MYŚLĘ SOBIE...

Wszystko się może zdarzyć!

– Pisz! – Nieznoszącym sprzeciwu głosem nakazał mi mąż. – Dokładną datę.

Ale jak ta data być powinna. Jakaś znacząca, ważna, prawda? Powinna coś symbolizować. Być jakaś taka…no nie wiem…ładna może po prostu? Chociaż tyle. Nie, na pewno powinna mieć sens. Ta data powinna mówić do mnie, że to właśnie ona, że to wtedy, że to ten dzień. Ten właściwy dzień. Ale który z tych 365 dni jest tym właściwym? Głowiłam się już nad tym zbyt długo, od zbyt wielu lat. Właściwie może nie od tak wielu, bo od pięciu. Ale pięć to i tak dużo, a w pracy, której się nie znosi pięć lat urasta niemal do lat pięćdziesięciu. Jakbym pracowała tam niemal całe swoje życie.

No, dobra więc co z tą datą? Krótka kalkulacja, prosta matematyka (matematyka w żadnym wydaniu i w moim wykonaniu nie jest niestety prosta) i wychodzi, że skoro na początku roku chcę wyjechać w świat, to datą musi być 1 listopada. No data jakby nie patrzeć idealna. Prawie zakrzyknęłam z zachwytu. Święto Zmarłych. Prawie jakby moje. Bo przez te pięć lat miałam wrażenie jakbym funkcjonowała na poziomie zombiaka. Nie martwa, ale nie żywa (tak, tak, pewnie przesadzam. Aż tak źle w korpo nie było). Ale data 1 listopada spodobała mi się. Przemówiła do mnie. Dzień śmierci idealny na zakończenie współpracy z korporacją i przejście do świata żywych. Lynch nie wymyśliłby tego lepiej.

Data wybrana, zapisana i przyszło tylko czekać na ten dzień, a potem spakować plecak i ruszyć w świat za wielką przygodą. Wszystko to tak pięknie i prosto brzmi. Rzucić pracę, spakować plecak i ruszyć w świat…. Bajka normalnie, prawda?

A wcale jak w bajce nie było. Bo nic nigdy nie jest proste. Zmiany wymagają poświęceń i odwagi, wyjścia poza strefę komfortu, poza to, co znane i do czego jesteśmy przyzwyczajeni i wejścia w świat zupełnie nieznany, gdzie jedyną wiadomą jest…niewiadoma. Bo nie wiemy, czego możemy się spodziewać, co się nam przydarzy, czy wszystko pójdzie po naszej myśli, a może wszystko się rozpadnie i całe nasze życie zawali się totalnie, a my pozbawieni korzeni, stałej pracy, którą wzgardziliśmy, skończymy marnie swój żywot i obudzimy się któregoś dnia z ręką w nocniku, gdzieś pod mostem (ja jestem niezwykłą optymistka i i tak wiem, że tam skończę =D), bez perspektyw, a właściwie z jedna perspektywą: życia bez emerytury (jakbym akurat i tak miała tę emeryturę za 30 lat dostać albo za nią przeżyć! Hahaha!), bez ubezpieczenia zdrowotnego (i tak mam je teraz tylko ze względu na posiadanie męża. Ubezpieczenie zniknie wraz z mężem).

No, dobra. Na razie pod mostem nie śpię, ubezpieczenie zdrowotne skrzętnie wykorzystuję (operacja kolana jedna już była, drugie czeka w kolejce). Na razie budzę się wciąż w łóżku z ręką ewentualnie na podłodze (ale wciąż jeszcze nie w nocniku). Może i to łóżku nie zawsze jest wygodne i czyste, czasem zapluskwione, ale jest. Tu jak zwykle w całej okazałości prezentuje się moja elokwencja albo jak nazwałoby ją wielu: gadulstwo, a ja w chwili szczerości, bez owijania w bawełnę, po prostu nazwę to wodolejstwem i gadaniem od rzeczy. No bo miało być o czymś zupełnie innym. Bo dziś, czyli 6 grudnia nie jest dniem, w którym rozstałam się z korporacją. Absolutnie nie. Dziś jest druga rocznica narodzin mojego bloga i niemal jednocześnie początku mojej wielkiej przygody i pierwszej podróży w pojedynkę. Dwa lata temu sikałam niemal ze strachu na myśl, że za dwa dni będę już leciała do strasznej, nieznanej, obcej i groźnej Gwatemali. Zupełnie sama, bez męża, bez znajomości języka i w ogóle bez wszystkiego. Wszystko, co bliskie, ważne, znane zostawiałam w Polsce. Więc dziś kolejne urodziny. W życiu nie pomyślałabym, że tak długo będę potrafiła prowadzić blog, pisać na niego, dbać o stronę wizualną. Wyjeżdżając w swoją pierwszą podróż w ogóle nie byłam pewna czy dam radę pisać dłużej niż kilka tygodni. Byłam wówczas przekonana, że nie, że nie będę miała tyle siły i samozaparcia i chęci, by ciągle coś tworzyć (choć pisać lubiłam zawsze i zawsze to robiłam). A jednak. Dwa lata minęły niczym kilka chwil. Nawet nie ta rocznica bloga jest dla mnie ważna, lecz podróż. Bo oto dwa lata temu zaczęło się realizować moje marzenie. A dziś jestem znów w drodze. Wprawdzie nie do mojej ukochanej, bo pierwszej, Ameryki Środkowej, ale blisko, bo do Południowej.

Wszystko dziś jest jednak trochę inne. Przede wszystkim to, że tym razem w moim ukochanym kierunku nie jadę sama, a z mężem i już przede wszystkim z tego powodu ta podróż na pewno nie będzie taka sama. Inna będzie nie tylko podróż, ja też jestem inna. Inne jest moje życie. Od dwóch lat spełniam swoje marzenia: podróżuję, angażuję się w fajne projekty, piszę o podróżach, opowiadam o nich, inspiruję innych, organizuję spotkania podróżnicze (już w lutym trzecia ich edycja), a przede mną leży umowa wydawnicza. Umowa dotycząca mojej pierwszej książki podróżniczej. W sumie to niewiele. Dziś przecież prawie wszyscy wydają książki, piszą teksty podróżnicze, prowadzą bloga, jeżdżą na festiwale. Nie różnię się niczym od nich. Może od niektórych jestem mniej popularna, nie tak rozpoznawalna, nie mam tak wielu zaproszeń na spotkania, ale jakby zupełnie nie ma to dla mnie znaczenia. Kiedyś, gdy byłam nastolatką, a nawet dwudziestokilkulatką porównywałam się wciąż do innych koleżanek. Chciałam być tak ładna, zgrabna, mądra jak one. To, czego na pewno nauczyły mnie podróże to tego, by się do nikogo nie porównywać, by nie patrzeć na siebie oczami innych i poprzez pryzmat innych, ale być sobą i starać się akceptować siebie samego takim, jakim się jest i doceniać to, co się robi i jaką jest się osobą. Dziś wcale nie muszę być najładniejsza i najzgrabniejsza (no dobra, trochę chciałabym =D). Nie muszę też być superpopularna i najzdolniejsza, nie muszę być nikim wybitnym (no umówmy się, że drugą Skłodowską to ja nigdy nie miałam szansy zostać z moim talentem matematyczno-fizyczno-chemicznym!), nie muszę zdobywać najwyższych szczytów (nie wiem jakim cudem to mi kiedyś do głowy przychodziło? Chyba nie zastanawiałam się nad temperaturą jaka panuje w górach wysokich, a wszyscy wiemy przecież, że nie znoszę zimna i zimy), ani mieszkać z gorylami w dżungli, moja książka wcale też nie musi być arcydziełem. Wiecie jakie to cudowne uczucie nic nie musieć? Tak chyba smakuje właśnie wolność.

Minęły dwa lata. Dwa lata pisania i podróżowania. Czy żałuję? Czy coś bym zmieniła? Czy, gdybym mogła, cofnęłabym czas? Nie, nie i nie!!! Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie chciałabym nieco więcej zarabiać na pisaniu i więcej pisać o podróżach dla magazynów czy portali. Chciałabym, bo przecież trzeba z czegoś żyć i za coś podróżować, a chciałabym móc zarabiać na tym, co najbardziej lubię robić. Ale ciąć się z tego powodu nie będę. Minęło mi już takie jakieś dziwne ciśnienie, że coś muszę, że po prostu muszę i już. Nie po to skończyłam pracę w korporacji, by znów dać się zapędzić w jakieś ramy, by znów ciągle coś musieć, by się o coś prosić, by dawać sobą pomiatać za grosze, by stawiać sobie jakieś cele i po trupach do nich dążyć. Nie chce mi się. Podróże nauczyły mnie nie tylko większej cierpliwości, ale i tego, że wcale nic nie muszę, że jedyne to mogę czegoś po prostu chcieć.

Więc chcę. Chcę być szczęśliwa, chcę podróżować, nie mieć za wiele problemów, chcę czerpać radość z podróży, robić to, co kocham, spotykać ciekawych ludzi. Chcę nie mieć stresu, chcę przeżyć życie tak, by na jego końcu móc powiedzieć, że niczego nie żałuję. Na razie jestem więc na bardzo dobrej drodze do tego.

No tak, a miało być o tej rocznicy, o urodzinach bloga, a właściwie o tym, że dwa lata temu niemal o tej samej porze też byłam w drodze na mój ulubiony kontynent. I o tym, że moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni i że jestem szczęśliwa. Ale chyba w sumie o tym napisałam, prawda?

A! I o tym, że warto marzyć, mieć marzenia i je realizować.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

18 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Karol Werner

Udanego wypadu!

Monika

No to Sto Lat!
I powodzenia 🙂

Monika

o, jak miło byłoby się w końcu 'normalnie’ poznać!
Jakbyś potrzebowała kanapy czy coś to – to ja bardzo chętnie pomogę 🙂

Nadia

Wszyscy pytają mnie co będzie jak wrócę ze swojej podróży życia (jadę już w styczniu na rok). Dzięki Twojemu wpisowi wiem, że nie będzie tak źle.
Dzięki Anita 🙂

Igor

Bardzo potrzebowałem tego wpisu, bo ja – w pewien sposób – zrobiłem właśnie to samo. Rozstanie z korpo w polowie Października, dwa tygodnie z kolega w Japonii, a pozniej on do Polski, a ja – wlasnie 1 Listopada – w samolot dalej, do Hong Kongu i pozniej Malezji. Siedzac w Dreamlinerze, relacji Osaka-HongKong, na ktorego pokladzie bylem jedynym bialym, wlasnie tak sobie myslalem, ze 1 listopada to bardzo dobra data. Swietuje smierc starego zycia 😀

A niepewnosc bywa, uderza – niecnota – znienacka! Mowisz, ze z czasem przechodzi 🙂

Igor

Tak, zabrakło pytajnika.

Zdanie miało brzmieć: „Mówisz, ze z czasem przechodzi?”

Ania

Życzę kolejnych lat co najmniej tak udanych, jak ostatnie dwa 🙂

Jowita

Gratuluję! U mnie właśnie 1 listopada (fajna ta data!:D) minął rok od tej poważnej decyzji. Też zostawiłam męża i poleciałam.. ale na inny kontynent. Do Japonii, na trzy miesiące. Była to najlepsza decyzja w moim życiu. Po powrocie podróżuję już z mężem, który cierpliwie czekał. Powodzenia życzę 🙂

Pam

Niezwykle motywujesz ! Ja wciąż mam pełno strachów w sobie i wątpliwości… chciałabym tak spakować się i ruszyć po prostu, ale tu ogarnia mnie strach, że tak sama? A jeśli ta najbliższa mi osoba nie będzie chciała czekać i wrócę do niczego? A co ze studiami, pracą? Jak właśnie nie skończyć z niczym…. Jak żyć z tego, co się kocha, podróży i pisania ? Ale dzięki takim osobom jak Ty widzę, że się da, że trzeba to wszystko w sobie przełamać. Zaufać chyba po prostu trochę życiu

Udanej wyprawy ! .

Jagoda

Anito!
niech ten 2015 rok będzie nie mniej ekscytujący od minionego 🙂 pomysłów, wspaniałych inspiracji,emocji dających smak naszym działaniom i aby pewność miłości tych najbliższych nam osób nigdy Cię nie opuszczała- Jagoda