Poszłam w góry, by przewietrzyć głowę. Wypełnić ją na nowo: górskim powietrzem, zapachem kwiatów na polanach i wiatrem na połoninach. Zrobić miejsce na nowe. Ponoć, aby dobrze się wyspać, najlepiej przed snem przewietrzyć pokój. Doszłam do wniosku, że aby dobrze myśleć, analogicznie trzeba przewietrzyć głowę.
Przewietrzona głowa lepiej pracuje, myśli, planuje, kreuje. Lepiej wytwarza nowe pomysły, chłonie idee, więcej pozwala zrozumieć, rozeznać się w potrzebach, oczekiwaniach i pragnieniach.
Nigdzie tak dobrze się nie wietrzy głowy, jak w górach. Czasem wprawdzie wystarczy mi wsiąść na rower i przejechać się do lasu, ale tym razem po ciężkim roku, wytężonej pracy nad książką i festiwalem, licznych wyjazdach, czułam, że potrzebuję dłuższego wietrzenia i to najlepiej górskim powietrzem.
Szłam godzinami. Po górach i dolinach, szlakami tak zabagnionymi, że czasem trudno było mi uwolnić z nich nogi, czasem kamienistymi, rzadko suchymi, a czasem nawet tak zaśnieżonymi, że zapadałam się w nich po kolana. Słońca prawie nie spotkałam, choć i na nie liczyłam. Przewietrzona głowa, zmęczone ciało plus duża dawka witaminy D – to znacznie lepsze niż najlepszy kompleks witamin polecony przez farmaceutę.
Ale słońca nie było.
Od czasu do czasu próbowało się przebić przez gęste nisko wiszące nad wierzchołkami gór chmury. Nie miało jednak wystarczającej siły przebicia. Przegrywało z warstwową szarą pokrywą nimbostratusów.
Lasy były ciemne i gęste. Jakby zapadła w nich noc. Gdy w nie wchodziłam, zaczynało mi brakować powietrza. I jeszcze te chmury, które obniżały się do podłoża, przeistaczając się w mgłę. Osnuwały lekko drzewa w skupiskach mniej zagęszczonych. W innych osiadały gęsto, zmniejszając widoczność do zaledwie kilku metrów. W takich momentach żałowałam, że nie mam ze sobą maczety, tej choćby, którą przywiozłam jako pamiątkę z Hondurasu. Mogłabym tę mgłę ciąć, torując sobie drogę niczym w dżungli.
Z maczetą czułabym się pewniej. Nie tylko w walce z agresywnie wkraczającymi do lasów chmurami udającymi mgłę, ale i z wyimaginowanymi lękami, które od czasu do czasu się pojawiały, gdy przez wiele godzin samotnego brnięcia szlakiem, którego nikt nie przemierzał, w zamglonej gęstwinie drzew, zaczynałam dostrzegać dziwne kształty. Zauważałam rzeczy, które w słoneczny dzień byłyby niemożliwe do ujrzenia. W leśnej niby wiosennej, ale jakby jednak bardziej jesiennej mgle wszystko stawało się bardziej nasycone. Dźwięki, zapachy, a nawet kolory, choć z nich dominowała jedynie zieleń mocno kontrastująca z mlecznymi oparami. – To tylko skrzaty – napisała koleżanka. – One ci pomogą.
Starałam się myśleć o czymś konkretnym, planować, rozkładać niektóre rzeczy na czynniki pierwsze, wymyślać. Bo umysł wolny i przewietrzony pracuje sprawniej. Wielogodzinny marsz z dwudziestokilogramowym plecakiem, który ciążył, przyspieszał oddech, podnosił tętno, zmuszał jednak częściej do niemyślenia, a skupienia się na odczuciach, na byciu „tu i teraz” z własnym ciałem i głową, które czasem mówiły „już dość”, ale potem głowa szła po rozsądek i mówiła, by jeszcze spróbować, jeszcze kawałek, bo to przecież niedaleko.
W drodze częściej, niż na planach, skupiałam się nad bólem naprężonego mięśnia barku, nad otarciem na prawym obojczyku, nad pieczeniem małego palca u lewej stopy. Podczas wędrówki i wysiłku, jaki w niego wkładałam, dopadała mnie jak rzadko świadomość własnego ciała, mięśni i stawów.
Skupiałam się na liczbie uderzeń serca na minutę, która przy kolejnym podejściu i zmianie przewyższeń o czterysta czy sześćset metrów, często wykazywała 165 uderzeń na minutę, a pewnie i więcej, ale powyżej tej liczby już się w kalkulowaniu myliłam. Czasem skupiałam się więc tylko na liczbie kroków na podejściach, na rytmicznym oddechu, upływających minutach, które skracały czas dojścia do celu, czas do zapadnięcia zmroku, który nie chciałam, by zastał mnie w mglistym lesie. Czasem skupiałam się na czuciu tego miejsca, po którym spływała kolejna kropla potu.
W górach byłam tylko kilka dni. Chciałam więcej, ale maj w tym roku moim „chceniom” nie sprzyjał. Ale nawet te kilka dni, mroźny górski wiatr i skupienie na własnych odczuciach przewietrzyły mi głowę. Znów mogę myśleć, wymyślać, kreować i planować i już wiem, co będzie dalej.
Macie swoje sposoby na wietrzenie głowy?
A słońce pokazało mi się dopiero ostatniego dnia.
Ja w tym roku potrzebowałam grutnownego wietrzenia. I chociaż pogoda miała nie sprzyjać, w majówkę pokonałam samotnie rowerem trasę Świnoujście – Hel, z wiatrem ze wschodu 😉 Wszyscy pukali się w głowę, ale dałam radę. Dziękuję, inspirujesz 🙂
Rower! Wietrzy bańkę i zapewnia zdrowy reset, zawsze.
jasne jedziem durs,….
noo z toba..
Jak chodzę to dobrze mi się myśli 😉
zrobiłam to samo, na rower i w las, byle w drogę 🙂
PIĘKNE WYSZŁO…………………..
Rzeczywiście warto było:)
Te zdjęcia są obłędne!!!:)
Dzięki Daria 🙂
4 maja, Wisła Głębce -> Szczyrk. W pewnym momencie przestałem myśleć, że przemokłem. I od razu zrobiło się lżej. A głowa odświeżona niesamowicie 🙂
To prawda. Takie coś odświeża bardzo głowę
Wspaniałe zdjęcia! Sam chciałbym móc wybrać się w takie miejsce, które odżywa tylko wtedy, gdy zza horyzontu wychyli się słońce. Może w wakacje uda się uciec z miasta w stronę gór.
Pozdrawiam! 🙂
Trzymam kciuki, żeby się udało. Choć w sumie wystarczą nawet trzy dni, czasem już dwa takiego spaceru, gdzieś w górach, by poczuć to „coś” innego.
Deszczowa pogoda nasyca kolory krajobrazu i często tworzy magię miejsca, którą nigdy byśmy nie dostrzegli w słoneczny dzień. Jestem zachwycona zdjęciem z wnętrza lasu. Cudowny spacer 🙂
Dzięki Natalia. Miło mi usłyszeć Twój zachwyt nad moim zdjęciem. Wiele to dla mnie znaczy 🙂 A taki kilkudniowy spacer potrafi czynić cuda.
Ja staram się wyjeżdżać w góry przynajmniej raz na miesiąc/dwa miesiące, o ile jest to oczywiście możliwe. Zazwyczaj jest to szybki, jednodniowy strzał. Mieszkam we Wrocławiu więc całkiem blisko, zwłaszcza Karkonoszy. Jak muszę przewietrzyć głowę to tylko w górach! Jak w ciągu trzech miesięcy nigdzie nie wyjadę, choćby na ten jeden dzień, by wieczorem wrócić, to wariuje. I chcąc nie chcąc muszę znaleźć wolny termin by się „zresetować” bo inaczej oszaleję 🙂 Wchodzę na szlak i czuję, że to jest to czego mi brakowało. Każdy wyjazd w góry jest dla mnie czasem męczenia się fizycznie ale ogromnym odpoczynkiem psychicznym. Najbardziej lubię wyjeżdżać tak jednodniowo w zimie, wtedy mam najlepiej przewietrzoną głowę 🙂 Anita, zdjęcia naprawdę super. Zawsze zachwycam się Twoimi zdjęciami… Nawet motywują mnie do tego by zagłębić się nieco bardziej w świat… Czytaj więcej »
wyjsc na lake i nie myslec o niczym
RELAX,SPACER,MODLITWA,MUZYKA……………………..TO zdjęcie jest bardzo ładne;bo dobrze widać drzewa,mgłę i światło dzienne…………………….
Było pięknie i tajemniczo…pomimo, że dżdżysto…na szczęście bez śniegu
Przepiękne zdjecia.
Przesieką w Beskidzie Śląskim…niedawno…
No to ta sama trasa i ten sam las =D
Mi najlepiej przewietrza się głowę, jak myślę, że nie myślę…albo myślę o tym, jakby tu nie myśleć…
=D
Ja przez pół roku wierzyłam głowę z plecakiem przez Amerykę Środkowa. Najlepsze wietrzenie głowy to pobyć tylko ze sobą…
Moje pierwsze wietrzenie glowy też było w Ameryce Srodkowej samotnie
Nature nature nature cheeers