AMERYKA PÓŁNOCNA USA W DRODZE

Las Vegas – w krainie rozpusty

Las Vegas

 – Czy w Twoim kraju wszystkie kobiety mają takie włosy? – pyta ciemnoskóry mężczyzna, wyglądający mi na Hindusa. – Turystka? Ze Skandynawii? – dopytuje niecierpliwie.

Nie za bardzo chcę się wdawać w dyskusję. Zaprzeczam tylko ruchem głowy. Na wszelki wypadek na wszystkie trzy pytania na raz. Nie zatrzymuję się, ani nawet nie zwalniam kroku. Jest po 22, a to oznacza, że jest ciemno, a ja powinnam siedzieć w pokoju hostelowym, a nie błąkać się sama po krainie rozpusty, jaką bez wątpienia jest Las Vegas.

– To mają czy nie? – dopytuje mężczyzna, który postanowił dotrzymać mi kroku i towarzyszyć w powrocie do hostelu, czego wcale sobie nie życzyłam.

Jego pytanie o włosy wydało mi się totalnie bezsensowne, bo pytał o jasne włosy jakby nigdy takich nie widział, a przecież tu, w Stanach blondynek jest co niemiara. Chociaż może nie aż co niemiara, bo co druga kobieta, przynajmniej tu w Kalifornii, pochodzi jak mi się coś zdaje z Ameryki Środkowej – towarzyszy posiadaniu pięknych gęstych ciemnych włosów. Ale w Las Vegas? Przecież tu są sami turyści!

– No to jak to jest? – Jest wytrwały. Tego mu nie odbiorę.

– Różnie – odpowiadam w końcu, wciąż nie zwalniając.

– No, bo ja kiedyś spotkałem dziewczynę z Europy…

Nie za bardzo rozumiałam, o co mu chodzi. Nawet nie starałam się pojąć jego słów. Nie chciałam wprawdzie być opryskliwa, bo choć był mojego wzrostu, to wnioskowałam, że jednak jest silniejszy.

– I tak sama chodzisz po nocy? – ciągnie mężczyzna, a ja czuję się dość niekomfortowo, bo na ulicy tłumów nie ma, co stanowi dla mnie pewne zaskoczenie. Myślałam, że nawet po zakamarkach słynnego Vegas – krainy rozpusty i hazardu, pałętają się całe tłumy (na filmach rzecz jasna takie właśnie ulice widziałam).

– Tak sama, ale mąż czeka na mnie przy hostelu, bo ja tylko do sklepu wyszłam – kłamię jak z nut, dobrze już wyszkolona w tym zakresie.

Już dawno zauważyłam, że hasło „mąż” działa jak płachta na byka, a raczej w sumie chyba odwrotnie… W każdym razie odstrasza. Lubię widzieć wówczas ich miny. Lekkie rozczarowanie z nutą zaskoczenia, bo jak mogę mieć męża i podróżować bez niego, a poza tym jak mogę w ogóle mieć męża i to od ponad siedmiu lat, skoro wyglądam na 25. Oczywiście w te szczegóły wprowadzam już tych, którzy zaraz po haśle „mąż” są zbyt otumanieni, by od razy wymigać się z rozmowy i uciec i próbują jeszcze jakoś zgrabnie wywinąć się z dalszej znajomości, czego zwykle nie utrudniam. Tym razem hasło „mąż” zadziałało jak zawsze po mistrzowsku. Facet przepadł w ciemności. A ja jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku, zamieniając go czasami w drobny trucht, by jak najszybciej znaleźć się w hostelu. Spacerowanie po las Vegas samej wieczorową porą, to nie najlepszy pomysł. Tylko jak inaczej zwiedzić miasto, które ożywa dopiero o tej porze? I jak nie spacerować samej, skoro samej się  podróżuje?

Do Las Vegas udało mi się przyjechać jeszcze za dnia, mimo że zjechałam z trasy, by przejechać się słyną Route 66. Taki wczesny przyjazd do miejsca docelowego był wyjątkowy w moim przypadku, bo zwykle dojeżdżałam gdzieś na noc i padałam ze zmęczenia trupem na łóżko. Tym razem miałam czas, żeby jeszcze za dnia przejść się po Vegas i czas, by nawet trochę odpocząć. Z tym drugim jednak jak zawsze był u mnie problem. Bo czas, żeby odpocząć to może i był, tylko że  ja nie miałam czasu, by z niego skorzystać. Ludzie siedzieli w hostelu, popijali zimne piwo, grali w karty, przygotowując się do nocnych rozgrywek, a ja stukałam w klawiaturę, tworząc nowy post i przeglądając zdjęcia. Ech, ciężkie jest życie podróżującego blogera.

– Dziś mamy dodatkowe aktywności – oznajmił mi miły chłopak w recepcji hostelu, gdy przyszłam odebrać swoją pościel, czyli coś co przypominało poszewkę na poduszkę i dwa kawałki materiału, z których jeden robił za prześcieradło, a drugi za poszewkę na koc. W amerykańskich hostelach istniał bowiem zakaz spania we własnych śpiworach, co miało chronić przed pluskwami. I może coś w tym jest, bo ani razu nie byłam całe szczęście pogryziona. No i co z tymi aktywnościami?

Aktywności pozalekcyjne w szkole, to rozumiem, na jakichś szkoleniach i wyjazdach firmowych też, ale w hostelach?! Pierwszy raz się z czymś takim spotkałam. Ale w końcu to Vegas.

– Płacisz pięć dolców, a my dajemy Ci podstawowe szkolenie o tym jak grać i wieczorem ruszamy wspólnie do miasta, zagrać w prawdziwym kasynie. Dostajecie w cenie 5 dolców, 10 dolców do zagrania.

Chyba do przegrania, pomyślałam sobie, jednocześnie stwierdzając, że jest to dobre rozwiązanie mojego problemu z samotnymi wieczornymi spacerami.

No tak, tylko o 21.30 gdy zjawiłam się przy recepcji, by nauczyć się jak grać, tego który miał dawać szkolenie jeszcze nie było i nie było wiadomo kiedy się zjawi, bo był w trakcie brania prysznica.

Postałam, potupałam sobie nóżką, poczytałam wszystkie zakazy, obowiązki i regulaminy hostelu, popatrzyłam jak inni grają i postanowiłam się ewakuować.

Po dwugodzinnym spacerze, gdy wróciłam, cała hostelowa ekipa wciąż trenowała zasady „jak przegrać 10 dolców i więcej”. W moim pokoju też impreza trwała w najlepsze. Claudia z Australii otworzyła chyba w naszym dormitorium żeńskim salon piękności i rządziła się w nim jakby była jego właścicielką. Dziewczyny stroiły się, malowały, zakładały seksowne ciuszki. W powietrzu roznosiły się różne perfumy, by po chwili zmieszać się w jedną całość, tworząc mało zjadliwą kompozycję, przyprawiającą o mdłości.

Była 23.30, a ekipa miała dopiero ruszać na nocne wojaże w kasynach. No to ja już na pewno odpadam, stwierdziłam. Następny dzień zaplanowany był „hardkorowo”. Wyjazd z hostelu o piątej rano, by jak najszybciej dotrzeć do Zion National Park. A tam trekkingi, trekkingi i jeszcze raz trekkingi. Coś za coś. Ja wybierałam eksplorowanie parków narodowych, pozostali eksplorowanie barów z darmowymi drinkami.  Czułam się tam trochę jak z innej bajki. Część ludzi z mojego hostelu, to osoby, przebywające tu już od kilku dni czy nawet tygodni, którzy swoją podróż po Stanach ograniczyli do kilku większych miast w Kalifornii i okolicznych stanach. Byłam dziwakiem, który przypadkiem zabłądził w nie swoje tereny i w obłąkańczej malignie bredził o naturze.

W hostelu panował ogromny harmider. Spanie w takich warunkach było niemożliwe. No, ale przecież nie po to przyjeżdża się do Vegas, żeby spać! Tylko ja głupia tak sobie to wymyśliłam, bo wbrew temu, o czym byłam przekonana, w Las Vegas były najtańsze miejsca noclegowe.

– Tam przyjezdni płacą za co innego. Noclegi musza być tanie, by przyciągać ich – wytłumaczył mi mój mąż, gdy nie mogłam wyjść z podziwu, że znalazłam hostel za 13 dolarów, podczas gdy w San Francisco łóżko w dormie kosztowało 27 i to w najtańszym hostelu.

Mimo mojego dziwactwa i zafiksowania na parki oraz przyrodę, plułam sobie w twarzy. Być w Vegas i nic nie zobaczyć?! No przecież tak być nie może! Jeszcze próbowałam moje oczy podtrzymywać na zapałkach, jeszcze próbowałam się zmusić do bycia ożywioną, jeszcze próbowałam… ale i tak padłam, by obudzić się przed piątą nad ranem, gdy jedna  z moich współlokatorek, zdaję się że na wpół przytomna wpadła do pokoju i w tym samym momencie padła na łóżko, zostawiając drzwi otwarte na oścież. Przynajmniej nie muszę się cicho zachowywać, pomyślałam, gdy wstałam chwilę po jej przyjściu, a w pokoju, w którym mieszkało sześć dziewczyn, oprócz mnie i Claudii nie było nikogo więcej. Przebrane za motylki Japonki pewnie już dawno odleciały w inne rejony, a ja spakowałam swój dobytek i też ruszyłam w drogę. W końcu od samego początku założenie było takie, że zawsze, niezależnie od wszystkiego, będę podążała swoją własną drogą, często tak odległą od dróg innych podróżujących.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments