MYŚLĘ SOBIE... W DRODZE

Czy pani się nie boi? Czyli o poczuciu bezpieczeństwa tu i tam.

Nie żyją. Było ich dwóch. Młodzi jak większość młodocianych przestępców. Pandilleros jak określają ich w Ameryce Środkowej albo maras, bo tak nazywa się członków gangu. Ponoć szli kraść. Ponoć ktoś wymierzył sprawiedliwość, zanim zdążyli zepsuć renomę wioski, która żyje z turystów. Ponoć to była policja. Ale tylko ponoć, bo tu jak się jest czegoś świadkiem, to się nie widzi, nie słyszy, a przede wszystkim się milczy.

***

Przechodzi koło mnie jeden, drugi, piąty raz. Za każdym razem mówi coś, zaczepia i śmieje się w głos. Jego śmiech jest szalony. Szalony? No taki, że wiesz, że go słyszysz i jesteś na sto procent pewien, że jego właściciel nie jest przy zdrowych zmysłach. Raz, gdy mijaliśmy go na ścieżce prowadzącej na plażę, ale takiej ścieżce bocznej, wśród drzew, z dala od wioski, od ludzi, zaraz przy rzece, do której wylewa się najgorszy syf, powiedziałam: Nie chciałabym go tu spotkać, gdy będę szła tędy sama pod wieczór. Czuło się od niego złe wibracje. Nawet gdy się nie śmiał jak szalony. Wtedy było chyba nawet gorzej. Bo wtedy patrzył i to szaleństwo aż biło po oczach. Nie spotkam już go ani w miasteczku śmiejącego się jak szalony, ani na ścieżce wśród drzew. Dwa dni po tym, jak powiedziałam, że nie chciałabym go spotkać, zatłukł własną matkę.

***

Marchewka, brokuł, pomidory, jedzenie dla kota. Jest już po dwudziestej. Do sklepu jakieś 150 metrów. Tylko. Łapię portfel. Zostaw go, słyszę. Weź tylko tyle, ile  potrzebne na zakupy. Niby nic, ale tak na wszelki wypadek. Zostawiam i biżuterię. Też tak na wszelki wypadek.

***

Dlaczego nie pojedziesz do stolicy po potrzebne rzeczy? Znajomy patrzy na mnie jak na wariatkę. Bo jestem stąd, nie ze stolicy. Może Ty możesz pojechać i spacerować po mercado. Jesteś turystką, ale ja nie mogę. Boi się. Ma 40 lat.

Ja też mimo wszystko trochę się boję, bo jak się nie bać, gdy boją się wszyscy.

***

W nocy spacerujemy w centrum miasta. Zmieniło się tu sporo, odkąd byłam tu po raz pierwszy sześć lat temu. Wtedy w ciągu dnia lepiej było się tu nie pojawiać. Wszyscy mi odradzali. Obecnie można pospacerować i nocą też już jest nieco spokojniej. Chcemy wrócić do domu. Aplikacja Uber mówi, że do centrum taksówki zamówić się nie da. Musimy wyjść poza jego obręb. Okazuje się, że do centrum nie wjeżdżają, bo niebezpiecznie, bo kradzieże, wymuszenia, haracze.

***

Nie żyje. Nożownik wkroczył na scenę. Zabił. Ot, tak po prostu. Ponoć nawet nie dla idei. Bo był szalony.


Tyle razy słyszałam pytanie, a czy ty się nie boisz podróżować po Ameryce Środkowej? Przecież Gwatemala, Salwador, Honduras czy Nikaragua takie niebezpieczne. Bo tam to na każdym rogu zarzynają przechodniów maczetami. I choć na każdym rogu wcale nie zarzynają, a w Antigua Guatemala na każdym rogu można zobaczyć uzbrojonego policjanta i poczuć się bezpiecznie, to tak. Boję się i zawsze się bałam.

Do Polski zawsze wracałam z ulgą. Że wreszcie mogę iść pobiegać do lasu bez gazu pieprzowego w dłoni, że mogę pojechać do miasta wieczorem i spacerować jego ulicami, że nie muszę się bać. Że mogę wrócić, nawet sama nocą kolejką do domu.

Przedwczoraj, jadąc do San Salwadoru na zakupy, z milionem rzeczy, których nie powinnam robić gdzieś tam z tyłu głowy (wziąć tylko trochę pieniędzy, nie brać całego portfela i wszystkich dokumentów, nie spacerować po wąskich uliczkach rynku, a najlepiej w ogóle nie jechać tam samej itd.) tęskniłam do domu, do Polski, do mojego miasta Gdańsk. I myślałam, że choć może nie wszystko jest idealnie, że może się źle dzieje w wielu aspektach, że nas chcą ograniczyć, zabrać prawo do decydowania o sobie, ale cholera jest mimo wszystko bezpiecznie. Nie muszę się w Polsce bać….

Od kilku dni się zastanawiam, czy gdziekolwiek w świecie można się czuć bezpiecznie. I choć tu, gdzie obecnie jestem, nie jest bezpiecznie, nie pytajcie mnie więcej, czy się nie boję być tu. Po tym, co się stało w Gdańsku, boję się być i tu i tam.

W Ameryce Środkowej nikt mnie nie ocenia: za poglądy polityczne, za kolor skóry, ideologię, nawet za tatuaże, choć tutaj oznaczają, że jesteś członkiem gangu. Raczej podchodzą, pytają, ale kieruje nimi zwykła ludzka ciekawość. Skąd jestem, w jakim języku mówię na co dzień, co oznaczają moje tatuaże i czy podoba mi się w ich kraju. Nie usłyszałam tu nigdy: „ale dziwadło!” (ze względu na kolczyki, tatuaż, fryzurę czy ubiór), „A ten kolczyk to se do oka lepiej włóż, będziesz lepiej widzieć. W Polsce słyszałam to wiele razy.

Oczywiście są inne problemy. Kobiety nie mają za wiele do powiedzenia, istnieje całkowity zakaz aborcji, a za poronienie ciąży (nie z własnej winy), można pójść do więzienia, bo nikt ci nie uwierzy, że to było samoistne poronienie.

Salwador jest podzielony, podobnie jak Polska, tylko że nie na frakcje polityczne, ale na zwyczajnych mieszkańców i członków gangu, którzy z kolei dzielą się na różne, wzajemnie się zwalczające grupy.

Widzę, co się dzieje w tym kraju i mnie to przeraża. Teoretycznie zwalcza się gangi, ale tak naprawdę niewiele się z tym robi, bo łatwiej jest rządzić zastraszonym narodem, bo policja jest skorumpowana i każdy dba tylko o swoje cztery litery. Co by się musiało wydarzyć, żeby coś się tu zmieniło? Nie mam pojęcia. Mam jednak nadzieje, że śmierć prezydenta mojego kochanego miasta nie przejdzie bez echa, że coś drgnie w narodzie. Że nie będzie tak, jak napisał Michał Kempa na swoim FB, że będą jedynie marsze przeciwko nienawiści, chęci i gesty pojednania, i zmienione na fb ikonki. I że to potrwa kilka dni i tak naprawdę nic się nie zmieni, a na pewno nie na lepsze, tylko na gorsze. Chcę wierzyć, że jednak tak nie będzie. Że nie pójdziemy w stronę Salwadoru (choć z całkowitym zakazem aborcji prawie już znaleźliśmy się ramię w ramię z nim), że nie będzie jeszcze większych podziałów i że nie trzeba będzie się na każdym kroku oglądać za siebie, że będzie można pójść na koncert charytatywny i czuć się bezpiecznie, że  będzie można wyjść wieczorem bez strachu na ulicę, a nawet mieć w torebce wieczorem portfel, telefon czy aparat.

Chcę wierzyć w to, że w końcu coś się zmieni w Polakach. Przestaniemy być zawistni, okrutni i wyrzucimy tę nienawiść, którą pielęgnujemy w sobie do wszystkiego, co inne. Inne nie znaczy gorsze. Świat bez „inności” byłby jednobarwny i potwornie nudny, ale myślę, że aby się o tym przekonać wielu Polaków musiałoby ruszyć w podróż, bo to właśnie w podróży uczymy się najwięcej o tolerancji i miłości do drugiego człowieka.

Chciałabym znów móc powtarzać moim znajomym Salwadorczykom, jak bardzo tęsknię za Polską, za moim pięknym Gdańskiem, za tym poczuciem bezpieczeństwa, którego w Salwadorze tak bardzo mi brakuje.

3 2 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

11 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Tadek

Dzięki za ten wpis.
W Polsce ciągle jeszcze daleko do tolerancji i akceptacji ludzi, którzy trochę inaczej patrzą na świat…
Oby się to zmieniło.
Pozdrowienia z Krakowa

Dorota

Bardzo dziękuję za ten tekst. Z nadzieją…

Dawid

Każda nietolerancja wynika z niewiedzy. To niewiedza buduje obawy, lęk a to powoduje agresje. Łatwiej jest zamknąć się w „bezpiecznej” grupie o tych samych poglądach (zamykającej się na każdą inność, inność pod postacią środowiska LGBT, koloru skóry czy wiary). Dobrze to ujmuje Artur Domosławski w książce wykluczeni – łatwo nam z góry osądzać przez pryzmat swojego podwórka i każdego innego od razu wykluczać a tymczasem świat jest bardziej złożony. Dzielenie się z względu na kolor skóry, czy orientacje seksualną jest nielogiczne a dzielenie się, ze względu na poglądy polityczne albo niechęć do polityków (nie ufam politykom, wierzę w działaczy społecznych) jest po prostu niemądre. Co do bezpieczeństwa, to będąc 2,5 miesiąca w Meksyku, Gwatemali i na Kubie miałem tylko jedną niemiłą sytuację, którą zapamiętałem – na Kubie, która zresztą najmniej przypadła mi do gustu. Sytuacja ta, była tylko niemiła… Czytaj więcej »

beatrycze

Ciekawy post , pokazujący szerszą rzeczywistość tego regionu Dzięki takim ludziom jak Ty, którzy poznają społeczności od wewnątrz , możemy dowiedzieć się więcej o kraju , jego mieszkańcach , a nie jedynie o przestępczości , która wyznacza tam rytm życia.. Sama myślałam trochę o Nikaragui czy Gwatemali , ale ostatecznie zdecydowałam się na Kostarykę , gdyż lubię przyrodę a będę się czuć bezpieczniej. Jest tak jak piszesz – podróżując samotnie zdajemy sobie sprawę zwykle z niebezpieczeństw , jednak nieraz mimo to jedziemy , mając nadzieję na szczęśliwy powrót. Życzę Ci byś wróciła cała i zdrowa i pełna autentycznych wrażeń z tej niezwykłej podróży.

Anonimowo

Takich porombańców można spotkać wszędzie ale nie dajmy się zwariować.

Anonimowo

Niestety, a o tych poronieniach Martyna Wojciechowska mówiła w swoim programie.

Andrzej

Dzięki za ten post. Daje do myślenia i ustawia wydarzenie z Gdańska w dość specyficznym kontekście – takiego spojrzenia na tę sprawę jeszcze nie widziałem.