W DRODZE

24 godziny – Droga do Iranu

1 godzina (do Warszawy) Nie przepadam za tym dniem w roku, w którym przesuwamy wskazówki zegara o godzinę do przodu. Czuję się wówczas jakbym została okradziona. Niby niewiele – jedna godzina. W sumie nie powinnam się tym przejmować. Za kilkanaście, a właściwie za ponad 24 godziny przesunę wskazówki zegara na najbliższy miesiąc o 3,5 godziny. Trzy i pół – śmiesznie. Nigdy nie byłam w kraju, w którym przestawia się wskazówki zegara o połówki godzin.

2 godzina Lubię, gdy jest tak mało ludzi w autobusie, zwłaszcza, gdy jestem zmęczona. Mogę rozłożyć się wtedy na dwóch siedzeniach albo na tych pięciu z tyłu. I wyspać się. Potrzebuję tego. Odespać tę „ukradzioną” godzinę i wyspać się na zapas za te nieprzespane noce, które dopiero nadejdą.

3-4 godzina Sen.

5 godzina Zamiast odczuwać radość, czuję delikatne zaniepokojenie. To nie jest jednak reisefieber typowy dla moich wyjazdów w pojedynkę. Wtedy zwykle towarzyszy mi podekscytowanie, bo nie wiem, co może się zdarzyć. Teoretycznie tu też nie mogę się wielu rzeczy spodziewać, ale jadę z grupą, trasa i terminy zostały określone. Czy spotkają nas jakieś niespodzianki? Na pewno, bo przecież jadę do obcego dla mnie kulturowo kraju, w którym wsiadając na rower, na głowę będę musiała zakładać hidżab. Jest jednak inaczej. Czuję to.

6 godzina Nie wierzę! Autobus międzynarodowy, na trasie Warszawa – Lwów nie ma na pokładzie toalety. Nie wierzę! Okazuje się jednak, że nie powinnam wierzyć temu, co jest napisane na stronie firmy transportowej. Osiem godzin jazdy bez sikania. Kierowca nie mówi po polsku. Ile postojów?, pytam, a on wzrusza ramionami. Nieważne, że miało być wifi, gniazdka elektryczne i że spodziewałam się znacznie więcej miejsca na nogi. Wszystko przeżyję, ale nie brak toalety.

7 godzina Czemu nie załatwiłam swoich potrzeb na dworcu? No tak, bo bagażu za dużo, bo nie ma z kim zostawić, bo przecież załatwię wszystko, co trzeba, gdy zapakuję już plecak do bagażnika, a resztę toreb rozlokuję na półce nad siedzeniami. Czasami zapominam, że większość firm oferuje nieco inne dogodności (a raczej niedogodności) niż Polski Bus, nie wspominając już o chilijskich autobusach.

8 godzina Wgapiam się w tył głowy kierowcy, próbując w jakiś niewytłumaczony sposób wywrzeć na nim presję, by się już w końcu zatrzymał. Nie mogę o niczym innym myśleć i mimo zmęczenia (w końcu jest już pierwsza w nocy) nie mogę zasnąć. Skupiam się na wytrzymywaniu. Nie wytrzymał w końcu mój termos. Nagle z niewiadomych przyczyn zaczął przeciekać, zalewając wszystkie kabelki, ładowarki, powerbanka. Czyż wyjazd nie zapowiada się fantastycznie?

9 godzina Może ci pomóc? Pod fotelem, pod którym próbuję ogarnąć mokre rzeczy, rozbłyska blade światełko latarki czołówki. Właścicielem jej jest Alex, Ukrainiec, wracający ze zjazdu buddyjskiego w Warszawie.

10 godzina Czym jest sens życia? Gdzie widzę siebie za trzydzieści lat? Dlaczego w górach czuję wolność? Czy warto robić rano pokłon słońcu i dlaczego bieganie może być medytacją? Czego uczy wielki Lama? Rozmowy przed wschodem słońca z obcą osobą czasem mogą przenosić w inny wymiar czasoprzestrzeni.

11 godzina Staram się spać. Wszystko mnie jednak uwiera. Miejsca na nogi mniej niż w tanich liniach. W końcu zasypiam. I szybko zostaję wybudzona. Anita Demianowicz? Kierowca patrzy to na mnie, to na mój paszport. Każe mi wyjść z autokaru. Idę w stronę okienka na granicy. Celniczka bierze dokument i przygląda mi się. W końcu potrząsa głową, wprawiając w ruch śmieszne blond loczki. „To nie Pani jest na tym zdjęciu”. „Jak to nie ja?!” No dobra, może zdjęcie zrobione prawie przed dziesięciu laty, może grzywka na zdjęciu i czarne włosy, ale widać, że to ja. Nikt jeszcze nigdy od tylu lat, na tylu granicach nie podejrzewał, że jeżdżę na lewym paszporcie. „Przecież to ja”. Uśmiecham się, starając w ten sposób przekonać kobietę. Gani mnie i każe spoważnieć, prowadząc dalej swoje śledztwo. W końcu, nie do końca pewna, pozwala jechać.

12 godzina I znów słyszę coś o sensie istnienia, jakby przez ścianę docierają do mnie strzępy słów.

mapka-iran-banita

13 godzina Oglądam Lwów przez pokrytą kroplami deszczu szybę. Kocie łby ulic lśnią w porannej mżawce. Szaro-brunatne kamienice ustawione jedna przy drugiej nie wyglądają o tej porze atrakcyjnie. Mam wrażenie, że wieje chłodem. Wzdrygam się. Nie wiem czy faktycznie z zimna czy ze zmęczenia.

14 godzina Odprawiamy się jako jedni z ostatnich. Może to i dobrze, bo samolot  zapełniany jest od tyłu. Dzięki temu ląduję na przodzie i mam dla siebie aż trzy miejsca. Ale będzie się spało!, rozkoszuję się przez chwilę tą myślą i niemal momentalnie zasypiam.

15 godzina Zmęczenie odcięło mnie od rzeczywistości. Jak przez grubą ceglastą ścianę, do moich uszu docierają jedynie fragmenty tureckich rozmów. Widać, że zmęczenie jest ogromne, bo tak naprawdę w samolocie panuje rwetes, a mimo wszystko śpię.

16 godzina Czternaście. Tyle z nami czterema było kobiet na pokładzie. Pierwszy raz widzę samolot tak obstawiony przez płeć męską.

Stambuł

17 godzina Siedemnasta godzina przemieszczania się, ale tak naprawdę to już trzydziesta ósma bycia w drodze. Rozmowy o książkach. Różne. Chciałabym spać, ale za moim fotelem siedzi małe dziecko. I wyje. I kopie w siedzenie i szarpie za rączkę. W sumie nic nowego, bo w samolocie zawsze koło mnie, za mną albo przede mną siedzi płaczące dziecko. Taka karma. Po dwudziestu minutach odwracam się do tyłu. Składam ręce w błagalnym geście. Mam nadzieję, że rozumieją. Zrozumieli.

18 godzina Śmiesznie. A może raczej tragicznie. Samolot wylądował. Na wszystkich kobiecych głowach z luźno puszczonymi dotąd włosami, twórczo ufryzowanymi, lądują chusty. Na mojej też.

Teheran

19 godzina Autobus klasy VIP. Tyle się nasłuchałam o irańskich „wipach”, że luksusy, że ciepłe posiłki, że siedzenia prawie rozkładane jak łóżka. A tu ani obiecanych łóżek, ani ciepłych posiłków, ani (oczywiście!) toalety. Chyba rozbestwiłam się w chilijskich autobusach.

20-21 godzina Sen przerywam od czasu do czasu otwarciem jednego oka. Jest gorąco. Termometr w autobusie wskazuje 28 stopni w środku. Na zewnątrz 14.

22 godzina Za oknem nie dzieje się nic specjalnego. Mam wrażenie jakbym jechała przez miasteczka Ameryki Środkowej. Mijamy rozwalające się chałupki, sklepiki, stragany z owocami i warzywami. Tylko napisy po persku uświadamiają mi, że jestem w innej części świata.

23 godzina Jednak coś się dzieje. Na poboczach dróg Irańczycy rozkładają koce, obrusy i siadają wokół, czerpiąc radość ze wspólnego posiłku. Co krok, na każdej wolnej przestrzeni rozsiadają się rodziny. Niepotrzebne im są stoły i krzesła. Wystarczy kawałek suchej ziemi. Podoba mi się ten zwyczaj.

24 godzina Kiwają na ciebie, to idź, poganiamy Wojtka. Wołają go do pulpitu kierowcy. Z nami gadać nie chcą. Do nas docierają jedynie fragmenty rozmów: skąd, dokąd i że na rowerach. W końcu Wojtek macha do nas, żebyśmy przyszły. Dostajemy ciepłej herbaty i cukier do zagryzienia. W końcu docieramy do Bandar An-Zali. Tu jest meta czwartego etapu i start naszego, w którym nie będzie nam raczej towarzyszył wiatr w plecy, lecz „w szprychy piach”**.

* Nie wliczam w te 24 godziny czasu „pomiędzy”. Tekst rozrósłby się wówczas do 48 godzin, bo tyle trwała moja podróż do Iranu.
** W szprychy piach to nazwa naszego etapu rowerowego

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
El Grelus via Facebook

fakt, te podróże to strasznie męcząca rzecz 🙂

Ines Loxley via Facebook

Mocne, ciekawe i dające kopa 😉

Ewa

Podziwiam niesamowicie! Swietny opis ciezkiej przeprawy 🙂 Podziwiam, winszuje, powodzenia!

Niko

Dziewczyno, niejeden facet nie dalby sobie rady z taka wyprawa, a Ty ogarnelas 🙂 Czapki z glow!

Agnieszka

Wspaniała podróż, podziwiam i trzymam kciuki 🙂