Powstawanie materiału |
Dziś (14.12) nie miałam zajęć w szkole. W zamian za to wybraliśmy się do pobliskiej miejscowości San Antonio de Agua Calientes. W drodze chicken busem mieliśmy konwersacje, żeby nie było, że się obijamy. Owe miasteczko to jedno z kilku, w których żyją indigenios, czyli najprawdziwsi Indianie z dziada pradziada, prawdziwi Majowie, kultywujący tradycji. W samej Antigua nie mieszka wielu indigenios, którzy przyjeżdżają tu jedynie do pracy. W Antigua można ich spotkać głównie na mercado, czyli tutejszym rynku. I choć wyjazd do San Antonio początkowo przypominał mi poniekąd ten znany wielu osobom z turystycznych wyjazdów do Tunezji, Turcji czy Egiptu, gdzie zawożą cię niby do muzeum „czegoś tam”, a w rzeczywistości wiozą do najzwyklejszego sklepu, w którym chcą ci wcisnąć same cuda po specjalnie wyjątkowych cenach, to jednak wyjazd ten okazał się niezwykle pouczający. Bardzo wiele dowiedziałam się o zwyczajach, języku i kulturze Maya.
Koszyk na tortilla |
Sama polepiłam tortillę, którą później pochłonęłam (i jeszcze cztery kolejne też, takie były pyszne). Spróbowaliśmy też tradycyjnej potrawy pepian (nie rozwodzę się nad jedzeniem, bowiem mam zamiar poświęcić temu osobny rozdział, bo usatysfakcjonować co poniektóre osoby), poucierałam kawę i zobaczyłam jak wygląda ślub u Maya. Oczywiście bez sprzedaży się nie obyło, a jakże, ale bez arabskiej nachalności. Jeśli chodzi zaś o indigenios, to niesamowite są ich stroje. Wszystkie oczywiście robione są ręcznie, bez użycia jakichkolwiek maszyn. Zrobienie tradycyjnej bluzki Maya, czyli guipil trwa pięć do sześciu miesięcy codziennej pracy (od poniedziałku do piątku) po sześć godzin dziennie. Corte, czyli kawał pięciometrowego materiału, z którego związuje się spódnicę, kobiety Maya robią przez miesiąc, do tego pasek, którego stworzenie trwa kolejny miesiąc.
Strój mężczyzny tzw. gavan już nie jest tak pracochłonny i składa się z białych, krótkich spodni, czarnej tuniki, przewiązanej kolorowym pasem, sombrera i czerwonego kawałka materiału, który nazywają po prostu krawatem, choć w niczym nie przypomina znanego nam krawata (no oprócz tego, że wisi na szyi mężczyzny). Najbardziej zaskoczyła mnie informacja, że jeszcze wcale nie tak dawno temu, każde małżeństwo posiadało od 15 do 26 dzieci!!! Nie wiem jak to możliwe, ale jak sobie pomyślę, że jedna kobieta potrafiła urodzić 26 dzieci, to aż przechodzą mnie ciarki. Według mnie to niemożliwe. Dziś jednak posiadają po zwykle od 2 do 8.
Moja gospodyni, choć indigenios nie jest, to posiada aż ośmioro rodzeństwa. A skoro o mojej gospodyni …
I znów urodziny
Mam wrażenie, że w Gwatemali ciągle są jakieś święta i wciąż ktoś obchodzi urodziny. Dziś swoje święto obchodzi moja gospodyni Jojana. Kuchnia z rana przystrojona była licznymi kartkami z życzeniami, przygotowanymi przez jej męża i dzieci, a już od piątej rano dzwoniły do niej uparcie telefony, co nie ukrywam doprowadzało mnie do szału. Po południu postanowiliśmy wszyscy: Daz, Bjorn, Tomas, Kate (która dołączyła do nas we wtorek) kupić jej jakiś prezent. W tym celu wybraliśmy się na rynek, przed którym dziś ostrzegała mnie moja nauczycielka. Nie wiem czemu, ale dziś miało tam być wyjątkowo niebezpiecznie. Nie było jednak. Daz też dziś obchodzi urodziny według czasu australijskiego, a jutro według gwatemalskiego. No, cóż. Można i tak jak ktoś lubi świętować. A jeśli o urodzinach mowa, to w Gwatemali istnieją ciekawe zwyczaje związane z tym świętem. Oprócz pinaty, o której wspominałam w poprzednim poście, z rana (ale zauważyłam, że pora nie ma specjalnie znaczenia) puszcza się na cześć solenizanta sztuczne ognie. Jak wystrzelili dziś pod moim oknem, to aż podskoczyłam ze strachu. Jest też jeden zwyczaj, który wyjątkowo przypadł mi do gustu i mam nadzieję, że jego realizację uda mi się zobaczyć. Gdy solenizant zdmuchnie świeczki, oczywiście pomyślawszy wcześniej życzenie, nim ukroi tort, musi pochylić się i ugryźć kawałek, a wtedy ktoś z rodziny czy znajomych, popycha solenizanta twarzą w ów tort. Czyż nie brzmi to słodko? Po moim powrocie mój mąż, jako pierwszy chyba obchodzi urodziny, więc może wprowadzę ów zwyczaj w nasze skromne, polskie progi.
W związku z urodzinami raczej dziś się nie wyśpię, bowiem w domu moich gospodarzy trwa fiesta. Nie mam pojęcia czy całe rodzeństwo Jojany (pięć sióstr i czwórka braci) jest w domu wraz ze swoimi połówkami i dziećmi, bo miejsca na taki tłum nie mają, ale hałas jest jakby tam pół miasta tu przybyło. W związku z powyższym i poniższym (o tym za chwilę) siedzę przed komputerem ze stoperami w uszach i próbuje udawać, że nie słyszę, lecącego w tle gwatemalskiego disco-polo, krzyków dzieci i wybuchów niepohamowanego śmiechu, co dwie minuty. A co do poniższego. Przedwczoraj wieczorem zorientowałam się, że straciłam nie tylko spinkę do włosów na lotnisku, ale również torebeczkę z MP3 i słuchawkami (dlatego nie mogę posłuchać sobie swojej muzyki i siedzę ze stoperami w uszach), 16 gigowego pen driva, a co najboleśniejsze dla mnie – dyktafon, który specjalnie kupiłam z myślą o tym wyjeździe. Takie życie. Coś trzeba stracić, żeby zyskać coś.
Jutro i pojutrze dzień wolny. Odpoczywam, relaksuję się, nadrabiam zaległości w pracy. Muszę też jutro poszukać jakiegoś noclegu w mieście, bo chyba trochę pozmieniam plany i będę musiała się chwilowo wyprowadzić od mojej rodziny, ale o tym następnym razem.
Hasta manana!
Poszukaj dobrze, na pewno te rzeczy są, tylko je „diabeł nakrył ogonem”. Słowo przeprowadzka, włączyło mi ALARM!
Niepotrzebny alarm. Nie chcę zmieniać rodziny, ale robię przerwę w szkole i wyjeżdżam na 5 dni. Jadę do Tikal – świątyni Majów, by tam przeżyć „koniec świata”. Tydzień za który zapłaciłam w szkole, przesunęłam na powrót, ale muszę zwolnić w niedzielę pokój, bo do tego czasu mam zapłacone. I muszę znaleźć hostel na dwie noce, a jak wrócę w sobotę to znów do jakiejś rodziny pójdę mieszkać.
A rzeczy na 100% nie ma.
Cały czas imprezy i wycieczki tam macie. Zazdroszczę:) Mam nadzieję, że szybko przyzwyczaisz się do nowego czasu i nie będziesz już taka zmęczona, korzystaj więc z dwóch wolnych dni i odpoczywaj. Musisz szukać noclegu? O co chodzi? Mam nadzieję, że nic się nie stało.
Nic się Edith nie stało. Wyżej już odpowiedziała mojej mamie, czemu się muszę wyprowadzić. Ale potem wracam i znów z rodziną, tylko pewnie nie z tą, a szkoda, bo dobrze mi sie z nimi mieszka.
Moja droga codzienna lekturo, czekamy na następną relację. Hasta manana! Tęsknimy!
Ja też Łukasz za Wami tęsknie 🙂 Buziaki
Pozdrów Indianę Jonesa, bo w tej podróży chyba Ci tylko on zostaje, no może jeszcze jego namiot.
jeeeej, koniec świata w samym środeczku, to będzie pewnie coś mega fajnego, chociaż ostatnio nasz Sikorski do mnie zadzwonił co by mi oznajmić „włącz national geographic bo będzie o 21.12” I tam właśnie byli gdzie ty (m.in. Antigua) i pytali się „rdzennych” mieszkańców (potomków Mayów itp) właśnie o datę 21.12, która… kompletnie nic im nie mówiła. :>
Ja też jak pytam o 21.12 to nie wiedzą na początku o co chodzi, a potem tłumaczę, że kończy się kalendarz Majów i oni dopiero wówczas mówią coś w tym stylu: ” A tak, faktycznie” I tyle. Zero emocji. Przypuszcza, że w Tikal 🙂 Zdam Wam relację z tego na pewno. A teraz idę szukać hostelu.
Z wczorajszej rozmowy z małżonkiem prymitywistki wnoszę, że majański koniec świata będę obchodził w Olszewskiej Świątyni Jabłek. Cały dzień na National Geographic będą zapodawać dokumenty a propos, zatem zrobiłem sobie wolne, żeby należycie pożegnać się z tym ziemskim ped… – pardą – padołem.
Piękny lud ci Majowie! Merdałem ogonem, gdy dowiedziałem się onegdaj, że Hollywood nareszcie zrobiło film o ich przodkach. Szkoda tylko, że w „Apocalypto” antysemita Gibson skupił się wyłącznie na ich okrutnych tradycjach i rytuałach, zapomniawszy choć spróbować odpowiedzieć na pytanie, skąd posiadali np astronomiczną wiedzę, którą współcześni dysponowali dopiero po stuleciach. Plus genialni matematycy, architekci i budowniczowie – jest tyle znaków zapytania! Gupi Gibson. Już sobie odpalam foty Tikal i innych Teotihuacan, żeby Ci jeszcze bardziej pozazdrościć.
Nota bene, Wy się dziwicie, że oni nie pamiętają o 21.12.? Takie życie od fiesty do fiesty i hołdowanie dewizie Andrzeja Rybińskiego – „nie liczę godzin i lat”, no może z wyjątkiem pamiętania o jutrzejszych urodzinach siedemnastego brata lub dziewiątej siostry, które „trzeba” obejść (co za ból!)… U nas nawet niektórzy politycy sieją obciach, nie znając daty wprowadzenia stanu wojennego! A czy Ty Polaku/Polko pamiętasz np datę kolejnej okrągłej rocznicy powstania Zespołu Pleśni i Tańca Śląsk?!
Sikor, wydaję mi się, że koniec świata w Olszewskiej Świątyni Jabłek z prymitywistką i jej mężem, będzie całkiem udany. Też Wam zazdroszczę. A koniec świata jest rozdmuchany głównie przez media. Choć moja nauczycielka mówiła, że wiele indigenios naprawdę wierzy w jego koniec. No zobaczymy. W Tikal będę w piątek bardzo wcześnie rano, by obejrzeć tam wschód słońca. Już nie mogę się doczekać. narobię zdjęć w Tiakl, co byś mógł sobie ładną tapetę wstawić albo zdjęcie w tle. I kartka z Tikal specjalnie tylko dla Ciebie będzie.
Lubię to!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Mąż prawdopodobnie z uśmiechem na ustach czytał tekst o tym, co masz zamiar dla niego zorganizować.
Warto sprowadzać dalekoświatowe obyczaje do naszej dalekoświatowej Polski.
Dlaczego miało być niebezpiecznie ? Co niebezpiecznego może przydarzyć się w Gwatameli ?
A o tym w następnym wpisie.. :).
JUNTER.
Anitko, jestem pełen podziwu dla twojej odwagi i przedsiębiorczości.Domyślasz się, że nigdy nie byłem zbyt bojaźliwy inaczej nie związałbym się z morzem, na przeszło 40 lat.
Kotwiczyłem statkiem zwłaszcza w Indonezji, gdzie w ogóle nie było portu a po ładunek podjeżdżały łódki krajowców, plątałem się po dżunglach, wśród domków na palach, ale miałem zawsze swoje bezpieczne miejsce do którego mogłem wrócić, to jest statek.
Ty tego nie masz. Ja bym się na coś takiego jak Ty nie zdobył. Życzę powodzenia, Spokojnych świąt i szczęśliwego nowego roku Dziadek
Dziadku i Ty tutaj?! Jestem pod wrażeniem. Odwagi to specjalnie we mnie chyba nie ma, a to, co jest to pewnie po Tobie odziedziczyłam.Więc za to Ci dziękuję 🙂 I za wizyty na moim blogu oczywiście też.
w wigilię to i zwierzęta mówią jak mają coś do powiedzenia, więc i ja w ty dniu ludzkim głosem chcę Ci powiedzieć, że Cię bardzo kocham i niektórych spraw w życiu żałuję, których nie zrobiłem. Dziadek
Dziękuję Dziadku! 🙂