Wyobraź to sobie. Wchodzisz do lodowej ciemnej jaskini, swojej jaskini, by odnaleźć swoje wewnętrzne zwierzę mocy. I widzisz pingwina, który dziecięcym głosikiem mówi: Ślizgamy się. Znasz to?
To jedna z moich ulubionych scen kultowego filmu Fight Club, którego analiza stanowiła znaczną część mojej pracy magisterskiej. Od tego czasu, gdy tylko widzę pingwina, przypomina mi się ta scena. To, co? Ślizgamy się?
Natomiast od czasu obejrzenia „Marszu pingwinów”, który niezwykle mnie poruszył, choruję na punkcie pingwinów cesarskich. Na moją miłość do tych pięknych ptaków niewątpliwie miały też wpływ przezabawne pingwiny z Madagaskaru z Kowalskim na czele.
Najbardziej marzyły mi się pingwiny cesarskie, żyjące na Antarktydzie. Widziane na żywo, z bliska. Nie pogardziłam jednak i tymi mniejszymi – pingwinami Magellana, żyjącymi na Wyspie Magdaleny w Chile.
***
Statkiem bujało. Co odważniejsi wychodzili na zewnątrz, by zaczerpnąć powietrza, bo to w środku było zgęstniałe od oddechów. Szybko jednak wracali, gdy jedna fala za drugą uderzała o burtę i wdzierała się na pokład, mocząc doszczętnie tych, którzy nie zdążyli uciec.
Podróż z Punta Arenas na wyspę trwała ponad dwie godziny. Dwie nudne godziny w jedną stronę, by przez godzinę móc obserwować pingwiny. Było jednak warto.
Wyspa jest niewielka (liczy 85 hektarów), znajduje się 22 mile morskie na północ od Punta Arenas w centrum cieśniny Magellana i obecnie zamieszkiwana jest jedynie przez największą w kraju kolonię pingwinów (która liczy około 60 tysięcy par), ale też przez mewy czy kormorany. W 1966 roku stworzono tu park narodowy, a w 1982 przekwalifikowano go na pomnik przyrody. Wokół wyspy wyznaczono trzydziestokilometrową strefę objętą zakazem połowów ryb.
Pingwiny są maleńkie. Największe osobniki mierzą zaledwie 76 centymetrów. Są też ciekawskie. Przyglądają się turystom, ale też specjalnie się do nich nie zbliżają. Od czasu do czasu, gdy na ścieżce prowadzącej od statku do latarni morskiej i na około z powrotem do statku, zrobi się pusto, truchtem przecinają drogę. Wyglądają przezabawnie, gdy tak spacerują albo zakopują się w swoich norkach. Te odważniejsze osobniki, a takie też się trafiają, z ciekawością zbliżają się do aparatów. Przed postawieniem jednak pierwszego kroku na Isla Magdalena wszyscy są poinformowani, by nie dotykać pingwinów i za bardzo się do nich nie zbliżać.
Porady praktyczne:
Nie ma sensu kupować wycieczek, oferowanych przez agencje turystyczne w mieście. Najlepiej udać się bezpośrednio do portu „Tres Puentes” (złapać taxi colectivo, czyli jedną z tzw. wspólnych taksówek i poprosić o dowiezienie do Tres Puentes, koszt 450 pesos albo taksówkarza, koszt ok. 4000 pessos). Z Tres Puentes odpływa o 16 prom na wyspę Magdaleny. Na miejscu trzeba być godzinę wcześniej. Lepiej zarezerwować sobie miejsca wcześniej, zwłaszcza w sezonie, bo chętnych nie brakuje. Rezerwacje można zrobić też przez jedną z agencji turystycznych w Punta Arenas. Koszt przejazdu w dwie strony i wizyty na wyspie to 40 tysięcy pesos. Trzeba pamiętać, że wycieczka na wyspę jest uzależniona od wiatru i bywa dość często odwoływana.
2 pierwsze zasady złamane 😉
FAJNE PINGWINKI…………..Najbardziej znane to Adeli,a te ciemniejsze……………Wysyłam w świat……………………
🙂 Ślizgaj się! 😀
Uwielbiam ten film 🙂 Scena to „slide” https://youtu.be/boj75h3urLU
Uwielbiam pingwiny od dziecka. Zawsze chciałam je zobaczyć i w końcu się udało na Półwyspie Valdez w Argentynie. Teraz jeszcze puffiny przede mną 😉 Zdjęcia przepiękne <3
Moich też
Patrz to mamy wiecej wspólnego 🙂 Te same filmy, te same piękne bransoletki (nie żebym się przypominała =D)
Są boskie – w sam raz na lekcje o pingwinach :p
Poza oczywistym zachwytem i moją natychmiastową chęcią pojechania właśnie tam!
Koniecznie jedź! 🙂
Na razie chwilowo w tereny cieplejsze 🙂 ale dzięki za inspiracje!
Sabina Pilat bardzo proszę 🙂
Podobnie, jest wna koncu świata w Ushuaia ma Ziemi Ogrnistej, z tym ,że tam najlepiej taki rejs wykupić bezpośrednio w porcie. I mozna płynać rano oprocz rejsow popoludniowych