Kiedyś myślałam, że podróże w pojedynkę nie są dla mnie, że trzeba być bardzo odważnym, pewnym siebie i przede wszystkim samowystarczalnym, by ruszyć w świat bez towarzystwa. Mi tej odwagi brakowało, podobnie jak brakowało mi pewności siebie i wszystkich umiejętności, które myślałam, że należy posiadać, by w razie nieprzewidzianych okoliczności przeżyć. Nie umiałam krzesać ognia, nie miałam pojęcia, jakie rośliny są jadalne w razie, gdybym zgubiła się w lesie i gdzie szukać wody w przypadku utknięcia na pustyni. Nie wiedziałam nic z tych rzeczy. No cóż, właściwie po trzech latach od momentu rozpoczęcia przygody z podróżami, niewiele się zmieniło.
A potem przeczytałam gdzieś słowa Marka Twaina, że: „Odwaga to nie brak strachu, lecz panowanie nad nim”. I pojechałam sama. Od tego momentu, choć podróż w pojedynkę bywa czasem trudna, stała się dla mnie jedynym słusznym sposobem poznawania świata. Co więc mnie podkusiło, by wyjechać z grupą? Z kilkoma osobami i to zupełnie obcymi? Wyzwanie – to było to. Chciałam sprawdzić się w innych warunkach. Nie o grupę jednak chodziło, lecz o porę roku. Jazda rowerem w zimie była dla mnie zupełnie nowym doświadczeniem. Musiałam tego spróbować. Zima mi się spodobała, gorzej było z jazdą w zespole. Przekonałam się, że to nie dla mnie, że wolę jednak sama, bo mimo że trudniej, to mnie chyba właśnie to kręci: im trudniej, tym przyjemniej.
Podróż w pojedynkę daje siłę
Podróż w pojedynkę zmusza do bycia silnym, przede wszystkim psychicznie. Jestem sama i sama za siebie odpowiadam, o wszystko muszę się zatroszczyć, wszystko sama wyszukać. Nikt nie pójdzie za mnie na zakupy, nie znajdzie transportu, nie zapyta o drogę, nie popilnuje plecaka, gdy będę chciała skorzystać z toalety na dworcu, nie będzie pilnował trasy na szlaku i doglądał w razie choroby, nie obroni w razie napaści i nie wstawi się w przypadku nachalnych zaczepek. Jadę i sama za wszystko jestem odpowiedzialna. Taka sytuacja uczy widzieć i słuchać, a nie tylko patrzeć i słyszeć. Z jednej strony uczy otwartości na innych i bezpośredniości, a z drugiej rozbudza intuicję i świadomość, zmuszając do racjonalnego postępowania w wielu sytuacjach. Z czasem uczy też asertywności i zmusza do wynalazczości. Nie ma już wysługiwania się drugą osobą. Chcesz zjeść, musisz sam zrobić śniadanie. Chcesz dojechać, sam złap stopa. Owszem taka sytuacja czasami męczy, bo zmusza do wysiłku, który w grupie rozkłada się na dwie, trzy lub więcej osób.
Stres to wyzwanie
Ale nie boisz się?, pytają wszyscy, gdy mówię, że jadę sama. Owszem, bałam się potwornie za pierwszym razem. Z każdym kolejnym jest lepiej, choć stres towarzyszy mi przy każdym wyjeździe w pojedynkę. Czasem nawet sama nie zdaję sobie sprawy z kosztów, jakie ponosi mój organizm w takiej sytuacji. Mi wydaje się, że jest w porządku, ot zwykły „reisefieber”, który przedłuża się czasem na całą podróż. Wydaje się niezauważalny, ale nagle na kilka miesięcy podróży tracę okres, który wraca zaraz po powrocie do domu (tak, wiem, że sprawy fizjologii nie każdego interesują, zwłaszcza mężczyzn, ale taka jest prawda i nie uważam tego za temat tabu). Specjaliści mówią, że to częsty przypadek w sytuacjach stresowych. Podróż w grupie minimalizuje stres. W moim przypadku do zera. Jadę wyluzowana i w moim przypadku to nie jest pozytyw. Okazuje się, że lubię adrenalinę, która towarzyszy mi w drodze, to że nie wiem gdzie dojadę i czy w ogóle dojadę na czas, czy znajdę swojego hosta albo w ogóle jakiś nocleg, czy się nie zgubię albo czy się odnajdę. W takich sytuacjach czuję, że żyję. W grupie umieram.
Nie liczę godzin i dni
Lubię decydować sama o sobie, o tym, gdzie pojadę, w którą stronę, o której godzinie zacznę jazdę, a o której ją skończę. Lubię decydować sama o tym, kiedy mi się chce siku czy jeść i kiedy potrzebuję odpoczynku, a nie robić to pod dyktando innych. W grupie musisz się dostosować i iść na kompromis, więc sikasz wtedy, kiedy sika reszta i jesz wtedy, kiedy jedzą wszyscy, nawet odpoczywać musisz w tym samym czasie, bo co masz robić, gdy chcąc nie chcąc i tak musisz się zatrzymać? Wysikujesz i najadasz się na zapas.
Ja jadąc na rowerze nie potrzebuję zbyt wielu przerw, sikać nie muszę co dziesięć kilometrów. Nie stroję się na rower, więc pół godziny od wstania do zapakowania sakw w zupełności mi starcza. W grupie traci się mnóstwo czasu, który można byłoby wykorzystać w bardziej interesujący sposób.
Bezmyślność mnie zabija
Wiele osób lubi, gdy ktoś nimi dowodzi, mówi co i kiedy ma robić, jak postępować. Potrzebują mieć lidera, który wskaże drogę. Nie należę do osób, które kiedykolwiek jakimkolwiek dowodzącym mogłyby zostać. Nie nadaję się do tego. Gdyby przyszło mi poprowadzić grupę, pewnie zgubiłabym najpierw nas wszystkich, a później samą siebie. Nie nadaję się jednak też do tego, by być w zespole, którym ktoś dowodzi. Każdorazowo rodzi się we mnie bunt, gdy ktoś próbuje narzucić mi swoja wolę, nawet, gdy ta „jego wola” jest słuszna (takie zaszłości z korpo). Znów odzywa się to zamiłowanie do decydowania samemu o sobie, nawet jeśli te decyzje są kiepskie, nieprzemyślane i nawet, gdy decyzyjność nie jest najmocniejszą stroną (moją nie jest stanowczo). Wolę uczyć się na błędach, zabłądzić, źle odczytać mapę niż ślepo podążać za grupą, a niestety tak było podczas ostatniego wyjazdu. Czułam, że cofam się w rozwoju, że z samodzielnej, świadomej osoby staję się elementem bezmyślnego tłumu ślepo podążającym za resztą. Źle się czuję w takich sytuacjach, bo mam wrażenie, że tracę odwagę, pewność siebie i tę samodzielność z takim trudem budowaną przez ostatnie lata.
Cztery to już grupa
Kilka osób stanowi już zamknięty krąg. Trudniej się do niego dostać, nie każdy w ogóle chce próbować. Kiedy podróżuję sama ludzie garną się do mnie. Niektórym jest mnie żal, inni podziwiają, kolejni współczują. Finalnie wszyscy jednak chcą pomóc, porozmawiać ze mną, nie potrafią pozostać obojętni wobec podróżującej samotnie dziewczyny. Co jest do cholery, myślałam, gdy cisnęłyśmy w mrozie, deszczu, zimnie i wietrze przed siebie, zakamuflowane jak żółwie ninja. Czasem ktoś zaczepił, zlitował się, poczęstował herbatą, zapytał dokąd jedziemy. Z rzadka jednak. Tak z rzadka, że nie mogłam się pozbyć zdziwienia. Normalnie, gdy jestem sama, nawet nie na rowerze i to w dobrych warunkach atmosferycznych ludzie interesują się mną. Byłam przekonana, że cztery dziewczyny jadące na rowerach i to zimą muszą sprowokować nawet najbardziej zatwardziałego egocentryka do ludzkiego gestu, wzbudzić zainteresowanie. Nic z tego. I nie chodzi tylko o samą pomoc, ale o nawiązywanie kontaktu w ogóle, o zwyczajną rozmowę, o pytania skąd, dokąd i dlaczego. To dla tych kontaktów i dla tych spotkań z ludźmi w drodze w ogóle podróżuję. Grupa ich odstrasza. Grupa radzi sobie sama.
Ja sama bez grupy też chcę sobie radzić. I to robię. I lubię to, nawet, gdy nie mam pojęcia jak się w danej sytuacji odnaleźć. Lubię podróż z adrenaliną, kiedy wiem, że muszę coś zrobić sama, kiedy nie mam możliwości wysłużenia się kimś i zrzucenia całej odpowiedzialności na drugą osobę (zwykle na męża). Wolę jednak tysiąc razy zgubić się sama niż raz odnaleźć z innymi. Podróż w grupie przytępia moje zmysły, otumania. Z pewnej siebie, twardej i zahartowanej dziewczyny staję się kupą zobojętniałej namiastki ludzkiej. Nie do końca takie poczucie mi odpowiada. Powinnam napisać: nigdy więcej. Hm…, nie mogę jednak, ponieważ w momencie, kiedy czytacie ten post, ja właśnie od kilku dni jestem znów na wyjeździe rowerowym i znów z grupą. Czy ten raz będzie ostatnim? Trudno powiedzieć. Wiem, że z grupą też może się fajnie podróżować. Wszystko zależy od tego z kim się jedzie. Mimo wszystko bliższa jednak jestem przekonaniom Roberta Luisa Stevensona:
Dla całkowitej satysfakcji wędrówka powinna odbywać się w pojedynkę. Jeśli idzie się w towarzystwie albo nawet z jedną tylko osobą, wędrówka pozostaje wędrówką wyłącznie z nazwy – staje się czymś zupełnie innym, co bardziej przypomina piknik.
Tak, w pojedynke jest fajniej. Ja mam jednak poważny dylemat, bo prywatnie jestem starym kawalerem, w pracy głównie zarządzam i mam niejakie problemy z kompromisem i dostosowywaniem się do innych (bezsensowne czekanie na grzebuły, o którym piszesz, na maks trzeci dzien zaczynają mi puszczać hamulce). Traktuje wiec wyjazdy w wiecej osob jako… terapeutyczne 😀
Kocham podróże i doceniam wszystkie, te z mężem, z przyjaciółmi, bo zespalają przyjaźń. Ale moja introwertyczna osobowość uwielbia samotne podróże. Trzeba doświadczyć aby zrozumieć 🙂
Wiesz Anita, że podróż w pojedynkę mi nie straszna i to lubię – lubię być sama ze sobą, radzę sobie, nawet się chyba nie stresuję – nigdy się nie stresowałam, ciekawość zawsze była silniejsza, a jednak… jakoś nie mogę się zgodzić z tym artykułem i z tym co piszesz.
Myślę, że to dlatego, że wielokrotnie miałam okazję podróżować w mniejszych i większych grupach, które były fantastyczne – i to naprawdę jest świetna przygoda.
Niestety trafiały się też takie osoby (rzadko), że po wyjeździe mówiłam: nigdy więcej z kimś 😉
Całkowicie się z Tobą zgadzam. Będąc samą same decydujemy kiedy jemy, ile śpimy, kiedy sikamy. Jeśli chcemy z kimś porozmawiać możemy rozmawiać z każdym, a tak jak mówisz przyciągamy życzliwych autochtonów – z litości, zainteresowania, podziwu.
Jestem osobą społeczną, z licznym gronem znajomych, ale nic tak nie rozwija i nie dodaje siły jak samotne wyjazdy.
Wielokrotnie jeździłam sama w polskie góry, w zeszłe wakacje wybrałam się sama stopem do Skandynawii, teraz szukam w sobie odwagi na dalsze wojaże. Trochę się jednak boję.
Mogłabyś mi polecić konkretne kierunki w które Twoim zdaniem nie powinnam mieć obaw jechać sama? (Dopiero trafiłam na Twojego bloga, poszperam trochę)
Cześć Anita, czytając powyższą wypowiedź widzę przede wszystkim Twój charakter- nie tylko w odniesieniu do podróży. Ty po prostu jesteś taka samosia- wszystko sama, raz lepiej, raz gorzej- grunt, że to Twoje decyzje i Twój tor. Gratulacje 🙂 Mam podobnie… z samotnych wypraw wraca się silniejszym. Poznajesz siebie lepiej. Przynajmniej ja tak mam. Rok temu ktoś mi zadał pytanie co najbardziej lubię i…………. nie umiałam odpowiedzieć, bo niestety to co niegdyś mnie pociągało odstawiłam w kąt, bo nie było z kim pojechać, z kim przeżywać… I wtedy odważyłam się na pierwszą samotną wyprawę w góry. Bałam się, ale bardzo, bardzo tego chciałam. Już teraz- raptem po dwóch takich wypadach- samotne planowanie kolejnego wyjazdu jest czystą przyjemnością. A poza tym poznaje się więcej, więcej widzisz- jak wspomniałaś- ale i więcej ludzi wokół dostrzegasz- po prostu musisz… Czytaj więcej »
a no coż, ja akurat boję się grupowych podróży 🙂 Samotne to łatwizna 😀
Solo 🙂
w parze 😀
Solo;-)
We 2 🙂
A właśnie o tym myśle – zmagać się samemu z drogą, kolejnymi kilometrami czy lepiej z kimś z kim można byłoby podzielić część bagażu, ale za to wrażenia już nie te.
solo 😀
Ja podróżuję z partnerem i ten rodzaj podróży lubię najbardziej. Grupa po pewnym czasie mnie męczy i znacznie trudniej jest tak podróżować. Sama nigdy nie próbowałam, ale to raczej nie dla mnie – lubię się dzielić tym co widzę, co smakuję itp. ale to chyba bardzo zależy od charakteru 🙂
Zawsze podróżuje w grupie i od dłuższego czasu ciągnie mnie na solową wędrówkę
Skoro CIę ciągnie, to koniecznie spróbuj. Nie pożałujesz. Tylko pamiętaj, że podróże w pojedynkę mogą CI sie za bardzo spodobać 🙂
Fajny blog 🙂
Gdyby to był tylko mój wybór …. 🙁
Pozwalam sobie na rowerowe solówki czasami popołudniami 🙂
Ale w górach często „zostaję z w tyle, aby robić zdjęcia”. Ponieważ sama planuję mało uczęszczane trasy dla naszej grupy, mam fragmenty naprawdę samotne —> cudowne!
A opis Twojego charakteru (sama nie chcesz dowodzić, ale nie chcesz, aby Tobą dowodzono) to …. opis mojego charakteru!
Są różne sytuacje i faktycznie pewnie czasem wyboru nie mamy. Ja mam i wykorzystuję to.
Dla mnie też dużym problemem jest zostawanie z tyłu, gdy chcę porobić zdjęcia. Ale z grupą nawet nie mogę się oddać fotografii, tylko szybkie cyknęcie i muszę gonić dalej.
To jak Ty z takim charakterem (jeśli masz podobny do mojego) radzisz sobie z grupą? 🙂
Witam roweromaniaków..:)
Zgadzam się z Anitą…
Solówki są świetne bo wtedy nic nie zaburza własnego rytmu na trasie.Pozwala na swój sposób poznawać atrakcje,ludzi.
Kto nie był sam a uważa iż to nie dla niego musi tego spróbować…warto.
A jazda z partnerem to jest miła rzecz lecz zawsze po jakimś czasie ..coś nie zagra.
Ale to już sprawa indywidualna.
Pozdrawiam…Andrzej