WYWIADY

Nie chcę jeszcze kupować stołu z Ikei – wywiad z Martyną Skurą

Martyna Skura – Przez wiele lat pracowała jako koordynatorka wolontariuszy w gdyńskim Centrum Współpracy Młodzieży. Zna kwestie organizacyjne Wolontariatu Europejskiego na wylot: począwszy od współpracy z organizacjami, poprzez rekrutację chętnych, na sprawach praktycznych kończąc. Sama wyjechała na wolontariat do Gruzji i tak zaczęła się jej przygoda z podróżami i mieszkaniem w różnych miejscach świata np. Chinach czy Tajlandii. Z wykształcenia inżynier biotechnologii, z pasji podróżniczka i społecznik. Prowadzi stronę o podróżach Life in 20 kg.


– Zawsze musi być jakiś początek. Każda rozmowa czy historia taki ma. Jaki jest więc początek Twojej historii?

Martyna Skura: Początek wziął się z pasji moich rodziców. Oboje są podróżnikami. Poznali się w studenckim klubie rowerowym i na rowerach zjeździli Europę Środkową i wschodnią. Takie były czasy, że na zachód wtedy się nie jeździło. Mój tata do Syrii i Turcji pojechał rowerem. I to rodzice od zawsze brali mnie i moją siostrę na wyjazdy. Czy to był biwak czy to były polskie Tatry czy to był Paryż. Zaszczepili w nas tym samym chęć do podróżowania, więc potem już w liceum czy na studiach same podróżowałyśmy. Podróżowanie zawsze było, choć nigdy na dłużej i nigdy bardzo daleko, ale marzyło mi się, by gdzieś dalej pojechać. Ograniczał mnie jednak narzucony nam styl życia: studia, kariera. W chwili, gdy kończyłam studia i wszyscy moi znajomi brali śluby, zaciągali kredyty, kupowali stoły z Ikei do mieszkania, to ja tak bardzo czułam, że jeszcze nie chcę kupować tego stołu, że nie chcę brać kredytu. Wiedziałam, że chcę wyjechać, że chcę coś jeszcze zrobić. Przez dziesięć lat byłam wolontariuszką w różnych organizacjach: w Czerwonym Krzyżu i w wielu innych lokalnych. Pomyślałam, że mogę to powiązać.

– I wyjechałaś. Na blisko rok do Gruzji na wolontariat. Jak zaczęła się Twoja przygoda z wolontariatem?

Martyna Skura: Zawsze byłam osobą bardzo aktywną. Nieustannie chciałam coś robić, działać. Pamiętam pierwsze dni, gdy poszłam do liceum. Nikogo nie znałam, byłam nowa, bo liceum było w innym mieście. Wtedy usłyszałam o organizowanym w szkole kursie pierwszej pomocy. Pomyślałam, że to może być całkiem dobry sposób na spędzenie czasu i poznanie ciekawych osób. Po tym kursie pojawiły się kolejne, a następnie przyszedł czas na zawody. Dostałam propozycję, żeby wziąć w nich udział. Potem pojawiły się warsztaty i tak jakoś wszystko zaczęło się toczyć w tym jednym kierunku. Zaczęłam wsiąkać w PCK, jeździć na warsztaty, obozy, a potem sama organizować podobne działania. Wyszło to wszystko u mnie naturalnie. Była to dla mnie swego rodzaju forma spędzania czasu i wykorzystywania drzemiącej we mnie energii. Z czasem dostałam propozycję wolontariatu w innej organizacji, w Centrum Współpracy Młodzieży z Gdyni, a potem zaproponowano mi tam też pracę i z czasem sama zaczęłam wysyłać ludzi na wolontariat zagraniczny. Aż w końcu stwierdziłam, że „szewc nie będzie bez butów chodził”. Postanowiłam sama spróbować jak taki wolontariat zagraniczny smakuje. Wyjechałam więc do Gruzji.

– Podróżnicza dusza, zamiłowanie do pomagania innym – wydawać by się mogło, że wolontariat za granicami kraju to coś stworzonego dla Ciebie. A tymczasem sama wysłałaś najpierw kilkadziesiąt osób na taki wolontariat, nim sama na to się zdecydowałaś. Dlaczego?

Martyna Skura: Były studia, praca, a ja tę moją pracę bardzo lubiłam. Był długi związek, więc ten wolontariat za granicą odsuwałam na dalszy plan. A potem…W liceum mój nauczyciel od przedsiębiorczości lubił powtarzać, że jak się czegoś nie zapisze, to się tego nie zrobi. Mając 18 lat zapisałam sobie w notesie, że w życiu bym chciała podróżować, wyjechać na wolontariat zagraniczny, chciałabym robić w życiu coś pożytecznego. Ten notatnik znalazłam siedem lat później, kiedy wyprowadzałam się od rodziców. Trochę ze smutkiem stwierdziłam, że niczego z tych zapisanych rzeczy nie zrobiłam. Przez kilka kolejnych dni wiele rozmyślałam nad swoim życiem. Zastanawiałam się czy to co teraz robię jest tym, co chcę robić, czy to daje mi szczęście. I wtedy podjęłam decyzję o wolontariacie za granicą. Postanowiłam wyjechać na pół roku. W trakcie rozpadł się mój związek i zdecydowałam się wolontariat w Gruzji przedłużyć do dziewięciu miesięcy. To był maksymalny czas, na jaki mogłam zostać.

martyna portret

– Czym zajmowałaś się w Gruzji?

Martyna Skura: Pracowałam w lokalnej kobiecej organizacji w mieście Akhaltsikhe. Był to wolontariat z Komisji Europejskiej, więc miałam opłacony pobyt, bilet, ubezpieczenie, zakwaterowanie, dostawałam kieszonkowe. Jedna część organizacji zajmowała się prawami kobiet, dorosłymi kobietami z problemami, a druga część skupiała się wokół aktywizacji młodych dziewczyn. I ja przez dziewięć miesięcy pracowałam w tej drugiej części.

– Nie chcę generalizować, ale chciałabym, żebyś powiedziała, jaka według Ciebie jest gruzińska kobieta?

Martyna Skura: Jest bardzo pracowita i cierpliwa życiowo. Wie, że ma dużo obowiązków, bo opiekuje się dziećmi, rodzicami, i teściami i mężem. I wszystko to cierpliwie znosi. Jest bardzo dumna. Potrzebuje bliskości, opieki i stabilności, czyli tego, czego w sumie potrzebuje każda kobieta. Tylko, że w Gruzji ta stabilność polega na posiadaniu męża, bo w Gruzji ktoś taki jak singielka nie istnieje, jest jedynie stara panna. W Gruzji dziewczyna nie ma takiej możliwości, żeby się wyprowadzić od rodziców i mieszkać samej. Dopóki nie wyjdziesz za mąż, mieszkasz z rodziną, bo „co ludzie powiedzą” w Gruzji jest niezwykle ważne. Żyjąc tam po prostu musisz wyjść za mąż. Musisz. Kwestia jest tylko, za kogo. Jeśli jest się młodą ładną dziewczyną to jeszcze istnieje szansa, że wyjdziesz za mąż za interesującego przystojnego mężczyznę. Jeśli jesteś jednak już stara, to wtedy musisz wyjść za mąż za kogokolwiek.

– A Ciebie nie chciano przypadkiem wydać za mąż w Gruzji?

Martyna Skura: O tak! (śmieje się) Na początku nie ukrywałam tego, że jestem singielką. Potem jednak, gdy znajomi często zapraszali mnie na przykład na kolacje i nagle pojawiał się jakiś samotny kuzyn, daleki krewny i dziwnym zbiegiem okoliczności jedynym miejscem wolnym było zawsze to koło mnie, zdecydowałam się na niewinne kłamstwa. Opowiadałam o narzeczonym, potem o mężu. Kupiłam nawet „złotą” obrączkę za 10 zł na dworcu. Nie dało się jednak uniknąć bardziej szczegółowych pytań i snucia domysłów. Bo przecież skoro nie ma mojego męża tu ze mną, to jak nic znaczy, że mnie nie kocha. Musiałam jakoś temu zaradzić. Pamiętam taką rozmowę z Gruzinem na targu. Zapytał mnie czy mam męża. No mam, odpowiedziałam. A on na to: Gruzin czy Polak. No, Polak, ciągnęłam. Ale go nie ma tutaj z Tobą, zaczynał standardowo. Jest w armii, ja na to, wiedząc że Gruzini bardzo szanują wojskowych. I faktycznie mąż wojskowy działał cuda.

– Co było dalej?

Martyna Skura: Po Gruzji była Gruzja po raz drugi na pięć miesięcy. Jeszcze podczas pierwszego pobytu, dużo myślałam o tym, co będzie jak wolontariat się skończy. Była perspektywa powrotu do domu i … no cóż kupna tego stołu w Ikei (śmiech). Wciąż jednak kupować go nie chciałam. Nie chciałam brać na siebie zobowiązań, kredytów. Wróciłam do Gruzji tym razem w roli nauczycielki języka angielskiego. A po Gruzji przyszedł czas na rok w Chinach. Tam również pojechałam, jako nauczycielka angielskiego, tyle że do Chin już nie jechałam na wolontariat, ale do normalnej pracy na kontrakcie.

– Czyli po drugim pobycie w Gruzji stwierdziłaś, że jednak trzeba w końcu zarobić na ten stół i pojechałaś już do pracy? Bo zastanawiam się czy taki związek z organizacjami pozarządowymi to coś na jeden raz czy już związek na całe życie?

Martyna Skura: Chyba na całe życie. Przynajmniej w moim przypadku. Cały czas współpracuję z Centrum Współpracy Młodzieży, ale teraz głównie ta współpraca opiera się na robieniu prezentacji na temat wolontariatu i odpowiadaniu na pytania, które rodzą się w głowach tych, którzy chcieliby spróbować swoich sił i bezinteresownie pomagać.

Martyna Skura

– Można Cię nazwać specjalistką od wolontariatu. Masz dużą wiedzę i doświadczenie, które przekazujesz innym. Mnie od dawna zastanawia temat wolonturystyki. Wiele osób pewnie nie zdaje sobie zupełnie sprawy z tego, że jest to coś odmiennego od wolontariatu. Wyjaśnisz różnicę?

Martyna Skura: W definicji wolontariatu jest bezinteresowna nieodpłatna pomoc. Ta „nieodpłatność” jest jednak obustronna. Ty jako wolontariusz nie dostajesz wynagrodzenia, ale również za nic nie płacisz. Wedle ustawy polskiej o działalności pożytku publicznego i wolontariatu wolontariusz nie powinien ponosić żadnych kosztów, łącznie z tymi za przejazdy. I organizacja powinna to zapewnić.  Wolonturystyka to też jest praca społeczna, połączona z wyjazdem, za który się płaci. To nie jest jednak tak, że te pieniądze, które wpłacają wolonturyści są np. z organizacji zabierane. Są one wykorzystywane np. na przeszkolenie wolontariuszy. Przecież taki trener musi poświęcić swój czas na to, a to jest jego praca, za którą powinien dostać zapłatę. Nie należy również zapominać o licznych kosztach administracyjnych.

– Wolonturystyka mi kojarzy się raczej z naciąganiem ludzi. Chcesz pomagać nieodpłatnie, poświęcać swój czas i jeszcze musisz za to wszystko zapłacić. Nie do końca wydaje mi się to w porządku. Poza tym sporo mówi się o tym, że wolonturystyka ma raczej negatywne skutki.

Martyna Skura: Uważam, że diabeł nie jest taki straszny jak go rysują. Dużo czytałam na ten temat i wydaje mi się jednak, że za dużo generalizujemy, że wolonturystyka jest szkodliwa. To tak jakby powiedzieć, że wszystkie organizacje pozarządowe kradną, czy wszyscy politycy. Musimy włączyć myślenie. Jeśli trafimy na organizację proponującą wolonturystykę to sprawdźmy ją najpierw, popytajmy, bo może ktoś ze znajomych lub znajomych znajomych był tam. Poza tym wszystko zależy od projektów, które takie organizacje proponują. Nie wszystkie będą szkodliwe. Szkodliwe będą te, które są nieprzemyślane, na zasadzie: no to teraz przyjadą Amerykanie i będą zbawiać tajską wioskę. Przemyślany projekt to taki, który zna potrzeby danego miejsca, którego pracownicy znają kulturę, język. Jeśli projekt jest nieprzemyślany i zaplanowany w oderwaniu od rzeczywistości i faktycznych potrzeb, to bez dwóch zdań będzie on szkodliwy.

– Szkodliwy na pewno będzie taki wyjazd, którego projekt jest związany z pracą z dziećmi. Paweł Cywiński, autor projektu Post-turysta na swoich warsztatach często nawiązuje do tego tematu, tłumacząc, że przecież dzieci się przywiązują. Zdołają obdarzyć zaufaniem np. nowego nauczyciela języka angielskiego w ciągu tych trzech czy nawet sześciu tygodni jego pobytu, a potem ten nauczyciel wyjeżdża i zostawia dziecko. Zostawia pustkę w jego życiu. Za chwilę przyjedzie kolejny nauczyciel i kolejny, a nauka angielskiego wcale nie pójdzie do przodu. To jest ogromna krzywda emocjonalna, którą zadają najmłodszym organizacje wolonturystyczne oferujące podobne projekty.  Tak naprawdę w takich przypadkach zaspokajana jest tylko potrzeba tych, którzy płacą za to, by przez chwilę poczuć się jakby zbawiali świat. Co Ty myślisz na ten temat? W końcu też pracowałaś z dziećmi, wprawdzie przez rok, ale jednak.

Martyna Skura: Podobnie jest i u nas i na bezpłatnym wolontariacie. Wolontariusze też idą pracować do hospicjów czy domów dziecka. Na tych wolontariatach też tworzy się jakaś więź, też dzieci przywiązują się, a przecież ci wolontariusz nie spędzą tam całego swojego życia. Odejdą w pewnym momencie. To jest nieuniknione. Poza tym w takich ośrodkach niezwykle ważna jest praca psychologów, żeby przygotowywać dzieci na to, co ma nastąpić, że będą pojawiali się nowi ludzie, nowi wolontariusze, nauczyciele.

– Czy to się dzieje? Czy to jest tylko pobożne życzenie?

Martyna Skura: Byłam w Tajlandii w takim ośrodku, do którego przyjeżdżali wolonturyści. Rozmawiałam z nimi i z ludźmi z ośrodka i dzieci tam były przygotowywane na to, że ci, którzy przyjadą, będą w ośrodku tylko przez krótki czas. Myślę więc, że jest to po prostu kwestia przygotowania, właściwego podejścia do tematu i praca włożona przez psychologów. Jeśli zaś chodzi o efektywność nauki języka angielskiego to też wszystko zależy od tego, na ile dana organizacja podchodzi poważnie do tematu. Czy zależy im na tym, żeby zadowolić klientów, czyli wolonturystów, którzy chcą zapłacić za to, by móc pracować, czy faktycznie zależy im na tym, by pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Poważnie podchodzące do tematu organizacje, które zatrudniają wolontariuszy na rok czy pół, mają z góry przygotowany program nauczania, dlatego zmiana nauczyciela nie czyni szkód. Nowy nauczyciel rozpoczyna naukę w miejscu, w którym skończył edukację poprzednik. Ciągłość jest zachowana.

– W takim przypadku wszystko wydaje się w porządku. Zastanawia mnie jednak w ogóle sens wolontariatu. Kiedy wysyła się do pracy kogoś, kto nic nie umie. Trzeba zatrudnić trenera, który go przeszkoli. Na to potrzebne są pieniądze, które jak wspomniałyśmy już przy wolonturystyce biorą się od samych chętnych. Nie lepiej zatrudnić osobę, która się po prostu na danej działce zna? Która ma kwalifikacje i jej za tę pracę zapłacić?

Martyna Skura: Tak naprawdę w wolontariacie ważna jest motywacja, ta pozafinansowa. I czasami ten zapał, ta motywacja są ważniejsze od kwalifikacji. Wielokrotnie pracowałam z ludźmi, którzy mieli super kwalifikacje, ale jeśli mieli już coś zrobić społecznie, bez wynagrodzenia to byli chorzy, nie przykładali się do zadania, co dawało dużo gorsze efekty, w przypadku pracy z dziećmi, zniechęcało same dzieciaki. Mnie samą organizacja przez rok szkoliła, bym po tym czasie mogła przygotowywać projekty i wysyłać innych na wolontariat. Więc to naprawdę ma sens. Poza tym często zdarza się i tak, że zgłaszają się osoby, które są wykwalifikowane, np. terapeuci zajęciowi.

Jeśli chodzi jeszcze o wolonturystykę. W idealnym świecie wszyscy byliby chętni do pracy społecznej i pomagali bezinteresownie. Wydaje mi się, że jeśli jakieś organizacje decydują się na tego typu projekty, na wolonturystykę to też ponoszą odpowiedzialność moralną. Powinni przygotować wolontariuszy do ich zadań.

Martyna Skura

– Tylko chyba niestety nie wszystkie organizacje to robią. Nie masz wrażenia, że niektóre firmy zajmujące się wolonturystyką traktują to jako czysty biznes? Mówisz o odpowiedzialności moralnej. Na pewno słyszałaś o sierocińcach w Kambodży. Jest zapotrzebowanie na nie, bo turyści chcą płacić, żeby móc w nich odbywać wolontariat i poczuć się, że zbawiają świat. Jest zapotrzebowanie na sierocińce, wzrasta zapotrzebowanie na sieroty. Popyt pociąga podaż i nagle w kraju gwałtownie wzrasta odsetek sierot.

Martyna Skura: To jest szlagierowy przykład. Znam go bardzo dobrze i muszę przyznać, że trochę się denerwuję, gdy kolejny raz gdzieś o nim słyszę. Bo to jest jeden przykład. A ja znam inne, które udowadniają, że może być inaczej. Dzieci się rozwijają, uczą się angielskiego. Znam wiele organizacji, których działania naprawdę bardzo pomagają. Jeśli chodzi o Kambodżę to jest to akurat bardzo złożony temat.

– Wolontariat czy wolonturystyka mogą zmieniać świat i życie innych na lepsze. A czy zmieniają samego wolontariusza? Jak Ciebie zmienił?

Martyna Skura: Wolontariat nauczył mnie ufać ludziom. Co nie zawsze wychodzi akurat na dobre (śmiech). Nauczyłam się jednak najpierw dostrzegać te dobre cechy i spoglądać na człowieka przez ich pryzmat. Wolontariat pozwolił mi docenić to, co mam. Otworzył mnie bardziej na świat. Stałam się bardziej cierpliwa i elastyczna. Wolontariat i podróże pozwoliły mi poznać całą masę inspirujących ludzi bez których nie byłabym teraz w miejscu, w którym jestem. W tej chwili siebie widzę tylko w pracy w organizacjach pozarządowych i ciężko jest mi się odnaleźć, a właściwie kompletnie się nie widzę w takim świecie konsumpcyjnym, biznesowym, gdzie liczą się tylko zyski, a nie drugi człowiek. Wolontariat pozwolił mi na skrystalizowanie planów i marzeń. Chciałabym w przyszłości nie tak odległej pracować dla ONZ czy na misjach czy w biurze. To jest coś, w czym się spełniam i realizuję.


Rada Martyny, dla chcących wyjechać na wolontariat

Przede wszystkim musisz przemyśleć i zastanowić się czy naprawdę tego chcesz. Musisz przemyśleć też swoją motywację, co Tobą kieruje. Jeśli będziesz już pewna swojej decyzji, przygotuj plan działania, kolejność zadań, które trzeba zrobić. Chcieć jechać i znaleźć dobrą organizację pozarządową to dwa najważniejsze punkty. Nie zrażaj się też niepowodzeniami w drodze i trudnymi sytuacjami na wolontariacie. Na pewno trafią się gorsze dni, poczucie osamotnienie, doskwierająca tęsknota. To normalne i chwilowe. To od nas zależy jak wszystko potoczy się dalej. Warto pamiętać, że po ciężkich momentach w końcu przyjdą też te dobre.


 

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

12 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ivon

Oj…te cudne polskie dziewczyny, kobiety…podziwiam!

Ewcyna

Anita! Bardzo się cieszę, że postanowiłaś porozmawiać z Martyną i Martyno – miło mi jest się o Tobie trochę więcej dowiedzieć. Od jakiegoś czasu śledzę na FB twoje poczynania i pomyślałam sobie, że ta dziewczyna nie może usiedzieć w miejscu i żyje ciekawie.
Pozdrawiam z mojej pierwszej barterowej pracy w podróży, która co prawda nie jest wolontariatem według definicji, ale gdzieś tam jest bliska tej idei. Na pewno wiele osób zainteresuje ten sposób na życie, więc dobrze, ze wyjaśniacie dziewczyny te różnice. Pozdrawiam!

Marcin

Polecam ten artykuł o wolonturystyce! http://opinie.ngo.pl/wiadomosc/1662570.html

Marcin
Wirginia Kotkowska via Facebook

ekstra wywiad, ja też nie chcę jeszcze stołu z ikei ! pozdrawiam

Bożena Kobierska via Facebook

Nie mam stołu…..z Ikei póki co. Świetny wywiad. Ciekawa osoba.

Dorota Polańska via Facebook

dziękuję 🙂

Ewa Maciejczyk via Facebook

Ciekawy wywiad. Mam kilkoro znajomych, którzy wyjeżdżali na voluntariaty, ale musieli sami opłacać przeloty/drogę i pobyt ( ten akurat na ogół niedrogi np w Nepalu), żeby wspomóc gospodarzy, u których mieszkali. Uczyli głównie angielskiego, ale tez angażowali się w życie społeczne w danej wiosce 🙂

Wiola Starczewska

Byłam na tym samym typie wolontariatu co Martyna i też bardzo sobie chwalę, rozwijający czas. Byłam też na takim wolontariacie, za który musiałam zapłacić i mam co do niego mieszane uczucia: to tak jakbym sobie kupowała jakąś usługę.