Ulice Huehuetenango |
Z ciekawością wyglądałam przez okno, zastanawiając się, kto jeszcze zawita w naszym wesołym chickenbusie, i co będzie chciał sprzedać. I choć, od co najmniej dziesięciu minut ten „wąż weselny”, utworzony niczym do piosenki Maryli „Wsiąść do pociągu”, przeciskał się przez wąski korytarzyk, wchodząc przednim drzwiami, a wysuwając się tylnymi, to wciąż dołączali kolejni. Gdy już myślałam, że pochód zamknęła dziewczynka w czerwonym sweterku, oferująca suszone platany, zawitał kolejny człowieczek, który wyjątkowo nie chciał nic sprzedać, ale…pieniądze oczywiście chciał, do czego upoważniał go brak jednej ręki. Wniosek jest jeden. W gwatemalskim chickenbusie możesz umrzeć, zgnieciony przez tłum pasażerów, rezydujących w dziesięciu na dwuosobowym siedzeniu, możesz zostać zabitym przez rabusiów lub możesz zginąć, lądując w przepaści, gdy kierowca jedzie jak szalony (a zwykle tak jeżdżą), ale jedno jest pewne: z głodu w nim nie umrzesz.
![]() |
Tierra Blanca |
A czemu ja o autobusie, skoro miałam się grzać w cieple wulkanicznej lawy? Wulkan niestety nie wypalił. Właściwie to dobrze by było, gdyby nie wypalił wtedy, gdy ja tam będę. Ale nie wypalił, bo na niego zwyczajnie nie poszłam. W mojej podróży wielu rzeczy się uczę, również tego, że należy liczyć na siebie i na nikogo się nie oglądać. Dlatego też Santiaguito musi na mnie poczekać albo raczej ja muszę zaczekać na niego. W związku z nagłą i niezwykle szybką zmiana planów, musiałam wymyślić coś innego, by nie zmarnować weekendu i jak najwięcej zobaczyć w okolicy, tym bardziej, że po mojej głowie znów zaczęły plątać się myśli o zmianie miejsca.
Niestety zimno, które się tu w Xeli panoszy, grzecznie mówi mi „do widzenia” i chyba nie będę się specjalnie opierać, skoro mnie tu nie chcą. Póki, co z braku wulkanów, postanowiłam się wybrać do odległego o 90 km Huehuetenango. I oczywiście jak się domyślacie nie inaczej na to miasto mówią mieszkańcy jak Huehue (czyt. Łe-łe). Skrót musi być. Jak ja trafię w końcu do jakiegoś miasta w Gwatemali, na którego nazwę nie będzie się używało skrótu, to chyba to odnotuje w pamiętniczku, bo takich ważnych wydarzeń pominąć milczeniem nie można. A co do Huehue to właściwie niewiele miało tam być. Ot, jak w każdym miasteczku Parque Central, czyli centralny plac, otoczony przez imponujące budynki gminne oraz kościół. I kilka restauracji i barów, polecanych przez niezawodny przewodnik. Nie ono jednak było moim głównym celem, a Zaculeu zwane inaczej „Tierra Blanca”, czyli biała ziemia– leżące 4 km od centrum Huehue archeologiczny obszar prekolumbijskich Majów, gdzie nadal odbywają się majańskie ceremonie. Teren niewielki, ale z kilkoma dość pokaźnych rozmiarów piramidami i z placem do gry w pelotę.
Po wyczerpującej jeździe chickenbusem, który powinien się zjawić w miejscu docelowym po dwóch godzinach (a w Huehue wylądowaliśmy po trzech, koszt 20Q), chciałam się przejść te 4 km do Zuculeu, choć w przewodniku napisali, że co pół godziny kursuje tam bus za 2,5 Q. Pytani o drogę przechodnie, odpowiadali mi tylko, że to daleko i zaraz będzie autobus. Poddałam się więc, choć później żałowałam. Chickenbusy są niestety nie na moje polskie nerwy. Te cztery nieszczęsne kilometry, jechaliśmy chyba z pół godziny. (Przecież ja szybciej na czworakach bym tam doszła!) Oczywiście autobus zatrzymywał się, co 200 metrów albo, by wysadzić jednych pasażerów, albo zabrać kolejnych. Jedni chcieli wysiąść w konkretnym miejscu i wysiadali, po czym 2 metry dalej stali chętni, by wsiąść, więc autobus ledwo ruszył, to znów się zatrzymywał. Potem przyszedł czas na załatwienie spraw z mechanikiem. Kierowca czekał z włączonym silnikiem, podczas gdy bileter zniknął na dziesięć minut, by przytaszczyć z warsztatu część, która wyglądała mi na część autobusu. Ledwo ponownie ruszyliśmy, a znów kolejni pasażerowie chcieli wysiąść, kolejni zaś za dwa metry wsiąść i tak w kółko. A potem jeszcze tylko kolejny przystanek, na którym czekała żona kierowcy z dziećmi i wałówką „lunchową”. Już byłam pewna, że zaraz zrobią sobie przerwę i zaczną rozlewać zupę, którą przyniosła żonka. Bileter bowiem rozsiadł się na schodkach autobusu, wyciągnął z koszyka miski i sztućce, i w najlepsze zaczął zaglądać do pojemników z jedzeniem.
Wtedy wreszcie, zostałam poinformowana, że tu jest mój przystanek, więc całe szczęście nie musiałam być świadkiem przerwy obiadowej. Powrót bez dwóch zdań postanowiłam odbyć na piechotę. Szybciej i zdrowiej, zarówno dla ciała, jak i dla mojej psychiki. Nie do końca jednak odbyłam ją na własnych nogach, bo uczynni Gwatemalczycy, co i rusz proponowali mi autostop, z którego pod koniec już drogi skorzystałam. Zastanowiła mnie do czasu powrotu, dlaczego Lonely Planet podaje, iż droga z Xeli do Huehue trwa dwie godziny, natomiast z Huehue do Xeli półtorej. Szybko się dowiedziałam. Półtorej godziny strzeliło niczym w zegarku. Lecz muszę z ręka na sercu przyznać, że chyba jednak wolałabym z powrotem i cztery godziny jechać, byle mi przez te półtorej godziny non stop życie przed oczami nie przemykało. Kierowcy chickenbusów z natury są wariatami, ale ten przeszedł samego siebie. Ludzi wysadzał niemal w biegu, podobnie też ich zabierał po drodze. Zatrzymywali się tylko na chwilę, gdy pasażer miał ze sobą tobołek, który trzeba było załadować na dach autobusu, ale to też już robili w trakcie szaleńczej jazdy. Dojechałam jednak żywa i mimo, że wywieźli mnie tym autobusem całkiem daleko od centrum, to wyjątkowo tego dnia nigdzie się nie zgubiłam. Wniosek kolejny. Od dziś mniej chickenbusów.
Pomysł na odwrócony biznes obwoźny
Podróż marzeń – mimo tych wrażeń z pogranicza życia i śmierci.
PS.
Sprawdź tytuł wpisu: „chickebusie”
Widzę Anita, że Ty szalenie sporadycznie partycypujesz w przewozie osób w Polsce; sceny opisane w tym „poście drogi” do złudzenia przypominają mi te, których jako właściciel sieciówki doświadczam na co dzień w środkach transportu – kierowca gada przez komórę na głośnomówiącym albo ze znajomym obok (gorzej gdy ze znajomą, bo stara się zaimponować), stracone przez to minuty nadrabia rajdem a la Hołowczyc i przegapia przystanki na żądanie, choć ostro sygnalizujesz. Najbardziej rozbawił mnie motyw „pakietu studenckiego” (kolejny element pythonowski) – równie dobrze WARS-owi „wózkowi” kursujący po naszych pociągach mogliby rozwozić fajerwerki lub części samochodowe. Ciekawe te piramidy Tierra Blanca – choć stylem przypominają inne majańskie piramidy, wydają się bardziej „kubistyczne”, jakby mniej dotknięte piętnem czasu jak te z np Tiahuanaco czy prezentowane przez Ciebie wcześniej w Tikal, gdzie celebrowałaś koniec świata. Przecudnej… Czytaj więcej »
* miało być „(…)dotknięte piętnem czasu NIŻ te z np Tiahuanaco(…)”
Sikor, odkąd nie pracuję w firmie i nie mam swojego samochodu, to znacznie częściej partycypuję w przewozie osób. I uwierz mi, że to, co jest u nas to jest „cud miód malina”, o ile o naszym transporcie publicznym można to powiedzieć. Nawet galerie handlowe przed świętami u nas to pikuś w porównaniu z handlem, który kwitnie w autobusie. Następnym razem postaram się nagrać filmik. A Hołowczyc to mógłby na rzęsach stanąć i tutejszym kierowcom chickenbusów buty czyścić. Może te piramidy jak bardziej kubistyczne przez obcych zostały wzniesione? Z bliska wcale nie wyglądały jakby były mniej piętnem czasu dotknięte niż te w Tikal. Myślę, że znaczenie ma też to, że w Tikal jest masa, tysiące turystów rocznie, którzy chodzą po tych piramidach, dotykają itd. W Zaculeu nie ma tłumów. A więc Tikal nie zębem czasu jest bardziej nadgryziony, a raczej stopa ludzka bardziej zdeptany i ręką… Czytaj więcej »
Coraz częściej, na szczęście, olsztyńskimi autobusami kierują panie. Tam u Ciebie zdarza się?
Kobieta za kierownicą samochodu, czasem się tu i zdarza, ale za kierownicą chickenbusa? Sądzę, że nie ma na to szans. Panuje w Gwatemali kultura „macho” i wiele rzeczy jest zarezerwowanych tylko dla mężczyzn.
Te piramidy to jakaś ściema. Wyglądają jakby 5 lat temu je z betonu „odlali”. To chyba jakiś lokalny „disnejwerld” dla turystów.
Jesli byłby to lokalny disnejworld dla turytów, to turyście by tam chyba byli? A oprócz mnie tylko miejscowi turyści 🙂
No mi się jakoś one, podobnie jak Słomianemu, z takim późnym gomułką / wczesnym gierkiem kojarzą.