W noworoczne przedpołudnie 1 stycznia postanowiłam w końcu zapoznać się, co nieco z miastem. To znaczy zapoznaję się z nim już niemal od miesiąca, ale że wyjeżdżam już stąd w niedzielę, to postanowiłam na zakończenie pogłębić tę znajomość.
Cerra de la Cruz |
Po porannym joggingu, gdy miasto właśnie kładło się do snu, po całonocnej sylwestrowej balandze, z przewodnikiem Lonely Planet w łapie, wybrałam się na zwiedzanie. Postanowiłam krok w krok podążyć trasą, wytyczoną przez autora przewodnika. Zaczyna się ona wprawdzie tam, gdzie byłam już kilkanaście razy, czyli na wzgórzu Cerro de la Cruz, z którego rozciąga się przepiękny widok na miasto, ale nie przeszkodziło mi to w ponownym się tam wdrapaniu.
To miejsce lubią nie tylko turyści, ale również Guatemalcos, którzy w wolne od pracy dni, a czasem i popołudnia zbierają się tu licznie i piknikują. Na wzgórze prowadzi kilkadziesiąt albo i więcej schodów, i muszę przyznać, że jest to całkiem niezłe ćwiczenie. Ci, bardziej leniwi mogą jednak wjechać na górę za grosze tuk-tukiem, czyli miejscową małą taksóweczką. Wzgórze i droga na nie jest cały czas patrolowana przez policję, ze względu na to, że jest to ponoć miejsce (a przynajmniej było) dość częstych napadów rabunkowych. Odkąd jednak stacjonują tam mundurowi, aż tak wielu historii o napadach nie słyszy się.
![]() |
„Parczek” |
W drodze ze wzgórza, minęłam malutki, ale niezwykle urokliwy skwerek z fontanną, wprawdzie nieczynną, ale miejsce i tak jest bardzo sympatyczne, a chwilę potem po prawej stronie objawiły mi się ruiny Iglesia de la Candelaria. W ogóle w Antigule jest masa ruin, majestatycznych i pięknych – to pozostałości po silnych trzęsieniach ziemi, które nawiedziły Gwatemalę.
![]() |
Templo de Santa Rosa de Lima |
Podążając za wskazówkami przewodnika, choć nie ukrywam, że miałam sporo problemów z odszyfrowywaniem kierunków i w odnajdywaniu się na mapie, co nie jest moją najmocniejszą stroną, dotarłam do małej świątyni, zwanej Templo de Santa Rosa de Lima, której w życiu bym nie znalazła, gdyby nie przewodnik. Kościółek ukryty jest w bocznej uliczce, z dala od ludzkiego wzroku i w dodatku jeszcze na terenie prywatnej posiadłości, więc mogłam tylko popodziwiać zza muru.
![]() |
Las Capuchinas |
Następny na mojej trasie był klasztor Las Capuchinas, który w roku 1773 został całkowicie zniszczony przez trzęsienie ziemi. Niestety dziś był zamknięty i nie mogłam zajrzeć do środka. No cóż, taki dzień na zwiedzanie sobie wybrałam. Dalej minęłam kolejny kościół Iglesia El Carmen i klasztor Convento de Santa Teresa, który do niedawna jeszcze służył, jako męskie więzienie. W końcu dotarłam do miejsca, obok którego przechodziłam przez ostatnie tygodnie kilka razy dziennie.
![]() |
Ruiny Iglesia de la Merce |
To piękny, o żółtej fasadzie, dekorowany białymi zdobieniami kościół Iglesia de Nuestra Senora de la Merced (strasznie długaśna nazwa!). Mało, że mijałam go setki razy w drodze do szkoły i do domu, ale i przy nim robiłam zdjęcia podczas świąt i jarmarku, to tu niejednokrotnie próbowałam smakołyków gwatemalskich, a nie miałam pojęcia, że przy kościele znajdują się ruiny dawnego klasztoru z największą w Ameryce Łacińskiej fontanną, liczącą 27 metrów (wstęp 5Q, czyli jakieś 2 zł!).
![]() |
Największa fontanna |
Przepiękne miejsce, a fontanna naprawdę robi wrażenie. Zdobiona jest liliami, które mają specjalne znaczenie dla Majów, bowiem w ich tradycji są symbolem siły. Z górnego piętra klasztoru rozciągnął się przede mną piękny widok na zielone przestrzenie, no i na mniej już piękne dachy domów. Warto było odwiedzić to miejsce.
Kolejny na mej trasie był centralny punkt każdego miasta w Ameryce Łacińskiej, czyli Parque Central. Podążyłam do niego świetnie już znaną Calle del Arco, którą przemierzyłam niejednokrotnie wzdłuż, i która zwykle jest pełna turystów, miejscowych spacerujących z rodzinami oraz licznych handlarzy owoców i rękodzieł majańskich. Jest też ulicą, na której odbywają się liczne parady, i która w noc sylwestrową oraz w dni świąteczne była miejscem wielu niezapomnianych eventów. Przeszłam pod żółtym łukiem, na którym jeszcze wczoraj płonął napis rok 2012.
![]() |
Palacio del Ayunamiento |
Znalazłam się w końcu w Parque Central, który daje świetne warunki do obserwacji ludzi: handlarzy obnośnych, czyścicieli butów, dzieciaków, próbujących sprzedać różne wynalazki. Stojąca na środku fontanna, wraz z otaczającymi ją licznymi drzewami i ławkami, zaludnionymi przez tłumy, otoczona jest ze wszystkich czterech stron, długimi budynkami. Jednym z nich jest, pochodzący z XVIII wieku Palacio del Ayuntamiento, czyli mówiąc prosto ratusz, a zaraz obok znajduje się Catedral de Santiago, do której już nie wchodziłam, bo trwało akurat jakieś nabożeństwo, a poza tym wolałam się skupić na fotografowaniu, kręcących się po centralnej części parku, ludzi.
![]() |
Catedral de Santiago od strony Pargue Central |
Za to od tyłu katedry zajrzałam, do przynależących do niej ruin (bilet: 3 Q, czyli około 1,3 zł). Patrząc w górę, można było z ich wnętrza podziwiać błękit nieba, upstrzony licznymi białymi chmurami. I byłoby pięknie, gdyby nie tłumy zwiedzających. Po raz kolejny powtórzę: Taki dzień sobie wybrałam!
![]() |
Catedral del Santiago od wewnątrz |
Stamtąd udałam się już w ostatnie miejsce Tangue de la Union– plac z palmami i z czymś, co nie było mi jednak dane zobaczyć, bowiem było w remoncie. Poczytałam za to o tym w przewodniku i musiało mi tyle wystarczyć. Oprócz wierzchołków palm, mogłam chociaż rzucić okiem na miejską pralnię, z której jeszcze dziś korzystają niektóre kobiety. Pralnia składa się z betonowych „umywalek”, (choć ciężko to tak naprawdę nazwać umywalką), w której wyrzeźbione są żebra, mające służyć, jako tarka.
![]() |
Miejska pralnia |
Dziś żadnej pani piorącej nie było, ale muszę przyznać, że jestem pełna podziwu dla tych, które faktycznie przychodzą tu robić pranie. Wody, która tu ma służyć do czyszczenia ubrań (żółta i syfiasta) do spuszczenia wody w kiblu bym nie ułożyła, ale cóż: co kraj, to obyczaj. Na ostatek został rzut oka na kolejny kościół i przystanek na kawę, bo po 4 godzinach łażenia, ogarnęło mnie zmęczenie.
Przy końcu mego pobytu w Antigule wreszcie poznałam ją dokładnie, ale lepiej późno niż wcale.
![]() |
Chłopiec w złotym kapeluszu w Pargue Central |
Tego dnia na swej drodze napotkałam też liczne grupy, ubranych w odświętne stroje ludzi, którzy grając na drewnianych instrumentach, przemieszczali się od domu do domu i zbierali pieniądze. Jak się okazało jest to noworoczny zwyczaj, przeznaczony na 1 stycznia. Taka trochę nasza kolęda. Przedstawiciele różnych kościołów, wędrują z figurkami dzieci Marii Dziewicy i zbierają pieniądze na
imprezy towarzyszące Świętom Wielkiej Nocy.
![]() |
Sprzedawczyli lodów w Parque Central |
Tych grup, kroczących po mieście w rytm drewnianych instrumentów było mnóstwo.
Miałam też przypadkowe spotkanie z rodziną Polaków, o których wspominałam, że studiują w tej samej, co ja szkole. Było ono chwilowe. Ja też z reguły nie przyznaję się do „swoich”, gdy krążę po europejskich krajach, ale w Ameryce Łacińskiej, gdzie tak niewielu Polaków się spotyka, fajnie pogadać w ojczystym języku. Rodzinka jednak jest chyba odmiennego zdania. Strasznie nadęci i niechętni nawet na rozmowę. Dziwne to dla mnie, no ale jak to się mówi: „Są ludzie i Ludzie”, czy jakoś tak.
Są ludzie i ludziska, no cóż jak rodzinka, to samowystarczalna językowo i dobrze, że nie chcieli wdawać się w ojczyste pogawędki, bo u nas tylko o chorobach, bezrobociu i kryzysie, na co Ci taka wymiana informacji. Buziaki 🙂
Palacio del Ayunamiento wygląda jak nasze Sukiennica. Zawsze mnie zastanawia, że stare mury cieszą się takim zainteresowaniem, czemu tak nie jest z wieloletnimi paniami.Smutne 🙁
Faktycznie wyglądają trochę jak Sukiennice, ale jakoś nie skojarzyło mi się wcześniej, póki nie napisałaś. A rodzinka? No cóż. Wczoraj jak ich zobaczyłam, to już machnęłam tylko ręką i nawet nie starałam się zagadywać, bo i po co.
Dla mnie też pierwsze spojrzenie odrazu przywołało Sukiennice krakowskie:)
Piękne miejsca tam podziwiasz. Zazdroszczę, zazdroszczę!:)
Klasztor LAS CAPUCHINAS i Jego magia.
A 'ludzie i LUDZIE’ brzmi niewątpliwie lepiej :).
JUNTER.
No, nareszcie jakiś ciekawy ale za to interesujący wątek, średnik duże py. Antigua, to legendarne dla fanów Duran Duran miejsce, gdzie 31 lat temu zespół nakręcił kilka klipów do pierwszego w historii przemysłu muzycznego wideo-albumu (m.in. Hungry Like The Wolf oraz Rio uznany parę lat temu przez widzów MTV klipem wszech czasów – cóż za bezguście!). W zeszłym roku Durani odbyli tam podróż sentymentalną, żeby popływać sobie na stuletnim jachcie, na którego pokładzie kręcili Rio. Wiem – fascynujące. Ale żeby już tak nie spłycać – Twoja dokumentacja tych głównie sakralnych miejsc odurza!
No a skoro już zrobiło się tak muzycznie, to nie wiedziałem, że Julio Iglesias to jakiś „kościelny” czy cóś w sensie.
Piszesz ogólnie o różnych instrumentach – a może coś więcej, bardziej szczegółowo? Masz hołmłork!
Jak napisałeś o Duranach, to już byłam pewna, że znów czegoś nie łapię 🙂 Ale tu żadnych podchwytliwych żartów i inteligentnych dowcipów nie było, tylko zwykłe fakty o teledyskach.Uf, ulżyło mi 😉 Ale to ciekawe. Musisz mi pokazać te teledyski jak wrócę. Też zrobię sobie podróż sentymentalną.
A o jakie instrumenty Ci konkretnie chodzi? Bo oni tu tylko na marimbie pocinają. Ewentualnie na drewnianych tzw. „tortugach”.
Oj, już tam się ciągle nie doszukuj jakiegoś drugiego dna, a zwłaszcza inteligencji. No taaa – marimba i tortugi. Są chyba jeszcze takie swoiste organki-fleciki – parę połączonych ze sobą w rzędzie rurek różnej długości zrobionych chyba z pędów jakiegoś drzewa. Nie mam pojęcia, jak to zwą. Ale jeśli gdzieś tam jeszcze trafisz na jakieś kuriozalne instrumenty, to wspomnij pliiis. Jakoś tak, nie wiedzieć czemu, jestem zainteresowany.
Specjalnie dla Ciebie, wciąż wypatruję jakichś instrumentów. Widziałam, że sprzedają takie fleciki drewniane, ale nie wiem czy to jakieś ich specjalny instrument czy kicz wciskany turystom.