AMERYKA ŚRODKOWA PANAMA W DRODZE

Zaginione…

Zaczęłam się czuć niepewnie. Czułam jakąś złą energię krążącą wokół. Nie tyle wokół mnie, co wokół miasteczka Boquete (Panama). Dawniej tak spokojnego, w którym niewiele złych rzeczy się działo. Do czasu jednak.

Boquete to jedno z popularniejszych miejsc w Panamie. Turyści ciągną tu z kilku powodów. Pierwszym jest kawa. Ta uprawiana tutaj jest ponoć jedną z najlepszych. Innych przyciąga przyroda i niewątpliwa przyjemność z obcowania z nią. Głównym jednak celem większości turystów jest wulkan Baru, z którego szczytu, przy odrobinie szczęścia można zobaczyć dwa oceany Atlantycki i Spokojny.

[justified_image_grid preset=4 ids=”1718, 1709″ thumbs_spacing=0 row_height=200 height_deviation=40 max_rows=1]

W Boquete mieszka wielu obcokrajowców. Głównie Amerykanów, ale nie tylko. Z jakich powodów upatrzyli sobie to miejsce? Nie wiem. Może ze względu na dobrą kawę, a może ze względu na klimat. W Boquete w przeciwieństwie do reszty kraju jest nieco chłodniej. Częstsza bryza i chłodniejsze noce pozwalają spać spokojnie. Wieczorami faktycznie bywa chłodno. Ha, chłodno. Dobre sobie. Prawdę mówiąc wieczory wcale nie różnią się od naszych polskich letnich wieczorów, zwłaszcza tych nad morzem. Na warunki panamskie to jednak zimno. Nieco rozbawiły mnie czapki, szaliki i rękawiczki zakładane przez mieszkańców do t-shirtów i krótkich spodenek. Tak nosi się tu większość. Co kraj, to obyczaj. Fakt jest taki, że po raz pierwszy ja również założyłam polarową bluzę. Nie narzekałam jednak. Duchota i skwar pozwoliły mi zatęsknić za odrobiną chłodu.

[justified_image_grid preset=4 ids=”1716, 1717, 1707″ thumbs_spacing=0 row_height=200 height_deviation=40 max_rows=1]

– Turystka?

Potakuję głową.

– Paszport poproszę.

Zdziwiło mnie, że na granicy departamentów też sprawdza się dokumenty. Sprawdzili je jednak tylko mi.

– Sama? – Zapytał funkcjonariusz, przeglądając moje dokumenty.

Znów potaknęłam.

– Słyszała pani co się stało? – Odpowiedział pytaniem na moje potaknięcie.

– O dwóch Holenderkach?

Tym razem on potaknął.

– Będę uważać. Proszę się nie martwić. – Obiecałam.

O dwóch Holenderkach po raz pierwszy przeczytałam na stronie couchsurfing, tuż przed moim przyjazdem. W Internecie wrzało. Nie tylko zresztą w Internecie, ale w całym Boquete, w całym departamencie Chiriqui. Właściwie w całej Panamie. Dwie młode dziewczyny zaginęły bez śladu. Jak to możliwe?, pytają wszyscy.

Lisanne ma 22 lata. Kris 21 (specjalnie piszę, że mają, bo wciąż ich nie odnaleziono i wciąż jest nadzieja, że się to uda). Dziewczyny uczyły się w miejscowej szkole hiszpańskiego i pracowały jako wolontariuszki w szpitalu dla dzieci. Do Boquete przyjechały 29 marca, a 2 kwietnia ślad już po nich zaginął. Po raz ostatni widziano je pierwszego kwietnia w szkole, w której się uczyły. Następnego dnia nie pojawiły się już na zajęciach, ale ponieważ miały iść na wycieczkę, za którą już zapłaciły, ich nieobecność szybko została zauważona przez przewodnika, który szukając brakujących dziewczyn, dotarł do rodziny, z którą obie mieszkały. W domu ich nie było. Rodzina przyznała, że dziewczyny nie wróciły na noc. Dopiero więc z rana przewodnik wraz z rodzina złożyli na policji doniesienie o zaginięciu. I się zaczęło. Ktoś widział dwie wysokie blondynki to tu, to tam. To o tej porze, to o tamtej.

– Tylko wiesz, że my dla nich wyglądamy wszystkie tak samo? – powiedziała Regina, też wysoka blondynka – Gringa to gringa, a jak ma blond włosy, to każda wygląda identycznie. Każdy kto zgłaszał jakieś informacje o zaginionych dziewczynach, mógł widzieć zupełnie kogoś innego.

O tym, że wyglądamy dla nich identycznie sama się mogłam kilkakrotnie przekonać w towarzystwie Reginy. Choć różnimy się znacznie, to jednak dla Panamczyków przez kolor włosów jesteśmy jak dwie krople wody.

Od zaginięcia minęły ponad trzy tygodnie, prawie cztery, a teorii na ten temat powstały setki. Pierwsza, która do mnie dotarł to ta, że zaginęły wspinając się na wulkan Baru bez przewodnika.

– Ale droga jest właściwie super prosta – powiedział Cesar, przewodnik w miejscowej agencji turystycznej. – Naprawdę jest trudno się zgubić.

– Ale słyszałam, że często i w dość szybkim tempie nad dżunglą zbiera się mgła, a wówczas o zgubienie się na trasie już nietrudno. To właśnie spotkało dwóch gringos kilkanaście lat temu – dopowiedziałam.

Cesar wzruszył ramionami. Widziałam, że nie miał przekonania, co do tej wersji.

– Dziewczyny głupie nie były. Ponoć nieraz chodziły po górach, miały wprawę, odpowiedni sprzęt – Wtrąciła Regina. – Nie ma takiej opcji, żeby się zgubiły na tej trasie. Po prostu nie ma.

Cesar przytaknął jej słowom.

Zresztą dziewczyny na wulkan Baru wcale się nie wybierały. Potem okazało się, że o trzeciej po południu miały zamiar iść trasą tzw. Sendero Pianista. Tak twierdził właściciel hostelu, przy którym z taksówki wysiadły ponoć obie dziewczyny. Właściciel wyjaśnił im, że do miejsca, w którym zaczyna się trasa jest jeszcze spory kawałek i że taksówkarz nie wysadził ich w dobry miejscu. No cóż. Prosiły go o to, ale ten postanowił zaoszczędzić nieco benzyny i pozbyć się naiwnych turystek wcześniej. Mężczyzna podpowiedział jak się dostać i potem już pod wieczór widział je ponoć jeszcze raz. Rozmawiał z nimi.  Były zmęczone i nie chciało im się już więcej chodzić. Jedna z nich miała powiedzieć, że już więcej nie idą, tylko czekają na busik albo taksówkę. Potem ktoś widział je niby łapiące stopa.

– Nie uważasz, że to dziwne, że wybierały się na Pianistę, skoro następnego dnia miały wykupione wycieczkę w dokładnie to samo miejsce? – Zapytałam Reginę. – Może to wcale nie były one? Może to były zupełnie inne dziewczyny.

Regina wzruszyła ramionami. – Ja jestem przekonana, że na pewno nie zaginęły w dżungli jak twierdzi wielu, ale że łapiąc stopa natknęły się na osoby niemające dobrych zamiarów. Ot, koniec i kropka.

Świadkowie upierają się, że widzieli je wędrujące do Sendero Pianista, to szlak prowadzący przez dżunglę do Parku Amistad. Szef policji twierdzi, że dziewczyny zaginęły w lesie, bo widzieli jak zapuszczały się w ten teren, dlatego raczej obalają wersję o porwaniu. Przeszukane został niemal cały Park Narodowy Baru i część  Bocas del Toro. Ani śladu.

Palakat informujacy o nagrodzie za pomoc w odnalezieniu zaginionych

Spacerowaliśmy uliczkami Boquete. Niemal na każdym rogu, każdej ścianie, szybie wystawowej sklepów i restauracji wisiały plakaty informujące o dwóch zaginionych dziewczynach. Wyznaczono nagrodę za informacje.

– Nie sądzisz, że kwota jest śmiesznie niska? – Zapytała Regina, spoglądając na plakat.

Nie wiem ile wyznacza się nagrodę za odnalezienie zaginionych czy za jakiekolwiek informacje. Ale jestem przekonana, że jak komuś zależy na czymś to daje tyle, ile może.

– Tylko dwa i pół tysiąca dolarów. To nic przecież – Potwierdziła Losia, bliska koleżanka Reginy.

Wszystkie rozmowy prędzej czy później schodziły bowiem na temat Holenderek.

– Przecież ta kwota jest nawet niska na warunki panamskie, a co dopiero holenderskie. – Stwierdziły obie.

Też zaczęłam się zastanawiać. Taka szkoła hiszpańskiego w Panamie kosztuje ze trzy, a nawet cztery razy więcej niż w Gwatemali. Trzysta, a nawet czterysta dolarów za tydzień, z mieszkaniem u rodziny i wyżywieniem. A nagroda za dwie to tylko 2,5 tysiąca dolarów. Faktycznie chyba niewiele. I nie można powiedzieć, żeby rodzin dziewczyn nie było na to stać, bo nagroda stanowiła równowartość nauki w szkole przez kilka tygodni.

W Boquete i okolicach zapanowała epidemia strachu. Od przewodników z agencji wymaga się wyrobienia specjalnych licencji, stawki za wycieczki rosną. Wyjście na wulkan Baru to koszt około 80 dolarów.

– Oni chyba zwariowali! Przecież ta droga jest prosta jak drut i zgubić się w drodze to naprawdę wielka sztuka – przekonywała Regina. – Idziesz prosto cały czas i już.

– Ale ja czytałam, że kiedyś dwóch gringos się zgubiło. Poszli na wulkan, zapadła mgła nad dżunglą, co często tam się zdarza i już nigdy nie powrócili. Ludzie mówią, że zostali pożarci przez dzikie zwierzęta.

Regina spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– E, tam. Bzdury. Panamczycy wierzą w różne bajki. Wystarczy, że jakiś Amerykanin im powie, że w lesie żyją krasnale i oni też w to będą wierzyć. Mogłabyś spokojnie iść sama na wulkan. Ale wiadomo, że lepiej mieć towarzystwo. Coś wykombinujemy.

Zaczął się casting na towarzysza podróży. Albo kogoś, kto nie skasuje mnie za wyjście jak za zboże. Obdzwonienie znajomi, spotkania i rozmowy. Wyjście na wulkan o czwartej rano. Jednak chyba wolałabym wyjątkowo iść z grupą niż z jednym obcym mężczyzną, pomyślałam, dając się również nieco zastraszyć. Cholera wie, co siedzi w tych lasach. Może faktycznie to krasnale porywają młode jasnowłose kobiety?, pomyślałam żartem, żeby przełamać strach. Postanowiłam jednak tej myśli nie wypowiadać na głos, bo faktycznie jeszcze mieszkańcy Boquete  w to uwierzą.

5 1 vote
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

7 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ewa

zrobiło mi się nieswojo…

Krzysiek

Wszystko ok tylko małe sprostowania: w Panamie nie ma departamentów tylko prowincje a po polsku mówimy Panamczycy a nie Panameńczycy, jak chcesz z hiszpańskiego to powiedzieć (Panameńos). Poza tym te Holenderki nie przepracowały tam ani jednego dnia jako wolontariuszki ani nie zdążyły wziąć nawet jednej lekcji hiszpańskiego tylko właściwie od razu po przyjeżdzie do Boquete następnego dnia wyruszyły na wędrówkę szlakiem, który sobie wyobrażały jako podobny do szlaków turystycznych oznakowanych jak w Europie a to jest zupełnie inna bajka. Jest to niezwykle niebezpieczne w tej części Panamy jak i na wschodzie w prowincji Darien przy granicy z Kolumbią. Zupełnie nie pojmuję jak ich starzy mogli się na to zgodzić żeby takie laseczki bez żdnego doświadczenia puścić same do Ameryki Środkowej i to jeszcze żeby same łaziły po dżungli….co za bezgraniczna głupota! Jestem związany z Panamą od 30 lat. Ogólnie fajnie się czyta Twój tekst. Pozdrawiam

Krzysiek

No właśnie i tu jest różnica bo Ty jesteś młodą inteligentną Polką i do tego z wyobrażnią bo żeby zwiedzać jakieś nieznane szlaki czy rejony Ameryki Środkowej trzeba mieć minimum doświadczenia i wiedzy, minimum znajomości języka a przede wszystkim wyobrażnię, której jak widać Tobie nie brakuje bo poszłaś na krótki trekkingi dookoła Boquete i to z przewodnikiem. Na nich też trzeba uważać bo są wśród nich tacy co mówią, że nimi są a to jest dalekie od prawdy bądz 100% oszustwo w celu wyłudzenia pieniędzy. Jak tam jeszcze jesteś to polecam Ci wypad do miesteczka Volcan, które znajduje się po drugiej stronie wulkanu Baru i stamtąd krótkim marszem 5-6km do przepięknego Cerro Punta zamieszkałego głównie przez Szwajcarów bądz wypad z Volcan samochodem do granicznego miasteczka Rio Sereno przepiękną i malowniczą trasą górską we mgle wiodącą przez kawowe plantacje hacjendy. W Rio Sereno jest… Czytaj więcej »

Andrzej

Prosba do Pana Krzysztofa (lub innych osob znajacych odpowiedzi na ponizsze pytania)! Prosze napisac czy zna Pan trase z Cerro Punta do Boquete, czy jest trudna technicznie lub orientacyjnie, ile potrzeba czasu na jej pokonanie, czy jest ciekawa, czy jest niebezpieczna, czy konieczny jest przewodnik na tej trasie? Czy ja tez by Pan polecil, czy lepsza jest trasa z Voulcan do Cerro Punta – czy na tej trasie konieczny jest przewodnik, czy jest ona trudna orientacyjnie? Wybieram sie w lecie (lipiec lub sierpien) do Panamy – jaka jest wtedy temperatura w Parku Narodowym Voulcan Baru ? prosze tez napisac czy w lipcu i sierpniu jest szansa, aby na szczycie Baru zobaczyc dwa oceany,? slyszalem o trzech trasach na wulkan: z Boquete, z Cerro Punta i z Voulcan, ktora z nich jest najlatwiejsza, najkrotsza, najciekawsza… Czytaj więcej »

Krzysiek

Zapomniałem jeszcze dodać, że choć Chiriqui jest jedną z najspokojniejszych prowincji Panamy to od dawna w tych rejonach istanieją bandy przemytnikó narkotyków jak i od 2-3 lat bandy kolumbijsko-salwadorsko-meksykańskie zajmujące się porywaniem dzieci i młodzieży w celu handlu ich organami ze skutkiem oczywiście śmiertelnym. W tym roku porwano tam już trójkę dzieci indiańskich z rejonu gdzie zaginęły Holenderki. Początkowo myślałem, że to była przyczyna ich zaginięcia. Chociaż kto to wie. Trze dni temu ich rodzice po raz kolejny polecieli do Panamy aby ponownie szukać bezpośrednio z grupą 30 osób tamtejszego Sinaproc. Dodam, że po przeciwnej stronie Panamy w prowincji Darien na granicy z Kolumbią od 3-4 lat osłabiony kolumbijski FARC upodobał sobie biwakowanie i szmugiel narkotyków mimo silnych interwencji panamskiej policji i US Army. Tam to wogóle… Czytaj więcej »