„Madera to kraina wiecznej wiosny”, przeczytaliśmy, gdy zastanawialiśmy się, w którym kierunku ruszyć na niedługi urlop. Madera nigdy nie leżała w kręgu moich zainteresowań. Wydawała mi się za mało egzotyczna i … Właściwie to nie wiem, co w ogóle o niej myślałam.
Starówka wieczorową porą
Tak naprawdę chyba w moich rozmyślaniach nie było jej nigdy. No, może raz, gdy jedna z marek produktów do włosów organizowała loterię, w której za zakup jej specyfików, potwierdzonych paragonem, można było wygrać właśnie wycieczkę na nią.
Gdy zaczęliśmy się jednak wczytywać w informacje o wyspie, okazało się, że może okazać się ona miejscem dla nas idealnym. Oboje uwielbiamy aktywnie spędzać czas, a Madera, jak donosił przewodnik, to najlepsze w całej Europie tereny do uprawiania pieszych wycieczek, choć w rzeczywistości Maderze bliżej jednak do Afryki niż Europy, bo od Maroko dzieli ją zaledwie 570 km, od stolicy Portugalii – Lizbony aż 850. No, to jedziemy na Maderę!
Dolina Zakonnic
Zawiało trochę chłodem. Narzuciłam kurtkę. Wieczorny spacer po mieście i starówce stolicy – Funchal do super upalnych nie należał. W końcu to wyspa wiosny, nie lata, przypomniałam sobie. Nie mniej jednak i tak wolałam taką pogodę niż siąpiący z polskiego nieba deszcz.
Nauczyłam się, by niczego nie zakładać z góry, a przynajmniej starałam się tego nie robić, i niczego się nie spodziewać. Jednak niemal puste Stare Miasto wieczorową porą, kiedy w wakacyjnym okresie sopocki ”monciak” czy Długa w Gdańsku kipią życiem, zaskoczyło nas. W zaledwie dwóch uliczkach, z wciśniętymi w nie restauracyjnymi stolikami, siedziało kilka osób. Doszliśmy do wniosku, że albo na Maderze nie jest aktualnie sezon turystyczny, albo w ogóle Madera nie jest tak popularną destynacją jak np. Wyspy Kanaryjskie. Nie zmartwiło nas to specjalnie. Im mniej turystów, tym lepiej dla nas.
Początkowo byłam przekonana, że na tak niewielkiej wyspie (22 km szerokości i 57 km długości) w kilka dni uda nam się zobaczyć wszystkie najciekawsze miejsca. Gdy przyszło do planowania, okazało się, że to jednak niemożliwe. Samych ciekawych tras trekkingowych, szczytów, wycieczek wzdłuż popularnych tutaj levadas, czyli kanałów irygacyjnych jest kilkanaście, a oprócz tego mnóstwo małych, sennych i mniej sennych miasteczek, portów i ciekawych miejsc w samej stolicy jest od groma.
Zaczęliśmy od Pico Grande (1654 m), nie najwyższego szczytu na Maderze, ale jednego z trudniejszych i bardziej wymagających. Trasa wiodła nas przez zachwycające tereny wśród skał, zielonych drzew i fioletowych kwiatów przez miejscowych nazywanych „dumą Madeiry” i z widokiem na Dolinę Zakonnic, na której dnie leżało miasteczko Curral das Freirras. Swoją nazwę zawdzięcza ono właśnie zakonnicom, które w tej dolinie ukrywały się przed atakami piratów. Podążaliśmy wąskimi ścieżkami, kamiennymi schodkami, mijaliśmy lasy zielone i lasy spalonych drzew, zbocza obłapione suchymi gałęziami krzewów, których zieleń zmiótł w 2003 roku pożar. Zieleń doliny, błękit nieba, panująca wokół górska cisza, brak turystów, pozwalały nam osiągnąć spokój. Maszerowaliśmy jak w transie. „Duży szczyt” faktycznie okazał się dość trudny do zdobycia. Pnące się stromo w górę ścieżynki podnosiły w znacznym stopniu nasze tętna. I muszę przyznać, że momentami, gdy spoglądałam w dół, dostawałam zawrotów głowy. Mały błąd, potknięcie i wycieczka na Pico Grande mogłaby się okazać moją ostatnią górską wyprawą. Niby lęku wysokości nie mam, a jednak momentami strach mnie oblatywał.
Curral das Freirras
Pogoda tego dnia w miarę nam sprzyjała. Choć niebo przy szczycie miało mało fotogeniczny kolor, to przynajmniej mgła pozwoliła mi w ogóle wykonać jakiekolwiek fotografie. Gdy zaczęliśmy schodzić, Pico Grande pogrążyło się we mgle.
W przewodniku wyczytaliśmy jedno zabawne zdanie, a mianowicie, że „komunikacja publiczna na Maderze nie jest przystosowana do przewozu turystów”. Że co? Że nie podają tam drinków czy o co chodzi, zastanawialiśmy się. Według mnie chodziło po prostu o to, by dać zarobić biurom turystycznym i wszechobecnym wypożyczalniom samochodów. To zdanie bardzo nas rozbawiło. Nie długo było nam jednak do śmiechu. Powrót z Pico Grande przedłużał się. Teoretycznie z jednej z pobliskich miejscowości autobus miał kursować, co pół godziny, godzinę do około 19-20 wieczorem. Na to liczyliśmy. Ledwo żywi doczłapaliśmy w końcu do przystanku autobusowego i rozsiedliśmy się na ławeczce zadowoleni, że dojedziemy pod sam hotel i oprócz kilku kroków z przystanku, nie będziemy musieli się już więcej ruszać. Rozkład jazdy donosił, że za dwadzieścia minut powinien nadjechać nasz autobus. Właśnie ten o numerze zgodnym z przez nas oczekiwanym jechał w przeciwnym kierunku. Spokojnie więc czekaliśmy aż zawróci i będzie zjeżdżał. Zjechał, ale niestety nie zatrzymał się. Ruszyliśmy do pobliskiego baru dopytać miejscowych o kolejny autobus.
W mieszance angielsko-hiszpańskiej otrzymaliśmy informację, że dziś już stąd nic nie jedzie, ale za około trzydzieści minut odjeżdża autobus do stolicy z innej miejscowości. Barmanka wskazała nam drogę. Niezbyt jednak dokładnie. Czas do odjazdu ostatniego autobus kurczył się w tempie zastraszającym, a my błądziliśmy. Najlepsze jest to, że gdy czekaliśmy na przystanku, na który tego dnia nic miało już nie podjeżdżać, żaden miejscowy nie podszedł, żeby nas w tej kwestii uświadomić. Wszyscy przechodzili, wgapiali w nas ślepia i tyle. Tu zatęskniłam znów za Ameryką. Tam od razu ktoś by się zatrzymał, zagadał, podpowiedział, pomógł. W końcu udało mi się trafić na kobietkę, która znała hiszpański i dzięki niej trafiliśmy w końcu w odpowiednie miejsce i o odpowiednim czasie.
Rozkłady jazdy maderskich autobusów stanowią jednak dla nas zagadkę. Godziny odjazdów, które podają miejscowi i według których autobusy faktycznie funkcjonują nijak mają się do tego, co jest napisane na rozkładach. Planując nasz grafik zwiedzania, zrozumieliśmy, o co chodzi z tym „nieprzystosowaniem” dla turystów. Po prostu w wiele miejsc atrakcyjnych turystycznie komunikacja miejska w ogóle nie dojeżdża. Jedzie np. do najbliższego temu miejscu miasteczka, z którego trzeba drałować np. piętnaście kilometrów na piechotę, by dostać się w ogóle do wejścia na szlak. Ostatnie autobusy odjeżdżają o wczesny porach i znikąd nie ma później powrotu. Zostają wówczas taksówki. Albo autostop, na który my ostatecznie postanowiliśmy liczyć, choć rzeczywistość pokazała, że i z samochodami osobowymi w wieczornych porach może być krucho. Obyło się jednak w miarę bez problemów, choć ośmiogodzinny trekking tego dnia plus bieg przełajowy od przystanku autobusowego do przystanku dał nam się trochę we znaki, a właściwie naszym kończynom.
Przydatne informacje: Autobusem numer 96 (10.45, 11.30) z Funchal należy dojechać do Jardim da Serra i stamtąd około 3 km piechotką dochodzi się do Boca da Corrida, gdzie znajduje się początek trasy na Pico Grande. Powrót o 19 z Corticeiras również autobusem 96.
Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".
Emi, uwierz mi ale mnie też strzyknęło w łąkotce. Niestety. Następnego dnia cierpiałam, ale cóż, zwiedzanie i poznawanie nowych światów jak się okazuję czasem boli. Muszę jeszcze poużywać mojej łąkotki, póki ją mam 🙂
Mtk
11 lat temu
Jak widać autobusy nie są najmocniejszą stroną tego świata. Tekst polecam ministrowi transportu, na pewno go to pocieszy 🙂
Są dobre, ale tylko dla miejscowych. Turyści mają jeździć taksówkami albo z agencjami turystycznymi, a nie tanim kosztem zwiedzać 🙂
Andrzej Kalemba
11 lat temu
Kurcze, też bym się z chęcią wybrał na Maderę. Najlepiej do Choupana Hills, jednego z tamtejszych resortów SPA. Bardzo zaciszna wyspa na wspaniałe wakacje.
Masz rację. Madera nie jest dla wszystkich. Nie dla leniuchów, imprezowiczów i plażowiczów, ale rodzin z dzieciaki trochę spotkałam. Były to jednak aktywne rodzinki.
Magda, wszędzie piszą, że niby cały czas jest tam wiosna, ale chyba nie wierzyłabym na słowo, bo w grudniu ktoś mi mówił, że było dużo chłodniej. Najlepiej chyba właśnie naszą wiosną, latem. Ja byłam w maju i było naprawdę fajnie. Tyle że północna część wyspy, niezależnie chyba od pory roku jest niemal zawsze chłodniejsza i bardziej mokra.
Anita! Aż mnie strzyknęło w kolanie, jak przeczytałam ten post:) Nie oszczędzasz łąkątki;)
Emi, uwierz mi ale mnie też strzyknęło w łąkotce. Niestety. Następnego dnia cierpiałam, ale cóż, zwiedzanie i poznawanie nowych światów jak się okazuję czasem boli. Muszę jeszcze poużywać mojej łąkotki, póki ją mam 🙂
Jak widać autobusy nie są najmocniejszą stroną tego świata. Tekst polecam ministrowi transportu, na pewno go to pocieszy 🙂
Są dobre, ale tylko dla miejscowych. Turyści mają jeździć taksówkami albo z agencjami turystycznymi, a nie tanim kosztem zwiedzać 🙂
Kurcze, też bym się z chęcią wybrał na Maderę. Najlepiej do Choupana Hills, jednego z tamtejszych resortów SPA. Bardzo zaciszna wyspa na wspaniałe wakacje.
Faktycznie zaciszna i idealna dla ludzi aktywnych, ale ceniących też spokój. Polecam 🙂
Madera jest przepiękna, ale na pewno nie jest wyspą „dla każdego”. Rodziny z dziećmi czy leniuchy nie odnajda sie tam za bardzo.
Masz rację. Madera nie jest dla wszystkich. Nie dla leniuchów, imprezowiczów i plażowiczów, ale rodzin z dzieciaki trochę spotkałam. Były to jednak aktywne rodzinki.
Czyli kiedy najlepiej wybrać się na Madere?
Magda, wszędzie piszą, że niby cały czas jest tam wiosna, ale chyba nie wierzyłabym na słowo, bo w grudniu ktoś mi mówił, że było dużo chłodniej. Najlepiej chyba właśnie naszą wiosną, latem. Ja byłam w maju i było naprawdę fajnie. Tyle że północna część wyspy, niezależnie chyba od pory roku jest niemal zawsze chłodniejsza i bardziej mokra.