Im więcej podróżuję, tym bardziej się zmieniam, a przede wszystkim zmienia się moje podejście do świata i ludzi, w krajach które odwiedzam. Staram się być odpowiedzialna w podróży. Przez kilka lat wypracowałam więc swój własny kodeks zachowań.
Na początku było inaczej
Pierwszy raz, choć z szacunkiem i otwartością na nowe kraje i kulturę, skupiona byłam bardziej na przeżywaniu własnym, na atrakcjach, na zobaczeniu jak najwięcej i przeżyciu jak największej liczby przygód. Mniej skupiałam się na ludziach i problemach kraju. Było to dla mnie ważne, ale nie tak mocno, jak dziś. I nie trudno się dziwić, bo kiedy jedziemy na zasłużony urlop, nie chcemy wiedzieć, że tam, gdzie jedziemy, jest bieda, ludzie umierają na ulicy, dzieci nie chodzą do szkoły i nie umieją pisać i czytać, a mężczyźni maltretują swoje żony i nie pozwalają wychodzić im z domu. Nie chcemy tego wiedzieć, bo przecież mamy wakacje, chcemy odpocząć psychicznie i na chwilę zapomnieć o wszystkich problemach. A takie informacje psują postrzeganie danego miejsca, które chcemy widzieć jako raj na ziemi. Nasz raj, choćby był rajem tylko na chwilę.
Wprawdzie od początku interesowało mnie coś więcej, niż tylko atrakcje i od zawsze uważałam, że poznawanie miejscowych, pozwala znacznie lepiej poznać i zrozumieć kraj, który odwiedzamy, ale wtedy jeszcze wciąż za mało się na tym skupiałam. Za mało skupiałam się na tym, jaki wpływ jako turystka mam na dane miejsce. Na tym, co ja jako turystka zabieram, a może też i coś daję krajom i ludziom, które odwiedzam.
Moje podróżowanie się zmieniło. Z każdą podróżą stawałam się coraz bardziej świadoma i wciąż staję. Z czasem wypracowałam, może i zupełnie nieświadomie, kilka podstawowych zasad, do których się stosuję, by minimalizować szkody, które czynię, uczestnicząc w „niszczycielskim” działaniu turystyki.
1.Nocuję w miejscach, których właścicielami są miejscowi.
Oczywiście nie zawsze rezerwując miejsce, jesteśmy w stanie znaleźć informację, kto jest właścicielem danego miejsca. Ja coraz rzadziej korzystam z hosteli, za którymi po prostu nie przepadam, zwłaszcza za wspólnymi wieloosobowymi pokojami, a więcej mieszkając z rodzinami np. gwatemalskimi, co w Ameryce Środkowej jest dość popularne. Korzystam również dużo z Airbnb. Wiem, że w wielu miastach jak choćby w Barcelonie, Airbnb doprowadziło do negatywnych w skutkach sytuacji, grożąc wyludnieniem miast (ludzie wykupują w centrum mieszkania specjalnie pod wynajem), ale np. w Gwatemali Airbnb się rozwija i wwielu przypadkach polega właśnie na mieszkaniu z rodziną.
2. Jem w miejscowych knajpkach.
Rzadko chadzam do dużych, czy sieciowych restauracji. Tam, gdzie to możliwe jem na ulicy albo wybieram knajpki, które są prowadzone przez miejscowych. Pytam często na miejscu, kto jest właścicielem. Nie mówię, że jak się dowiem, że obcokrajowiec, to wychodzę. Staram się jednak w tych biedniejszych krajach, zwracać na to uwagę, by wspierać finansowo tych, którzy naprawdę tego potrzebują.
3. Kupuję na targach.
Co tylko mogę: warzywa, owoce, rzeczy codziennego użytku. Oczywiście wygodniej jest pójść do marketu i za jednym zamachem kupić wszystko w jednym miejscu niż biegać od stoiska do stoiska i dopytywać się o cenę wszystkiego, ale poza wspieraniem lokalnej społeczności mam szansę też poćwiczyć konwersację w obcym języku.
4. Pozwalam się oszukać.
Pamiętam jak za pierwszym razem w Gwatemali kierowca tuktuka mnie oszukał. To był pierwszy raz w Gwatemali, gdy ktoś mnie naciągnął. Byłam wtedy zła. Może nawet nie chodziło o pieniądze, tylko o sam fakt. Dziś nawet jak wiem, że ktoś mówi cenę wyższą niż przyjętą normalnie, to płacę i nie wściekam się na siebie, że dałam się naciągnąć. Czasami to są śmieszne pieniądze: 2-5 zł, czasem 10 zł. Wiem, że dla tej osoby tutaj, np. w Gwatemali, Hondurasie czy Nikaragui, gdzie mniej więcej 80% ludzi żyje na granicy ubóstwa, te 2-5 zł to dużo, a mnie od tego korona z głowy nie spadnie.
I nie chodzi mi o to, że zgadzam się na każde ordynarne oszustwo, bo oczywiście, że takie należy piętnować, ale nie zamierzam też wykłócać się z dzieciakiem sprzedającym cukierki na ulicy, czyścicielem butów, panem na targu za to, że policzył mnie 10-15% drożej.
[edit] Nawiazując jeszcze do komentarzy, bo tam szerzej wyjaśniałam, co mam na myśli, ale nie każdy czyta komentarze, wiec dodaję tu. Nie chcę utrwalać tym sposobem stereotypów o gringo, chodzącym bankomacie ani uczyć, że oszustwo popłaca. Też tego nie lubię. Chodzi mi bardziej o sytuacje, w których wiem, że dany człowiek ciężko pracuje i zarabia grosze i faktycznie zapłacę kilka złoty więcej za usługę. Często też sama takiemu dzieciakowi na ulicy czy panu na targu zostawię więcej, taki w sumie rodzaj „napiwku”. I ok, dalej większość z Was z tym może się nie zgodzić, ale czy naprawdę każdy z Was będzie się wykłócał z dzieckiem na ulicy czy panem na targu, że „naciągnął” Was na 3 zł więcej? Owszem bieda ani nic innego nie powinny być usprawiedliwianiem oszustw i oczywiście każde oszustwo jest złe, ale niech rzuci kamień ten, kto jest nieskazitelny w swoim życiu i nigdy nie skłamał, nie naciągnął kogoś lub czegoś, nie zmanipulował itd. W tym punkcie nie chodziło mi o duże i ordynarne oszustwa i nie napisałam nigdzie, że się na wszystkie zgadzam. To tak wyjaśniając :)[edit]Inną kategorią są taksówkarze i to na całym świecie, w Polsce również. Mam awersje do jeżdżenia taksówkami, bo zawsze niemal, ile razy wsiądę do jakiejś, chcą mnie naciągnąć i oszukać, a na takie nagminne i ordynarne oszustwa się nie godzę. Dlatego na wstępie ustalam cenę, pilnuję trasy itd.
5. Nie targuję się.
Dziwne, co? Nie targuję się w każdym kraju. Tam, gdzie jest taka kultura tak. Bo są takie miejsca, w którym to niemal obowiązek. W Ameryce Środkowej nie. Nie będę się czuła dumna z siebie, jeśli utarguję 15 quetzali i zapłacę za coś 30, zamiast 45 quetzali. To tylko 7.5 zł różnicy. I nie chodzi o to, że śpię na pieniądzach i mogę sobie na to pozwolić. Chodzi o to, że nawet jak przez miesiąc podróży ktoś mnie naciągnie i oszuka, i stracę na nietargowaniu się w sumie 100 czy 200 zł, to naprawdę tragedii nie będzie. Buduję w sobie poczucie, że dzięki temu, że tego nie robiłam: nie targowałam się, nie wykłócałam, komuś pomogłam.
6. Wydaję pieniądze.
Wiem, że wiele osób marzy o podróżach. Niektórzy ciułają na tę wymarzoną podróż przez lata, rezygnują z wielu rzeczy, a potem jadą i nie korzystają z tej czy tamtej atrakcji, bo szkoda im pieniędzy, bo oszczędzają, bo…….. (wpisz, co chcesz).
W pierwszej podróży oszczędzałam na jedzeniu, jadając tylko w najtańszych miejscowych jadłodajniach lub na ulicy i nocowałam często w kiepskich hostelach i w pokojach wieloosobowych, ale za to nie oszczędzałam na zwiedzaniu, na biletach wstępu do parków, na przewodnikach, którzy prowadzili mnie na wulkany i do dżungli. Bo po to przecież pojechałam, by poznawać i doznawać. Uważam, że żenujące jest jechanie i oszczędzanie na wszystkim. Jeśli Cię nie stać, to po prostu przemyśl tę podróż. Pojedź gdzieś bliżej, na trochę krócej.
7. Nie podróżuję „na krzywy ryj” /za darmo.
Jestem uczulona na osoby, które promują podróżowanie za darmo, czy prawie za darmo. Nie ma nic za darmo. To, że danego podróżującego to nie kosztuje, nie znaczy, że to jest za darmo. Ktoś inny płaci za posiłki, noclegi, przejazdy.
Nieraz podróżowałam stopem, ale nie dlatego, że chciałam oszczędzić, ale dlatego, że autostop pozwala przeżyć fajną przygodę, poznać wiele osób.
Zawsze uważałam, że powinnam się odwdzięczyć kierowcy, który mnie zabiera. Czym? Chociażby rozmową. Bo czasem ktoś zabierze, bo chce pomóc, ale też po to, by mieć towarzystwo, by móc z kimś porozmawiać.
Widziałam autostopowiczów, którzy wsiadali do auta i od razu szli spać. Ja padałam ze zmęczenia, ale rozmawiałam, bo nie traktowałam autostopu jako darmowej taksówki. Ewentualnie, gdy podróżowałyśmy we dwie, zawsze jedna czuwała i rozmawiała, a druga w tym czasie mogła się zdrzemnąć. Zawsze jednak jedna była na stanowisku.
Tak samo, jak nigdy nie traktowałam couchsurfingu jako darmowego hostelu.
I tu znów brutalnie powtórzę: nie stać cię? Nie masz pieniędzy? To nie jedź, a przynajmniej nie wykorzystuj innych i nie szerz opowieści o tym, że do Gruzji czy Iranu można jechać bez pieniędzy, bo każdy cię tam nakarmi i przenocuje, a jeszcze da pieniądze i wrócisz stamtąd bogatszy/bogatsza. Tak się po prostu nie robi!
8. Staram się pomóc.
Poznaję problemy danego regionu, czy choćby jednej rodziny i staram się pomóc, jeśli wiem, że tego potrzebują. Nie przepadam za bezpośrednim dawaniem pieniędzy, bo to średnia pomoc. Pomaganie to sztuka. Bardzo podoba mi się idea jednej z organizacji kobiecych, z którą miałam okazję współpracować w Gwatemali. Jak sami stwierdzili: nie dają ryb, lecz uczą jak łowić. Zajmują się wspieraniem kobiet w zakładaniu własnych małych biznesów i ich rozwoju (stoisko z tortillami, lokalny sklepik, hodowla kur itp.). Przede wszystkim szkolą ich w prowadzeniu biznesów, prowadzeniu rachunków, strategiach marketingowych i zamiast dawać pieniądze, pożyczają. Te pieniądze pozwalają im rozwinąć skrzydła. Taka pomoc jest dużo lepsza.
Kiedy trzeba dzielę się więc wiedzą, czasem, ale i gdy jest to potrzebne i uzasadnione pieniędzmi. Mam przeznaczony miesięczny budżet na pomoc potrzebującym.
9. Podchodzę z szacunkiem.
Pamiętam moją pierwszą podróż z aparatem, właśnie do Gwatemali pięć lat temu. Uczyłam się wtedy fotografować. Najczęściej używałam długiej ogniskowej i często robiłam zdjęcia ludziom z oddali.
Od tego czasu dużo się zmieniło. Nie potrafię ot tak, bez pytania strzelać ludziom fotek. Oczywiście inaczej jest, gdy biorę udział w jakimś wydarzeniu i robię zdjęcia tłumu, czy nawet pojedynczych osób na tle innych, ale gdy ktoś swoją osobą, charakterystyczną twarzą zwróci moją uwagę i chcę zrobić tej osobie portret, pytam.
Pamiętam jak sama się czułam w Iranie, gdy ludzie bez pytania pchali się z aparatem w moją stroną i fotografowali. Czułam się wtedy jak małpa w zoo. Staram się więc podchodzić do innych tak, jak sama bym chciała, by inni podchodzili do mnie.
10. Nie wykorzystuję/nie nadużywam.
Chodzi mi oczywiście o nadużywanie gościnności. Widziałam różne przypadki, np. polskich turystów, którzy traktowali dom (na couchsurfingu), goszczących ich ludzi, jak hotel. Przyjechali odpocząć za darmo. Za darmo, bo sami z siebie nic nie dali, nic nie zrobili. Odmawiali wspólnego wyjścia, bo nie daj boże musieliby dorzucić się do paliwa, czy zapłacić w ramach podziękowań za obiad gospodarza.
Nie lubię też nadużywać czyjejś dobrej woli i uprzejmości, proszenia o kolejne przysługi. I doprowadzają mnie do szału teksty niektórych: ale co ci zależy, przecież już tu nie wrócisz? Nigdy nie wiemy, co się wydarzy, może jednak wrócę, a nawet, jeśli nie, to nie znaczy, że mogę wykorzystywać na maksa czyjąś uprzejmość i pozostawiać po sobie złe wrażenie, za które zapłacą potem następni.
11. Pokazuję, że mi zależy.
Staram się poznać, chociaż kilka słów w języku mieszkańców krajów, które odwiedzam. Chociaż najchętniej odwiedzam te kraje, w języku których mówię. Stąd moja miłość do regionów hiszpańskojęzycznych (choć przypominam, że przed pierwszą podróżą do Gwatemali nie znałam języka i jechałam się tam m.in. go uczyć).
I nie zachowuję się jak obcokrajowiec anglojęzyczny, który uważa, że każdy powinien angielski znać. Ile razy widziałam jak Amerykanie tłumaczą Gwatemalczykowi po angielsku, że chcą coś kupić, albo pytają o drogę i mówią po prostu bardzo powoli i wyraźnie, jakby miejscowi mieli nagle doznać olśnienia. Ile razy słyszałam też jak mieszkańcy Ameryki Środkowej oddychali z ulgą: „Mówisz po hiszpańsku? Ale fajnie”.
Nawet moja niewielka znajomość danego języka spotyka się z większą przychylnością niż jego nieznajomość w ogóle. Pokazuję bowiem, że mi się chce, że mi zależy.
12. Unikam atrakcji ze zwierzętami.
Kocham zwierzęta, kocham je podglądać, przypatrywać się im, fotografować. Kiedyś nie widziałam nic złego w chodzeniu do zoo. Podobnie jak w pokazach delfinów. Zawsze marzyłam o poprzytulaniu się z tygrysem (kocham duże koty).
Nigdy jednak wcześniej nie sądziłam, że to coś złego. Jako dziecku nikt mi tego nie tłumaczył. Dopiero gdy dorosłam i zaczęłam więcej czytać, zrozumiałam, że popełniłam sporo błędów. Do dziś jeszcze mi się zdarza je popełniać.
Niecałe trzy lata temu na Islandii planowałam wyjazd na wieloryby (chciałam tylko zobaczyć i zrobić zdjęcie). Uważałam, że to nic szkodliwego. Kilka dni przed wypłynięciem, przeczytałam tekst post-turysty o fatalnym wpływie foto-safari na wieloryby. Nie popłynęłam i nie popłynę. Nim cokolwiek zrobię staram się o tym czegoś dowiedzieć: czy wpływa i w jaki sposób na środowisko. Uważam, że naszym obowiązkiem jest o tym myśleć. Warto pomyśleć o czymś więcej niż o naszych zachciankach.
Może mi ktoś zarzucić w tym momencie: ale na walki kogutów poszłaś! Poszłam i to parę razy. Poszłam zebrać materiał, by napisać reportaż i zrobić fotoreportaż. Oczywiście to nie jest żadne wytłumaczenie. Nie czerpałam z tych walk żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie, ale próbowałam też zrozumieć, dlaczego te walki są tak popularne. To część tradycji i kultury w wielu krajach, a nie atrakcja stworzona na potrzeby turystów. Byłam tam reporterką, a nie turystką.
13. Nie stosuję i nienawidzę tzw. „cebulactwa”.
Jak wejść gdzieś za darmo? Jak ominąć bramki wstępu? A może da się jakoś bokiem? Szczerze? Nienawidzę takiego zachowania. I nie trafiają do mnie tłumaczenia w stylu: „bo mnie nie stać”. Jeżeli Cię nie stać, to patrz punkt 6.
Wstydzę się za tych, którzy pytają miejscowych, czy zagranicznych turystów, jak ominąć opłatę wstępu. I niestety dość często są to Polacy. Litości! Jeśli mamy zapłacić 25 zł za wejście do Parku Narodowego, to nie jest to super majątek, a ten park, który chcemy odwiedzić, jakoś w końcu trzeba utrzymać, prawda?
Pamiętam prezentację jednego z polskich „podróżników”. Ze zwykłej przyzwoitości nie wymienię nazwiska. Mimo że książki tej osoby bardzo lubiłam czytać, to po osobistym wysłuchaniu historii z serii „Polak potrafi” postanowiłam nigdy więcej nie sięgać po jego książki. Osobiście uważam tego typu zachowania za powód do wstydu.
Nie wspomnę już o tym, że prowadziłam swego czasu wyjazdy dla osoby, która uważała, że tego typu zachowanie jest ok. Wjechać na pole namiotowe o godzinie 5 nad ranem, a potem się wykłócać, że się nie zapłaci, bo byliśmy tu późno i rozbiliśmy się poza terenem kempingu lub kupować jedną pizzę na 15 osób w knajpie „jedz ile chcesz” i dobierać pizzę dla pozostałych osób. Jezu jak mi było wstyd przed ludźmi. Moja współpraca całe szczęście szybko się z nimi skończyła.
14. Wchodzę w interakcje z miejscowymi.
Wiele osób jedzie w parach, grupach. Często zamykają się na otaczający świat i ludzi dookoła. Niektórzy, szczególnie typowi backpackerzy siedzą w swoich enklawach w hostelach, piją do rana i imprezują nie wchodząc w ogóle w interakcje z miejscowymi. Inni jadą do resortów i w obawie przed niebezpiecznym „na zewnątrz” poza resorty nie wyściubiają nosa. Tyle się mówi o negatywnym wpływie turystyki, dużo rzadziej o tym, że ma też wiele pozytywnych aspektów.
Poznałam wiele kobiet na swojej drodze, przeprowadziłam do tej pory kilkadziesiąt godzin rozmów. Uczestniczyłam w tych rozmowach, opowiadałam o swoim kraju, o Europie. Od jednej z dziewczyn usłyszałam na koniec: Dziękuję Ci. Zainspirowałaś mnie. Pokazałaś, że można żyć inaczej, że gdzie indziej kobiety żyją inaczej i mogą decydować o sobie. Inna, rdzenna mieszkanka, opowiadała mi, że to, że dziś posiada własną restaurację i żyje w zupełnie odmienny od swojej rodziny sposób, zawdzięcza właśnie turystom, którzy pokazali jej, że życie może wyglądać inaczej.
Wchodząc w interakcje z ludźmi, możemy ich zainspirować do zmiany swojego życia na lepsze. To naprawdę coś niebywałego!
15. Nie oceniam.
Ale mają syf!, Czy oni się myją? Wyglądają jakby mieli problem z higieną. Jezu, co to za zwyczaje wrzucanie brudnego papieru toaletowego do śmietnika?! – Takich wypowiedzi i wiele innych słyszę często od podróżujących.
Sama mieszkałam w wielu różnych miejscach. W super domach, ale i w takich biedniejszych i skromniejszych również. W wielu krajach nie przywiązuje się tak, jak u nas wagi do wyglądu domu. Ważne, żeby było po prostu czysto, choć i to czasem nie jest największe zmartwienie domowników. Po prostu tak, jest i nic nam do tego. Staram się (choć i mnie zdarza się samą siebie złapać na różnych myślach, dlatego nie rzucam pierwsza kamieniem) nie oceniać.
16. Myślę.
Jestem wielką fanką Post-Turysty. Nieraz pytałam Pawła Cywińskiego: Jak mam mówić na wioskę wieś, skoro jest to wioska (najczęściej mówimy o wioskach afrykańskich, indiańskich itd., w Polsce zwykle jest mowa o wsiach), jak mam nazywać rdzennych mieszkańców (uważam osobiście, że wyraz „tubylec” jest obrzydliwe i sama go nie używam), jak generalnie mam mówić, by nie posługiwać się językiem kolonialistów? Paweł na każde pytanie zwykle odpowiada, że nie ma poprawnej odpowiedzi. Chodzi o to, by po prostu myśleć i się zastanawiać nad tym, w jaki sposób mówimy.
Więc myślę. I w mojej książce na pewno traficie na wyrazy: wioska, egzotyczny itp. Staram się tego unikać w wypowiedziach, staram się nie egzotyzować, staram się myśleć i zachowywać post-turystycznie, ale czasem to bardzo trudne. Ważne jest jednak, by zdawać sobie z tego sprawę. I po prostu myśleć.
17. Nie biegam za „autentycznością”.
Ciekawe jest podglądanie inności. Uwielbiam Gwatemalę za jej tradycyjne stroje, za lokalne wierzenia itd. I pewnie będzie mi przykro trochę, gdy to przeminie. Nie wymagam jednak od nich, by za wszelką cenę nosili hupil i corte, bo to ładnie wygląda na ulicy. Wiem, że część żegna się z tradycją przez wysokie ceny strojów (zrobienie huipil potrafi trwać pół roku i w związku z tym sporo kosztuje), ale też przez dyskryminację rdzennych mieszkańców, których łatwo po nich poznać . Łatwiej i taniej jest im założyć jeansy i T-shirt.
Nie szukam więc na siłę uwielbianej przez wszystkich „egzotyki”. Ja też nie chciałabym, by z racji utrzymania tradycji, zmuszano mnie do chodzenia w kaszubskim stroju na co dzień albo kazano ubijać codziennie tradycyjnie masło.
Autentyczne jest dla mnie po prostu codzienne życie mieszkańców.
18. Unikam „egzotyki”.
Nie ma nic gorszego niż uganianie się za egzotyką. Umiłowanie do przebywanie pod palmami na białej plaży tuż u brzegu ciepłego Morza Karaibskiego jestem oczywiście w stanie zrozumieć. Nie potrafię za to zrozumieć np. wycieczki po slumsach.
Jako reporterka szukam ciekawych tematów i obijam się o historie trudne, czasem tragiczne. Nie tłumaczę, że jestem lepsza, bo robię to, by napisać reportaż, ale też nie robię tego, by popatrzeć na biedę i poznać coś, co jest dla mnie obce, egzotyczne.
Staram się też nie fotografować biedy. To jest strasznie łatwe, ale i jednocześnie strasznie trudne. Sfotografować biedę w taki sposób, by nie odzierać ludzi z godności. Na wszelki wypadek staram się tego nie robić, a już na pewno nie robię tego bez ich wiedzy i jak niektórzy fotografowie lub pseudofotografowanie nie ustawiam swoich bohaterów w stylu: stań tak, bo będziesz wzbudzał więcej współczucia. Uwierzcie, że są tacy, którzy tak robią.
19. Zawsze pamiętam, że jestem tylko gościem.
Dostosowuję strój, gdy jest to wymagane. Staram się przestrzegać reguł kraju/domu. Nie buntuję się, że muszę nakładać nakrycie głowy, choć nie jestem muzułmanką. W Iranie nosiłam hidżab i długi rękaw, choć było mi w tym potwornie gorąco.
Jeżeli jadę do jakiegoś kraju, staram się poznać różnice kulturowe, zasady, by móc się do nich po przyjeździe stosować. Według mnie kupno biletu do jakiegoś kraju jest równoznaczne z zaakceptowaniem praw w nim rządzących.
20. Pamiętam, że zawsze jestem tylko turystką.
Zaproszenie na miejscowy ślub, urodziny, święta. Możliwość spędzenia ważnego dnia z lokalną rodziną wydaje się super okazją do tego, by móc poczuć się jak nieturystka, by doświadczyć czegoś nowego, według nas „autentycznego”.
Pamiętam moje bardzo niedawne doświadczenie ze ślubu. Liczyłam na super oryginalny tradycyjny ślub majański (jednak trochę biegałam za autentycznością i egzotyką ;)) Rodzina może i była czystej krwi „indigenas”, ale wyznania ewangelickiego. Na ślubie egzotyki było niewiele, ale doświadczenie było ciekawe. Ja miałam szansę wziąć udział w ślubie, a para młoda w zamian miała darmowego fotografa (swoją drogą rozważam zostanie fotografem ślubnym w Gwatemali 😉
To jednak, że byłam na ślubie z całą rodziną, że mieszkam z rodzinami gwatemalskimi, jem z nimi obiady i kolacje, spędzam święta. To wszystko nigdy nie sprawi, że stanę się jedną z nich. Zawsze będę tylko turystką.
21. Jestem turystką, a nie podróżniczką.
Męczy mnie szufladkowanie i dzielenie typu ja fajny podróżnik, ty beznadziejny turysta. Ja podróżuję po coś, a ty po nic. To tak nie działa.
Owszem męczy mnie i nie lubię podróżowania ot tak. Potrzebuję celu, tematu. Podróżowanie dla samego podróżowania minęło mi po pierwszej pięciomiesięcznej podróży. Staram się jednak nie oceniać. To, że ktoś jedzie na tydzień w Bieszczady nie oznacza, że jest gorszy ode mnie, jadącej na pół roku samej do Ameryki Środkowej. I nie zawsze chodzi o to, że to ja siebie stawiam w tej lepszej pozycji, ale sami stawiają mnie w niej ci, którzy na tydzień jadą w Bieszczady czy do Hiszpanii.
Długość pobytu ani odległość nie mają znaczenia. Super pogłębiony reportaż można napisać z Pcimia Dolnego, jak i kompletnie nie przywieźć nic z Gwatemali.
Fajne jest też nieporuszanie się utartymi szlakami, ale umówmy się…przecież nieutartych szlaków już tak wiele nie ma (jeśli w ogóle są).
Chociaż wielu nazywa mnie podróżniczką i sama często tak też siebie nazywam, bardziej może ze względu na to, że poważniej brzmi nazwa zawód podróżnik niż zawód turysta (zawód podróżnik sugeruje, że na tym zarabiam w przeciwieństwie do zawodu turysty), to mimo wszystko ja siebie uważam za turystkę. Może i wyjeżdżam na dłużej niż przeciętny turysta, może i nie do końca zwiedzam najważniejsze turystycznie miejsca, a skupiam się na ludziach i problemach kraju, może i zbieram materiał zdjęciowy czy reportażowy, ale wciąż nie odkrywam nowych lądów jak prawdziwi podróżnicy. Wciąż jestem tylko turystką.
Zdarza mi się popełniać błędy. Wciąż. Nie wiem też wszystkiego. Uczę się ciągle i dowiaduję nowych rzeczy. Najważniejsze jednak, że staram się i że mi zależy. Fajnie by było, gdyby i każdemu z Was zależało.
Oczywiście pewnie znajdzie się wielu, którzy się ze mną nie zgodzą. I dobrze, bo świat byłby nudny, gdyby wszyscy myśleli tak samo. A dyskusja to jest właśnie coś, co pobudza do myślenia 🙂
Ten artykuł powinien koniecznie przeczytać Cejrowski .
W punkcie 20 zastanowiło mnie stwierdzenie : ” rodzina może była i czystej krwi „indigenas” ale ewangelicka . O co chodzi ?
Czy gdyby była katolicka to byłaby ” prawdziwsza ” ? Czy przez to że była to rodzina ewangelicka w jakiś sposób była mniej gwatemalska ?
Nie rozumiem .
Chodziło mi o to, że jednak liczyłam na ślub w stylu majańskim 🙂 (Kajam się, ale szukałam trochę tej egzotyki, inności =D), a była ewangelicka. Nie miało znaczenia czy ewangelicka czy katolicka. I tak było bardzo ciekawie, bo dla mnie jako katoliczki, ewangelicki ślub i tak był zupełnie inny. Nie miałam niczego złego, ani oceniającego na myśli.
A na Cejrowskim myśle, że tekst nie zrobiłby najmniejszego wrażenia.
Jestem za tym aby inkwizytor Cejrowski przeczytał ten wpis i uderzył się w piersi.
Bardzo mi się nie podobają wypowiedzi WC na tematy religijne i ocenianie, która religia jest lepsza/głupsza itp. itd.
W odcinku traktującym bodajże o Tybecie (?) padły takie niestety stwierdzenia z ust nieszczęsnego Wojciecha a mnie krew zalała, bo co mu do tego, że Tybetańczycy wyznają buddyzm i w czym on jest gorszy od rzymskiego katolicyzmu? Generalnie – jeśli komuś przeszkadza czyjeś wyznanie, to przez szacunek dla bliźnich z innej kultury po prostu niech nie wyjeżdża do takiego kraju i wówczas nie będzie miał dysonansu na tle religijnym.
Część z tych Twoich postulatów, to wybacz, ale o kant stołu potłuc. Myślisz, że jeżeli będziesz dawać się naciągać na wszelkie sposoby, to zdobędziesz szacunek miejscowych? Poza tym, piszesz żeby nie oceniać, a jednocześnie oceniasz. Nie widziałaś jak wygląda wycieczka na wieloryby, ale ex cathedra oceniłaś, bo ktoś coś napisał… Ktoś schował się w hotelu tylko w swoim towarzystwie… Jakiś dysonans widzę…
Nie ktoś coś napisał o wielorybach, tylko naukowy wywód o szkodliwości tego rodzaju wyjazdach. I staram się nie oceniać (napisała, że STARAM SIĘ!, bo trudno jest nie oceniać słabego zachowania). Jeśli ktoś się chowa w swoim towarzystwie w hotelu to jego sprawa, też to czasem robię jak jadę z mężem na urlop. Więc ja nie widzę żadnego dysonansu. I wcale nie uważam, że o kant je potłuc. Może według Ciebie. Ja je stosuję i dobrze mi z tym. Jeśli Tobie nie pasują, to Twoja sprawa. Napisałam i podkreśliłam też, że sama WCIĄŻ popełniam błędy. Czytanie bez zrozumienia czasem bywa i jednym z nich. Pozdrawiam EDIT: A swoją drogą dziwię się, że ktoś kto podróżuje niemal od dziecka (zajrzałam na stronę) uważa, że o kant dupy potłuc te postulaty. Tym bardziej jest to smutne, że tak myślą osoby, w których upatrywałoby się te, które maja doświadczenie, wiedzę,… Czytaj więcej »
A ja się zgodzę z Mirkiem. W części punktów masz na pewno rację, ale część przedstawiasz z dość mocno poprawnie politycznego i wybacz, ale strasznie „jestem z kraju rozwiniętego i staram się zachować tak, by swoim zachowaniem nikogo nie urazić” punktu. Co, kuriozalnie jest post-postkolonialnym myśleniem pt. „jak oni są biedni, to i pewnie głupi i trzeba ich traktować jako ludzi specjalnej troski”. Najsmutniejsze jest to, że cały wydźwięk artykułu jest taki, że jeśli nie po drodze mi z Twoimi przykazaniami, to nie jestem świadomym i odpowiedzialnym turystą, co daje mi lekki dysonans z tym, co napisałem w drugim zdaniu. W szczególności zważywszy na Twą dość agresywną odpowiedź Mirkowi. Żeby nie było, że gołosłownie, to po kolei: Ad. 1 i 2. Osobiście nocuję i jem tam, gdzie mi się podoba, gdzie mnie stać, gdzie chcę przebywać, bez podziału na to, czy właścicielem jest lokales,… Czytaj więcej »
Janusz ani raz nie podniosło mi sie ciśnienie 🙂 Czytałam z uśmiechem. Wiesz dlaczego? Bo skoro komuś chciało się tak długi wywód dać, to znaczy, że tekst przyniósł efekt. Ok, z wieloma się nie zgadzasz rzeczami, więc teraz ja. Wydaje mi sie jednak, że nie do końca jesteś jednak świadomym turystą, skoro pytasz co jest złego w słowie tubylec, Murzyn i nic nie wiesz o postkolonialnym języku turystyki, którego się używa. Nie mówię, że to źle. Ja też kiedyś nie zdawałam sobie z tego sprawę. Naprawdę polecam stronę i teksty post-turysta.pl. Jak również warsztaty post-turysty. Bardzo zmieniają punkt widzenia, otwierają oczy na pewne rzeczy i uświadamiają. Pamiętam ludzi, którzy wychodzili z warsztatów z Pawłem na moim festiwalu. Byli w szoku i jednocześnie zachwyceni. W tym roku warsztaty też będą, więc zapraszam do Gdańska 🙂 Będzie okazja podyskutować znów… Czytaj więcej »
Anito, piszesz, że nie oceniasz, a już drugie zdanie w Twojej wypowiedzi, to ocena. Na dodatek oparta na żadnych argumentach pt. „no skoro nie wiesz, co to znaczy, to znaczy, żeś nieświadomy”, bez słowa wyjaśnienia. Takimi dysonansami niestety aż kipi Twoja wypowiedź, wybacz. Z jednej strony piszesz, że trzeba świadomie wybierać i świadomie podróżować, a z drugiej strony błogo i nieświadomie oddajesz pieniądze niekoniecznie tym, co ich potrzebują, zwalając to na wiarę w dobroć ludzi. Równie dobrze pierwszy lepszy powie, że jeżdżenie na słoniach, wieloryby, czy tygrysy też wspierają lokalną gospodarkę i w ten sposób i on dokłada do niej cegiełkę, zakładając, że idzie to na dobry cel, bo ludzie są dobrzy. Dajesz się oszukiwać w pkt. 4, a potem piszesz „Ad. 13. Janusz nie ma wytłumaczenia dla kombinatorstwa i oszustwa. Dla mnie to proste.”. Bo ja, jako typowy Janusz nie mogę zakombinować z tą piątą piędziesiątką tego dnia,… Czytaj więcej »
Po pierwsze to, że sie staram nie oceniać, nie znaczy, że nigdy tego nie robię, bo to nie takie proste. Nigdy nie będziemy niestety wolni od oceniania w taki, czy inny sposób. Nie napisałam też, że błogo i nieświadomie rozdaję pieniądze. W komentarz już też pisałam, ale napisze jeszcze raz. Jeżeli widzę dzieciaka pracującego na ulicy, który sprzedaje gumy do żucia i cukierki na sztuki, to zapłacę mu więcej, nawet jeśli mnie naciagnął na wyższą cenę. Sorry, ale nie będę się wykłócać z dzieciakiem ani np. z czyścicielem butów, który wiem, że wykonuje ciężko pracę i zarabia na niej grosze. Jeżeli Ty chcesz się w takich sytuacjach wykłócać, proszę bardzo. Nie widzę w moim zachowaniu żadnego błogiego i nieświadomego rozdawania. A z tym, że ktoś sobie pójdzie pojeździć na słonie i będzie tłumaczył, ze wspiera lokalna gospodarkę, to chyba sobie jaja robisz? Ja bym się wstydziła nawet… Czytaj więcej »
Wiesz co jest najsmutniejsze? Że swoje poglądy wstydzisz się wyrażać pod prawdziwym nazwiskiem, że wymyślasz pseudonim i piszesz ze specjalnie założonej skrzynki.
No i cóż mam Ci odpisać? Dalej, z uporem ustawiasz swoje tezy pod swoje argumenty, oceniasz wtedy, kiedy jest Ci to wygodne i nie zwracasz uwagi na to, co piszę. Choć Mirkowi zarzuciłaś brak czytania ze zrozumieniem. Dziecko sprzedające gumę to często takie samo dziecko jak to co za grosze szyje ciuchy znanych marek. Nie jest to sposób na zarobienie kasy na zabawki, ale na „wsparcie” przedsiębiorczych rodziców, którzy bardzo często wykorzystują to, że dziecku jest łatwiej, bo wzbudza emocje. A taki bajtel za 20 lat będzie dorosły i będzie grubo czerpał ze wzorców kombinowania, do których go m.in. Ty przyzwyczajasz. Uczciwa praca i uczciwa płatność za uczciwą usługę – to jest podstawa. Ja też ciężko pracuję, żeby móc wyjechać i nie mam za bardzo ochoty na rozdawnictwo w imię postępowania zgodnie z Twoimi przykazaniami. I wybitnie nie chodzi tu o wykłócanie, a o przesłanki, którymi tak szafujesz w swojej wypowiedzi. Co do słoni,… Czytaj więcej »
Też myślę, że w rozmowie normalnej znaleźlibyśmy więcej punktów wspólnych 🙂 Bo myśle, że w gruncie rzeczy chodzi nam o to samo. Jedna rzecz na pewno w Twojej wypowiedzi mi sie nie podoba, czyli szafowaniem sformułowaniami, że ja do czegokolwiek kogoś zmuszam. Absolutnie tak nie jest, bo też nikogo do niczego zmusić nie mogę. Poddaje do myślenia i do dyskusji. Sama tez potrafie zmienić zdanie i przyznać, że ktoś ma rację, jeśli przekona mnie dobrymi argumentami. Co do dzieci. Masz rację. Bardzo często to „przedsiębiorczy rodzice” wysyłają swoje dzieci do pracy. owszem tak bywa i nie powinno sie tego wspierać. Choć z drugiej strony jest też tak, że taki dzieciak jak nie przyniesie nic, to dostanie za swoje. A nie pomoze sie takiemu dziecku w kraju, jak np. Gwatemala, gdzie pomoc społeczna prawie nie istnieje i nikogo nie obchodzi, że dziecko jest wykorzystywane przez rodziców, zmuszane… Czytaj więcej »
😀
No to spoko. Więc jak zamieszasz to uskutecznić? 🙂
W sensie spotkanie i rozmowę? Po pierwsze zapraszam w dniach 20-22 kwietnia do Gdańska na TRAMPki-V Spotkania Podróżujących Kobiet, które organizuję =D A poza tym jeżdżę trochę po Polsce z prezentacjami. W styczniu będę w okolicach Poznania, w kwietniu na pewno w Warszawie w kinie Luna. I jeszcze parę prezentacji i miast się znajdzie. Skąd jesteś?
Anita, zobacz, dałaś argument o czytaniu ze zrozumieniem. A sama nie przeczytałaś tego co napisałem ze zrozumieniem. Od początku; napisałem, że część z tych postulatów jest o „kant potłuc”. Bo jest. Oczywiście, że Ty, możesz się nie zgodzić. Ale ja mam prawo ocenić je po swojemu. Przede wszystkim odniosę się do – jak to napisałaś – „pozwalaniu się oszukać”. Od dawna biały człowiek nie jest traktowany jako osoba lecz jako chodzący worek pieniędzy. I to właśnie przez takie podejście. Bo ja rozumiem, że można zapłacić więcej. Zresztą w wielu miejscach na świecie jest to usankcjonowane zwyczajem. Ale czasami „to więcej” to jest zwykłe ordynarne oszustwo. W sumie to trochę takich zastrzeżeń do Twojego tekstu mam. Choć niektóre postulaty mi się podobają. Warto byłoby wspomnieć, że za robienie zdjęć bez zgody można w niektórych miejscach mieć niezłe kłopoty. Trochę chaotycznie i na szybko piszę, ale robię to na kolanie.… Czytaj więcej »
Mirek, ale ja właśnie napisałam, że czytania bez zrozumienia bywa i moim problemem 🙂 Pierwsza rzecz do wyjaśnienia. Janusz skomentował, że odpowiedziałam Ci agresywnie. Mam nadzieję, że Ty tego tak nie odebrałeś, bo wcale agresji nie było. Wiadomo, że łatwiej jest rozmawiać i widzieć mimikę i słyszeć ton głosu. W sytuacji komentarzy ocena „tonu” jest trudniejsza 🙂 I oczywiście masz pełne prawo sie ze mną nie zgadzać i oceniać po swojemu. Po to jest ten tekst, by skłonić do dyskusji i zastanowienia się też nad tym, czy na pewno postępujemy zawsze ok. Ja cały czas się uczę i dowiaduję nowych rzeczy tak, jak z tymi wielorybami. I co do „ps” to oczywiscie każdy kij ma dwa końce i wspieranie lokalnej społeczności tak, ale nie gdy ich biznesy szkodzą zwierzętom. I zgadzam się z Tobą, że jesteśmy często traktowani jak bankomaty. Też tego nie lubię i zgadzam sie… Czytaj więcej »
Podsumowując, jakbyśmy zawsze się ze sobą zgadzali, to by było strasznie nudno. A co do dawania się oszukać, kilka dni temu wróciłem z Maroka. I o ile nie mam żadnych zastrzeżeń co do wiosek, o tyle to co dzieje się w miastach – mam tu na myśli Marrakesz – to nie jest lekkie przegięcie! To jest totalne sq…. ze strony miejscowych. Przyznam się, że z czymś takim, a trochę świata widziałem, jeszcze się nie spotkałem. Mam więc na jakiś czas wielką wysypkę na propozycję, aby „dać się oszukać” 🙂
Hej, możesz podać linka do naukowego artykułu o szkodliwości foto-safari na wieloryby? Nie mogę tego znaleźć w sieci, na post-turyście też szukałem.
Hej.
Tu jest link do post-turysty z info o tym. Wtedy właśnie na niego trafiłam https://m.facebook.com/story.php?story_fbid=811138212318221&id=392995504132496
A tu jest link do nieco szerszego tekstu. W im jest mowa o tym, że można wybrać się, ale z odpowiednim organizatorem, który przestrzega standardów, choć i tak najlepiej obserwować wieloryby z brzegu.
http://www.bbc.com/news/magazine-14107381
Chciałem tylko napisać , że ta polemika niżej jest świetna. Jedna z lepszych (bardziej merytorycznych) komentarzowych dyskusji, jakie ostatnio widziałem. Zrobiłaś coś, od czego uciekam – czyli postawiłaś nieco arbitralne zasady, ale dałaś do myślenia.
Howgh
I.
PS Ja po prostu wolę podejście „weź pod uwagę, że może czasem warto dać się oszukać”. I nie mam nic przeciwko temu, żeby zawsze wszystko się zgadzało, ale np. to z czym spotkałem się na kwaterach prywatnych w Hawanie to było jakieś przegięcie. I już 🙂
Igor ja też raczej unikam 🙂 Ale w pewnych kwestiach uważam, że warto pobudzić do dyskusji i do myślenia. Za dużo naoglądałam i nasłuchałam się w podróży różnych niefajnych zachowań.
Ja właśnie też wolę podejście „że wolę się dać czasem oszukać”. A co do kuby, to słyszałam dużo złych rzeczy, podobnie jak o Indiach. Może jak tam pojadę, stanę się bardziej krytyczna, co do naciągania, które swoją drogą nie lubię, ale ….no właśnie jest zawsze to ale.
Ściskam
Kurczę, już któryś raz czytam negatywne opinie o Kubie i naciąganiu. Byłam tam i nic takiego nie doświadczyłam a spałam w casach, chodziłam po ulicach, jadłam w lokalnych knajpach itp.
Kolega mieszka w Hawanie/ Warszawie. Rodzina żyje na Kubie. On pracuje w Polsce. Jasno powiedział: ceny są dzielone na miejscowych i przyjezdnych. Między sobą wszystko jest tańsze. Turysta płaci ekstra i już 😉
Cześć, bardzo fajny wpis, co logiczne przedstawiasz w nim swój punkt widzenia i myślenia, co jednocześnie otwiera duże pole do dyskusji. Myślę, że każdy z tych punktów można by rozpatrywać osobno i prowadzić długą dyskusję. Dla mnie pewne rzeczy są jednoznaczne jak np. trzeba dać zarobić miejscowym. W wielu biednych krajach biznes turystyczny to jedna z nielicznych okazji na pracę dla kobiet. O atrakcjach z wykorzystaniem zwierząt chyba też nie trzeba pisać. Z drugiej strony nie mogę się zgodzić ze świadomym dawaniem się oszukiwać. Długo falowo może do ogólnie podnosić ceny w danym rejonie zmuszając np do przeprowadzki lokalną ludność. Poza tym tak jak turysta powinien szanować mieszkańców odwiedzanego kraju, tak Ci mieszkańcy powinni szanować turystów. Oszukiwanie jest to brak szacunku i trudno mi się z tym pogodzić. Co do kilku punktów… Czytaj więcej »
Hej. Oczywiście, że wszystko zależy. Każdy kij ma dwa końce, ale jakbym zaczęła rozpisywać jeszcze alternatywy, to by nikt tego ze względu na długość nie przeczytał 🙂 Zarzuciłam tematy, nad którymi warto pomyśleć i podyskutować. I masz rację. Każdy z punktów można byłoby rozpatrywać oddzielnie i długo nad nimi dyskutować.
Moim zdaniem są sprawy, które nie podlegają dyskusji, jak chociażby kwestia zwierząt, ale tak, jak mówisz: trzeba uważać i myśleć. I taki miałam cel, pisząc ten tekst.
Tekst dobry, bo otwierający drogę do dyskusji. Z kilkoma punktami się zgadzam, z innymi nie. Wydaje mi się, że uznałaś że podróżowanie to musi być jakaś misja „pomocowa” a ja uważam że nie musi, może być ” obojętne” dla miejsca w którym jesteśmy. Nie powinno za to szkodzić. Nocowanie u osób miejscowych popieram, ale bez przesady – sama od czasu do czasu wybieram sieciowy hotel by mój kilkulatek mógł się potaplać w basenie a ja zaznać chwili relaksu. Nie pozwalam się oszukiwać nigdy. Szczerze nie znoszę ludzi którzy oszukają i tyle, nie będę wspierać tego procederu. Za to zdarzało mi się zapłacić więcej niż umówiona cena jeśli byliśmy zadowoleni z „obsługi” czy kupić więcej niż potrzebowałam … Jadam w miejscowych knajpach i na ulicy bo jedzenie jest tam zazwyczaj pyszne, tańsze – nie dorabiam do tego filozofii. Szacunek, ale raczej jego brak to problem… Czytaj więcej »
Hej.
Absolutnie nie uważam, że podróżowanie powinno być misja pomocową, ale tak nie powinno szkodzić. To pewne. Natomiast bycie otwartym na innych może towarzyszyć każdej podróży czy to „misyjnej” czy wakacyjnej.
Sama również korzystam z hoteli i w nich sypiam. Nie napisałam, że tego nie robię, ale napisałam, by zwracać na to uwagę, zwłaszcza w krajach biedniejszych. Natomiast to nie jest żaden przymus. Każdy podróżuje tak jak lubi i jak mu wygodnie. Podobnie z jedzeniem, aczkolwiek wspieranie lokalnych przedsiębiorców nie musi być też jakąś misją, ale nie szkodzi o tym pomyśleć w podróży, prawda?
Co do zdania: „Staram się nie oceniać. W sumie co mnie to obchodzi jak ktoś wypoczywa/zwiedza, biega lub nie biega za autentycznością itp.”. Ja też staram się nie oceniać. Ale już akurat bieganie za autentycznością szkodzi. Poczytaj chociażby o kobietach Padaung.
Pozdrawiam i dzięki za Twój głos w dyskusji 🙂
tak, jak pisałam ten tekst jest dobry i uważam, że bardzo potrzebny bo etycznym podróżowaniu trzeba rozmawiać choć w mym przekonaniu trochę zbyt radykalny. Jeśli mówimy o takim bieganiu za autentycznością (kobiety Padaung) to się zgadzam – tylko to chyba nie jest autentyczność. Swoją drogą jako początkujący turysta zawitałam do wioski kobiet Padung na północy Tajlandii i było to jedno z najgorszych „przeżyć” w moim życiu. Serio … nie tego się spodziewałam, miałam wrażenie że jestem w zoo tylko że oglądam ludzi. Byliśmy tam bardzo krótko – nigdy więcej takich „atrakcji”
Asiu masz może rację, że może wydawać się w odbiorze radykalny, ale ja przecież nikogo nie zmuszę do stosowania się do tego 🙂 Poza tym zdawałam sobie sprawę, że napisany tak radykalnie bardziej pobudzi do dyskusji 🙂
A co do autentyczności, to dla mnie to też nie jest autentyczne, ale właśnie często turyści za taką właśnie „autentycznością” gonią i o to mi chodziło w tym podpunkcie. O takiej pogoni i za taką „autentycznością”.
Swoją droga jest świetny dokument na ten temat, który chyba nie jest niestety ogólnie dostępny do oglądania. Można go obejrzeć np. na warsztatach post-turysty. Chciałabym, by ponownie go wyświetlił Paweł na warsztatach podczas TRAMPek w Gdańsku. Zapraszam 🙂
nie wiedziałam, że takie wydarzenie jak TRAMPKi ma miejsce w moim mieście, super. Czy można zabrać męża i syna ? 😉
No widzisz 🙂 A tu 4 edycje już za nami 🙂 V edycja po raz trzeci w ECSie 20-22 kwietnia. Pewnie jakoś w marcu zaczniemy sprzedawać bilety i robić zapisy na warsztaty. Na pewno będzie post-turysta bo to już zaklepane 🙂 Więc zapraszam.
Robimy tak samo, pełna zgoda i dobry, potrzebny tekst 🙂
Wow!! Super wpis, bardzo madry i dojrzaly! Nic dodac nic ujac. Wielkie brawa za turystyczne madrosci Anitko. Bardzo dziekuje za ten post! ❤️
Bravo Matka! Ujęłaś to konkretnie , madrze i pozytecznie. Zazdroszczę twojemu Staremu że ma taka partnerkę…z Życiu.
Zgadzam się i przede wszystkim nie oceniajmy, poznawajmy, uczmy się, zwiedzajmy i szanujmy
Bardzo dobry tekst Anito o niby oczywistych sprawach a jednak nie zawsze przez nas zauważanych czy stosowanych. Szczególnie punkty – 7, 9, 10, 12, 19 – o ile dobrze zanotowałem. Zwłaszcza brawo za punkt 12. Jak widzę te zdjęcia szczęśliwych turystów przy naćpanych tygrysach, z bitymi słońmi czy tym podobne to…. ech. Choć też kilka z nich (punktów) mam wrażenie, że właściwie przenika się albo są prawie o tym samym – typu te o autentyczności, egzotyce, ocenianiu itp.
Generalnie można to podsumować żyj i daj żyć innym.
Ja bym tylko dodała że to nie tylko zasady dobrego turysty ale poprostu dobrego czlowieka, ktory kieruuje się w życiu moralnością, dobrym sercem 🙂 Częśc rzeczy wydawalaby się dla mnie całkiem oczywista o ktorych nawet nie trzeba pisać, ale jak widać jednak trzeba!
Dziękuję!!! O tym trzeba mówić głośno i wyraźnie. Do pkt.3 dodam, że ja zawsze staram się kupować u kobiet. W większości miejsc to one są siłą domu. Pkt.7 brawo!!!! Festiwale powinny zastanowić się dwa razy nad zaproszeniem osoby „podróżuję za 1usd”. Tak to nie działa. Z reguły to wykorzystanie uprzejmości innych osób. Zgadzam się w pełni z tym co piszesz. Pisz głośno o tym 🙂 niech dociera ten głos do wszelkiej maści turystów i podróżników.
Nie zgodzę się w kilku punktach: – Wspieranie miejscowych oczywiście popieram, ale (jako właścicielka dwóch guesthouse’ów w biednym azjatyckim kraju) dodam, że to w dużej mierze dzięki obcokrajowcom turystyka w takich miejscach się rozwija – dajemy miejscowym ludziom pracę, której najprawdopodobniej nie mieliby inaczej, bo sami, mimo często dobrych chęci, nie wiedzą jak zabrać się za zrobienie biznesu i przebicie się na rynku. Poza tym, często warunki pracy u „obcego” mają o wiele lepsze niż gdyby pracowali u swojego – dla mnie wyzyskiem byłoby płacenie swoim pracownikom 100$ miesięcznie, u Indonezyjczyka (i to bogatego) tyle zarobią, bo takie tu są stawki. Często też to właśnie mieszane pary najaktywniej działają w lokalnych społecznościach na rzecz zrównoważonej turystyki/środowiska. Nie pochodzenie właściciela ma tu znaczenie, a jego styl prowadzenia biznesu – co pewnie miałaś na myśli, ale w tekście… Czytaj więcej »
ja przez ten olej palmowy przestałam kupować nutellę – jak teraz żyć? 😉
Emi, co do pierwszego punktu faktycznie zgadzam się z Tobą. Jasne, że turyści zakładający biznesy też wspierają dzięki temu mieszkańców, dając im zatrudnienie. Oczywiście pod warunkiem, że nie płacą głodowych stawek. I to jest super. Popieram. Jak w każdym przypadku każdy kij ma dwa końce i nie ma jednej poprawnej drogi. Ale jest jeden rozdźwięk, bo z jednej strony sama nie tolerujesz oszustwa, gdy Ciebie oszukują i naciągają, a z drugiej strony sama to robisz nie płacąc za atrakcję, bo nie będziesz wspierać lokalnej mafii. Wydaje mi się, że albo w żadnym przypadku się nie zgadzasz, albo w obu idziesz na ustępstwa 🙂 Oczywiście, że oszukiwanie jest złe. Nikt tego nie lubi. Ja też. Nie mówię, że zawsze daję sie oszukać, bo ewidentenemu kantowaniu mówię nie, ale jeśli sprzedawca na ulicy poda mi cenę dwa razy wyższą niż turyście np. za woreczek z owocami i zapłącę za niego 4 zł,… Czytaj więcej »
Pani Anito, dziękuję! Ten tekst powinien przeczytać każdy, kto wybiera się w podróż, nie tylko egzotyczną, nawet nie tylko zagraniczną, ale także i w Podróż po Polsce, do innego regionu niż ten, w którym mieszka. Mam ochotę podsunąć te „przykazania” pod nos kilku ludziom, którzy z wielkim „halo” jeżdżą lub głoszą, że pojada „tu i tam” a którym się „coś wydaje” na punkcie własnej osoby;-) nie widząc własnej głupoty.
Marek Kamiński powiedział kiedyś: „Kto podróżuje (daleko), spotka samego siebie „.
Pozdrawiam,
Małgorzata
czesto podrozuje z couchsurfingiem bo pop prostu lubie poznac miejscowych to jak żyją. ale czesto słysze jak niektorzy couchserferzy traktuja to jak darmowy hotel – sama miałam ze 2 takie osoby, ktore potraktowały moj dom jak darmowy hotel – ale i tka wierze ze ludzie sa z natury dobrzy. czasem czytam jak lubie oszukuja by wkrecic sie gdzies za darmo, dostać drinka za darmo i pozniej mowia ze wszystkie polki to naciągaczki (i nie robią to zawsze z powodu kasy, ale jak to słyszaąłm – wykorzystać naiwnych) itd, pierwszy cs szokuje ale później to ci sie podoba. jadłam juz dzieki temu pyszna kolacje na podłodze, często słyszałam – czy sie zgubiłam bo tu turysci sie nie zapuszczają. a knajpę wybieram tam gdzie nikt nie mówią po angielsku (tylko mówią w języku państwa którym jestem) to znak, że knajpa nie jest… Czytaj więcej »
A ja nie zgodzę się z punktem drugim. Nie lubię oszustów i uważam, że przyzwalanie na takie zachowania jest złe i uczy złych zachowań! Szanuje, gdy ktoś pomimo tego, że jesteśmy „obcymi” nie wykorzystuje tego i traktuje nas na równi z innymi. Wtedy po prostu takiej osobie daje się napiwek i ona jest szczęśliwa, bo ktoś docenił jej uczciwość, a my możemy się cieszyć, że wywołaliśmy uśmiech na czyjejś twarzy, bo z reguły taki się pojawia przy takim geście, a nie nagradzać heheszki po kursie „kolejny gringo dał się ociulać”.
Dziękuję Ci za ten tekst <3 Przekazałaś w nim wiele mądrych, przemyślanych, wynikajacych z doświadczenia spostrzeżeń. Potrzeba takich artykułów, by turysci wszelkiej maści na chwilę się zatrzymali i pomyśleli przez moment nie tylko o wlasnym wypoczynku, swoim ja mnie dla siebie. Ja tez jestem tylko turystą, i najczesciej na trochę, na kilka czy kilkanaście dni w roku (jak mi korpo pozwala), ale daje mi to ogromna radość, bo nigdy nie traktuje miejsc i ludzi, ktorych odwiedzam, jak zoo. To wchodzenie w jakąś społeczność, czyjąś rzeczywistość, życie. Bycie gościem wymaga szacunku w obec gospodarza. Czasem nawet powstrzymuję się od robienia zdjęć, po to tylko, by poczuć miejsce, poświęcić sie rozmowie z ludźmi, w ktorych życie na chwile wkroczyłam. Jeszcze raz dzięki
Trafione w sedno. Szkoda tylko ze w wiekszosci slowo turysta kojarzy sie z rozhukana gromada zamknieta w resorcie z darmowymi drinkami. Tutaj to slowo jakos mi do Ciebie nie pasuje 🙂
Uwielbiam post-turysta i chyba od dwóch lat czekam na jego warsztaty w Warszawie! Ja zawsze myślę, że karma wraca i jak gdzieś coś dostanę za darmo, to potem będę mogła zapłacić za kogoś. Poza tym, znam wiele osób z Couchsurfing, które odwiedzały mnie nawet po latach;)
haa, świetny tekst!!! czytając widziałam punkty styczne z moimi wyjazdami…zwłaszcza tym ostatnim do Palestyny…łączę podróże z wolontariatem – pomocą w jakichś projektach….tym razem była to właśnie Palestyna, a konkretnie miasto uniwersyteckie Nablus…pracowaliśmy z tamtejszymi studentami i było niesamowicie, uczyliśmy się od siebie wzajemnie. poznawaliśmy kraj, zwiedzaliśmy, razem z nimi świętowaliśmy wesela , urodziny i święta religijne…wszystko zgodnie z zasadami kraju. wzajemny szacunek do siebie powolił nam lepiej poznać kraj niżbyśmy pojechali z typową wycieczką….dziękuję.