„Przezorny zawsze ubezpieczony” to hasło było moim mottem. Może to i nudne być zawsze przezornym, ale przynajmniej chroni przed popadnięciem w tarapaty. Oprócz pewnych zasad, również postanowiłam zaopatrzyć się w specjalne gadżety.
Generalnie drogim gadżetom w podróży mówimy stanowcze NIE, bo wszystko, co jest zbajerowane i świeci po oczach swoją wartością, sprawia, że możemy się stać bardziej łakomym kąskiem dla złodziei. A tego akurat bardzo nie chciałam. Oczywiście miałam ze sobą notebooka, aparaty i obiektywy. Pierwszego dnia po przylocie miałam nawet mp3 i dyktafon, ale szybko je straciłam w nieznanych okolicznościach. Najwidoczniej jeszcze nie byłam tego pierwszego dnia specjalnie przezorna. Ale plecak ze sprzętem był moim oczkiem w głowie. Mogłam stracić wszystko, byle nie aparat i komputer. Nosiłam je jednak w zwyczajnym plecaku, a nie takim specjalnym, wyraźnie wskazującym, że jest tam sprzęt elektroniczny. No dobrze, co to więc za gadżety, które okazały się przydatne.
WEWNĘTRZNA KIESZEŃ
Przede wszystkim, kierując się sugestiami znalezionymi m. in. na stronie Tomka Michniewicza, przez kilka dni biegałam po sklepach, próbując kupić wewnętrzną kieszeń. To bardzo przydatna rzecz, choć nie ukrywam, że bywała czasem niewygodna, w zależności od tego ile gotówki, kart i dokumentów w niej nosiłam. Ślady tej niewygody noszę po dziś dzień. Zrobiły mi się blizny od plastikowego zamknięcia, które w upale i pod naciskiem dużego plecaka werżnęło mi się w skórę i odcisnęła na niej krwawy ślad. Nie mniej jednak z taką kieszenią czułam się bezpiecznie.
Zapina się ją w pasie, z przodu pod spodniami i ma się do niej całkiem łatwy dostęp w razie potrzeby. Ja nosiłam tam i pieniądze, i karty i paszport. Gorzej było, gdy nie wiedząc, za jaki czas natknę się na bankomat, wypłacałam większą gotówkę. Ledwo mogłam wówczas zapiąć w pasie spodnie i wyglądałam jakbym była w ciąży 🙂 Czasem musiałam tez podejrzanie i jednocześnie zabawnie wyglądać, gdy w np. w banku zaczynałam rozpinać spodnie i grzebać w ich czeluściach, ale lepsze było to niż wyciąganie paszportu czy kart w miejscu publicznym.
PASEK NA PIENIĄDZE
Pasek posiada zamek od wewnątrz. Miałam takie dwa. Jeden cieniutki, który mogłam założyć pod spodnie w razie, gdybym miała na sobie ubranie bez szlufek. Był prawie niezauważalny wówczas pod ubraniem i drugi taki porządniejszy, w którym mogłam schować pieniądze na czarną godzinę. Takich godzin nie było wiele, ale zdarzyło się, gdy zostawałam nagle bez bankomatu na kilka dni.
METALOWE LINKI I KŁÓDKA
Przysłużyły mi się wielokrotnie. Może i nie byłyby potrzebne, ale czułam się znacznie pewniej, gdy wiedziałam, że plecak jest zapięty, np. na lotnisku, gdzie spędzałam całą noc, czy w hostelu, gdy nie było szafek na zamek i musiałam jakąś komódkę obwiązywać moimi linkami. Kłódka przydatna była nie tylko do linek, ale i do zapięć w plecaku, gdy poruszałam się po zatłoczonych miejscach. Oczywiście kłódki nie zostawiałam luźno dyndającej, bo to definitywnie wskazywałoby, że mam coś wartościowego w moim bagażu i warto się mi w związku z tym przyjrzeć, lecz chowałam pod zamek, do wnętrza. Utrudnienie jednak dla „kieszonkowców” było. Kłódeczki wielokrotnie przydały się też do szafek w hostelach. Często bowiem miejsce na zamknięcie wartościowych rzeczy było, ale bez zamka.
Jedna ważna sprawa. Jeśli wybieracie się do Stanów albo przez nie lecicie, to zaopatrzcie się w specjalne kłódki, jeśli macie zamiar nimi zamykać swój bagaż. W Stanach obsługa celna sprawdza zawartość pakunków i jeśli nie może otworzyć kłódki, to ją niszczy. W sprzedaży są specjalne zapięcia, które można otworzyć bez ich niszczenia. Mi doradzono to w zwykłym Decathlonie.
Czytałam, żeby kupować zapięcia do rowerów, ale takie zwykłe linki okazały się najlepsze.
SCYZORYK
Zawsze miałam go ze sobą i jest to rzecz, choć banalna, to nieoceniona. Nie tylko do otwierania butelek, puszek, czy krojenia. Ze scyzorykiem w dłoni zdarzało mi się nawet uprawiać poranny jogging w niektórych miejscach, tak dla większego poczucia bezpieczeństwa 🙂
ALARM DŹWIĘKOWY
To akurat była pomyłka zakupowa. Znacznie przydatniejszy byłby gaz pieprzowy, ale obawiałam się go przewozić przez granicę amerykańską. Nigdy nie wiadomo, co Amerykanie mogliby w sprawie przewożonego gazu wymyślić. Kupiłam więc alarm dźwiękowy. Wystarczyło wyciągnąć zawleczkę, by rozgrzmiał… no właśnie, żeby on faktycznie rozgrzmiał. A tymczasem wydawał dźwięk, ale w ciągu dnia, w hałasie ulicznym, nie bardzo dało się go słyszeć. Co innego, gdy rozbrzmiał w ciszy, a to mi się z kolei często zdarzało. Zwłaszcza gdy wszyscy jeszcze spali w dormitorium, a ja po ciemku szukałam czegoś w plecaku i niechcący wyciągałam zawleczkę. Taki alarm dźwiękowy bardziej więc służył, jako budzik 🙂 Jako alarm bezpieczeństwa okazał się bezużyteczny. Zresztą wciąż o nim zapominałam. Zamiast nosić go na pasku przy spodniach, miałam go zwykle w plecaku. Nawet chciałam zrobić zdjęcie, by zaprezentować jego wygląd, ale gdzieś zniknął. W sumie nawet nie czuję żalu, bo raczej więcej nie będzie mi potrzebny.
I tak poza alarmem bez pozostałych rzeczy w następną podróż na pewno się nie ruszam. Mam zamiar jedynie zaopatrzyć się w gaz pieprzowy i niech Amerykanie na lotnisku robią sobie, co chcą. Bo wiem, że na pewno raz podczas mojej podróży ten gaz mógł mi się bardzo przydać. I w następnej nie może go zabraknąć.
Genialnie, że ktoś poruszył taki temat, super rozwiazania, jak najbardziej sie z tym zgadzam!!!
Fantastyczne, ale, patrząc z drugiej strony, nie jest to jakieś swoiste vademecum dla rabusiów?
Siki, ja myślę, że rabusie nie czytają blogów podróżniczych :)Zwłaszcza Ci w Ameryce Łacińskiej. Wielu z nich w ogóle nie potrafi czytać.
Oni i tak wiedzą, że różne sposoby zabezpieczeń istnieję i że nie wszyscy je stosują. Zwykle zabierają się za te łatwiejsze łupy, czyli plecak leżący obok Ciebie na siedzeniu lub na kolanach. Rzeczy z plecaka wyjęte w tłumie osób itd. Tak mi się przynajmniej wydaje. A jak źle myślę, to niech próbują wydrzeć mi zza spodni moją wewnętrzną kieszeń 🙂
Analfabeci… Owszem, nie czytają, ale rabunek mają w genach – wiedzą, gdzie sięgać, żeby dobyć gotówkę lub tfu tfu – zgwałcić, vide czy podróżowanie w egzotycznych krajach jest bezpieczne, zwłaszcza – nie dyskredytując – dla kobiety?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Oj tam, że od razu rabunek w genach mają! Siki, nie przesadzaj. W większości to są wspaniali, życzliwi ludzie, a złodzieje są wszędzie. Ja bym prędzej stwierdziła, że to Polacy mają rabunek w genach. W czasach PRL-u większość kradła na zasadzie „co się nachapię, to moje”. Dziś na wielu szczeblach polityki można dopatrzyć się podobnych zachowań. Więc nie generalizujmy. Mam wrażenie, że tam, przynajmniej w tych krajach, które ja odwiedziłam, jest więcej uczciwych ludzi. Może ze dwa razy ktoś próbował mnie naciągnąć na dodatkowe pieniądze.
A czy jest bezpiecznie dla kobiety? W kraju, gdzie rządzą macho jest trudniej, ale nie znaczy że niebezpieczniej niż dla mężczyzn. Kobiecie, zwłaszcza samotnie podróżującej, wszyscy chętniej pomoagają i się nią opiekują. A niebezpiecznie to i u mnie w Gdańsku w wielu dzielnicach jest. A na Nagórkach też pewnie gwałt jakiś potencjalny mógłby mnie czekać :)Chyba.
Radziłaś, by zacząć od początku, ale jako że ja przewrotną osobą jestem, zacząłem od nowości 😉 Powiem Ci, że taki pasek na pieniądze to nie tylko do podróży by się przydał! Jak w tym pasku mieszczą się pieniążki, trzeba je jakoś zwinąć, tak? Da radę jakoś w miarę szybko wysupłać coś stamtąd bez zdejmowania paska? Bo zastanawiam się, czy coś takiego nie byłoby dobre na koncerty. Często ląduję prawie pod samą sceną i wtedy pojawia się zmartwienie o portfel w kieszeni.
A wiesz Wojtek, że o tym nie pomyślałam? Faktycznie, ze to genialna myśl na wyjścia gdziekolwiek bez portfela. A co do portfela to może Sikor się zainteresuje, bo on często gubi portfel 😉 ale tak na poważnie to dobra myśl, by używać takiego paska do wyjść, np. na koncert. Może z paska, to nie jest super wygodnie wyciągać, chociaż mi się zdarzało. Wystarczy przesunąć zamek bardzie do przodu i pogrzebać przy nim. Może to wprawdzie podejrzanie wyglądać, ale tam…nieważne.
Można za to pójść do kibelka i tam wysupłać potrzebną część. I już.
A w ogóle co TY tu robisz. Mówiłam początek 😉
Miałem wewnętrzną kieszeń Packsafe – GENIALNA!! Żadnych odcisków, nawet zapominałem że coś noszę. Wyjmowanie pieniędzy bardzo proste – zamek od góry. Nawet kobita na straganie mi powiedziała „muy seguro!” 🙂
Są świetne, to prawda. I niezastąpione 🙂