AMERYKA ŚRODKOWA HONDURAS W DRODZE

Na spotkanie piratom

Przez chwilę poczułam się  bezpiecznie, niczym w Europie. Siedziałam w klimatyzowanej poczekalni, na tętniącym życiem, czystym i… europejskim dworcu autobusowym. (Specjalnie piszę europejskim, nie polskim, bo jak pomyślę o dworcu PKS w Gdańsku, to myślę, że zbliżony jest on wyglądem to tych gwatemalskich, na których stacjonują chickenbusy). Czytałam Wysokie Obcasy (nieważne, że grudniowe wydanie) i popijałam kawę latte. Normalnie Europa pełną gębą. I nie ukrywam, że aż ścisnęła mnie w gardle tęsknotą za światem, w którym bez strachu sama mogę ruszyć się niemal wszędzie. Ten europejski pejzaż psuł tylko trochę, uzbrojony ochroniarz, z wielkim karabinem przy boku, stojący w drzwiach do poczekalni.

Dworzec znajdował się w San Pedro Sula, drugim co do wielkości, po stolicy, mieście w Hondurasie. No i oczywiście drugim najbardziej niebezpiecznym. Na wizytę w nim nie zdecydowałam się jednak. Nad zakorkowane ulice i tłumy ludzi na chodnikach, ale także i muzea, przedłożyłam w tej podróży przyrodę, ukrytą w parkach narodowych, kąpiącą się w ciepłym karaibskim morzu, wylegującą się na piaszczystych plażach, maszerującą po górach. Wolałam chłonąć sam klimat, poznawać żywych i autentycznych miejscowych i ich zwyczaje niż antycznych przodków, zamkniętych w muzealnych gablotach.
Dziś plany zmieniły mi się w przeciągu dziesięciu minut. Miałam zostać w Gracias i zwiedzić pobliskie miasteczka, które Lonely Planet, opisuje jako warte grzechu: La Campa oraz San Manuele Colohete. Gdy dotarłam z rana na, tonący w kurzu, dworzec autobusowy, okazało się, że i owszem autobus jest, ale tylko jeden w ciągu dnia, a powrót tylko dnia następnego. A z tego, co wyczytałam, w miasteczkach tych infrastruktury noclegowej specjalnie nie ma. Za godzinę miałam więc autobus do San Pedro Sula. Puściłam się biegiem z powrotem do hostelu. Nie byłam przygotowana na taką ewentualność i dobrze wiedziałam, że moje rzeczy walają się po niemal całym pokoju (dobrze, że mnie nie podkusiło z rana zapłacić za kolejną noc. Już się nauczyłam, że wszystko muszę robić na ostatnią chwilę, bo plany mogą się zmienić w ciągu zaledwie kilku minut). W biegu przypomniałam sobie jednak, że dnia poprzedniego oddałam rzeczy do prania, które cuchnęły ogniskiem, mającym odstraszać pumy. W dodatku zapewniłam panią w pralni, że po odbiór zgłoszę się dopiero wieczorem, więc nie musi się spieszyć (o, ja głupia!). Wpadłam do pralni z impetem i ledwo mogłam pozbierać język, by zbudować jakieś sensowne zdanie. „Ale pranie jest jeszcze mokre” odpowiedziała kobiecina, gdy w końcu udało mi się wytłumaczyć, dlaczego niemal wyłamałam jej drzwi. „Jak to mokre?”, zadałam głupie pytanie. ”Myślałam że ma pani taką specjalną suszarkę”, w moim głosie dało się chyba słyszeć wyrzuty i nutę rozczarowania. No i okazało się, że miała i że za 15 minut pranie powinno być suche. Wiec ja znów pędem do hostelu. 
Pozująca do zdjęcia policja telska 🙂
 W ciągu 35 minut, byłam z powrotem na dworcu i jak się okazało autobus właśnie odjeżdżał, czyli pół godziny wcześniej niż zostałam o jego odjeździe poinformowana. Niemal w biegu wskakiwałam do autobusu razem z plecakiem. Tu, w przeciwieństwie do Gwatemali, rzadko wozi się bagaże na dachu. Tym razem mój jechał razem ze mną na siedzeniu obok.
W sumie nie miałam pojęcia, o której dotrę do San Pedro i czy znajdę stamtąd jakiś transport do Teli, która była moim kolejnym celem, ale stwierdziłam, że będę się martwić na miejscu. Miałam tylko nadzieję, że nie przyjdzie mi szukać hostelu w San Pedro (sama nazwa już nie wróżyła dobrze, biorąc pod uwagę moje doświadczenia z gwatemalskiego San Pedro). 
Ulice „niebezpiecznej” Teli
 Po kilku godzinach dojechaliśmy. Gdy zobaczyłam morze żółtych chickenbusów, piętrzących się przed moimi oczami na kilkuhektarowym terenie, musiałam pozbierać szczękę. Przez głowę tylko przemknęła mi myśl: „No, pięknie! Jak ja teraz znajdę tu autobus do Teli?” Byłam pewna, że tak jak w Gwatemali będę musiała biegać po placu i nasłuchiwać wykrzykiwanych wniebogłosy, przez tysiące kierowców, skrócone nazwy miast, by wyłapać tę jedną, do której muszę podążyć. Zastanawiałam się tylko jak mogą skrócić nazwę Tela. Może po prostu „Te”? Ledwo jednak wysiadłam (na szczęście przy głównym wejściu) na wspomnianym już „europejskim” dworcu, a jakiś chłopak wrzasnął mi do ucha „Tela? Ceiba?”. Nie było skrótu. Tela, odpowiedziałam. Pociągnął mnie za sobą do pierwszych drzwi, które otworzył mi wspomniany już uzbrojony ochroniarz. Czekały mnie dwie godziny w poczekalni. Dla mnie to jednak nic. Dwie godziny tu, dwie godziny tam. Pięć godzin jednym autobusem, kolejne trzy innym. Podróżowanie to wieczne czekanie i siedzenie w autobusie. Nie ma innego wyjścia, jak się do tego po prostu przyzwyczaić.
Tela nad Morzem Karaibskim
  Autobus był duży i w porównaniu ze starymi szkolnymi camionetami – luksusowy. I znów prawie poczułam się jak w Europie. Nawet lepiej. Bowiem do autobusu nie było wpychania się na zasadzie kto pierwszy. Wszyscy ustawili się w kolejce i grzecznie czekali. Porządeczek niczym w Japonii, pomyślałam, uśmiechając się na wspomnienie grzecznych Japończyków, którzy w każdym niemal miejscu potrafili utworzyć, posłusznie stojący ogonek. Uśmiech jednak szybko zniknął z mojej twarzy, gdy spostrzegłam, że porządek kolejkowy nie wynika z grzecznej natury, lecz z wymogu przeszukania po kolei wszystkich bagaży, wnoszonych na pokład. W sumie powinnam się cieszyć, bo mogłam mieć pewność, że nikt mnie z bronią nie zaatakuje w autobusie. Jednak wzbudziło to trochę mój niepokój, bo skoro wprowadzają takie zabezpieczenia, to nie robią tego bez powodu. W Gwatemali nie byłam świadkiem podobnych akcji. Ale tu jest Honduras, w którym ponoć jest znacznie bardziej niebezpiecznie, przynajmniej według tego, co mówili mi Gwatemalczycy. Z kolei tu w Hondurasie twierdzą, co niektórzy, że w Hondurasie to i tak jest super bezpiecznie w porównaniu z takim na przykład Salvadorem (do którego za niedługo również z wizytą się wybieram) i bądź tu człowieku mądry i nie bój się, gdy zewsząd cię tylko straszą, o czym mam nadzieję się jednak nie przekonywać.
Bez przygód z napadami i bez niebezpiecznych przyrządów na pokładzie autobusu, dotarłam do Teli!

 

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Mtk

Dzięki, za dawkę adrenaliny, zrewanżuję się metodą Babci, porcję historii z duchami w tle, a jak przyjdzie czas to i z moim własnym, masz jak w banku. Hasta lutego 🙂

Anita Demianowicz

Juz historie z duchami Mamuś na mnie nie działają 🙂 A co do duchów, to za parę dni chcę się wybrać w jedno miejsce, gdzie historie z duchami w tle są nada żywe 🙂 Będzie kolejna dawka adrenaliny. A za chwilę podążam znów w dżunglę 🙂

siki

To ja się zaopatruję we wiadro popcornu przed lekturą kolejnego reportażu, profilaktycznie zakładam rękawiczki, żeby nie obgryzać z emocji paznokci i zapodaję, dla stworzenia atmosfery, ulubione filmowe sceny abordażu, a tu… luksus, Europa, grzeczne kolejki do rewizji… What the…?! A gdzie piraci w jakiejkolwiek postaci, maczety, czające się w zaroślach pumy, oszuści i hordy pająków…? Mokre pranie i wcześniejszy odjazd autobusu – oto sensacja i przygoda na dzisiejszy wieczór!

A już tak zupełnie niepoważnie – w tych miejscach powszechnie zwanych niebezpiecznymi, wciąż zakrywasz dziary, żeby nie prowokować jakichś lokalnych gangów? A tam gdzie bywasz w trakcie całej eskapady, widać dużo dziar, czy są tylko znakiem rozpoznawczym zbirów? Zwykli ludzie nie patrzą jakoś spod oka na Twoje malunki?

Anita Demianowicz

Właśnie w tej chwili jedna małpa cały czas czai się na moją kawę 🙂 Naprawdę! Jestem znów w dżungli. Ale zbirów mógłbyś mi nie życzyć. Hordy pająków też nie. Jutro idę do dżungli, dziś śpię w domku, blisko niej. Będą tam i węże boa i inne drapieżne zwierzyny. Chyba 🙂A co do autobusu, to i owszem, miało być w kolejnym poście, ale mogę Ci zdradzić, że dziś oczywiście jak poszłam na autobus, który miał być co godzinę. Okazało się, że będzie, ale za jakieś 3, a ja miałam być o 13 w kolejnej miejscowości. I oczywiście musiałam iść łapać jakiś autobus na ulicy. Więc masz i autobus, który mało że nie odjechał wcześniej, ale w ogóle się nie pojawił.A co do tatuaży, to gdy się przemieszczam to noszę długi rękaw. I tak się zbytnio już na mnie gapią i zaczepiają. Ale tylko z tego powodu zakrywam, a nie przez gangi. Tutaj w Hondurasie trochę więcej osób ma tatuaże.… Czytaj więcej »

siki

To że Cię zaczepiają, to akurat niekoniecznie przez dziary! A ciekawe, skoro są tacy zaczepialscy i bezpośredni, jak by zareagowali na turystę wydziarganego w wizerunki bóstw majańskich. Może kiedyś sprawdzę.

Nie bądź małpa – podziel się kawą!

Anita Demianowicz

Pewnie, że podzieliłam się z małpą kawą. Nalałam jej na łyżeczkę.
A w Hondurasie to nic na dziary by pewnie nie powiedzieli, bo tu majów nie ma. Sa inne kultury, inne były wierzenia. Ale w Gwatemali…też jestem ciekawa.

siki

No no, chodziło mi o „strefy” Majów łoczywiście.

siki

A wiesz, patrząc na fotę policjanta z popiersiem w tle, nasunęło mi się pytanie – można na Twoim szlaku spotkać jakieś akcenty polskie, jeśli chodzi o pomniki właśnie? A nawet jakiekolwiek inne – tablice pamiątkowe czy nazwy ulic. Wiem, że na pierwszy rzut oka pytanie może być absurdalne lub wręcz głupie, ale biorąc pod uwagę pomniki Malinowskiego w Peru (równie egzotycznym jak kraje, które odwiedzasz), nie mówiąc już o innych słynnych Polakach, którzy wcale niekoniecznie zasłużyli się bezpośrednio dla danego narodu (globalne hołdy Kopernikowi, Janowi Pawłowi II) – chciałbym je postawić (pytanie – nie pomniki). Rozumiem, że skoro dotąd o tym nie pisałaś, na nic takiego nie natrafiłaś (jedynie fakt, że kojarzą Papieża Polaka).

Anita Demianowicz

Nazw ulic Sikor to tu nigdzie nie ma. Ludzie wskazując drogę, informują cię, że musisz przejść np trzy „cuadry” i skręcić itd. Pomników nie widziałam żadnych, nawiązujących do Polski. Nie omieszkam się poinformować, jeśli coś takiego zauważę.

Eduardo

Is very interesting to read how strangers describe our countries, I’m wondering how will you describe El Salvador and your experiences here.

There is a place in El Boqueron where you can share the sugar for your coffe with a racoon, sorry almost no monkeys around.