AMERYKA PÓŁNOCNA MEKSYK W DRODZE

Oaxaca, czyli czytaj: Łachaka

Cieszyłam się, że kupiłam chociaż droższy bilet, bo mogłam liczyć przynajmniej na toaletę na pokładzie. Pieniądze na zakup biletu nie były więc stracone. Wykorzystałam toaletę w 100%, no może w 90%, bo tyle czasu w niej właśnie spędziłam. A najzabawniejsze jest to, że choć od poprzedniego dnia kiepsko się czułam, nie mogłam jeść i pić, to poważny problem zrobił się w momencie przybycia na terminal, czyli 20 minut przed odjazdem autobusu. To była chyba najgorsza podróż w moim życiu. Umywa się przy niej nawet czterdziestogodzinny transport z Gdańska do Gwatemali z zagubionym bagażem i skradzionym (lub zgubionym) dyktafonem, mp3 i innymi drobiazgami. Plus, że jechaliśmy w nocy, więc niemal wszyscy współpasażerowie grzecznie spali i nikt nie musiał korzystać z toalety, bo problem byłby znacznie większy. Zwłaszcza dla podróżujących ze mną, którzy też kupili droższy bilet, ale ze wstępem do toalety mieliby już kłopot. 

El Tule

W końcu o szóstej nad ranem, ledwo żywa, niewyspana i doszczętnie zmaltretowana nocą spędzoną w WC, wysiadłam w mieście Oaxaca. Słyszałam, że to piękne kolonialne miasto, z niepowtarzalnym klimatem. Chciałam to sprawdzić na własnej skórze. Nie byłam jednak przekonana czy o szóstej rano z otwartymi ramionami przyjmą mnie w hostelu, a zwiedzanie z wielkim plecakiem, małym plecakiem i torbą na ramię, nie uśmiechało mi się. Postanowiłam więc zaczekać aż się rozjaśni, bo w związku ze zmianą czasu, ciemno tu jest do około 7. A właśnie! Zapomniałabym wspomnieć o zmianie czasu. Całe szczęście, że ostatniego dnia w San Cristobal, mimo problemów zdrowotnych, postanowiłam się spotkać i pożegnać z moją koleżanką Muriel. Chciałyśmy razem odwiedzić jeszcze jaskinie w pobliżu San Cristobal i zrobić wspólne zakupy oraz wypić pożegnalną lampkę wina w naszej ulubionej kawiarni. Stawiłam się punktualnie o 14, tak jak się umówiłyśmy. Muriel jednak nie było. Zjawiła się piętnaście minut później z pytaniem na ustach: „Gdzieś Ty była?! Czekałam i czekałam.” 

Arbol El Tule

Zgłupiałam. Czyżbym pomyliła godziny? Najwidoczniej byłyśmy umówione o innej porze. Pewnie przez tę chorobę wszystko mi się pokręciło, kombinowałam. Ale przecież jest dopiero dziesięć po drugiej, tłumaczę. „Nie po drugiej, tylko po trzeciej”. Okazało się, że tydzień po naszym polskim przestawianiu czasu, i tu ono nastąpiło. Gdyby nie nasze spotkanie, na autobus raczej bym nie zdążyła. W hostelu, nawet gdy kupowałam bilet właściciel nie uprzedził mnie, bym miała na uwadze ową zmianę. Zresztą, co do hostelu, to pierwszy raz spotkałam się z taką nieżyczliwością. A więc, pomijając zatrucie…autobus miałam o szóstej wieczorem, a wymeldować z hostelu musiałam się o 11. Zwykle w hostelach nie ma problemów z przechowaniem bagażu. W tym jednak miejscu było. Właścicielka łaskawie zgodziła się przechować plecak do godziny piątej. Z pięć razy jednak powtórzyła, żebym była punktualnie o tej godzinie, bo jeśli nie, to wystawią moje rzeczy na zewnątrz. Powiem szczerze, że byłam mocno zaskoczona. 

Park obok mojego hostelu

Zwłaszcza, że gdy po ósmej rano stawiłam się w nowym hostelu w Oaxaca, mając cichą nadzieję, że chociaż bagaże będę mogła zostawić, by ruszyć na zwiedzanie (w końcu tylko 2 dni miałam tu na zobaczenie wszystkiego), miły chłopak w recepcji kazał mi się od razu wprowadzać do mojego czteroosobowego damskiego dormitorium (check in był dopiero od 14). A tam mi czas tak skrupulatnie wyliczali, pomyślałam w złości. W pokoju spały jak zabite dwie dziewczyny, więc cichaczem zostawiłam rzeczy i ruszyłam na zwiedzanie. A w ogóle, co do hostelu to muszę przyznać, ze byłam ogromnie mile zaskoczona. Hostel to jest tylko, dlatego że ma właśnie dormitoria, a poza tym to niejeden polski hotel mógłby się przy tym hostelu schować (Hostel Casa Don Nino). Cudny! Trochę osłabiona (ja się jednak nie poddaję tak łatwo) ruszyłam na zwiedzanie. Najpierw postanowiłam odwiedzić pobliskie miasteczko El Tule, w którym rośnie ponoć największe drzewo na świecie. Chłopak z recepcji powiedział mi gdzie mam złapać transport, który nazwał „kolektiwo”. 

Niesamowite wnętrze Templo de Santo Domingo

Wypatrywałam więc jakiegoś busika, bo tu chickenbusy nie kursują i dobrze, że w końcu się zapytałam kogoś na ulicy o to „kolektiwo” do El Tule, bo okazał się nim samochód osobowy, który mi wyglądał na taksówkę. Te „taksówki” kursują jednak zawsze na tej samej trasie i zabierają po drodze, kogo popadnie. Koło kierowcy zwykle pakowały się dwie osoby. Ta środkowa miała trochę niewygodnie, bo niemal siedziała na skrzyni biegów  Za kwotę 10 pessos szybką taksóweczką można było przedostać z jednego miejsca na drugie. Nie wiem czy faktycznie „Arbol el Tule” jest największym drzewem czy nie, ale wrażenie zrobił na mnie ogromne. Takiego kolosa to ja jeszcze nie widziałam. Pień o średnicy 11 metrów i obwodzie ponad czterdziestu metrów. Coś takiego ciężko byłoby mi sobie nawet wyobrazić. A potem krążyłam do wieczora po mieście, wdychając zapach kolonialnego miasta. 

Uśmiechnięci mieszkańcy Oaxaca

Spacerowałam pięknymi uliczkami i bazarami, wypełnionymi głównie miejscowymi, a późnym popołudniem już nawet skosztowałam ulicznych smakołyków. Tak, właśnie ulicznych, bo stwierdziłam, że skoro już raz zachorowałam, to drugi raz mi to nie grozi. Oaxaca przypadła mi do gustu znacznie bardziej niż San Cristobal. Wprawdzie jest miastem znacznie większym, ale też według mnie bardziej klimatycznym, prawdziwym, a nie miastem sztucznym, stworzonym przez turystów i jedynie na ich potrzeby. Jeden dzień to dla mnie za mało na nacieszenie się, sączącą się wszystkimi zakamarkami miasta, atmosferą, dlatego następnego dnia z samego rana ruszyłam najpierw do majańskich ruin, by móc jeszcze ostatnie popołudnie spędzić, wałęsając się uliczkami. Ruin Majów widziałam już kilkanaście. I wciąż żadne, jak do tej pory, nie były w stanie przebić Tikal.

Monte Alban

Do Monte Alban jechałam więc z nastawieniem, że raczej niespodzianek nie będzie. Jakież było moje zdziwienie, gdy wysiadłam u podnóża góry, zwanej białą górą, na której rozpościerało się niesamowite miasto. Monte Alban – otoczone przez zatopione w chmurach góry, prażone słońcem sprawiało, że białe wzgórze, nabrało jeszcze jaśniejszej poświaty. Czułam się jakbym znalazła się na środku pustyni. Oprócz krzyczących cykad, panowała cisza. Po ukrytych w cieniu schodach, biegały jaszczurki. Przestrzeń wypełniona najstarszymi ruinami Zapoteków okazała się nadzwyczajna. Trawa przepalona słońcem była równie złota jak kamienie, z których wzniesione zostały piramidy. W Monte Alban, jak w żadnych dotąd ruinach, poczułam tajemniczą siłę i moc. Moc Majów, ich mądrość i dostojność. Monte Alban – najbardziej niesamowite miasto Majów, jakie było mi do tej pory dane oglądać. 

Przestrzenie Białego Wzgórza

W drodze powrotnej do Oaxaca, przeglądając przewodnik, natknęłam się na zdjęcie pewnego niedokończonego kościoła, w równie pobliskiej do Oaxaca, co El Tule, miejscowości. Wiem, że zdjęcia czasami bywają mylące, ale budynek tak mnie oczarował, że postanowiłam zobaczyć go na własne oczy. Kościół i klasztor Santiago w miejscowości Culipam wyglądał dokładnie tak samo jak na zdjęciu w przewodniku (na moim niestety wygląda mniej okazale). Już pod wieczór żałowałam, że następnego dnia przyjdzie mi opuścić Oaxaca. Dobrze się tu czułam, no i nie spróbowałam wszystkich miejscowych specjałów. 

Niedokończony kościół w Cuilapam

W Meksyku bowiem, nie ma tak jak w Gwatemali, że niemal w każdym rejonie, są spożywane te same potrawy. Tu każdy region specjalizuje się w innych daniach. Postanowiłam więc na pożegnanie spróbować słynnego mole negro, czyli kurczaka w sosie z gorzkiej czekolady, mając nadzieję, że Meksyk już zadowoliło jedno mnie zatrucie.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Słomiany

Tyle wrażeń w kilka dni. Nieźle! Ale za takie „przygody” jak nocna podróż w toalecie to ja dziękuję.

Anita Demianowicz

Jak się nie ma wiele czasu, to się szybko zwiedza. Zresztą coś wiesz o tym 🙂 A jak się szybko zwiedza, to i wiele wrażeń, choć zmęczenie też jest.

siki

Bidula! A miałaś chociaż okienko w tym kibelku, żeby choć odrobinę popodziwiać? To wątpliwe pocieszenie, ale ja tak spędzam większość, nawet półtoragodzinnych podróży, i bynajmniej nie chodzi o zatrucia ani chorobę lokomocyjną – po prostu takie reisefieber. Dlatego dopracowuję teleportację – to już tylko „kwestia śrubki”.

Arbol El Tule – prawie jak nasz Dąb Bartek!

Zaintrygowały mnie te mistyczne w Twoim odczuciu ruiny Monte Alban; tyle się naczytałem o miastach starożytnych Majów, ale te praktycznie nigdzie nie są wspominane. Hmmm… Czyżby nie odzwierciedlały mapy nieba, nie wiązały się z żadnym majańskim kapłanem-szychą? Zdecydowanie muszę w tej sytuacji głębiej przekopać źródła.

„Kurczak w sosie z gorzkiej czekolady”?! O kyrie eleison! Gdzie jest miska?!

Anita Demianowicz

Sikor, okienko zupełnie było niepotrzebne, bo to dwanaście godzin nocnych było. Czarno jak wiadomo gdzie (ze względu na poprawność polityczną, nie wspomnę, bo znów mnie zbesztasz:) A jak dopracujesz teleportację, to daj znać. Też nad tym pracuję. W sumie możemy połączyć siły. Bartkowi do El Tule sporo brakuje. Przede wszystkim wzrostu. Bartek jest o ponad 10 metrów mniejszy, no i obwód też nie ten. Ale wiadomo, gdyby nasz Bartek na meksykańskiej diecie był, też by jak Arbol El Tule wyglądał. A tymczasem na cienkim polskim jedzonku, to i przybrać rozmiarów nie może. Odwiedziłam wczoraj Teotihuacan. I choć wrażenie te ruiny robią, ale o tym w innym poście, to nic nie przebije chyba Monte Alban. N-I-E-S-A-M-O-W-I-T-E! Słabo się chyba coś wczytywałeś. Ja wyczytałam, że to najwspanialsze ruiny w całym Meksyku. Wpisane też są na listę UNESCO. Ale szukaj, szukaj. Ja też się… Czytaj więcej »

sis

Siostra ty to jesteś nie ugięta nie wiem gdzie ty kumulujesz i odkładasz ta energię!!! Ja bym tak chyba nie potrafiła się zmobilizować chora!!!! zaskakujesz mnie coraz bardziej:) IDę już spać bo czytając post w oczach mi się tak mienić ze zmęczenia i rozmarzenia, że przeczytałam , ze próbujesz regionalnych narkotyków a nie smakołyków;) Buziaki i do pojutrza

Anita Demianowicz

Nie wiem skąd ja tę energię biorę. Z kosmosu może? Z ruin majańskich, w końcu sporo ich odwiedziłam 🙂 Ale jak się nie ma czasu, to i energię trzeba znaleźć. Nie chciałam przegapić fajnych miejsc, tylko przez to, że jakaś durna choroba mnie zaskoczyła. Odchorowywać będę w domu. Buziaki i do pojutrza.

Anita Demianowicz

Ten komentarz został usunięty przez autora.

Wesela Warszawa

Świetny artykuł 🙂 chyba też zacznę podązać swoją drogą 🙂

Anita Demianowicz

Dziękuję uprzejmie. Tylko proszę się trzymać z dala od tej drogi z całonocnym posiedzeniem w autobusowej toalecie 🙂

Natalia

Swietny blog. Jade do Oaxaca za 2 tygodnie wiec przeczytalam z przyjemnoscia. Tylko jedna mala uwaga -Monte Alban i Oaxaca to kraina Zapotekow. Cywilizacji ktora byla tam jeszcze przed cywilizacja Majow. Tamtejsi ludzie sa bardzo dumni z tego ze sa Zapotekami. Pozdrawiam!