Wiele osób pyta, czy warto się ubezpieczać przed podróżą i czy ja to robię przy każdym wyjeździe. Moja odpowiedź jest zawsze jedna. Ubezpieczenie jest dla mnie tak obowiązkowe, jak zabranie aparatu. Bez jednego i drugiego nie wyjeżdżam.
Sama wprawdzie, całe szczęście i odpukać, nie musiałam nigdy z niego skorzystać i wolałabym, żeby tak zostało. Nigdy jednak nie możemy mieć pewności, czy coś się nam nie przydarzy. Złamanie, nagła choroba, czy choćby zwykłe zatrucie.
Co najmniej dwa razy znalazłam się w sytuacji, w której z ubezpieczenia mogłabym skorzystać. Po raz pierwszy, gdy dokuczał mi ząb. Przeżywałam wówczas duży stres. Była to moja pierwsza podróż i nie bardzo wiedziałam jak w takiej sytuacji się zachować i jak postępować z ubezpieczycielem. Poszłam do zwykłego dentysty, bo obawiałam się wysokich kosztów oraz tego, że ubezpieczyciel może mi ich potem nie zwrócić. Ale tak, jak już napisałam, nie miałam wtedy doświadczenia i nie za bardzo wiedziałam, jak ubezpieczenie turystyczne w ogóle „ugryźć”.
Warunki w gabinecie dentystycznym, z którego usług korzystałam, były średnie. Szczerze powiedziawszy, to byłam nimi załamana. Koszt jednak wizyty był niski, więc nie domagałam się po powrocie zwrotu od ubezpieczyciela. Za drugim razem złapało mnie zatrucie. Na tyle jednak krótkie, że zwalczyłam je sama.
Mimo że nie skorzystałam z ubezpieczenia, które wykupiłam, nigdy nie przeszła mi przez głowę myśl, że ubezpieczenie to strata pieniędzy. Po co płacić, skoro nic się nigdy nie stało w podróży? Ale co, jeśli raz właśnie się stanie? Tak, jak Stasi, Tamarze, czy Ewelinie.
Dlaczego warto się ubezpieczać w podróży? Przeczytaj poniższe historie. Myślę, że one Cię przekonają.
Operacja w Turcji
Stasia Budzisz była w dwumiesięcznej podróży w pojedynkę. Nim spotkało ją nieszczęście, zdążyli do niej dołączyć znajomi oraz mąż. Wspólnie ruszyli do Turcji. Niewinna kawa w jednej z restauracji miała niestety dla Stasi dalsze konsekwencje. Nie, to nie było zatrucie z jego skutkami, ale też wiązało się z potrzebą skorzystania z toalety. Do damskiej prowadziło kilkanaście betonowych schodów, z których Stasia w drodze powrotnej, zaplątując się o własne nogi, zleciała, padając na łokieć i łamiąc go. Zabrało ją pogotowie. Najpierw kilka rentgenów, szycie brody, a potem skomplikowana operacja zespolenia wyrostka łokciowego. Stasi włożono osiem metalowych płytek plus specjalne gwoździe.
Koszty okazały się niemałe. Rachunek za badania, rentgeny, operację, pobyt dla poszkodowanego i opiekuna w szpitalu wyniósł 15 000 złotych. Ubezpieczyciel opłacił to, podobnie jak i transport do domu. Najpierw dowóz medyczny na małe tureckie lotnisko, potem lot do Stambułu i przelot ze Stambułu do Berlina, a stamtąd transport medyczny pod sam dom w Gdańsku i to dla dwóch osób.
– Kiedyś, gdy wyjeżdżałam na 2-3 dni np. na Słowację, to zdarzało mi się zapomnieć o wykupieniu ubezpieczenia. Od wypadku nie jeżdżę bez niego absolutnie nigdzie, nawet do Kaliningradu (mój dopisek: z Gdańska do Kaliningradu jest 170 km) i nawet nie chcę myśleć, co by było, gdybym wtedy w Turcji nie była ubezpieczona – mówi Stasia.
Kroplówka w hamaku
Ewelina była w jednej z dłuższych podróży. Ostatnie dni spędzała na tajlandzkim półwyspie, na jednej z pięknych plaż, otoczonej z jednej strony skałami, z drugiej dżunglą. I wtedy zaczęła się źle czuć. Zatrucie. Na wyspie znajdowała się jedna klinika, do której trzeba było iść przez góry przez kilkanaście minut albo pół godziny przedzierać się przez dżunglę. Skontaktowała się z ubezpieczycielem, a ten zorganizował pomoc. Przez kilka dni z rzędu do Eweliny, odpoczywającej w hamaku, przypływała łódka z lekarzem i pielęgniarką, którzy sprawdzali stan zdrowia i podłączali kroplówkę. Ewelina na chwilę poczuła się lepiej. Choroba ją jednak osłabiła. Zaczęły jej dokuczać wymioty i biegunka. Była w kiepskim stanie i niewiele pamięta z tego czasu. Poza tym, że ubezpieczyciel ponownie stanął na wysokości zadania i zorganizował nocny transport łodzią do kliniki.
W szpitalu podłączono ją pod kroplówkę. Przeleżała dzień, a może półtora. Poprawy nie było. Postanowiono odesłać ją do innej kliniki. I znów ubezpieczyciel zorganizował najpierw transport łodzią do, a potem ambulansem do szpitala w Phuket, gdzie przez ponad tydzień poddawano ją licznym badaniom i leczeniu. Ewelina wspomina, że szpital był świetny. Niczym luksusowy hotel, a jedzenia, jakie jej podawano, nie powstydziłaby się najlepsza restauracja.
– Zawsze się ubezpieczam. Mam pewność, że ubezpieczyciel wyśle mnie w razie potrzeby do najlepszego lekarza. Poza tym ubezpieczenie to nie duży koszt. Ja wydałam może dotąd na wszystkie swoje podróże 400-500 zł, co uchroniło mnie przed kosztami leczenia na kilkanaście tysięcy.
Sam przejazd ambulansem kosztował 2 000 złotych. Transport łodzią kolejny tysiąc złotych. Do tego leki i kroplówka. W sumie 5 000 złotych, nie wspominając już o ponad tygodniowym pobycie w szpitalu i dużej liczbie badań.
Ewelina niczego nie musiała pokrywać z własnej kieszeni, nie musiała brać rachunków i rozliczać się potem z ubezpieczycielem. Wszystko było bezpośrednio załatwiane między nim a szpitalem.
Gwatemalski pech
Tamarę Kanecką, a właściwie jej narzeczonego pech dopadł w ostatnim tygodniu podróży przez Meksyk i Gwatemalę, dokładnie na granicy meksykańsko-gwatemalskiej. „Pech” w postaci ulubionego w tamtych regionach pollo frito, czyli smażonego kurczaka, którym zajadali się przy punkcie emigracyjnym w oczekiwaniu na dalszą drogę do gwatemalskiego miasta Quetzaltenango. Ale ten „pech” nie zaczął działać od razu. Ukazał się dopiero po dwunastu godzinach i dopadł na dobre gdzieś w biegu pomiędzy pokojem a łazienką. Najpierw zatrucie z całą siłą uderzyło w Tamarę. W jej narzeczonego godzinę później. Kolejny dzień pamiętają jak przez mgłę. Grzesiek zemdlał w drodze z łazienki do pokoju. Ona czuła się już odrobinę lepiej, zadzwoniła na infolinię ubezpieczyciela, żeby zgłosić szkodę. Okazało się, że nie ma problemu, że pokryją koszty, ale zorganizować sobie w tym przypadku musieli wszystko sami. Grzesiek trafił do szpitala na półtora dnia. Zrobili serię badań, przepisali leki. Koszt pobytu i badań 2500 zł + 300 zł zakup leków. Złe samopoczucie skłoniło ich do prośby o pokrycie transportu z Gwatemali samolotem do Meksyku, celem uniknięcia kilkudziesięciogodzinnej jazdy autobusami. Ubezpieczyciel zwrócił pieniądze za lot Grześka. Koszt 900 zł. Pieniądze zostały zwrócone w przeciągu miesiąca.
Koszty leczenia robią wrażenie. Gdy wyobrażę sobie, że za tydzień pobytu w szpitalu, operację itd. miałabym zapłacić 15 tysięcy złotych, to robi mi się słabo. Za te pieniądze mogłabym podróżować kilka miesięcy (tyle kosztowała mnie półroczna podróż po Ameryce Środkowej). I choć nigdy nie miałam wątpliwości co do tego, że należy się ubezpieczać, to każda kolejna opowieść z podróży przekonuje mnie do słuszności tej decyzji. Mam nadzieję, że powyższe przykłady przekonały Cię do tego, by zawsze się ubezpieczać na czas nawet najkrótszej wycieczki.
Warto jednak też się przyjrzeć ubezpieczeniu i przeanalizować je, a nie wykupować pierwsze lepsze z brzegu, bo w razie czego może się okazać, że mimo ubezpieczenia ubezpieczyciel i tak nie pokryje pewnych kosztów albo zwróci je tylko do pewnej kwoty.
Poświęcamy zwykle sporo czasu na zaplanowanie podróży, wyszukanie tanich połączeń, czytanie opinii o hotelach itd. Poświęćmy też trochę czasu na wyszukanie odpowiedniego ubezpieczenia, które może uchronić przed problemami i niepotrzebnymi kosztami. W tym przypadku nie warto oszczędzać.
Jakie wybrać ubezpieczenie? Na co zwrócić uwagę? Spróbuję podpowiedzieć.
Jakie wybrać ubezpieczenie?
Najważniejszą sprawą jest wybranie odpowiedniego rodzaju ubezpieczenia. Inne wybierzesz, jeśli wybierasz się w zwykłą podróż. Inne, gdy wyjeżdżasz uprawiać sporty ekstremalne, np. skusi Cię kurs nurkowania w Morzu Karaibskim czy szusowanie na alpejskich stokach.
Najbardziej podstawowe ubezpieczenie pokrywa zwykle koszty leczenia, hospitalizacji i transportu poszkodowanego do domu.
Niezwykle ważną kwestią, na którą trzeba zwrócić uwagę jest kwota ubezpieczenia. Należy pamiętać o potencjalnych kosztach leczenia w danym kraju. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych, Skandynawii, czy Szwajcarii usługi medyczne są niezwykle drogie. Nawet najdrobniejszy uraz czy choroba może nas mocno uderzyć po kieszeni.
Wybór rodzaju ubezpieczenia powinien więc być uzależniony od tego, dokąd jedziemy, na jak długo, czy będziemy uprawiać sporty ekstremalne, choćby nawet uczyć się windsurfingu gdzieś u wybrzeży oceanu, czy będziemy prowadzić samochód (wtedy warto dodatkowo wykupić OC, czyli ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej).
Warto też wykupić ubezpieczenie NNW, czyli od następstw nieszczęśliwych wypadków. Jeśli będziemy mieli pecha i zdarzy się nam wypadek, w wyniku którego doznamy trwałego uszczerbku na zdrowiu, będziemy mieli szansę uzyskać odszkodowanie. Pozwoli ona nam sfinansować koszty rehabilitacji itp. Pokryje również w razie czego zwrot kosztów transportu zwłok. Wiem, że brzmi to brutalnie, ale warto pomyśleć o rodzinie, której w razie (znów odpukać) np. naszej śmierci gdzieś na drugim końcu świata, nie chcemy zostawiać nie tylko w żałobie, ale i z dodatkowym ogromnym finansowym problemem związanym ze sprowadzeniem zwłok.
Na przykład średni koszt sprowadzenia ciała z Niemiec do Polski to 3500-5500 złotych. Kilka razy trafiłam na akcje na portalach crowdfundingowych, na których rodziny zmarłych zbierały pieniądze, by sprowadzić zmarłych z zagranicy. Im dalej, tym wyższe koszty, czasem dochodzące nawet do kilkuset tysięcy złotych.
Jak wybieram ubezpieczenie?
6 listopada wyjeżdżam na miesiąc do Gwatemali. Zwykle spędzam czas aktywnie i już nie mogę się doczekać kolejnych wspinaczek na wulkany. Muszę więc wybrać ubezpieczenie turystyczne dla aktywnych, które zapewni mi nie tylko koszty hospitalizacji i leczenia na kwotę przynajmniej 20 tys. euro, ale również ubezpieczy mnie od następstw nieszczęśliwych wypadków na kwotę ponad 20 tys. złotych, co w razie nieszczęśliwego wypadku pozwoli mi się starać o odszkodowanie.
Przykładowy koszt ubezpieczenia wykupowanego na stronie ELVIA wynosi 500 zł. Jeśli komuś ta kwota wydaje się wysoka, wystarczy podzielić ją przez liczbę dni, na które wyjeżdżamy. Okazuje się, że ubezpieczenie jednego dnia w mojej podróży do Gwatemali będzie mnie kosztowało niecałe 15 zł. Niewygórowana cena za spokój.
Wakacje w Europie kosztują jednorazowo nieco mniej. Ostatnio wróciłam z rowerowej wycieczki po Saksonii. Koszt 8-dniowego ubezpieczenia dla aktywnych (jazda rowerem) to już tylko 91 zł (bliska odległość i krótszy okres), przy czym ubezpieczenie NNW jest na kwotę ponad 20 tysięcy złotych. Ubezpieczyciel w razie czego pokrywa również koszty pobytu bliskiej osoby, transportu itd.
Nim wyjedziesz w podróż, nawet na trzy dni do sąsiedniego kraju, pamiętaj, żeby się ubezpieczyć. Ubezpieczenie chroni nie tylko nas samych, współtowarzyszy podróży, ale i nasze rodziny.
A jak Wy podchodzicie do tematu ubezpieczeń? Mieliście jakieś nietypowe przygody? Zapomnieliście kiedyś o ubezpieczeniu i okazało się potrzebne, a może uratowało Was przed bankructwem? Podzielcie się swoim doświadczeniem.
Tekst powstał przy współpracy z Elvia.pl
To moze jakies porady, ktory ubezpieczyciel bez problemow placi w razie wypadku/choroby? Kto realnie korzystal z ubezp.?
Mam bardzo fajne ubezpieczenie podróżne na karcie kredytowej, dodatkowo wykupuje jeszcze podstawowe ubezpieczenie podróżne. Zawsze!!! Lepiej wydać kilka/kilkadziesiąt złotych i mieć gdzieś z tylu głowy to poczucie bezpieczeństwa i świadomość ze zrobiło się wszystko co najważniejsze 🙂
Jak teraz zaczelam sama podrozowac – zawsze sie ubezpieczam. Nie jestesmy z zelaza i wypedek tez moze nas dotyczyc ( choc zawsze myslimy ze nam nigdy sie nie przytrafi) to naprawde nie jest duza kwota. Nie warto oszczedzac. Dobrze ze nie potrzebowalam jeszcze skorzystac ale to dobrze bo bez zdrowia nie da sie podrozowac
Takie ubezpieczenia są naprawdę niedrogie i uważam, że bezwzględnie należy się ubezpieczać.. …wtedy można spać spokojnie 🙂
Mam fioła na punkcie ubezpieczeń, wykupuję zawsze każdej osobie z którą podróżuję. Moje doświadczenie jest takie, że podczas wygłupów w pokoju hotelowym na terenie Turcji rozcięłam sobie bark.Finalnie karetka przywiozła mnie do szpitala założono mi 17 szwów, potem podano jakieś medykamenty a na koniec ubezpieczyciel przesłał mi tylko informację o koszcie leczenia…..bagatela 1300 Euro 🙂
Jeżdzę od dwudziestu lat wszędzie, żegluję. Nie ubezpieczyłem się nigdy. Pozdrawiam!
Rafał to ciesz się, że dotąd nic Ci się nie stało:)
Ubezpieczałam się raz przy wyjeździe na Maltę. Jakoś zawsze mi to z głowy wypadało. Przy najbliższej podróży do Maroko muszę o tym pamiętać. Już sobie zapisuję na mojej check-liście 😉
Ja zawsze pamiętam, a po historiach dziewczyn, to już chyba nigdy nie zapomnę =D
Podróżując po Ameryce Południowej, wykupuje zawsze wysokie ubezpieczenie na cały okres pobytu. Nigdy mi się nie przydało, ale…patrząc na to ile wynoszą choćby koszty transportu do Polski, wolałabym aby nikt o to się nie musiał martwić za mnie. Wystarczy że wszyscy panikują kiedy mówię, że czas na kolejną podróż. .. Dodatkowo wykupuje międzynarodowe ubezpieczenie podróżne na cały rok, są to bardzo niskie koszty i nie trzeba o nim myśleć za każdym razem przy weekendowych wyjazdach
I takie podejście bardzo sobie chwalę. Bardzo rozsądnie. Dzięki za ten głos ❤
KL na 20 tys. euro na Amerykę Środkową to zdecydowanie za mało. Na zatrucie czy złamaną nogę wystarczy, ale przy poważniejszych problemach zdrowotnych już nie.Bodajże w zeszłym roku było glośno o turyście, który maił polisę na 100 tys. zł, a zachorował w Meksyku i koszty wyniosły 500 tys. zł. OC to polisa nie tylko dla kierowców. Powinien mieć ją też rowerzysta czy generalnie każda aktywna osoba, która swoim zachowaniem może przypadkowo wyrządzić komuś szkodę.
Fakt, OC może dotyczyć wielu różnych sytacji. A co do wysokości ubezpieczenie to zawsze jest dylemat. Wiadomo, im wyższa kwota tym lepiej. Tylko składka też rośnie 😉 Trzeba szukać złotego środka, ale na pewno nie rezygnować z ubezpieczenia.
Zawsze to robię! Z zagranicznych wypraw rowerowych tylko na Ukrainie zapomniałam (i jak mknęłam tam sama w nocy to sobie przypomniałam, że nie mam. Myślałam, a co będzie, jak mi się coś stanie..i mknęłam jeszcze szybciej, żeby już być na miejscu). Przed Białorusią z kolei nie wydrukowałam potwierdzenia a konieczne I musiałam kupować na granicy (na szczęście tanie). Przed wyprawą do Rosji było to najbardziej skomplikowane, a może takie się wydawało, bo tam muszą być spełnione określone warunki, a tak to w przypadku zjeżdżonych przeze mnie krajòw wystarczyło kliknąć parę razy – chyba warto. Jeżdżę głòwnie sama, zdarza się w nocy gdzie większe ryzyko (np ostatnio w Gruzji, Azerbejdżanie atakowały mnie psy), do tego rower to możliwa jakaś kontuzja, tak że obowiązkowo robię to zawsze!
Podróżujemy rowerami dookoła Kuli Ziemskiej od 4 lat…przejechaliśmy 5 kontynentów bez ubezpieczenia…wiem… trochę jesteśmy nierozsadni i tak ryzykujemy. Musimy to zmienić tym bardziej że planujemy masę czasu spędzić w USA, a później w Ameryce Środkowej
Basia Surma
W 2004 roku koleżanka wychodząc spod prysznica nieszczęśliwie poslizgnela się i złamała rękę i nogę. Dzięki ubezpieczeniu miała zwrócone koszty hospitalizcji na Ukrainie i transport medyczny do Polski, s następnie dostała odszkodowanie za długi pobyt w polskim szpitalu. Ubezpieczam się przed każdą podróżą.
Pamiętam, że usłyszałam historię Stasi na Trampkach w 2016 roku i od tej pory nie wyjeżdżam nigdzie bez ubezpieczenia! Wielkie niech Wam będą dzięki!
Od tych historii aż włos się jeży! jestem przerażona, że spędziłam za granicą 2 miesiące w Norwegii i 2 tygodnie w Turcji BEZ ubezpieczenia… teraz poszłam po rozum do głowy i oprócz polisy u swojego ubzepieczyciela – SUG Ubezpiecznie – dokupuję też turystyczne… nawet na narty na granicy z Polską
Historii można byłoby mnożyć i mnożyć niestety. Dlatego warto się ubezpieczać.