AMERYKA ŚRODKOWA PANAMA W DRODZE

Droga do Panamy

Panama City

Panama City

– Wiesz, ja chyba jestem szalona? Nie chyba. Na pewno jestem. – Rzekłam do Szanownego Małżonka, gdy z buziami, skierowanymi ku słońcu, leżeliśmy na kocyku, w ogrodach Charlottenburg, łapiąc ostatnie wspólne promienie. Do odlotu zostały trzy godziny.

– Czemu tak uważasz? – Zapytał.

– Jak pomyślę, co ja zrobiłam ponad rok temu, to sama w to nie mogę uwierzyć i aż skóra mi cierpnie. Pojechać samej, pierwszy raz i od razu na tak długo i do takich krajów?! Mogłabym przecież najpierw sprawdzić się i pojechać samej np. na dwa tygodnie do Tajlandii. Tam wszyscy jeżdżą. To ponoć „przedszkole” dla zaczynających podróżować. A ja zamiast przejść normalna edukacyjną drogę, to od razu skoczyłam na „studia”. Żeby tak bez języka i to jeszcze na prawie pięć miesięcy. Co, by kto nie mówił, to mi, w tej chwili, gdy o tym pomyślę, w głowie się to nie mieści.

Małżonek od zawsze mi mówi, że moje motto życiowe to „Wszystko albo nic”. Coś w tym chyba jest.

– No, ale chyba dobrze ci to zrobiło? – Bardziej stwierdził niż zapytał.

– Oczywiście, że dobrze. Nie ma wątpliwości, ale wciąż nie mogę w to uwierzyć, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w tej chwili, wyjeżdżając po raz kolejny już sama, na dłuższy czas, ze znajomością języka i jako tako regionu, wciąż mimo wszystko mam pietra. Co ja sobie wtedy myślałam, to nie mam pojęcia! Może jednak nie polecę tym razem?

***

Lecę, nie lecę. Lecę, nie lecę. Jak myślisz? Polecę czy nie? Od rana wrzało w mediach o strajkach w Lufthansie. Wyjątkowo nie leciałam tą linią, ale niepokój i tak czaił się gdzieś w zanadrzu. A może to była delikatna nadzieja, że jednak odwołają mój lot i nie polecę, tylko będę mogła zostać z mężem, z którym rozstanie coraz trudniej mi przychodziło. Znów dobijała się do mnie obawa, że sobie nie poradzę, że się nie dogadam.

– Polecisz, polecisz. Dlaczego miałabyś nie? – Uspokajał Małżonek.

Na bramkach odprawy tłoku nie było. Spojrzałam na bilet, wyszukując numeru lotu. Rzut oka na tablicę odlotów pozwolił mi stwierdzić, że mojego lotu na tablicy brak. Samolot o 19.25 do Panamy nie istniał. Mają rację, ci co przestrzegają, przed „krakaniem”: „Kracz, kracz, to sobie wykraczesz”.

Po chwili na tablicy pojawił się inny samolot do Panamy, wylatujący o innej godzinie i o innym numerze. Nie pomogły telefony do pośredniczącego w sprzedaży biletów. Ważył się los mojej podróży. Zmartwienia okazały się jednak zbyteczne. Nikt nie krzywił się, że miałam wydrukowany inny numer i inna godzinę. Wszystko się zgadzało. Po pięciu godzinach byłam już w Madrycie.

– Zamiast spać na lotnisku, tym razem zarezerwujemy ci hostel. – Zadecydował Małżonek, głosem nieznoszącym sprzeciwu.

Długo nie protestowałam. Hostel miał znajdować się około dwóch kilometrów od lotniska. Podejrzewałam, że taksówka będzie słono kosztować.

–Trzydzieści euro?! – Powstrzymałam się przed wrzaśnięciem. – Tak drogo? A da się na piechotę? To tylko dwa kilometry.

Była dwudziesta trzecia, ale w Madrycie było ciepło, mimo wiosennych deszczy. Miałam nawet ochotę się przejść, zwłaszcza, że byłam pozbawiona dużego plecaka. Z podręcznym wędrowało się całkiem wygodnie.

– Można metrem pojechać – powiedział młody chłopak, pracujący przy taksówkach. – Będzie dużo taniej. To zaledwie jeden, dwa przystanki. Zapytaj na dole. – Dopowiedział, wskazując kierunek, w którym powinnam się udać.

W metrze nie było jednak żadnego pracownika. Zaczepiona młoda para nie bardzo wiedziała, gdzie znajduje się zarezerwowany przeze mnie hostel. Za to wracająca z pracy stewardessa, okazało się, że mieszka w jego pobliżu.

– Trzymaj się mnie – zaordynowała.

Przed dwudziestą czwartą dotarłam do hostelu. Byłam w nim chyba jedynym gościem. Co za luksusy stwierdziłam, przypominając sobie swój nocleg na lotnisku w Huston. Wtedy wzięła górę nie tyle, co oszczędność pieniędzy, ile obawa, że nie będę w stanie dotrzeć z lotniska do hostelu i z powrotem. Tym razem tego strachu nie było. Zamiast metalowych ławek, miałam wygodne łóżko z pościelą, które składało obietnicę, że do Panamy dotrę nieco bardziej wypoczęta niż za pierwszym razem, gdy jechałam do Ameryki Środkowej.

– Czy na terminal czwarty można dotrzeć na piechotę? – Zapytałam z rana panią w recepcji.

Na zewnątrz świeciło słońce. Po deszczu poprzedniego dnia nie było śladu.

– Na czwarty to akurat nie. – Kobieta w recepcji zrobiła zmartwioną minę.

– Ja mogę panią podrzucić. – Wtrącił mężczyzna, na oko koło sześćdziesiątki.

– A, ile to będzie kosztowało? – Dopytałam, wiedząc, że za niecałe pięć euro mogę dojechać metrem.

– Nic. – odpowiedział i z czarującym uśmiechem dopowiedział: – Jak można nie pomóc komuś z takimi pięknymi oczami.

A mi przez głowę przebiegła myśl, że jeszcze nie zdążyłam dotrzeć do Ameryki Środkowej, a już się zaczyna. Z oferty jednak skorzystałam. Pierwsze pytania dotyczyły posiadania męża i dzieci. Na pożegnanie dostałam nawet numer telefonu Vincente, który obiecywał, że nie tylko odbierze mnie jak będę wracała z Panamy, ale i zabierze na tradycyjne madryckie jedzenie. Karteczkę z numerem wzięłam. Ale jego przekonywanie mnie, że ma dwumiesięczne dziecko i mimo swojego wieku jest jeszcze w pełni sił witalnych, skutecznie odstraszyły mnie od ponownego z Vincente spotkania. Nie mniej podróż zaczęła się dobrze. Już na jej początku spotkałam się z ogromną życzliwością ludzi. I to chyba nieco uśpiło moją czujność.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

12 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
martuś

Po prostu twarda babka z Ciebie, dlatego pojechałaś od razu na 'studia’ 😉 Zazdroszczę Ci tej odwagi, naprawdę. Ale wiem, że jeszcze chwilę poczytam Twojego bloga i mu podobne, a sama gdzieś się wybiorę samotnie 🙂
Swoją drogą, czemu akurat ten rejon dwukrotnie wybrałaś na swoje podróże życia?

martuś

ale język hiszpański to również Ameryka Południowa, tam też na pewno da się znaleźć coś nieoklepanego. Czy to może promocja lotnicza zdecydowała o wyborze konkretnych krajów? 😉

Monika

Myślę, że Gwatemala była dobrym wyborem na ten pierwszy raz.
Ciekawa jestem jakie będzie na koniec podsumowanie i porównanie jak już odwiedzisz te wszystkie kraje 🙂
Ciekawe jaki region wybierzesz też w takim razie następnym razem!

I bardzo jestem ciekawa twoich doświadczeń językowych, bo ja jechałam umiejąc już w miarę dobrze hiszpański – a w sumie nie wiem co bardziej lubię: móc się dogadywać bez problemu czy może walczyć językowo 😀

Monika

Ja kiedyś sobie pomyślałam, że trzeba zobaczyć kawałek każdego kontynentu, żeby się zdecydować co najbardziej odpowiada. U mnie na pierwszym miejscu jest Ameryka Łacińska, na drugim Afryka.
A znajomi chcą jeździć do Azji 😀

Kasia

Wieceeeeeeej! 😉
Trzymaj sie i pisz, pisz, pisz!

daga

miesiąc temu, przygotowując się na podróż do gwatelamili i belize, trafiłam siłą rzeczy na Twój blog. wczoraj wróciłam. i jak to jest po każdym powrocie – pojawia się potrzeba 'doczytania’, zgłębienia tematu m-c zobaczonych, pominiętych i zapmiętanych szczególnie.. i znowu trafiłam TU:) co więcej – czytam, a Ty właśnie znowu tam:) powiem tak, pełna niedosytu, zwyczajnie i po ludzku – zazdroszczę!
gwatemala – zdecydowanie do powtórzenia. dziękuję za cenne wskazówki i obserwacje. i życze powodzenia
dagmara