Półwysep Jukatan to dla większości przede wszystkim Riwiera Maya, czyli wybrzeże Morza Karaibskiego, które ciągnie się od hotelowego miasta Cancun, przez Playa del Carmen aż po nieco bardziej alternatywne Tulum. Co warto zobaczyć na półwyspie? Zapraszam na wycieczkę.
Riwiera Maya przyciąga rokrocznie miliony turystów z całego świata. To, co przede wszystkim ich kusi to białe piaszczyste plaże, szmaragdowy odcień wody i słoneczna pogoda niemal przez cały rok. Ale to nie wszystko, bo Riwiera Maya to nie tylko plaże. Na całym Półwyspie Jukatan można znaleźć wiele niezwykłych miejsc. Przede wszystkim kilka tysięcy niesamowitych cenotów. (O cenotach pisałam w tekście Najpiękniejsze cenoty na Półwyspie Jukatan), poza tym liczne majańskie ruiny, dziesiątki parków rozrywki, klimatyczne kolonialne miasteczka.
Kiedy się znudzi plażowanie, można się wybrać na obserwację żółwi, podziwianie rafy, do pobliskiego cenote lub cały dzień spędzić w jednym z parków rozrywki albo wypożyczyć samochód i wybrać się na objazd półwyspu. (Jeśli chcesz wypożyczyć auto, sprawdź dostępność i ceny.)
WAŻNE:
Podstawową zasadą odwiedzania wszystkich popularnych miejsc w Meksyku jest bycie na otwarciu, czyli jak najwcześniej. Wtedy jest szansa, że nie będziecie się przeciskać w tłumie turystów. Najkorzystniej w związku tym jest zamiast kupować wycieczkę z biura, wypożyczyć samochód lub samemu w dane miejsce dojechać publicznym środkiem transportu. Bez problemu samemu można dotrzeć zarówno do ruin Coba, jak i ruin Tulum, czy wielu cenotów.
Jukatan – Co warto zobaczyć?
Cenoty
Na Półwyspie Jukatan doliczono się kilkuset tysięcy cenotów. W różnych publikacjach można znaleźć liczby od 2000, 5000 do 8000 tysięcy. Cenote to naturalna wapienna studnia. Nazwa wywodzi się z języka Majów dz’onot/tzonot, które oznacza „jaskinię z wodą”. Cenoty uznawane też były jako połączenie z inframundo, czyli światem zmarłych. Datuje się je na epokę lodowcową. Ale mówi się też, że powstały w wyniku uderzenia wielkiego meteorytu w Chicxulub na Półwyspie Jukatan. Ten, podczas upadku, stworzył głębokie podziemne depresje. To w tym samym czasie wyginęły dinozaury.
Dziś cenoty stanowią najważniejszą i unikalną atrakcję tego regionu. W każdym z nich można popływać, snurkować, a w wielu również wybrać się na nurkowanie. Jest ich tyle, że nie sposób odwiedzić nawet niewielką część, szczególnie że w wielu z nich jest tak pięknie, że chce się w nich spędzić cały dzień. To nie jest miejsce, które przychodzi się zobaczyć w pięć minut czy pół godziny. Wiele z nich to parki, w których można posiedzieć na brzegu na leżaku, w hamaku lub wewnątrz cenote popływać kajakiem. Moje ulubione to Eko Park Kantun Chi, a fotograficznie Cenote Suytun.
Majańskie ruiny
Najpopularniejszymi ruinami są oczywiście Chichen Itza. To jednak niejedyne ruiny w regionie. Szacuje się, że na całym półwyspie można odnaleźć około 150 stanowisk archeologicznych. Mnie najbardziej zachwyciły ruiny w Coba, które są starsze nawet niż Chichen Itza. Ich niewątpliwą zaletą jest brak tłumów turystów nawet w szczycie sezonu. Ruiny z każdej strony otoczone są dżunglą i można się w nich zgubić i pobłądzić z dala od innych. Tłumy jedynie napotkamy przy piramidzie Nohoch Mul (Wielki Kopiec), na którą prowadzą strome schodki. Piramida liczy 42 metry wysokości. Ze szczytu rozpościera się widok na dżunglę. Poza najwyższą z piramid, na terenie dawnego miasta można spacerować w ciszy starożytnymi sacbes, czyli wapiennymi traktami, które łączyły miasta Majów. Najdłuższy wapienny trakt liczy 100 km i prowadzi z od piramidy w Coba do majańskiego miasta Yaxuna.
Myślę, że jedną z przyczyn, dlaczego właśnie ruiny w Coba spodobały mi się najbardziej, jest fakt, że przypominały mi bardzo moje ulubione i pierwsze ruiny majańskie, jakie odwiedziłam, czyli ruiny w Tikal w Gwatemali. W Coba można pożyczyć rowery i właśnie nimi przemierzać sacabes w tę i z powrotem. Mimo że jestem rowerowa, to jednak w Coba wolałam pospacerować. Z kolei ruiny w Tulum zauroczyły mnie swoim położeniem z widokiem na Morze Karaibskie.
Do obu ruin można spokojnie dojechać transportem publicznym. Szczególnie do Tulum, do którego dojedziecie i z Cancun i z Playa del Carmen. Parkingi przy ruinach są drogie. Koniecznie przyjedźcie z samego rana.
Las Coloradas
Niewielkie miasteczko, w którym mieszkańcy zajmują się przede wszystkim rybołówstwem i wydobywaniem soli z płytkich basenów. Na obrzeżach miasteczka znajduje się fabryka i to do niej należą różowe laguny tak chętnie odwiedzane przez turystów. Wstęp jest płatny. Na ten niewielki teren można wejść tylko z przewodnikiem i spędzić czas, spacerując wzdłuż lagun przez nie więcej niż 30 minut. Przewodnicy pilnują, by nikt nie wchodził fotografować się w wodzie. Zresztą na teren można wejść tylko z telefonem, wszelkie bardziej zaawansowane aparaty są zabronione.
Niesamowity różowy kolor laguna zawdzięcza planktonowi żyjącemu w wodzie. Ze względu na kolor miejsce jest nieziemskie, ale niekoniecznie trzeba wchodzić na teren „zwiedzania”. Miejsce można pofotografować spokojnie od strony ulicy.
Różowy kolor wody wynika z połączenia kilku czynników: wysokiego stężenia soli oraz rozmnażania się mikroorganizmów zwanych halobakteriami. Krajobraz wygląda szczególnie niebywale z góry. Z jednej strony różowe „laguny”, zielone lasy namorzynowe, biały pas plaży i szmaragd morza. Muszę przyznać, że tak białego piasku i tak intensywnego koloru wody jak w Las Coloradas nie widziałam nawet w Tulum czy Cancun.
Kolonialne Valladolid
Po pobycie w miastach na Riwierze Maya, przyjazd do Valladolid był lekkim szokiem. Nie dlatego że się tego nie spodziewałam, ale po prostu zapomniałam, jak wyglądają latynoskie miasteczka. Miasta Cancun, Playa del Carmen czy Tulum to sztuczne twory stworzone z myślą o zagranicznym turyście. Nie przeczę, że do mieszkania są całkiem wygodne. Nie mają jednak kompletnie tego klimatu, który znam z miast i miasteczek w Gwatemali, Salwadorze, Hondurasie czy nawet z innych stanów Meksyku. I po dwóch miesiącach w bardziej „zachodniej” Playa del Carmen, wjazd do Valladolid był jak złapanie na nowo oddechu. Brukowane klimatyczne kolonialne uliczki, rzędy kolorowych domków, charakterystyczny Parque Central z fontanną na środku, z wózkami z tacos i obnośnymi sprzedawcami wszelkich smakołyków i pamiątek. Przeszło mi wtedy przez myśl, że czuję się tu jak w domu.
Valladolid to trzecie największe miasto na Półwyspie. Jest świetną bazą wypadową dla wszystkich, którym znudził się luksus riwiery lub dla tych, którzy szukają czegoś innego niż plaż. W okolicach Valladolid jest masa genialnych cenotów, a ceny wstępów do nich są znacznie niższe niż u wybrzeża, a co najważniejsze nie są one tak oblegane przez turystów. Stąd też jest blisko do ruin Chichen Itza, Ek Balam, Las Coloradas, czy do pięknego miasta Merida.
Wyspa Cozumel
Wyspa oczarowała mnie przede wszystkim częścią południową. Skalistymi nabrzeżami, opustoszałymi plażami i pustymi ścieżkami rowerowymi. Cozumel jest niewielkie. Można się wybrać na jej objazd skuterem lub jak ja – rowerem. Wystarczy na to jeden dzień, choć wyspa Cozueml jest idealna na południu szczególnie, by wybrać się tu na dłuższe biwakowanie z namiotem. Na wyspę ściągają przede wszystkim amatorzy nurkowania. To ponoć jedno z najlepszych miejsc do nauki nurkowania.
Laguna Bacalar
Dla mnie niezapomniane miejsce, gdyż spędzałam tutaj moje urodziny. Laguna Bacalar nazywana jest inaczej Laguną Siedmiu Kolorów, ale nie dlatego, że można w niej dostrzec wszystkie kolory tęczy. Laguna ma bowiem siedem różnych odcieni niebieskiego.
Bacalar to senne miasteczko. Pierwotna nazwa to Sian Ka’an Bakhalal, czyli tam, gdzie rodzi się niebo, otoczone trzcinami. Nie ma tu wiele do roboty. Jest charakterystyczny park centralny otoczony przez budynki i liczne knajpki. Jest też stara forteca San Felipe, a oprócz tego kilka kąpielisk i oczywiście niezwykłe cenoty. Bacalar jest oazą spokoju. Można tu odpocząć po hałasie i tłumach turystów na Riwierze. Całe szczęście Bacalar nie jest jeszcze specjalnie turystycznie tak popularna jak inne miejsca.
Największą atrakcją jest wycieczka po lagunie, podczas której można podziwiać trzy cenoty i niezwykły Kanał Piratów.Bacalar to też jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie uformowały się stromatolity, najstarsze dowody życia. Pamiętajcie jednak, by odwiedzając te miejsca, nie chodzić po nich. Nawet jeśli przewodnicy na to pozwolą lub będą do tego zachęcać.
To tyczy się wszystkich miejsc, które odwiedzamy. Zawsze najważniejsze to dbać o zrównoważoną turystyką i starać się odciskać jak najmniejszy ślad w miejscach, które odwiedzamy.
Plaże Cancun, Tulum i Playa del Carmen
Mówi się, że najbardziej bajeczne plaże można znaleźć w Tulum. Bez wątpienia tak jest, choć tylko wtedy gdy się mieszka w jednym z bardzo drogich hotelów u wybrzeża. Plaża publiczna w Tulum już aż tak piękna nie jest. Oczywiście można spacerować wzdłuż niemal całego wybrzeża i plaży i nikt z tej plaży nas nie wyrzuci, ale ciężko znaleźć ustronne miejsce. Mnie dużo bardziej podobała się plaża w Cancun, które oferuje znacznie więcej fajnych plaż publicznych. W Playa del Carmen niestety nie ma aż tak białego piasku i aż tak szmaragdowego koloru wody jak w Cancun czy Tulum, ale też jest najwięcej miejsca. Szczególnie polecam Punta Esmeralda, gdzie dodatkowo znajdziecie dwa cenoty dostępne dla każdego.