Pieśń I
Z moich ust padały niewyraźne słowa i mało składne zdania. Próbowałam mówić z sensem, ale byłam chyba zbyt oszołomiona. W dodatku miałam średnią kontrolę nad wymową. Dolna warga spuchła mocno. Nie byłam przyzwyczajona do tak napompowanych ust, więc opluwałam się i sepleniłam.
W dodatku przerażona swoim wyglądem (i w obawie, by nie wystraszyć postronnych osób) zasłaniałam usta ręką, czyniąc moją wypowiedź zupełnie niezrozumiałą. W końcu opuściłam dłoń, ukazując sprzedawczyni w sklepie moje usta i rzuciłam hasło:”OSA”. Ta natychmiast rzuciła wszystko i w popłochu zaczęła szukać wapna i wołać koleżanki do pomocy. Zaprowadziły mnie na zaplecze, dały pić i zaczęły się naradzać, co robić. – Lekarz. Musi iść do lekarza. – powiedziała jedna. – Ale jest niedziela – zauważyła druga. – Zamknięte. – To dzwoń do Danieluka. – Doktora nie ma. Poza miastem. Do drugiego doktora nie miały numeru.
Stałam i wpatrywałam się w przejęte kobiety. Pierwsza myśl, która przebiegła mi przez głowę zaraz po ukąszeniu: że w takich sytuacjach podróżowanie w pojedynkę okazuje się nie najlepszym rozwiązaniem, szybko pierzchła. W końcu wszędzie spotyka się dobrych ludzi, którzy nie zostawią w potrzebie. – To do doktora musi pani iść. Proszę zostawić tu rower. Przypilnujemy.
Klienci sklepu czekali bez okazywania zniecierpliwienia, aż trzy pracownice sklepu pomogą użądlonej przez osę zagubionej samotnej rowerzystce. – To ja za to wapno zapłacę – powiedziałam jeszcze na odchodnym.. – Niech pani się nie wygłupia, proszę lecieć do szpitala.
Pieśń II
– W czymś trzeba pomóc? – Zapytał młody chłopak, widząc popłoch w sklepie. – Pomogę.
– Trzeba tę panią do lekarza zawieźć.
– A gdzie? To pojadę.
Pojechaliśmy. Lekarz kazał udać się do apteki po tabletki – Zawiozę cię. Nie przejmuj się. – zapewniał chłopak.
Jedna apteka, druga. Zamknięte. W końcu niedziela. – To może lepiej do szpitala? Tak na wszelki wypadek? – zapytał.
Wciąż nieco roztrzęsiona z puchnącą coraz bardziej wargą, zdołałam tylko zapytać czy to na pewno nie problem (choć zdawałam sobie sprawę, że na pewno jest). Najbliższy szpital był w Białej Podlasce, ponad dwadzieścia kilometrów od miasteczka, w którym byliśmy. – Żaden problem. Naprawdę. Żaden. Tylko żonę odwiozę do domu. Zamienimy samochód na transportowy i zabierzemy też rower. Pojechaliśmy znowu. – To ja zaczekam. Jak szybko pójdzie, to zabiorę cię z powrotem.
Lekarz popatrzył, przepisał zastrzyk. – Będzie się pani chciało tylko spać. Lepiej już nigdzie dziś nie jechać. Nie pojechałam. Wróciliśmy tylko razem do miasteczka.
Ogródek, domek drewniany na działeczce. – Możesz tu zostać, jeśli chcesz. Masz łóżko, a my tu jesteśmy cały czas w razie potrzeby. Tylko zabieramy cię jeszcze na obiad do mamy. Ziemniaczki, mięsko, buraczki, kompot – domowy obiad, jakiego dawno nie jadłam, a potem łóżko. O 19 ciche pukanie do okna domku.
– Śpisz? Kolację ci przynieśliśmy.
– I jak ja mam się wam odwdzięczyć?
– To przecież normalne, że trzeba sobie pomagać, prawda?
[justified_image_grid preset=4 ids=2916,2918 thumbs_spacing=4 row_height=300 height_deviation=100 max_rows=1]
Pieśń III
– Pani z daleka.
– Z Gdańska. Ale z Ełku jadę. Przy wschodniej granicy.
– Ja też tak lubiłem zawsze. Jeździć po Polsce. Dawno temu też tak jechałem. Teraz to już nie te lata. Żonę mam. W szpitalu pracuje. Pielęgniarką jest. Ale syn w Niemczech siedzi i też podróżuje.
Wzrok mężczyzny nieco mętny jest. Taki „poalkoholowy”. Pan Władek dopiero wyszedł ze sklepu z siatką piwa. Do sklepu nie miał daleko. Jego ogródek z nim graniczy. Teraz nie pracuje, to pije czasem, czasem od rana. Dawniej pracował. Teraz pracy brak.
– Kiedyś tu też przejeżdżali jacyś rowerzyści. Trzech ich było. Ale że pani tak sama? Nie boi się?!
– A czego? Ludzie przecież dobrzy są – powiedziałam. – A dałby mi pan zimnej wody z kranu do bidonu?
– A pewnie!
Chwycił bidon i pobiegł w stronę schodów. Po chwili wrócił.– A tu jeszcze coś dla pani, żeby pani samej wody nie piła – powiedział, potwierdzając po raz kolejny, że ludzie są dobrzy i życzliwi. – Soczek wiśniowy. Domowa robota. Niech wyjdzie na zdrowie. Powodzenia na trasie.
Pieśń IV
– Jak pani przeżyła tę burzę?
– Jaką burzę? – spytałam zaskoczona.
– W nocy była. I ulewa okropna.
– Nic nie słyszałam.
– A ja się tak o panią martwiłam. W nocy się obudziłam i chciałam iść do pani do namiotu, żeby do nas do domku na noc ściągnąć.
[justified_image_grid preset=4 ids=2912 thumbs_spacing=4 row_height=400 height_deviation=100 max_rows=1]
Pieśń V
Jeszcze tylko dwadzieścia dwa kilometry, myślałam. Niech chociaż do tego Horodła dojadę. Niebo jednak ciemniało coraz bardziej. Chyba jednak nie dojadę. – Niech pani zawraca do miasteczka! – Przede mną stanął strażnik graniczny. – Burza nadciąga. Lepiej znaleźć dach nad głową.
Zawróciłam. Wykręciłam numer, zapisany maczkiem na kartce przyklejonej do drzwi schroniska. – Niestety nie ma mnie w mieście, a tylko ja mam klucze – usłyszałam w słuchawce przejęty głos kobiety. – A pani sama jedzie? O Rany! Zaraz coś zaradzimy. Już dzwonię do mojej mamy. Nie zostawiamy nigdy nikogo bez noclegu. A już w taką pogodę to szczególnie. Po piętnastu minutach nadeszła ściana deszczu, a niebo rozogniło się przeszywającymi je piorunami. Patrzyłam już jednak na to zza szyby w swoim pokoju.
Pieśń VI
– Odsmażyłam pani pierożki z serem i herbatę zrobiłam. – Ale ja… naprawdę nie trzeba….dziękuję…mam….
– Ale to nie problem. Nic też nie chcę za to – szybko wskoczyła mi w zdanie pani Alfreda, właścicielka agroturystyki i mistrzyni kuchni regionalnej jak wyczytałam z dyplomów wiszących na ścianach. – Po jeździe musi się pani posilić. Smacznego!
Pieśń VII
„Zapraszam do Lublina” – brzmiała informacja od Marleny. Wybierałam się do Przemyśla, ale nie wiedziałam jak potoczą się dalej losy. Do Lublina jednak trafiłam.
– Zrobiłam dla ciebie tartę z cukinią i kurczakiem. – Zaczęła jeszcze przez telefon Marlena.
– Skąd wiedziałaś, że ja o tarcie w Lublinie marzyłam?
Nie mogła wiedzieć. A tarta pyszna była. To jeszcze masz to i to. Co jeszcze potrzebujesz? – Marlena biegała koło mnie, podsuwała pyszności i to wszystko bez takiej jakiejś nachalności, a z takim dobrem, że nie sposób było odmówić. – To nastawiam zegarek na czwartą dwadzieścia, wstanę zrobić ci kanapki na drogę. I wstała. Przygotowała śniadanie, kawkę, narysowała mapę, bym bez problemów trafiła na dworzec i nie spóźniła się na pociąg.
– Czytałaś książkę „Jutro przypłynie królowa”?
– Nie, ale bardzo chciałam przeczytać – krzyknęłam z łazienki.
– To masz – usłyszałam, gdy z niej wyszłam.
– Pożyczam.
– Nie, to dla ciebie.
Wzruszona, spakowałam do torby.
Nie chcę robić z siebie słodkiej idiotki, która z naiwnością dziecka patrzy na świat i wszem wobec opowiada, że ludzie są dobrzy, a świat jest piękny. Trąci to infantylizmem. Śmierdzi banałem. Ale trudno. Nic na to nie poradzę, że wbrew temu, co wszyscy mówią, że dziś świat jest niebezpieczny, a ludzie źli, ja chcę nucić pieśń pochwalną, głosić, że ludzie są dobrzy, a świat jest piękny.
Z każdym wyjazdem coraz silniej krystalizuje się we mnie odpowiedź na pytanie dlaczego tak naprawdę podróżuję. Kiedyś myślałam, że dla niesamowitych miejsc, których odwiedzenie ubarwia nasze życie. Teraz wiem, że podróżuję dla ludzi, bo to oni swoim zachowaniem, dobrem, którym chcą się dzielić z innymi, są największą wartością i pięknem tego świata. Jeśli zapytacie mnie „dlaczego podróżujesz?” Odpowiem, że podróże przywracają mi wiarę w ludzi i w to, że z natury jesteśmy dobrzy. I ja dzięki podróżom i ludziom spotkanym w drodze, sama staję się lepsza. W pamięci wciąż mam tę myśl, że dobro powinno być zawsze w obiegu. Puszczam je więc dalej. Z każdym dobrym uczynkiem, z każdą wyciągniętą pomocną dłonią, spłacam jedną ratę z zaciągniętej od świata pożyczki. I wiecie, co? Są to chyba jedyne raty, których spłata sprawia przyjemność.
Jestem pod totalnym wrażeniem tego tekstu i sposobu w jaki go napisałaś! Troszkę się wstydzę przyznać, ale popłakałam się ze wzruszenia… To co wysyłasz w świat wraca do Ciebie, więc nie dziw się, że tylu dobrych ludzi spotykasz na swojej drodze 🙂 ściskam
To ja się wzruszyłam, że Ty się wzruszyłaś 🙂 Nie może być dla mnie większego komplementu niż ten, że mój tekst kogoś poruszył
Bardzo ładnie 🙂
Anita, myslalam, ze jestem twarda baba, ale Twoj tekst obalil ten mit 🙂 Dzieki Ci za takie cieple ludzkie slowa o bezinteresownej pomocy I dobroci… Nawet jesli robi sie od nich mokro w oku 🙂
Już to pisałam, ale sie powtórzę: wzruszenie innych nad moim tekstem, to dla mnie największy komplement.
Piękne te pieśni 😉
Dzięki Monika 🙂
bo na Wschodzie, a już szczególnie w mniejszych miejscowościach, bardzo dobre ludzie żyją!
prawda, najszczersza prawda 🙂
To prawda i dlatego chcę tam wrócić 🙂
Się wzruszyłam 🙂
Bardzo piękne 🙂
ciary mam – łobuzie jeden 🙂
Zawsze byłem przekonany, że w podróży świetnych ludzi można spotkać, szczególnie wtedy, gy jeździ się samemu
Można ich spotkać nawet jak sie jeździ z kimś, ale jest dużo dużo trudniej 🙂
W Izraelu po 200 km w tym dużo przez Pustynię Negew w upale ponad 40 stopni, zostałam zgarnięta przez Żyda. Dosłownie. Zostawił mnie w domu, sam gdzieś chodził, zaufał mi totalnie. Chyba się nawet sobie nie przedstawiliśmy. Spedziłam w jego domu prawie dobę, spałam na łóżku syna, który się nie zdziwił, że ktoś obcy tam śpi, smażyłam sobie jajecznicę… Przed wyjazdem mówię: „Wiesz, że to co zrobiłeś jest niesamowite?” On: „Nie. Normalne”…Ostatnio Ukrainiec uratował mnie z granicy na Białorusi…Pytam, czy zapłacić. „Nie”. „To może flaszka chociaż?”. „Nie”. „Dziękuję” – krzyczę. A on po prostu „Pażałuste” (proszę). Jakby to było takie…normalne. I wiele takich historii (ale nie przytaczam więcej, bo by wyszła…książka), gdzie naprawdę obcy ludzie pomagali raktując to jako takie…normalne. A przecież oprócz tej pomocy, jedzenia, picia etc. dają nam tę wiarę w ludzi. Sama pisząc… Czytaj więcej »
Pięknie to ujęłaś❤ zgadzam się z Tobą, że nie należy tracić mimo wszystko wiary w ludzi. I dobra jest dużo i zła na tym świecie, niestety tylko jakoś to zło bardziej widać, ale to nie znaczy, że dobra nie można znaleźć. Fajnie, że masz takie wnioski z swoich podróży Zło dobrem zwyciężaj, o tym musimy pamiętać, pomimo wszystko.