AMERYKA POŁUDNIOWA CHILE W DRODZE

Wigilia „pod gruszą”

Miasto opustoszało. Jeszcze dwie godziny wcześniej wrzało i tętniło życiem. Sprzedawcy przekrzykiwali się, oferując lepsze ceny, a kolejki we wszystkich supermarketach sięgały kilku metrów i zmuszały do długiego w nich oczekiwania. I tylko te kolejki w sklepach sprawiały, że święta stawały się dla mnie namacalne.

Żadne inne symptomy nie dawały mi odczuć, że oto nadeszły kolejne święta Bożego Narodzenia. Gdzieniegdzie w oknach wisiały obrazki świętego Mikołaja, w mieście czasem wzrok zahaczał o przybraną świątecznie choinkę, ale pełne słońce i temperatura sięgająca prawie trzydziestu stopni na Boże Narodzenie nie wskazywały, a przynajmniej nie na to, do którego ja dziewczę z Polski przez wiele lat byłam przyzwyczajana.
O 20.00 miasto było już jednak puste. Po całodziennym handlu pozostały jedynie śmieci na ulicach i delikatny zapach smażonego jedzenia z ulicznych jadłodajni. Witryny sklepów i restauracji zostały zasłonięte antywłamaniowymi żaluzjami. Nawet większość bezdomnych psów gdzieś zniknęła. Wszyscy poznikali w czterech ścianach swoich domów. Większość po to, by zjeść wigilijną kolację w gronie rodziny. Do pierwszej gwiazdki było jeszcze daleko. Słońce wciąż nie chyliło się ku zachodowi. Nadal oświetlało ulice, demaskując ich brud.
Teraz dobrze mi się spacerowało po tych głuchych ulicach, w świetle już nie tak palącego słońca. Skierowaliśmy się w stronę portu i zatoki. Tam działo się już trochę więcej. Kilka psów przewąchiwało trawniki w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, reszta jak zwykle leżała nieruchomo i spała. Psy zaskakiwały mnie tu na każdym kroku. Potrafiły rozłożyć się na środku ruchliwego chodnika, wyciągnąć cztery łapy i spać niczym zabite, nie zważając kompletnie na to, co wokół nich się dzieje. Przy tym były bardzo przyjacielskie (pod warunkiem, że koło nich nie przebiegałam, wówczas zaczynały biec za mną i ujadać). Na murku w okolicach głównego dworca siedziało kilku bezdomnych, pociągając z plastikowej butelki po kolorowym napoju bezalkoholowym coś, co bez wątpienia procenty w sobie miało.

Zatoka w Puerto Montt
Przeszliśmy na drugą stronę, na której stało kilkanaście wysokich domków. Sprawiały wrażenie bardzo starych, typowo rybackich chat. Stanowczo odróżniały się wyglądem od wszelkich innych budynków w mieście. Jeden z nich wciąż miał otwarte swoje podwoje. Właściciel zachęcał do wejścia i kupienia jednego z cacek rękodzielniczych, które sprzedawał.
– Nie, dziękuję. Tylko oglądamy – odpowiedziałam grzecznie na zaproszenie.
Budynki znajdowały się strefie tzw. artystycznej. W większości z nich w ciągu dnia kwitł handel rękodziełami, choć podejrzewam, że wiele z nich mogło mieć etykietkę „made in China”. W tej chwili były już jednak pozamykane. Była okazja do porobienia zdjęć budynkom, które budziły moje zainteresowanie. Na niewielkim placyku palił się grill. Stało przy nim trzech mężczyzn. Śmiali się, rozmawiali.
– Nie idź tam dalej. Chodźmy stąd – powiedział mój mąż jakby z obawą, by lepiej nie zapuszczać się w nieznane terytoria, zwłaszcza, jeśli ktoś właśnie na nich króluje. Nie cofnęłam się jednak, kiwając na męża ręką, żeby jednak poszedł za mną.
Good morning. How are you? – Usłyszeliśmy, zbliżając się do grilla i mężczyzn.
Przywitałam się po hiszpańsku i dodałam: – Nie ma potrzeby mówić po angielsku. Nie jesteśmy ze Stanów Zjednoczonych.
– A skąd? – Padło od razu.
– Z Polski.
– Polacy?! – Zakrzyknęli z niedowierzaniem i iście latynoską energią. – Witajcie, witajcie! – zakrzyknęli, a w moich dłoniach momentalnie wylądowała szklanka wypełniona po brzegi winem.
– Najtańsze – Zaśmiał się Oskar, pokazując dwulitrową butelkę.
– Może i najtańsze, ale mnie tam smakuje – odpowiedziałam szczerze, zdradzając moją słabą znajomość sztuki winiarskiej, a właściwie totalną ignorancję. Dla mnie dobre wino to jest takie, który mi po prostu smakuje. A to mi naprawdę smakowało.
– A więc z Polski – powtórzył znów z zamyśleniem Jose. – Ja mam takie wrażenie, że Polska to bardzo do Chile jest podobna – stwierdził.

Trzej Królowie i ja
Przyjrzałam mu się uważniej w oczekiwaniu na argumenty. Pozostali dwaj panowie potaknęli energicznie słowom swojego kolegi. – Bardzo podobna. Bardzo – powiedział Oskar. – Bo w Chile się bardzo ciężko żyje. Kraj niby bogaty, ale też najdroższy w całej Ameryce Południowej. Nas na nic tu nie stać.
– Fakt, że nieco podobnie – potwierdziłam. – U nas też życie jest dość drogie i wiele osób ledwo wiąże koniec z końcem.
Jose wydawał się usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. – U nas na przykład takie minimalne wynagrodzenie wynosi 380 tysięcy peso miesięcznie (ok.2 200 zł)*.
Szybko przeliczyliśmy. Wyszło, że nieco więcej niż u nas, ale przy cenach, które tu mają, to naprawdę wydaje się niewiele. Chleb pakowany około 6 złotych, kilogram jabłek prawie 10 zł, kilogram piersi z kurczaka ok 26-28 zł, czyli wszystko przynajmniej połowę droższe niż u nas, a minimalne wynagrodzenie wcale nie tak wiele wyższe.
– I jak tu żyć? – Zapytał Jose, przytaczając kolejne przykłady tego, co w ich kraju im nie odpowiada. Na przykład ceny owoców, zwłaszcza w grudniu. – Najlepsze idą teraz na eksport. U nas zostają te najgorszej jakości, ale za to z najwyższą ceną. – A co robicie właściwie w Chile? Niewielu tu Polaków.
– W Torres byliśmy.
Pokiwali z uznaniem. – To może jeszcze winka? Znów wylądowała w moich dłoniach szklanica czerwonego taniego. Nie odmówiłam. Zapachniało trawą. Nie zdążyłam nic powiedzieć, gdy usłyszałam:
– Może skręcika? – Pytał ten, którego najtrudniej było mi zrozumieć. Nie mogłam zrozumieć nawet jego imienia. Wymowę miał koszmarną czy to po hiszpańsku czy po angielsku. Strasznie seplenił. Gdy coś mówił, tylko grzecznie potakiwałam. Moje dopytywanie się i tak niewiele by zmieniło. Teraz odmówiłam.
– Naprawdę nie chcesz?
– Nie palę – odpowiedziałam grzecznie i szybko zapytałam: – A panowie co robią? Dziś wigilia, a wy tutaj?
– Wszyscy pozamykali się w domach – odpowiedział Jose. – Spotykają się w rodzinnym gronie, a my samotni spotykamy się tutaj – powiedział i zaciągnął się papierosem.
Mógł mieć z pięćdziesiąt pięć lat. Prowadził tutaj w ciągu dnia sklep z pamiątkami i rękodziełami, czyli z artesanias, a że był samotny, to już inna sprawa. – Więc urządzamy tutaj sobie grilla, w naszym gronie tych, co sami na świecie.
Ale nie wszyscy byli samotni. Pojawił się Carlos. – Moja mama prowadzi tu sklep z różnymi pamiątkami. Sama z nich wiele robi. Czasem jej tu pomagam, ale mam swoją pracę. Jestem elektrykiem-mechanikiem w porcie.
Mąż ponaglił mnie do wyjścia. – Zamykają bramy – uprzedził.
Faktycznie, bramy się zasunęły i ochroniarz zamykał je na kłódkę.
– Nie przejmujcie się. My tu jesteśmy wszyscy właścicielami i mamy klucze – Uspokoił Jose. – Wypuścimy was kiedy tylko będziecie chcieli wyjść.
Towarzystwo zaczęło się powiększać. Doszła jakaś dziewczyna. Jedna, potem druga i jakiś młody chłopak. Siedzieli jednak cicho, nie włączali się do rozmowy, która toczyła się wciąż wokół niełatwego życia w Chile.
I znów, jak niegdyś pod gruszą (przeczytaj o moim spotkaniu „Pod gruszą”), tak i tu miałam ochotę zostać trochę dłużej, trochę dłużej popytać, trochę więcej się dowiedzieć. Tu pod tą wyimaginowana chilijską gruszą w wigilię stałam się polskim wędrowcem, dla którego trzyma się na stole pusty talerz. Choć z kolei panowie nazwali mnie Świętym Mikołajem, a właściwie prezentem od niego. Innych prezentów tego dnia nie dostali. Za to bardzo dziękowali za rozmowę i za to, że chcieliśmy spędzić z nimi w tym dniu trochę czasu. Tego wieczora byłam więc po trochę wszystkim: i wędrowcem i obdarowującym, i obdarowywanym.

* Wg danych oficjalnych wynagrodzenie minimalne w 2014 wynosiło 225 000,00 peso (czyli ok. 370 dolarów), od stycznia ma wzrosnąć do 241 000,00 peso. Średnia pensja netto to ok. 500.000,00 peso, czyli ok. 830 dolarów, gdy w Polsce wg GUS średnia pensja brutto wynosiło w III kwartale 2014 3 781 zł, czyli ok. 2 700 netto co daje 750 dolarów. W Chile często stosuję się do porównań stawkę godzinową, która w 2014 wynosiła średnio ok,. 3455,00 peso, co daje ok. 20 zł. Inżynier, czy informatyk może zarabiać 2-3 mln peso miesięcznie (równowartość ok. 3-5 tysięcy dolarów). `Wg. danych OECD w gospodarstwach domowych mieszkaniec Chile dysponuje rocznie kwotą 13 762,00 dolarów netto, gdy w Polsce kwota ta wynosi ok 16 234,00 dolarów. Jednak w Chile istnieje przepaść pomiędzy najbogatszymi i najbiedniejszymi. 20% najbogatszych zarabia 13 razy więcej niż 20% najbiedniejszych.

Wigilijne Puerto Montt

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Igor

To, że to dobry wpis, to chyba sama wiesz, więc nie będe wspominał.

Z innej beczki: podejrzewam, że rozmowa, którą odbyłaś z tą ekpią była głębsza i ciekawsza niż 97.432 % wigilijnych rozmów na świecie. A Twojego męża rozumiem – wspominałaś chyba, że średnio z hiszpańskim, więc pewnie nie bardzo uczestniczył w rozmowie?

Igor

Wchodzę i czytam z przyjemnością, jak mnie feedly poinformuje, ale jeśli Twoje „podróżnicze” życzenia dla mnie się spełnią, to pewnie najdalej za dwa miesiące już nie będę tak regularnie czytał i komentował. W podróży jakoś mniej ciągnie do Internetu 🙂

Udanego sylwestra!

p.s. naucz mężą przede wszystkim „Hola, donde esta la marcha?” 😀

Mariusz

Męża rozumiem, bo jednak nasz polski pragmatyzm często nam się załącza, szczególnie w podróży :-). Jak sama wspominasz rozmowa może nie należała do tych najciekawszych, ale sam fakt poznania zwyczajów, przemyśleń, opinii Chilijczyków jest super. Dzięki temu odkrywa się trochę inne Chile. Nam się to udało dzięki couchsurfingowi i też mieliśmy kilka ciekawych dyskusji o życiu w Chile.

Emilia Stawicka via Facebook

Przez ta przeprowadzkę do uk nieco zaniedbałam sie w czytaniu Twojego bloga, ale ogarnęłam juz sytuacje i pilnie nadrabiam zaległości 🙂 „dni świstaka” świetne, męczyłam sie w tych autobusach i samolotach razem z Tobą 🙂 zazdroszczę prezentu – Islandia rowerowo, to dopiero będzie przygoda 🙂 Pozdrawiam serdecznie!!

Izabela

Anita, miałaś naprawdę piękną, wartościową wigilię!
W końcu Boże Nardzenie też nie odbyło się w złoconych katedrach, lecz w stajence w Betlejem. To, co stało się Twoim udziałem w tym roku to piękny cud. Tego nie da się kupić, trzeba się odważyć i doświadczyć.
P.S. Chyba zatłukłabym Bożydara, ale Ty go przecież kochasz, to nie możesz 😉 🙂
Pozdrowienia dla Was!
Izabela

Tomasz Kała via Facebook

Święta to również czas podróży. Tyle że są to podróże kulinarne 🙂 Jest między nimi zasadnicza różnica. Podróżowaniem po Świecie nie można się nigdy nasycić. Ile by się nie zwiedziło zawsze się jest głodnym kolejnych wypraw. I takiego podróżniczego głodu Tobie życzę bo uwielbiam czytać i słuchać Twoich opowieści. Wesołych Świąt !!!

Karolina Jankiewicz Fiałkowska via Facebook

Wesołych Świat

Halina Janiszewska via Facebook

<3

Ela Nowicka via Facebook

Na miejscu w domu ale przy 15 stopniach ciepla co w Montrealu bylo niespotykane Pozdrawiamy i zyczymy Wesolych Swiat

Lesław Dynak via Facebook

Nieco nostalgicznie, jak to w New Jersey… 🙁 Wesołych Świąt