcześniej zawsze się uśmiechałam i kłaniałam, gdy w małych miasteczkach mijałam ludzi czy to panie, czy panów. Chciałam być uprzejmą turystką. Zrezygnowałam jednak z tego pomysłu.
Ale jak widać, przedłużyłam tam pobyt i muszę przyznać, że przez te kilka dni było tam naprawdę cudownie.
Byłam właśnie ciekawa jak mijają Ci święta i w jakich okolicach tym razem. Domyślam się, że historii mnóstwo do opowiadania jest. Już się nie mogę doczekać. Ale jenota to się pozbądź, proszę do mojego przyjazdu na Twoje włości.
Mogłaś oszczędzić Anitko swoich bliskich, przyjaciół, znajomych i zachować tę spektakularną przygodę dla siebie. Ale nie zrobiłaś tego i dobrze, wiemy, że tam, po tamtej stronie globu też myśli czarne i brzydkie :). Dobrze, że skończyło się bez tego, z czym mogło się zakończyć. Jesteś dzielna i oczekuj od siebie tej dzielności w każdych takich sytuacjach.
JUNTER.
Długo się zastanawiałam czy w ogóle o tym pisać, bo nawet nikomu nie mówiłam o tym, oprócz mojego męża. Stwierdziłam w końcu, że jednak napiszę. Nic nie sprzedaje się tak dobrze jak tragedia 😉
Oczywiście żart, ale myślę, że o niebezpieczeństwach, jakie czyhają też warto wspomnieć. Nie wszystko jest jednak zawsze tak różowe.
Omg, ale mnie wystraszyłaś tą historią! Całe szczęście, że tak to się skończyło, chyba nie znam dzielniejszej kobiety od Ciebie:)
Podczas świątecznego obiadu w tv mówili mówili coś o Gwatemali i od razu pomyślałam o Tobie, zastanawiałam się jak spędzasz Wielkanoc, no i kolejny raz opowiedziałam mojej rodzince o Twojej cudownej podróży 🙂
Z tą najdzielniejszą Edith to przesadzasz. Byłam przerażona jak nie wiem co.
A Wielkanoc spędziłam cykając zdjęcia procesjom i leżąc w łóżku, bo trochę chora byłam.
A Twoja rodzina to pewnie zabroniła Ci się z tą wariatką kumplować, co? 🙂
Siento mucho leer esta historia, lo siento aun mas por haberte yo mismo suguerido ir a Barra de Santiago y no a la otra playa en Guatemala, aunque al final „solo fue el susto” como decimos nosotros, conosco la sensacion que estas malas pasadas producen, ahora que estas ya en tu casa cuando leas esto te puedo decir que es algo que temia y por lo que te lleve en el coche a los lugares que fuimos y sinceramente tube mucho miedo el dia que estubimos en el centro de San Salvador en los parques, afortunadamente ya estas en tu hogar con tu familia y amigos y esto no sera mas que una historia que no paso a mas.