AMERYKA ŚRODKOWA PANAMA W DRODZE

Wulkan i detektyw

Panama Wulkan Baru

Usłyszałam jakiś trzask w zaroślach. W ciemności niczego nie mogłam dostrzec. Skierowałam w stronę, z której doleciał dźwięk latarkę czołówkę. Nim się zorientowałam, miałam już na głowie worek i traciłam przytomność.

W tym momencie zerwałam się z łóżka. Za oknem było już ciemno. Sen o porwaniu nie wziął się znikąd. Wiedziałam, że wywołały go ciągłe opowieści o porwanych/zagubionych dziewczynach i dzisiejsza rozmowa z detektywem.

ROZMOWA Z DETEKTYWEM

– Panie Detektywie widziałam podejrzanego mężczyznę – powiedziała Carmencita, moja nowa znajoma i czołowa ambientalistka w Boquete. – W białym terenowym samochodzie. Mężczyzna nie był stąd. Wyglądał na Tico*. Zwróciłam na niego uwagę, bo dziwnie przyglądał się mojej znajomej. Zwolnił, gdy koło nas przejeżdżał, otworzył okno i wpatrywał się w nią. Gdy zobaczył, że go obserwuję zmieszał się i odjechał.

Nastąpiła chwila milczenia po tej stronie słuchawki. Detektyw dopytywał, bo po chwili Carmencita dodała:

– Mężczyzna nie był stąd. Widziałam go po raz pierwszy. Tak wiem, że wcześniej w sprawie zaginionych holenderek widziano taki czerwony samochód, a ten był biały, ale i tak wzbudziło to moją podejrzliwość.

Carmencita znów zamilkła na chwilę. – Tak, panie detektywie. Oczywiście. Jesteśmy w kontakcie.

– Przyglądał się mojej znajomej? – Powtórzyłam pytająco, schylając się nad talerzem ryżu z warzywami i pysznego grillowanego tuńczyka.

Miałam nadzieję, że nie usłyszę tego, czego usłyszeć się obawiałam.

– Tobie – odpowiedziała jednak Carmencita jak na złość. – Podczas Twojej rozmowy z Johnem, przewodnikiem w sprawie trekkingu na wulkan.

– Ale wiesz, że to normalne, że mężczyźni tu się gapią na turystki?

– Tak, ale to nie było takie patrzenie. – Zapewniła. – Było w nim coś zupełnie innego, dlatego zwróciłam na to uwagę. Ten mężczyzna wzbudził we mnie niepokój.

– Chyba żartujesz?! – Teraz już byłam nieco przestraszona..

Już i tak przez ostatnie dni wszyscy rozmawiali tylko o zaginionych dziewczynach i ja o niczym innym nie mogłam myśleć.

– Powiem ci jedno – rzekła Carmencita. – Plotki chodzą, że one zgubiły się w lesie. Nic z tego. Mamy dowody i świadków. Widziano, że wróciły z trekkingu. Wiemy też jednak, że były śledzone z Kostaryki, gdzie wcześniej przebywały. Mnóstwo jest takich przypadków, że atrakcyjne białe młode dziewczyny są porywane i sprzedawane. Taki los najprawdopodobniej spotkał Holenderki.

– I jak ja teraz po tym, co mi powiedziałaś mam iść na wulkan? – Zapytałam z lekkim wyrzutem?

***

Sama na wulkan nie idziesz, mówili wszyscy. Zaczęłam się martwić, że w ogóle spojrzenie na Boquete ze szczytu Baru będzie niemożliwe. Zgodnie z instrukcją Johna, licencjonowanego przewodnika, bez nadziei poszłam dopytać w jednym z hosteli czy przypadkiem nie wiedzą czegoś o ludziach chętnych na zdobywanie wulkanu.

– Teraz nic nam nie wiadomo. Ale zajdź po południu. Może ktoś się pojawi. – Usłyszałam.

Po całym dniu spędzonym na rozmowach z Carmencitą, która zasypała mnie niesamowitymi opowieściami rodem z filmów sensacyjnych, wyczerpana marzyłam jedynie o położeniu się spać. Carmncita podrzuciła mnie jeszcze do hostelu Mamallena, bym mogła dopytać czy przypadkiem nie pojawili się chętni na sobotni trekking. Już od progu mężczyzna, z którym rozmawiałam rano rzucił:

– Jest siedem osób. Start dziś 23.30. – Dziś?! Za trzy i pół godziny?! Nie dam rady – biadoliłam.

Wyprawa na szczyt to prawie dziesięć godzin w tę i z powrotem. Dwadzieścia osiem kilometrów.

– No taka okazja – podszeptywała Carmencita. – Nie zastanawiaj się tylko ruszaj.

Z ociąganiem, ale jednak ruszyłam, obawiając się, że następnego dnia taka okazja faktycznie może się nie powtórzyć. Podstawy matematyki podpowiadały mi, że idąc w osiem osób raczej nikt nie będzie próbował mnie porwać. Nie żebym miała o sobie takie wysokie mniemanie, uważając się za młodą i atrakcyjną. Do dwudziestolatki nieco mi brakowało i do atrakcyjnej też. Byłam za to biała, więc jeden punkt z listy handlarzy kobietami spełniałam. Mogli się na to połasić. Miałam jednak nadzieję, że siedem dodatkowych osób zniechęci potencjalnych chętnych do porywania mnie. A i o zgubienie się w dżungli tak bardzo się nie martwiłam. W grupie zawsze weselej.

[justified_image_grid preset=4 ids=”1736, 1743, 1739″ thumbs_spacing=0 row_height=250 height_deviation=40 max_rows=1]

Cieszyłam się, że nie idę ze zorganizowaną grupą, z przewodnikiem. Takie wyjścia zawsze obarczone były zniechęceniem. Moim. Ludzie byli przypadkowi i każdy trzymał się swojego partnera. Nasza grupa od początku szybko się zgrała. Szliśmy w dziesięć osób. Z czego tylko dwie (w tym ja) były kobietami.

Towarzyszyło nam gwiaździste niebo i blask latarek czołówek. Przy dźwięku szorującego o buty piasku i rozmów w najróżniejszych językach wspinaliśmy się w górę. Starałam trzymać się mniej więcej po środku. Wyjątkowo nie pchałam się na przód, by przypadkiem nie iść pierwsza, ale też nie pozwalałam sobie zostawać z tyłu. Grupa była naprawdę silna. Wszyscy maszerowali żwawo, bez ociągania się.

Gdzie nie spojrzałam witała mnie ciemność lasu. Gdy nadchodziła chwila milczenia, do której zmuszała lekka zadyszka i ogólne zmęczenie spowodowane niewyspaniem, moja wyobraźnia zaczynała płatać mi figle. Zaczynałam widzieć podejrzane cienie, słyszeć nieokreślone dźwięki. A właściwie określone, bo miałam wrażenie, że do moich uszu dociera płacz dzieci. Horrory klasy B z łoskotem waliły w drzwi mojej wyobraźni, a ja z zacięciem broniłam do niej dostępu, krzycząc: „nikogo nie ma w domu”. Wiedziałam przecież, że żadne dzieci z rozpaczy w lesie wyć nie mogą. Byłoby to nierozsądne. Rysujące się cienie też nasuwały liczne pomysły, np. czających się w krzakach bandziorów, którzy tylko czyhali, by nas złupić (co wcale takie nierozsądne z mojej strony nie było, bo podobne historie w Gwatemali, Hondurasie czy Salwadorze były na porządku dziennym).

Aby pozbyć się upiornych pomysłów i odsunąć od siebie wizję mojego porwania gadałam jak najęta. Wszystko, by zgłuszyć ciszę.

– Słuchajcie, musimy zwolnić. – Rzucił Josh, spoglądając na zegarek i na tablicę, informującą nas, że w zaledwie czterdzieści pięć minut wspięliśmy się prawie trzy kilometry.

Droga nie była łatwa. Czytałam, że najczęstsze warunki tutaj to błoto. Nam towarzyszył piasek i liczne kamienie. Wspinanie było trudne, ale już wiedziałam, że ze schodzeniem będzie znacznie gorzej.

– Albo musimy zwolnić, albo robić więcej przerw na odpoczynek – dodał Thomas.

Mieli rację. W tym tempie na szczyt dotarlibyśmy około trzeciej nad ranem, a potem zostałoby nam czekanie do wschodu słońca. Niby można byłoby się zdrzemnąć, ale nikt z nas nie miał nic do przykrycia. Gdy tylko się zatrzymywaliśmy na chwilę i stygliśmy od razu dopadał nas potworny ziąb. Im wyżej, tym było gorzej. Woleliśmy więc marznąć przez chwilę i potem znów spływać potem podczas wspinaczki niż przez kilka godzin trząść się z zimna. Na czterdzieści minut przed szczytem zdecydowaliśmy zatrzymać się na dłużej. Była czwarta rano. Trzęsąc się z zimna w polarze, bluzce z długim rękawem, pożyczonej bluzie z kapturem i kurtce przeciwdeszczowej usiadłam w wiacie i oparłszy głowę o drewnianą ścianę próbowałam zasnąć. Moje starania niweczył zimny wiatr i myśl o krążących w pobliżu tarantulach, które zwykle opuszczają swoje schronienia nocą, i na które już podczas wspinaczki miałam nieprzyjemność się natknąć. Męska część grupy na różne sposoby próbowała rozpalić ognisko, byśmy przez najbliższe półtorej godziny mogli się co nieco ogrzać. Ich próby wraz z moim snem spełzały na niczym.  Wszystko było zamoczone. Po ponad pół godzinnych próbach zarzucili pomysł i rozłożyli się wokół niepalącego się ogniska, aby zażyć trochę snu.

[justified_image_grid preset=4 ids=”1744, 1737″ thumbs_spacing=0 row_height=300 height_deviation=50 max_rows=2]

Trzęsąc się z zimna i myśląc: „co ja tu właściwie robię do jasnej cholery!” wdrapywałam się na szczyt. Zaczynało świtać. Najpierw otuliła nas gęsta mgła. Potem zaczęła rzednąć w miarę jak byliśmy coraz wyżej. Krążyła jednak bardzo szybko. To opadała, to znów się podnosiła, raz odsłaniając otaczające wulkan wzgórza i doliny, raz je całkowicie przed nami ukrywając. Gdy niebo upstrzyło się nieco różem, przechodzącym powoli w czerwień, pomyślałam: „no właśnie to do cholery tu robię!” i uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Podziwiałam siłę natury i pejzaże, które spokojnie mogły stanowić natchnienie dla scenarzystów filmów science-fiction. Nawet ziąb przestał tak dokuczać. Sen odszedł w zapomnienie. Wstąpiła we mnie nowa energia. Jakbym ładowała swoje baterie pięknem świata.

[justified_image_grid preset=4 ids=”1731, 1740″ thumbs_spacing=0 row_height=200 height_deviation=40 max_rows=2]

Powrót już nie był taki straszny. Żadnych tarantul, podejrzanych cieni. Nie było też bandziorów, porywaczy i podejrzanych typów w czerwonych czy białych terenowych samochodach. Nawet rzekomy „płacz dzieci”, który słyszałam w nocy okazał się być tylko meczeniem owiec. Noc i ciemność lubią płatać figle, podobnie jak i ludzka wyobraźnia. A na pewno moja.

*Tico to określenie mieszkańca Kostaryki

 

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

35 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
edi

Wielki szacun Dziewczyno. Las, noc i wspinaczka …… no, no… dzielna jesteś!!
Moja wyobraźnia jest tak duża ,że siedząc w przytulnym mieszkanku potrafię wkręcić sobie ,że ktoś przemyka po przedpokoju 🙂 Trzymaj się i pisz . Powodzenia.

Anna

Będę w Panamie city nocować
Czy znajdę tam przeodnikow z którymi będę mogła wejść na wulkan
I czy to jest daleko od Panama
Dziękuje

Monika

Witaj Anitko, zachęcona wpisem na Facebooku zostawiam komentarz. Cudownie byłoby znaleźć w skrzynce kartkę od Ciebie z dalekiego świata. Trzymam kciuki za dalsze podróżowanie. 🙂

asia

Może z dodawaniem komentarzy marnie, ale ja z przyjemnością czytam posty…

aga

Anita doprowadzasz do zawału serca … uważaj na siebie!!! i gratuluję wejścia na szczyt! :*

asia

W podobnej sytuacji pobiłabym rekord trasy:). Powodzenia i szczęścia w dalszej podróży:)

Joasia

Nie wiem skąd masz w sobie tyle siły do tego wszystkiego, ale podziwiam meeega i zazdroszczę 😉 Pozdrawiam!

Rena

i Ja 🙂 i Ja również wyciągam palec do góry 😉 Tradycyjne pocztówki w dobie internetu – bezcenne. Lubię wysyłać gdy jestem w drodze, a jeszcze bardziej lubię dostawać. I umieszczam wszystkie w zacnym miejscu 🙂 Marzeń w głowie jest sporo więc taka pocztówka może być prorocza 😉 Pozdrawiam. Renata

Robert

Rewelacja, przypomniał mi się mój najlepszy trekking w życiu… Trzy lata temu na Cabo Verde. Widoki i wrażenia niezapomniane i tam też był wulkan, nieczynny już ale był 🙂

Robert

Na Santo Antao jest nieczynny ale Fogo jest niesamowity, niestety tam nie byłem

BearGirl

Dobra historia z dreszczykiem nie jest zła!
A wulkany to też i moja miłość, hej! Ino wolę te z niedźwiedziami, niż z porywaczami, ale wulkan to wulkan, najważniejsze!

Grzegorz Kuligowski

Każdy jakąś swoją górę do zdobycia ma… Ważne żeby to była ta właściwa i jedynie słuszna i żeby warto było dla niej spać po 3-4 godziny na dobę. Ludzie, którzy mają po co wstawać o trzeciej rano muszą czuć się szczęśliwi. Wielki podziw wzbudza Pani we mnie. Pozdrawiam

Klaudia

Oh czułam się jakbym czytała książkę pod napięciem! Gratuluję odwagi, po tylu historiach usłyszanych na pewno wsiadłabym w samolot powrotny a nie wychodziła na szczyt nocą haha 🙂
a wiadomo już więcej o zaginionych?

Klaudia

Ah bo myślałam, że pisząc w zapowiedzi posta 'nowe wieści o zaginionych’ masz na mysli właśne te dziewczyny, no nic wyczekuję nowych wiadomości z niecierpliwością.
Spokojnych bez sensacyjnych wydarzeń, wesołych dni życzę! 🙂

Martyna Rydel

Jestem z Ciebie bardzo, bardzo dumna. Choć nie zawsze mam czas na zostawienie komentarza, śledzę Twój każdy wpis, niezależnie od tego czy jestem w domu czy w zatłoczonym tramwaju.
Mocno trzymam kciuki i wysyłam buziaki spod gdyńskiej kołdry 🙂
Bądź dzielna!

Ewelina Domańska

Cudownie mi się czytało ten opis do poduszki. Po całym dniu w pracy ta historia była bezcenne.
Widzę, że coraz lepiej Ci idzie „tam”. Mam wrażenie, że minął etap adaptacji i jesteś już w pełni w podróży.
Słyszałaś o tym, że życie daje nam wszystko czego potrzebujemy? Jedyne, co mamy robić, to nie bronić się przed tym 😀 I patrz, znalazłą się ekipa i wystarczyło pójść za tym (wręcz dosłownie). Wydawałoby się, że takie nic, a czasem wymaga najwięcej odwagi. Ale Ty masz instynkt i serce, poradzisz sobie 😀 😀
Trzymam kciuki i coraz bardziej cieszę się Twoją podróżą 🙂

Anna

oj, jaki tu tłum widzę dzisiaj 🙂
A opowiesć całkiem, całkiem 😉
pozdrowienia

AGNIESZKAA

Historia faktycznie niesamowia!! Myślałam,że moje wejście na wschód słońca na Babią Górę bylo emocjonujące….a tu?Kolejny raz mnie zaskoczyłaś.Zazdroszzę wyprawy i Gratuluję wejścia.Zdjęcia cudne.Pozdrawiam Agnieszka.

Dominika

Hej. Aktualnie jestem w Panamie. Zastanawiam się nad trekingiem na Baru. Od razu przyznam,że nie mam zbyt dobrej kondycji. Słyszałam, że nie jest tam łatwo, ale jednak mnie ciągnie. Wiem, że nie zdecydujesz za mnie, byłabym jednak niezmiernie wdzięczna za komentarz z opisem trudności trasy. Słyszałam i czytałam o tym różne opinie, jednak są one na tyle odmienne iż uznałam ze warto będzie zwrócić się do Ciebie 🙂 Pozdrawiam i życzę wielu niezapomnianych podróży