Prawdziwe życie już dawno zostało zdominowane przez wirtualny świat, w którym wartość człowieka wyznaczają kolejne lajki, serduszka, udostępnienia, liczba unikalnych użytkowników, obserwujących. Chcemy prowadzić blogi, by mieć wolność słowa i czuć się wolnymi, a w rzeczywistości zostajemy zniewoleni przez własne ego, oczekiwania i ocenę innych.
Gdy byłam mała chciałam, tak jak moja mama, zostać nauczycielką. Potem przez wiele lat aktorką jak większość małych dziewczynek i nastolatek.. Nigdy nie chciałam być żoną i matką. Nie chciałam też być nic nieznaczącym „numerkiem” w statystykach.
Aktorką nie zostałam (całe szczęście). Najpierw zostałam jednak numerkiem pesel, następnie numerkiem w dzienniku szkolnym, wreszcie numerem dowodu osobistego, zaraz potem przydzielono mi NIP i numer indeksu studenckiego. Do prześladującego mnie ciągu cyfr, doszły numery: konta bankowego, telefonu komórkowego, pozycji w korporacji połączonej z wynikami sprzedaży, numer w statystykach dotyczących liczby zawartych małżeństw. I tym sposobem okazało się, że jest ze mnie „niezły numer”.
W dorosłym życiu moja wartość wzrastała proporcjonalnie do wskaźników sprzedaży. Statystyki wyznaczały moją wartość jako pracownika. Im więcej recept zostało wypisanych, a leków wykupionych, tym wzrastało znaczenie mojej osoby. Wraz ze wzrostem słupków sprzedażowych, rosło uznanie w oczach szefów. Gdy tylko statystyki zaczynały wykazywać tendencje spadkowe odzywały się pomruki niezadowolenia. Sugestie, że może jednak trzeba się bardziej przyłożyć, poświęcić, bardziej pouśmiechać i poprzymilać klientowi, nabierały na sile. Znikało zadowolenie i uznanie w oczach szefostwa, a zaczynały się naciski. Gdy działo się źle, wymuszano współpracę z klientami, która choć w teorii „legalna”, w praktyce mocno mnie mierziła i wzbudzała ostry sprzeciw.
Marzyłam o tym, by w końcu znaleźć się w świecie, w którym nikt nie będzie mnie do niczego przymuszał, w którym będę mogła działać zgodnie z własną wolą i sumieniem, i w którym nikt nie będzie mnie oceniał na podstawie liczb, słupków, wykresów. Marzyłam o świecie, w którym będzie liczyła się osobowość, jakim jest się człowiekiem i to, co się robi w życiu, ale tak naprawdę, szczerze, a nie jedynie dla poklasku i uznania.
Postanowiłam więc cyfry zmienić na litery. Zaczęłam pisać bloga.
Kolejny cyfrowy mobbing
Ile masz lajków? Ilu obserwujących na twitterze, instagramie, google+ ? Ilu odbiorców newslettera? Ile osób czyta twojego bloga i jak długo zostają na stronie? Na ile zagłębiają się w jego treść? Statystyki strony odsłaniają wszystko, dają odpowiedź niemal na każde pytanie: w jakim wieku są czytelnicy, z jakiego kraju, co ich interesuje. Zapytacie po co? Z tą wiedzą ci, którzy są nastawieni na sukces, mogą wiele zdziałać. Pisać pod ludzi, którzy na blog zaglądają, pod wyszukiwarkę Google, które podpowiadają, czego ludzie w Internecie szukają.
Gdy zaczynałam prowadzić swoją stronę, myślałam tylko o pisaniu i wzbogacaniu przedstawianych treści fotografiami. Chciałam po prostu realizować się w tym, co od zawsze sprawiało mi radość. Pisałam głównie dla znajomych i rodziny.Wraz z poświęcanym na prowadzenie bloga czasem, zaczął wzrastać apetyt. Tak bardzo się chciało, by czytali też inni, nieznajomi, zainteresowani tematem.
Prowadzenie bloga zajmuje mnóstwo czasu. Przygotowanie tekstu, obróbka zdjęć, zajmowanie się stroną graficzną, nierzadko zbieranie materiału, rozmowy z ciekawymi ludźmi. W pewnym momencie przychodzi jednak refleksja. Człowiek zaczyna się zastanawiać nad wartością wykonywanej pracy, co równa się wartości prowadzonego bloga. Jakie jest jego znaczenie, w czym może pomóc, gdzie nas prowadzi wysiłek i czas poświęcony na dzielenie się sobą z innymi, często zupełnie obcymi nam ludźmi? Może pomoże w zdobyciu wymarzonej pracy? A może w zarabianiu na nim? Okazuje się, że niektórzy są w stanie przekuć pasję pisania w pracę i całkiem nieźle sobie z tym radzą. Wielu zaczyna marzyć, że i im to się uda.
Niestety, zysk zabija pasję. To, co było przygodą, staje się zawodem, źródłem dochodu.
Z każdą godziną, dniem, tygodniem poświęconym na tworzenie posta, który zainteresuje czytelników, zaczynamy tracić to, co najważniejsze w pisaniu – autentyczność. Nasza działalność skupia się na zdobywaniu „lajków” i kolejnych udostępnieniach. Na tym, by napisać post, który zainteresuje czytelnika. Powstają więc materiały o dziesięciu najlepszych drinkach w Ameryce Środkowej, czy pięciu sposobach jak pozbyć się w podróży nachalnego adoratora. Przywiązujemy wagę do tego, by tekst nie był za długi, za to okraszony dużą liczbą zdjęć, bo nie od dziś wiadomo, że czytelnik nie lubi się męczyć długaśnym tekstem, w końcu zdominowała nas kultura obrazkowa
Chcąc nie chcąc znów trafiłam w świat statystyk i rankingów. Znów stałam się jakimś numerkiem, cyfrą, słupkiem… Znów w jakimś rankingu mnie nie ujęli, a w innym umieścili na jednym z ostatnich miejsc. Ech, ten wyścig…
Nie chodzi tylko o statystyki
„Powinni nas pogrupować – padło hasło. – Najlepiej liczbą „lajków” na facebook’u.” Pomysł został rzucony półżartem, ale czułam jednak, że bardziej na serio. Byliśmy na imprezie blogerów. I poczułam się źle, ale nie, dlatego że wiedziałam, iż znajdę się w innej grupie niż osoba, która pomysł rzuciła. Poczułam się źle, bo komuś w ogóle takie pomysł przyszedł do głowy, bo zdałam sobie sprawę, że ktoś może postrzegać innych tylko przez pryzmat fanów na facebook’u, a nie poprzez to, jaką jest osobą i co sobą reprezentuje. Dla tej osoby liczyło się jedynie to, czy znaczy się coś w wirtualnym świecie i czy dane „bycie” może się komuś na coś przydać, pozwoli się ogrzać w blasku, przyniesie wymierne korzyści. Cóż, tyle jesteś wart, ile masz „lajków”.
Podziały istnieją od zawsze. Kiedyś dzielono ludzi na źle i dobrze urodzonych, biednych i bogatych, z koneksjami i bez, władze i dysydentów. W tym kontekście stare powiedzenia: „nie szata zdobi człowieka” czy „nie oceniaj książki po okładce” wydają się zabawnym nieporozumieniem. Jak pokazuje historia ludzkości, ludzi szufladkuje się od zawsze, tylko do starych podziałów doszły nowe, te wirtualne: „lajki, udostępnienia, liczba odwiedzin i unikalnych użytkowników. Internet rządzi się swoimi prawami – rządzą „lajki” i „hejterzy”. Im więcej masz polubień i odwiedzin, tym większy potencjał widzi w tobie reklamodawca. A im większy potencjał, tym większa szansa, że reklamodawca szarpnie się na wymierną finansowo współpracę, a stąd już tylko krok do spektakularnego i konkretnego sukcesu (czytaj: pasja równa się kasa).
Blogi podróżnicze należą raczej do niszy. Tylko nieliczni na nich faktycznie zarabiają. Są i tacy, którzy nie dostaną gotówki do ręki, jednak korzystają z materialnego wsparcia jak na przykład testowanie sprzętu turystycznego, darmowe bilety, wyjazdy.
Ja nie robię projektów i zrezygnowałam z prób zdobywania sponsorów na wyjazdy. Może inaczej bym postępowała czy myślała, gdybym była wyczynowcem. Skoro chcę tylko podróżować, to nie chcę mieć nad sobą „kata”, który może i sfinansuje pomysł, ale w zamian stawia żądania trudne do spełnienia. Czasem takie, które przyjemność podróżowania są w stanie zamienić w orkę. Obowiązek w moim mniemaniu zabija radość, a ja dość mam wywiązywania się ze zobowiązań wobec kogoś. Chcę podróżować i robić to tak, jak mi się podoba. Bez ustawiania się do zdjęć z flagą sponsora czy robieniem mniej lub bardziej nachalnego „product placementu”.
Osoba wpływowa
Nic nie daje takiego zastrzyku nowych „lajków”, jak protekcja osoby z wirtualnym, i nie tylko, autorytetem. Udostępni twój post, zachęci do polubienia, pokaże się z tobą na zdjęciu. Fala nowych „lajków” zaczyna spływać jak wody Niagary. Z tego też powodu blogerzy zabiegają o znaczące kontakty. Znaczące, czyli bogate w statystyczne wejścia i „lajki”. Mój fan – mój Pan: w wirtualnym świecie, to norma.
Chociaż nie brakuje osób, które za główny cel w wirtualnym blogowo-podróżniczym świecie, postawiły sobie zdobycie jak największej liczby fanów, dążąc do tego celu różnymi środkami (rzadziej skupiając się na podróżowaniu i autentyczności), to na szczęście nie wszyscy dali się wrzucić do „lajkowego wora”. Na swojej drodze spotkałam jak dotąd jedną osobę, które podejście do świata, życia i przede wszystkim innych ludzi mocno mną wstrząsnęły. Może jednak mam szczęście do dobrych ludzi? A może to kwestia wyboru z kim chcę pozostawać w relacjach? Wartościowanie innych przez pryzmat liczby fanów czy unikalnych użytkowników, to coś, nad czym nie potrafię przejść do porządku dziennego. Uciekając z korporacji myślałam, że trafię do lepszego świata. Przeliczyłam się, ale to nie mój problem. Fakt, pozostaje niesmak i refleksja – koniec ze statystykami. Na moim blogu ja dyktuję warunki. Kto chce „lajkuje”, kto chce „hejtuje”, ja idę swoją drogą. Tu jestem sobą! Nie lubisz mnie? Twój problem! Podoba Ci się to, co piszę? Super. Nie? Twój wybór, twoja sprawa. Nikt nie zmusza nikogo do czytania.
Nie jestem już w korporacji, w której musiałam silić się na uśmiechy do znienawidzonego szefa czy jeszcze mniej przyjemnego i interesownego klienta. Mogę wybierać. Mogę nawet olewać osoby wpływowe, które poznałam, a których charakter zupełnie mi nie odpowiada. Nie potrzebuję ich pomocy, nie chcę. W swoim życiu już wyczerpałam limit sztucznych uśmiechów. Dziś kładę nacisk tylko na te najszczersze kontakty i tylko z inspirującymi osobami, o ciekawym wnętrzu i dobrym sercu.
Parcie na sukces a może uzależnienie
Przeczytałam gdzieś, że od zdobywania polubień można się uzależnić, podobnie jak od zakupów, seksu czy jedzenia. Mam wrażenie, że żyjemy w świecie, w którym bez uzależnienia ani rusz. Wciąż sprawdzamy powiadomienia, zerkamy na statystyki, wciąż zastanawiając się jak dotrzeć do większej grupy odbiorców, jak zachęcić innych do odwiedzenia naszego bloga. Okazuje się, że dziś sam tekst lub zdjęcia już nie wystarczają.
Chciałabym być wolna od uzależnień i żyć w świecie wolnym od wyścigu szczurów, w każdej postaci. Zastanawiam się czy to możliwe? Czy da się tak. Czy jest sens pisać bloga, jeśli nikt go nie będzie czytał. Czy jest sens prowadzić portale społecznościowe, których nikt nie będzie obserwował. Oczywiście, że nie ma. Ale czy sens z kolei ma zabijanie się o te „lajki’, „serduszka” i „szerowania”? O kolejny komentarz? O widoczność postów?
Chciałabym być zupełnie wolna od tego wszystkiego, ale czy skoro prowadzę blog to mogę? Chyba nie do końca. Chciałabym tylko podróżować i pisać o tym, ale rzeczywistość jest brutalna i trzeba za coś żyć i czymś opłacać podróże. Więc cóż mi zostaje? Prosić o „lajka”pod postem? O udostępnienie na swojej tablicy? Wrzucenie na twittera? Czy o zachęcenie znajomych do polubienia?
A może mogę po prostu jednak być i pisać i fotografować… i po prostu najzwyczajniej w świecie czerpać z tego radość? Bez sprzedawania powierzchni reklamowych na blogu, bez rozmieniania się na drobne, bez parcia na szkło. Być autentyczną, tak po prostu. Dla wielu to może trudne, niewykonalne, bo wielu chciałoby żyć z pasji, coś znaczyć, mieć tłum fanów, bijących pokłony. Ja ten epizod w myśleniu mam już jednak za sobą. Nie potrzebuję poklasku tysięcy, wystarczy mi kilka słów „wzruszył mnie twój tekst”, „popłakałam się”, „poruszyłaś mnie” wypowiedziany przez garstkę. Bo w moim życiu chodzi mi o to, by być szczęśliwą i by przeżyć życie tak, by tego nie żałować, a nie wciąż gonić za czymś, co ulotne i wcale niekoniecznie dające szczęście. I choć wielu może powiedzieć, że życie jest zbyt krótkie, by być przeciętnym, to ja odpowiem, że jest zbyt krótkie, by tracić je na walkę o cyfrową popularność.
Anito! Super tekst!
Dobrze, że pojawiają się takie głosy (m.in. pisali o tym Ola i Paweł http://osiemstop.blogspot.com/2014/09/wachlarz-inspiracja-czy-podnoszenie.html). Okropne jest przenoszenie tych dzikich jazd z codziennego życia w strefę, gdzie ludzie chcą właśnie o tym zapomnieć i rozerwać się, odpocząć, zrealizować czy tworzyć.
Pozdrawiamy!
Michał dzięki 🙂 Czytałam tekst 8 stóp. Z olą się kumpluję, nawet organizowałam u nich mój festiwal Trampki – Spotkania Podróżujących Kobiet. Mamy z Olą podobne podejście do wielu spraw 🙂
Ktoś, kto nie pracował nigdy w korporacji (oczywiscie zalezy w jakiej, bo są różne korporacje) nie zrozumie tego, ze można nie chcieć się ścigać i ściga się nawet poza strefą codziennego zycia jak to nazwałeś. Chociaż u mnie akurat podróże i pisanie to jest codzienne życie 🙂
Niestety nie do końca zgadzam się z tym artykułem, a może z tym, jak go rozumiem. Bo ja się cieszę z każdego lajka czy komentarza czy fana na fejsie, ale nie znaczy to, że „piszę pod nich”. Piszę tak, jak lubię, jak mi się podoba. I po prostu cieszy mnnie, jeśli podoba się to też komuś innemu. Nie zmieniam tekstów, by pasowały pod wyszukiwarki. Ale też dodaję odpowiednie słowa kluczowe bo miło mi, jeśli ktoś czegoś szukając trafi własnie do mnie. A jeszcze fajniej, jak napisze, że znalazł u mnie cos ciekawego. Nie każdym się chce pisać, więc fajnie też, jak polubią. Jak chyba większośc ludzi na świecie mam potrzebę akceptacji, ale nie znaczy to, że będę zmieniać swój styl pisania czy robienia zdjęć z tego powodu. Zmieniam swój styl tylko dlatego, że się rozwijam (widze to doskonale, czytając swoje… Czytaj więcej »
Ewa właśnie chyba nie do końca zrozumiałaś 🙂 Bo ja się zgadzam z tym co napisałaś w komentarzu =D W zuepłności. Ja też zmieniłam styl, bo się rozwijam i to jest dobre. Więc dobrze, ze pracujjes znad swoim style i rozwijasz sie. Super! Też cieszą mnie lajki, komentarze, ale te autentyczne, niewymuszone. Akceptacja jest potrzebna, ale ja uważam, że najważniejsze jest, by akceptować samego siebie i nie oglądać się na innych, bo inni Cię zdołują częściej nież wesprą. Nauczyłąm sie tego, by nie szukać poklasku w oczach innych, bo nie warto. Ale też nie pisze bloga dla siebie, tylko dla ludzi. Nic nie jest Ewa tylko czarne albo tylko białe 🙂 Więc chill 🙂 Co do praca=pasja bywa różnie, bo ja od większości słyszałam, tych, którzy pasję przekuli w zawód, ze radość jednak mimo wszystko gdzieś zniknęła. Niektórzy zmieniali więc zawód. Ale bywa różnie. Ja wszystkim życzę, by przekuwali… Czytaj więcej »
Może faktycznie nie zrozumiałam, bo wyciagnęłam wniosek, że ci, którym zależy na fanach czy lajkach nie są autentyczni. Wiadomo, nic nie jest czarne albo białe, a najlepiej, jak jest różowe 😉 Przy okazji, moja praca wiąże się w dużym stopniu z podróżowaniem (czyli moja pasją) – czy raczej ze zmienianiem miejsca zamieszkania. Czasem ludzie pytają, jak znoszę to, że turyści na mnie krzyczą, mają pretensje, że muszę świecić oczami za czyjeś błędy i czy w ogóle taka pracę można lubić. Odpowiadam, że jakbym nie lubiła, to bym już tam dawno nie pracowała. Moim zdaniem ważne jest to, by lubić to co się robi i żeby ta praca jednak przynosiła satysfakcję, bo jak się nie lubi – to człowiek gorzknieje. Zresztą chyba też tak masz, skoro rzuciłas pracę, która Ci nie leżała. No dobra, to ile masz tych lajków? Umówisz się ze mna na herbatę?… Czytaj więcej »
Nie to miałam na myśli. Ja tez wolę różowe, choć w sumie… chyba róznu nie znoszę. Praca bez satysfakcji to katorga. Ja nie umiem inaczej i tak, dlatego nie pracuję już w korpo.
Nie wiem czy jestem wystarczająco wartościowa, żebyś chciała sie ze mną spotkać na herbatę 😉 Ale jeśli uznasz, że tak, to z przyjemnością 🙂
No wiesz, ja już te herbatę zaproponowałam 😉 Niedługo wyjeżdżam, ale… wpadaj na Lanzarote 😉
No to przyjmuję zaproszenie =D
Anita, bardzo ciekawy tekst i fajnie się czyta. Poruszyłaś taki temat, nad którym sama ostatnio dużo myślałam. Masz częściowo rację – postrzeganie kogoś przez pryzmat „lajków” czy „retweetów” to trochę ignorancja. To takie wrzucanie ludzi do worków pt. masz więcej lajków, to znaczy, że lepiej piszesz, czy coś w tym stylu (co ma z prawdą niewiele wspólnego). Z drugiej strony jednak, jeśli dla kogoś blog podróżniczy okazał się biznesem i może zarabiać na swojej pasji, to wszelkie numerki w social media są dla niego ważne. Ciężko nie patrzeć na liczby jeśli coś jest (może i jedynym) źródłem dochodu. Szczególnie wtedy, kiedy większość ruchu na blogu pochodzi własnie z kanałów społecznościowych. Na szczęście każdy z nas ma możliwość zadecydowania i wybrania, czy wybierze w życiu ścieżkę pełną numerków, czy nie 🙂
Justyna i o to własnie chodzi, że każdy może wybrać swoją drogę. Ja nikogo nie krytykuję, wręcz podziwiam, jeśli komuś pasję udało się przekuć w zarobek. Ja po prostu obieram swoją drogę, nie twierdząc jednocześnie, że lajki, retweety i takie tam nie są fajne. Już pisałam to poniżej i w tekście: fajnie, jeśli są autentyczne, jeśli są zankeim uznania dla tego, co napisałam, czy zdjecia które zrobiłam. Pełne uznanie dla tych, którzy przekuli swój blog w biznes. Wielkie gratulacje. Najwazniejsze, żeby tym osobom sprawiało to radość, bo o to chodzi w życiu. Po prostu zauważyłam ostatnio wiele niefajnych akcji i to postrzeganie przez pryzmat liczby lajków, które jak słusznie zauważyłaś, moim zdaniem też nie zawsze mają wiele wspólnego z tym, że ktos lepiej czy gorzej pisze. Jest wiele świetnych blogów i wiele fantastycznie piszących osób, które nie zostały jeszcze… Czytaj więcej »
Ta frustracja to chyba trochę się rodzi przez Facebooka. Przerabiałem to w podróży i czasem doła łapałem, jak starałem się przez kilka dni połączyć z netem i wrzucić fajny tekst, a przez to że Edgerank był niedopieszczony, to post docierał do kilku osób. Potem wrzuciłem na luz i tego się trzymam. Jak coś ciekawego mam do zakomunikowania to to robię, jak nie to cisza… myślę, że czytelnicy to czują i wrzucanie tzw. zapychaczy jest gorsze niż niepisanie. Ja osobiście przestaje czytać takie blogi tworzone na siłę, wszelkie listy must see i top 17 rzeczy do zrobienia we Francji.
To samo jest w temacie książek i całego badziewia, które powstaje w ramach tzw. literatury podróżniczej…
No i polecam to: https://www.youtube.com/watch?v=YQV3HZbejsU&feature=youtu.be&t=4h25m20s
Czuć, gdy piszemy do ludzi, a nie do statystyk! :))
Pozdrowienia!
Andrzej cytuję samą siebie: „Dziś kładę nacisk tylko na te najszczersze kontakty i tylko z inspirującymi osobami, o ciekawym wnętrzu i dobrym sercu” – Zgadniesz o kim myślałam, pisząc to zdanie? 🙂
Wiesz co… no moje rozbuchane EGO blogera kazało mi pomyśleć, że o mnie!! Ale ja to jestem diabeł wcielony, więc może o Alicji? Ona ma anielską cierpliwość na pewno :)) No jeszcze mogę Twojego Bożydara podejrzewać, bo jak samo imię wskazuje… 🙂
Uściski!
Twoje rozbuchane ego dobrze Ci podpowiada =D Ego Alicji nie jest rozbuchane, ale o nią też tu chodziło 🙂
Bo uwielbiam Was oboje. No i jeszcze o mojej idolce Kamili. K zapomnieć nie mogę.
Andrzej, ja akurat wszelkie listy, must see, must visit, must do czy co tam jeszcze, bardzo lubię, ale ja ogólnie lubię listy i serie (do tego stopnia, że jak kiedyś odkryłam nowego autora kryminałów to od razu na jednych wakacjach przeczytałam całą serię, którą napisał…22 książki).
I sama mam takie listy, bynajmniej nie zapychacze, chociaż jeszcze nie pisałam o tym, że powinnam odwiedzić np. kraj na K czy na O (tak, listę alfabetyczną też mam 😀 )
Ale z zapychaczami faktycznie może być problem – i to nie tylko w życiu wirtualnym.
OK, źle się może wyraziłem. Zgeneralizowałem. Zdarzają się fajne listy, wartościowe i te cenię. Zwykle jednak jest to słaba treść, która się nie broni w żaden sposób. Jasne, że każdy ma swoje ulubione formy i szanuję to. Osobiście najbardziej lubię czytać historie z podróży, jak się coś działo, gdy budują się emocje (nie, nie… kolejną identyczna relację z podróży), coś osadzonego w kontekście miejsca. No i dobrze napisane teksty praktyczne. Lubię też czytać literackie wpisy podróżnicze, ale tych jest mało…
Ja obecnie mam problem z określeniem tego co lubię czytać, łatwiej byłoby mi wymienić czego nie lubię.
Chyba bardziej od blogów wciąż wolę fora, bo rozmowa jest fajniejsza. A co lubię na blogach? Autorów lubię, a jak ich lubię to już mniejsze znaczenie ma to o czym piszą.
Ja mam tak mało czasu na czytanie blogów, że faktycznie zaglądam tylko chyba na cztery czy pięć. Z tego tylko chyba jednego autora nie znam w ogóle, ale uwielbiam jego literacki styl, czyli to, o czym pisał Andrzej. Pozostałe czytam bo uwielbiam ich autorów. Całe szczęście trójka z tych autorów pisze na tyle rzadko, że nadążam z czytaniem =D
Ja poszłam spać, a tu taka dyskusja się wywiązała =D
Andrzej ja uwielbiam czytać takie same formy jak Ty: historie z podróży, a najbardziej literackie. Nie przepadam za relacjami, chociaż sama kiedyś takie pisałam (ale rozmawialiśmy już kiedyś o ewoluowaniu pisania). Do takich relacji jednak zaglądam, jeśli wybieram sie w podróż do danego kraju, więc takie posty też myślę są potrzebne. Wiem, że nie masz czasu za wiele na czytanie, ale jeśli znasz literackie blogi podróżnicze to podrzuć proszę.
Zgadzam się z tym co napisałaś. Jednak każdy człowiek lubi być doceniony, zwłaszcza jeśli wkłada dużo pracy w coś co robi (np. prowadzenie bloga), stąd to śledzenie statystyk, lajków etc. Cóż o przekyciu pasji w pracę marzy wielu, nielicznym się udaje.
Pozdrawiam
Oczywiscie, ze każdy lubi być doceniany za swoją pracę, ale w dzisiejszym świecie to, co dobre niestety nie zawsze jest w stanie się obronić. Ale życze tego wszystkim.
Tak, tak, tak. Dobrze, że jest taka Anita w sieci :)))
Dzieki Ewa 🙂
Moim zdaniem, jeśli chodzi o lajki, to zapomina się o bardzo ważnej rzeczy, czyli o wieku użytkowników. Jeśli zdecydowaną wiekszość stanowią klikający „Lubię to!” pod każdym fajnym obrazkiem ludzie w przedziale wiekowym 18-24, to nie oszukujmy się, że bardziej będą się utożsamiać z podróżującym chłopakiem w ich wieku niż z o 10 lat starszym ziomkiem, który pół świata zwiedził 🙂 Takie moje spostrzeżenie 🙂
Dla mnie osobiście super wpis 🙂
No i na pewno bardziej niż z mężatką podóżującą solo =D Masz Przemek rację, bez wątpienia tak jest.
Cieszę się, że wpis przypadł Ci do gustu 🙂 A swoją drogę, że też masz czas czytać blogi w trakcie „El Camino” 🙂
Anita! I właśnie takie blogi chce się czytać! Prawdziwe :))
A jak zobaczyłam tu komentarz Przemka, to od razu pomyślałam to samo: „Kiedy On w drodze ma czas czytać blogi?!” 😀
To zaprasza częściej do siebie 🙂
Ja w drodze ledwo daję radę z pisaniem postów, o czytaniu innych blogów niemal nie ma mowy 🙂
Jak Ci nogi po kolana w cztery litery wchodzą, to sobie robię dzień przerwy. Wtedy cały dzień w łóżku, więc czytam co tylko się da 🙂
Bardzo dojrzaly tekst. Niestety czasami chac byc wolnymi stajemy sie ponownie niewolnikami, tym razem technologii, na wlasne zyczenie.
Świetny tekst! nareszcie ktoś napisał na ten temat co się ostatnio zaczęło dziać na blogach podróżniczych – jeden drugiego „reklamował”, pisał serie komentarzy, lajkował, itp. Wyrzuciłam parę blogów, bo nie odpowiada mi nachalne narzucanie/namawianie do czytania czyjegoś bloga. I tych 150 statystyk „Naj blog”. Bałam się, że niedługo w lodówce mi się pojawią 😉 ANITA – TAK TRZYMAJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! <3
O, Marlena, z ust mi to wyjęłaś 😉
Przepraszam z góry za szybką opinię, ale jestem w trakcie pakowania się 😛 Chyba bardziej wyjdzie z tego pytanie retoryczne. Czy bez tych „liczb” to nie tworzymy do szuflady, tylko takiej internetowej? To nie jest problemem oczywiście, gdy ktoś to robi celowo.
Ogólnie popieram tekst prawie w większości punktów. Osobiści media społecznościowe przypominają rozkrzyczane targowisko, gdzie kupujący są jacyś trochę ślepi, trochę głusi i troszkę…. i tu sobie sami dopiszcie 🙂
W punkt. Rzadko kto ma odwagę tak wyrazić to wprost jak Ty Anita
Zgadzamy się w pełni, świetny tekst.
Myślę sobie, że to co dobre i tak się obroni. Są blogi z grubymi tysiącami lajków, które są po prostu dobre i nawet jeśli tematyka trochę „pod publikę” to ja czuję, że to nadal jest prawdziwe, że ich ten blog nakręca, że jest sposobem realizowania marzeń. Fajnie. Szanuję też fakt, że ktoś swój blog traktuje jako miejsce promocji i zarobku, tak długo jak mam wrażenie, że jest fair wobec Czytelników i nie wciska im kitu za każde 100 zł, które może zarobić. Są też blogi, które chcą zaistnieć za wszelką cenę w zbiorowej świadomości i czuć tu „parcie na szkło”, niestety, przez co głupoty w głowie. Czytasz, czytasz i po prostu czuć, że pachnie to nieprawdą jak stare jajko. Myślę, że łatwiej lajki i fanów na Allegro kupić, niektóre szafiarki Ci o tym opowiedzą 😉 Trochę się ostatnio zraziłam patrząc na różne działania i wiem,… Czytaj więcej »
Ajka -dobrze napisane! Dlatego lubię Twojego bloga 🙂
Dziękuję 🙂
No Agnieszka Ty to jesteś mym bratnim umysłem jednak 🙂 Wiedziałem komu kiedyś przybić piątkę wirtualnie 🙂
Dzięki Marcin, miło, że tak uważasz, bo liczę się z Waszym zdaniem. I w sumie Tobie zawdzięczam, że mam już ponad 1000 lajków 😉 To jest właśnie fajne w tym co robimy – że ktoś uważa, że coś jest ok i puszcza to dalej. Tak szczerze, bez próśb, nacisków, ustaleń, zasad itd. Myślę sobie, że najważniejsze to po prostu wiedzieć, po co coś się robi. Ja wiem, Wy wiecie, Anita wie i wiele innych osób wie. Jeśli ktoś to robi wyłącznie dla kasy – też spoko, dopóki ma w miarę jasną wizję i jest w porządku wobec ludzi, którzy wierzą w to, co czytają. Niektórzy trochę się gubią, byłam świadkiem kilku rozmów o lajkach, zasięgach itp. osób, które chciałyby mieć ich więcej i więcej, spytałam więc „Ale w jakim celu?”. Nie umiały odpowiedzieć na to pytanie. I tutaj widzę trochę problem, takiego… Czytaj więcej »
Pierwszy raz nie nadążam z komentowaniem na moim blogu 🙂 Agnieszka zgadzam sie z Tobą w pełni. Też uważam, że warto wiedzieć po co się coś robi. I tak jak napisałam wyżej Edycie uważam, że szczere puszczenie przez kogoś dalej w świat postu, który ktoś napisze, a nas zaciekawi jest super, ale bez nacisków i jakiś ustaleń.
Dobrze napisany tekst. I ciekawa dyskusja 🙂 Nie jest łatwo być sobą i jednocześnie starać się być jak najbardziej popularnym. Tzn. niektórzy są i jednocześnie są właśnie tacy jakich poszukuje publika. Kilka dni temu usłyszałam pytanie: „A kto nie chciałby być sławny?”. Pytanie wypowiedziane z ogromnym zdziwieniem. Ja bym nie chciała, chciałabym być nieznaną milionerką, ale kimś bardzo znanym – nigdy w życiu, ciągle by mnie wszyscy oceniali 😉 Jest mi o tyle łatwiej, że nigdy nie pracowałam w korporacji, ale od zawsze widziałam, że w korporacji pracować nie chcę (pewnie bym się przystosowała, bo mam dobre zdolności adaptacyjne, ale po co?) Ścigać też się nigdy nie lubiłam, bo dla mnie, to jak w tej piosence „nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go”. Swojego bloga mam od niedawna i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że najbardziej mi odpowiada pisanie do takiej internetowej… Czytaj więcej »
Ależ się z Ciebie wylało 🙂
Nie wiem kto Ci na odcisk nadepnął (to w sumie nie jest ważne), ale zainspirował Cię do napisania świetnego tekstu.
Natychmiast klikam „Lubię to” 😛
Acha i jeszcze to: <3
Tak na poważnie, myślę, że wszystko warto jakoś sobie uporządkować w głowie i wyważyć. To o czym piszesz obecne jest w wielu dziedzinach życia i łatwo wciągnąć się w ten pęd do bycia numerkiem 1. Nie dać się zwariować i wiedzieć po co i dla kogo się pisze.
Czekałam Alicja na Twój komentarz. Byłam pewna, że prędzej czy później dodasz coś od siebie. Miałam znaczy taką nadzieję. I wiedziałam, że na Twój lajk mogę w tej kwestii liczyć =D
Łatwo sie wciągnąć w ten pęd, łatwo się nim zachłysnąć. Dobrze jednak (nawet jeśli da się w niego wcisnąć na początku, na chwilę) w końcu się opamiętać. Ja się cieszę, że w miarę szybko to zrozumiałam. Dzięki Alicja! I jeszcze dla Ciebie też to <3
Bardzo ciekawy wpis. Ale dałaś czadu Anita tym uzewnetrznieniem sie. mam tylko jedną uwagę – nie pisz „My, wszyscy”, bo to wygląda na uogólnienie niepotrzebne 🙂 Każdy z nas ma takie rozterki chyba od czasu do czasu. Wypowiem się może, jako osoba, która w sumie ma tego dużo (lajki, srajki, liczby, partnerzy) a jednocześnie (sic!) wcale nie przykłada do tego wagi w stylu „najważniejsza rzecz!”. Moglibyśmy rzucić prace i żyć z bloga podróżując. Już tak. Ale nie. Tak jak opowiadaliśmy na Wachlarzu o tym jak blogować równolegle i jak to łączyć z życiem normalnym: Dla nas to zawsze będzie druga, trzecia rzecz w życiu. Jak byłaby pierwsza to właśnie grozi, tym co napisałaś. I ładnie zdefiniowałaś. A tak to Bez spiny i presji. Liczby, lajki to tylko i wyłącznie posypka, oblizywanie się, deser. Główny smak to zawsze to, co czujesz po przeczytaniu… Czytaj więcej »
Marcin i ja Was oboje podziwiam. Za to ile pracy wkładacie w swojego bloga i jak godzicie to z codziennym życiem zawodowym i za to, co osiągnęliście. Jesteście naprawdę wielcy. I zgadzam sie z tym, co piszesz. Ja nie neguję lajków, komentarzy. Mnie też one ogromnie cieszą, bo przecież (pisałam już kilkakrotnie tu) nie prowadzę bloga dla siebie. Piszę, bo kocham to robić i w tym się realizuję, a na blogu mogę robić to tak jak chcę, ale cenię te prawdziwe wartościowe, szczere komentarze i lajki. I też wybieram, żeby pisać to, co ja chcę przekazać, a nie pisać to, co podejrzewam, że chcą czytać ludzie. Też tworzę posty praktyczne, bo dostaję takie prośby albo masę maili z tymi samymi pytaniami, więc wolę stworzyć jeden post i potem do niego odsyłać, ale nie jest to mój cel. Każdy chciałby mieć tylu czytelników jak Wy, zacząc współpracę z KLM.… Czytaj więcej »
No i co tu się odpierdziela? 75 komentów, prawie 200 lajków. Już wiesz, że listopad w podróżniczej blogosferze jest Twój. bo dawno chyba u nas na blogach nie było takiego poruszenia
(co za paradoks w sumie, nie?:)
a ad vocem. 2 lata temu tez tak pisalismy „ze kazdy chciałby być jak podrozniccy czy wiaherosi” I się udało gdzieś powoli chyba. Są cele, wzory, jest karma, konsekwencja i są szlaki
Paradoks nie ma co. Żadenmój wpis nie miał takich osiągnięć i pewnie mieć nie bedzie. Ironia losu!
Marcin wasz przykład potwierdza, że warto dązyć doc elu, mieć marzenia i je realizować. ja też o tym wiem, bo się kilkakrotnie o tym już przekonałam. Fajnie, że sie ludziom udaje. Super, że Wam sie udało 🙂
Chciałam napisać komentarz na blogu ale nie zdałam testu kapcia;) W pełni się Anita z Tobą zgadzam. Przy czym uważam że polajkowanie się z fellow bloggerami żeby trafić do szerzej publiczności jest w miarę fajne i niegroźne póki te lajki i statystyki nie stają się celem samym w sobie. Jeśli dzięki temu ktoś nowy wejdzie, przeczyta i zostanie -super, jeśli ma to służyć tylko podbijaniu słupków – nie, dziękuję. Mi jest bardzo miło jak wiem że ktoś przeczytał, podobało się, kojarzy, podlinkował, ale najważniejsze jestto, że nie podróżuję żeby mieć jak najwięcej lajków. Ja po prostu to lubię. A pisać bloga będę tylko póki będzie sprawiało mi to jakąś satysfakcję, i wymyślanie postów na siłę bo trzeba coś wrzucić ileś razy w tygodniu raczej nie wchodzi w grę, nie po to odeszłam z pracy żeby nowy bat sobie ukręcać. Ściskam mocno z Laosu!
przeczytałam po zajawieniu przez Włodek – cudny, prawdziwy, głęboki tekst:)
Przeczytałam cały tekst i wszystkie komentarze. Bardzo ciekawa dyskusja się urodziła z Twojego tekstu, Anita 🙂 nie wiem, co się dzieje na blogach, nie jestem w temacie. Czytam kilka,które mnie interesują, Twoje wpisy czytam wszystkie, bo lubię Twój styl opowiadania. Sama jestem w podróży i piszę blog, więc czas wypełniony po brzegi. Nie zależy mi na ilości czytelników. Nie jestem w odpowiedniej grupie wiekowej . Kto chce, niech czyta, a kto nie, to nie. Piszę, bo lubię i po to, że jak już nie będę mogła podróżować, to sama sobie poczytam, powspominam, obejrzę zdjęcia i będzie miło 🙂
No dobra! To i ja dorzucę swoje trzy grosze w tym dyskursie. Sporo z Anitą ostatnio dyskutujemy na ten temat. Sądzę, że głównie chodzi o problem, z którym styka się wiekszość twórców. Jak pozostać sobą, tworzyć w zgodzie z własnym sumieniem, „nie sprzedać się” a jednocześnie móc żyć z tego co się robi. Np. muzyk czesto musi sobie odpowiedzieć na pytanie czy woli tworzyć muzykę, którą kocha czy ugiąć sie pod presją producenta i wytwórni i zgodzić sie na „zgniły” kompromis -„bo to się lepiej sprzeda!” Podobnie bloger. Czy pisze bo kocha pisać, czy tworzy biznes. Jeśli ktoś zaczyna pisać, bo to kocha i chce to po prostu robić, nie powinien moim zdaniem uginać sie pod presją googla i innych fejsbuków. Co innego, gdy zakładamy biznes. Chcemy z założenia, żeby blog przedsięwzięciem dochodowym i wtedy nie ma wyboru piszemy „pod publiczkę”, sprawdzamy co tam w seci szumi, jakie… Czytaj więcej »