Malujesz, fotografujesz, piszesz i nagle tracisz wzrok. Komponujesz, grasz i nagle tracisz słuch. Wykonujesz prace manualne i tracisz czucie w dłoniach i palcach. Wspinasz się, chodzisz po górach, jeździsz na rowerze, biegasz i nagle nogi odmawiają Ci posłuszeństwa. Jak się czujesz?
Spróbuj wyobrazić sobie, że już nigdy nie nie zobaczysz nocnego nieba w górach i nie uwiecznisz tego na zdjęciu. Że już nigdy nie usłyszysz ulubionego fragmentu muzycznego, że już nigdy nie wsiądziesz na rower i nie poczujesz wiatru we włosach, już nigdy nie wyjdziesz o własnych siłach.
Ja próbuję to sobie wyobrazić i nie jestem w stanie znieść takiej myśli. Wiem, ile mnie kosztowało osiem miesięcy, podczas których nie mogłam biegać. Z zazdrością patrzyłam na tych, którzy to robią. A przecież wiedziałam, że po operacji, rehabilitacji wrócę do tego, że to jest tylko stan chwilowy, a nie dany mi na zawsze. I mogłam jeździć na rowerze, chodzić na spacery i wykonywać inne aktywności, nie mogłam jedynie chwilowo biegać. A i tak bolało.
Zastanawiam się, czy gdyby odebrano mi możliwość widzenia, słyszenia, chodzenia, potrafiłabym dalej żyć? A Ty potrafiłabyś/potrafiłbyś? Teraz wydaje mi się, że nie, że świat by się dla mnie skończył. Dlatego tak podziwiam ludzi, którzy mimo przeszkód, nadal walczą o siebie, nadal chcą, pragną, potrafią czerpać radość.
Jeśli w tym momencie pomyślałeś, że nuda, dalej nie czytam, to proszę Cię o cierpliwość i czytanie dalej. Bo to ważne.
Dokładnie tydzień temu pojechałam na wyprawę. Wiem, że wielu nie lubi nadużywania słowa „wyprawa”, że ono jest zarezerwowane dla wielkich wyczynów. Ja też zwykle jeżdżę w podróż, na wycieczki, a nie na wyprawy. Ale tym razem jechałam na wyprawę, na którą zostałam zaproszona przez Fundację Anny Dymnej „Mimo wszystko”. Na wyprawę nad Morskie Oko wraz z Pawłem Kuliniczem, któremu miałam towarzyszyć.
Jeśli „wyprawa” zupełnie nie pasuje Ci do kierunku „Morskie Oko”, to pomyśl, że zmagasz się z postępującą i nieuleczalną chorobą genetyczną – ataksją móżdżkowo-rdzeniową, od dłuższego czasu poruszasz się na wózku, stopniowo następuje u Ciebie zanik mięśni, zaburzenia równowagi, a poza tym upośledzenie mowy i słuchu. Pomyśl, że kiedyś zdobywałaś/zdobywałeś siedmiotysięczniki, a dziś o górskiej wspinaczce możesz zapomnieć, bo bez pomocy drugiej osoby nie możesz zrobić kroku. Ale mimo wszystko ciągnie Cię w góry, potrzebujesz ich, lubisz na nie patrzeć i chłonąć.
Trudno to sobie wyobrazić, prawda? Taka historia spotkała jednak Pawła Kulinicza, który całe życie związał z górami. Zaczął od Tatr, ale nieobce są mu Himalaje i Karakorum. Przez wiele lat mieszkał w Zakopanem, choć pochodzi z Warszawy.
Kiedy dostałam zaproszenie na wyjazd, nie miałam wątpliwości. Może jedną. Czy sobie poradzę emocjonalnie? Czy nie powiem czegoś głupiego, czy dogadam się z Pawłem? Szybko okazało się, że obawy były zbędne (zwykle tak bywa). Paweł okazał się świetnym kompanem, który często przepraszał, że marudzi (według mnie wcale nie marudził), siarczyście przeklinał (swój chłop :D) i ujmował specyficznym, ale jakże mi bliskim poczuciem humoru.
Najbardziej podobało mi się, że mówi to, co myśli, choć nie zawsze mówienie tego, co się myśli może być dla niektórych osób miłe. Ja jednak złego słowa od Pawła nie usłyszałam. Mało tego. Na koniec uścisnął mi mocno dłoń i dziękował za to, że przyjechałam, a już następnego dnia z rana pisał czy dojechałam bezpiecznie i czy odpoczęłam po ciężkim dniu.
A dzień faktycznie był emocjonujący i długi. Pobudka o piątej rano i jazda do Zakopanego, dzięki pomocy Business Lease, dotarcie nad Morskie Oko, dzięki uprzejmości Tatrzańskiego Parku Narodowego, pyszny obiad w „Góralskiej Tradycji” i wjazd na Kasprowy Wierch, dzięki uprzejmości Polskich Kolei Liniowych, a to wszystko dodatkowo w towarzystwie przesympatycznych wolontariuszy mojej imienniczki Anity oraz Kuby.
Nad Morskim Okiem Paweł mógł podziwiać jeden ze swoich ulubionych szczytów – Mnicha. Z kolei Kasprowy Wierch, na który wjeżdżaliśmy, był ostatnim szczytem, na który w 2011 roku wszedł o własnych siłach.
Spotkanie z Pawłem było dla mnie ważne. Przypomniało mi, że muszę częściej doceniać to, co mam i cieszyć się każdą chwilą. I jak napisał mi Paweł w jednym z smsów: „Żyć tak, jakby jutra miało nie być”.
***
Zewsząd jesteśmy zasypywani prośbami o pomoc. Ludzi, którzy jej potrzebują, nie brakuje, a my nie jesteśmy w stanie pomóc każdemu. Nie jesteśmy w stanie zbawić świata. Możemy jednak próbować. Bo pomagać możemy na różne sposoby.
Można np. zostać wolontariuszem i zaoferować swój czas. Czasem to więcej znaczy niż pieniądze. Można też udostępnić ten post. Może dzięki temu, ktoś z Twoich znajomych zechce pomóc?
Powiem tak. Chrzanić ułomności. Rób to, na co pozwala organizm. A jak nie pozwala, rób mimo wszystko. Przestałem się zajmować swoim bólem. Który dopada niezależnie od sytuacji. Ruch leczy. Przeżycia leczą. Wspomnienia leczą. Umartwianie się – nie leczy. I to by było na tyle.
Ja się zgadzam w 100% z powyższym. Każdy upada, każdy próbuje się podnieść, ale za dużo jęczy podczas takich prób. Trzeba żyć i brać to życie jakim jest.
Dwa miesiące temu ojciec miał wypadek, bo jechał (jak zawsze) bez kasku w trasę z kumplami – skądś zerwał się deszcz i wiatr, na głowę spadła mu gałąź. Niby nic poważnego, ale głowę mu rozcięło. Jak wrócił to śmiał się, że miał szczęście.
Z mamą kupiliśmy mu kask http://likebike.pl/pl/p/Kask-Supra/275 i mamy nadzieję, żeby jeździł z nim na głowie, bo następnym razem takie szczęścia może nie mieć.
Siła tkwi w nas. Tacy ludzie jak Paweł i mu podobni byli i są zawsze dla mnie motywacją, i siłą oraz coraz to bardziej pogłębiającą się pasją. I zazwyczaj tacy ludzie mają ogromny dystans do siebie i całego otoczenia. Stąd też w nich ta niespotykana radość, którą posiadają i jaką się w nich widzi. To pasja życia i życie na przekór losowi, który częstokroć bywa przewrotny.
Parę miesięcy temu po długiej chorobie odszedł mój Tato a trzy letnia opieka nad Nim uświadomiła mi ogrom rzeczy, których żyjąc „normalnie” bym nie doświadczył. A dzięki temu mocniej przeżywam swoje życie i nie bawię się w odkładanie marzeń na pózniej bo potem może być już za pózno.
Chwała walczącym o swoje szczęście do końca!
Zgadzam się że siła tkwi w nas samych. Twój Tato odszedł bo długiej chorobie, mój tak nagle, że zupełnie się tego nie spodziewałam. I dzięki temu też staram się każdy dzień przeżywać mocniej i intensywniej 🙂
Piękne zdjęcia. wyprawa pewnie ubogcia twoje życie.