Powinnam zacząć od końca, a dokładniej od „końca świata”, którego zresztą jak zwykle nie było. Wolę jednak trzymać się chronologii wydarzeń i opisać kilka miejsc, które widziałam, zanim dotarłam do Tikal (Gwatemala). Zacznę więc od żeglowania, które zawsze uważałam za strasznie nudny sport. Zresztą w sumie nie wiem czy w ogóle żeglowanie sportem można nazwać.
Playa Blanca |
No i tak, prawdę mówiąc to my nie żeglowaliśmy, a jedynie przemieszczaliśmy się wodna taksówką. Zatem drugi dzień naszej wyprawy spędziliśmy w dużej części na wodzie i muszę przyznać, że było całkiem przyjemnie. Pływaliśmy po Rio Dulce i obserwowaliśmy liczne ptactwo, które albo polowało, albo dumnie spoglądało na nas z góry, rozsiadłszy się wśród konarów drzew. Takiego relaksu jak na naszej wodnej taksówce, dawno nie miałam.
Popłynęliśmy na Playa Blanca, która znana jest z białego piasku. Piękne miejsce, ale głównie stworzone z przeznaczeniem dla turystów. A sam piasek, muszę przyznać, że bielszy chyba w Białogórze mamy. Miałam tam jednak niezwykle miłe spotkanie z bardzo przyjazną papużką, która za wszelką cenę starała się zjeść moje palce. Oczywiście mój aparat nie przestawał pracować podczas tego niespodziewanego spotkania.
Będąc na Rio Dulce nie można było nie zajrzeć do znanej w tych okolicach, przede wszystkim turystom, miejscowości Livingstone, na którą podpływaliśmy dwukrotnie. Raz, by zatankować i drugi raz, by pójść na obiad. Zanim jednak podpłynęliśmy na prawdopodobnie tańszą stację, naszemu „taksówkarzowi” zabrakło chyba co nieco benzyny, więc podpłynął po parę jej kropel do innej wioski nad brzegiem.
Nowa wersja karaibskiego pirata |
I wtedy zaatakowały nas trzy łodzie z dzieciakami, próbującymi nam sprzedać różne cuda, głównie wysuszone rozgwiazdy i muszelki, które przypuszczam, że wcale nigdy nie leżały na dnie Morza Karaibskiego. Oprócz jednak tych małych rozbójników, żadnych innych piratów nie spotkaliśmy. A szkoda, bo marzyła mi się jakaś wyjątkowa przygoda.
A co do Livingstone. To okazało się przyjemną miejscowością, oczywiście, jeśli komuś pasuje klimat wakacyjnego Sopotu. Tyle że turystów było tam o tej porze jak na lekarstwo, ale przypuszczam, że wielu po prostu popłynęło w tym czasie w odwiedziny do innych miejscowości, których nie brakuje wzdłuż brzegu Morza Karaibskiego.
Ślicznotka z Livingstone |
Co nas zaskoczyło to to, iż za 15 Q, czyli za 6,5 zł mogliśmy zjeść obiad, składający się z surówki, ryżu i pieczonego kurczaka, a do tego wliczony w cenę był jeszcze napój. Tak taniego obiadu, to jeszcze tu chyba nie jadłam.
W Ameryce Centralnej, a przynajmniej w Gwatemali, bowiem Belize, Kostaryka czy Meksyk są ponoć znacznie droższe, spokojnie można przenocować i zjeść trzy posiłki, nie wydając więcej jak 20 dolarów (a można i jeszcze taniej jak się dobrze pokombinuje).
Z Livingstone znów wodną taksówką ruszyliśmy jeszcze na „Hot springs”, czyli kąpiel w ciepłej, a właściwie mega gorącej wodzie, która wypływa z wnętrza skał. Nie mam pojęcia ile stopni woda mogła mieć, ale naprawdę momentami wręcz parzyła. Zrezygnowałam z kąpieli i, siedząc w karaibskiej knajpce, popijałam mleko z kokosa i kontemplowałam, otaczające mnie piękno i ciszę.
I wiecie co? Tego naprawdę nie sposób opisać słowami. Są momenty, które się po prostu chłonie, i w których człowiek czuje się naprawdę szczęśliwy i wolny. Tak właśnie czułam się tego dnia. I tak chcę się czuć zawsze. I choć czasem bywa w podróży ciężko i męcząco, i miewa się kryzysy, poczucie osamotnienia, to dla takich chwil poczucia szczęścia i wolności, warto podróżować. I nie dziwię się, że ci, którzy po raz pierwszy gdzieś wyjadą, łapią bakcyla podróżniczego. Bo uczucie wolności uzależnia.
Ostatnim przystankiem, a właściwie przedostatnim przed naszym nowym miejscem noclegowym we Flores, czyli miejscowości wypadowej do Tikal, zatrzymaliśmy się jeszcze w starej hiszpańskiej twierdzy Castillo de San Felippe z XVI wieku. Pięknie położona nad brzegiem, stanowiła główny punkt obronny przed piratami. Cudowny teren, na którym kiedyś prawdopodobnie toczyły się krwawe walki, dziś stanowi idealne miejsce piknikowe dla całych rodzin. Życie bywa przewrotne. A potem już tylko cztery godziny i dobiliśmy do Flores – głównej bazy wypadowej do niesamowitego Tikal.
Zachód słońca w Yaxha |
Piękne zdjęcia. Ja pamiętam hasło „nie ma wolności bez Solidarności”, a tu wolność w spójności z naturą – piękne, ale chyba nierealne, chwile i tyle 🙂
Pewnie i nierealne, ale dobrze, ze są choć też właśnie te chwile. Dla nich warto żyć.
Nie poznałam Ciebie, dopiero pazurki na nadgastkach podpowiedziały, że ta piękna Gwatemalka z papużką to moja córka – co ze mnie za matka?
Z tą piękną Gwatemalka to trochę mamo przesadziłaś. Wyglądam koszmarnie w tych włosach i dlatego raczej się tu nie fotografują. Ale tak czy inaczej dziękuję :)A nie poznałaś, bo zmieniłam się: bez włosów i bez makijażu, zupełnie saute 😉
W końcu mogę zobaczyć jak wyglądasz bez warkoczyków, co prawda tylko na zdjęciu, ale dobre i to. Śliczna ta fotka gdzie leżysz w hamaku. Uczucie szczęścia i wolności – chyba tego najbardziej Ci zazdroszczę 🙂
Edith to zapamiętaj sobie jak wyglądam bez warkoczyków, bo po powrocie wracam do nich. Nie mogę na siebie bez nich patrzeć :)A pięknie to było w miejscu, w którym leżałam 🙂
Czekam na dalsze relacje. Niecierpliwie. Buziaki 🙂
Anita, to przecież nieważne jak wyglądasz, liczy się to, jak się czujesz i że robisz, to co chcesz 😉 Zdjęcie z papużką jest super, nadaje się na okładkę pisma podróżniczego; uczucie szczęścia na Twojej twarzy jest niesamowite. Dawaj więcej zdjęć, także z Tobą w tle, przecież dla Ciebie tu wszyscy jesteśmy. Ładnie piszesz, ciekawie opowiadasz, trzymaj tak dalej 🙂 Pozdrawiam AsiaK
Oj, Asia wiem, że nieważne ?:) I dzięki za słowa wsparcia i pochwały – od Ciebie o pisaniu. Dla mnie są ważne.
Cóż, nie dziwota, że większość komentarzy dotyczy Twojego, dla wielu z nas nieznanego, podróżniczego imidżu – doprawdy odurzającym jest to Twoje naturalne Rio i żadne esy-Floresy nie zmienią mojego zdania. Ale co do widoków – te przestrzenie, ta egzotyka; rzeczywiście muszą stwarzać poczucie wolności. Czasem tak się czuję, gdy spoglądam w dal z dziewiątego piętra mojego olsztyńskiego apartamentowca (buhahaha). Amplituda temperatur wynosi pewnie z 60C – teraz w Mrągowie, gdzie świętuję, jest jakieś -15C. Ty chyba jesteś już przyzwyczajona do Mikołaja w krótkich gaciach na plaży, wszak z Bożydarem chyba regularnie w tym czasie wybywacie w tropiki. Właśnie odkryłem, gdzie w moim hotelu jest bar, więc zanim wieczorem rozpalę w kominku, zejdę się ogrzać przy herbacie (hyhy). Choć w zasadzie Twój blog robi za fantastyczny kaloryfer, więc zostawię go włączonego.
Zapomniałam, że Ty znów Siki w jakieś wojaże świąteczne, jak zwykle ruszyłeś. No, ja to przyzwyczajona jestem do upałów w święta i Mikołaja w kąpielówkach. Co do tego imidżu podróżniczego, to za bardzo nie zrozumiałam, o co Ci chodzi. Ale wolność z Twojego dziewiątego piętra też nieraz poczułam 🙂
Oj weź już wracaj, bo tam zatracasz poczucie naszych absurdalnych i pseudointelektualnych gadek – masz fajne Rio (ryjo) w tym fryzie! To poeta miał na myśli.
Cudnie tak czuć się wolną i niezależną, prawda ?
NIEswojo wyglądasz tylko z zewnątrz, w środku nadal jesteś tak samo psychiczną i wolną Anitą :P.
JUNTER.
Tak, Pawcio masz rację. Chociaż w środku też jestem już chyba jednak trochę inna. Bo silniejsza. Przynajmniej tak mi się wydaje. A z każdym dniem moja siła będzie tylko rosła. Mam taką nadzieję.
A w ogóle to już się zastanawiałam, gdzie się podziałeś i czy w ogóle jeszcze zaglądasz do mojego bloga 🙂
Witaj Anito !
Normalnie dumny jestem, że mam taką dzielną koleżankę. Dorka donosi mi na bieżąco co u Ciebie, ja jak zwykle zabiegany z brakiem czasu na przyjemności, aczkolwiek robie wszystko coby mieć go coraz więcej dla siebie.
Czytając Twego bloga rozumuję, że u Ciebie różnie ale w większości wspaniale. Trzymaj sie tam ciepło, obiecuję, że będę od dzisiaj stałym czytaczem Twojej eskapady. Smsów poszło sporo wśród naszych znajomych, Mrtuska odwaliła kawał dobrej roboty na fejsie w tym kierunku. Moje ludki też zadziałały.
Moc całusów od nas dla Ciebie.
Piotry.
Piotrze Kochany. Masz cudną rodzinkę. Dorcia jak mało kto mnie wspiera na fejsie:) Za co chyba nigdy nie będę się w stanie Wam odwdzięczyć. Wiem, że zalatany jesteś i czasu na przyjemności brak, więc jak nie wszystko przeczytasz, to resztę Wam dopowiem po powrocie. Ściskam mocno.