AMERYKA PÓŁNOCNA MEKSYK W DRODZE

Ale Meksyk!

Mam mieszane uczucia, co do Meksyku. Wydaje się całkiem dobrym miejscem do zamieszkania. Z turystycznego jednak punktu widzenia i zaznaczam, że tylko i wyłącznie z mojego turystycznego punktu widzenia, w porównaniu z Salwadorem czy Hondurasem, czy nawet Gwatemalą, Meksyk jest niebywale turystycznym krajem.

I nie jestem przekonana czy mi to odpowiada. I tu nie chodzi o tłumy wczasowiczów, którzy opanowują wszystkie godne uwagi miejsca, bo nawet więcej niż tych zagranicznych, jest tu tych lokalnych. Chodzi o klimat, który przestaje być prawdziwy. Jadąc do jakiegoś kraju chcę oddychać tym samym powietrzem, którym oddychają miejscowi, jeść to samo jedzenie, przyglądać się jak spacerują ulicami, robią zakupy na targu, spędzają czas wolny, chcę przysłuchiwać się ich językowi i uczyć się od nich, a tym czasem widzę, wędrujących ulicami obcokrajowców, wchodzę do knajpek, wypchanych po brzegi gringos, patrzę jak bawią się obcokrajowcy w Parque Central, jak kupują pamiątki, których sklepy są pełne, a nawet jak próbują zarabiać na ulicy, sprzedając ręcznie robioną biżuterię i prześcigając się w tej sprzedaży z miejscowymi kobietami, dźwigającymi pod jedną pachą dziecko, a pod drugą setki ozdób, szalików i ręcznie robionych pasków.

Kanion Sumidero

W San Cristobal czuję się bardzo dobrze jak na gringolandię, ale ja chciałam „prawdziwego” Meksyku. No cóż, zdałam sobie jednak sprawę, że na prawdziwy Meksyk muszę trochę poczekać. Może z następną podróżą będzie lepiej. Teraz mając zaledwie dwa tygodnie, zaplanowałam typowo turystyczny szlak, więc mam, co chciałam i muszę to zaakceptować. Nie mogę jednak powiedzieć, że spędziłam tu niemiło czas. Wręcz przeciwnie, dzięki Muriel i miejscom, które odwiedziłam, pobyt w San Cristobal zaliczam do naprawdę udanych. Dwa tygodnie to niewiele czasu na poznanie innego kraju. Co ja mówię?! Jakie poznanie! To zaledwie obejrzenie kilku intersujących miejsc. Na poznanie kraju, potrzebne są lata, a przynajmniej miesiące.

Formacja skalna zwana „Arbol de Navidad”

Po przejażdżce konnej, następnego dnia ruszyłam do Kanionu Sumidero. Wrażenie zrobił na mnie ogromne i nawet specjalnie nie przyćmiło go taśmowe wsadzanie tłumów turystów do łódek, których całe stada krążyły po wodzie. Cieszyłam się jak dziecko, gdy wreszcie po odczekaniu swojej kolejki podbiliśmy do miejsca, w którym stacjonują krokodyle i udało mi się jednego z dość bliska zobaczyć. Z drugiej strony muszę przyznać, że czułam się niekomfortowo, bo sama zwiedzając tłumnie, przyczyniam się do tego, od czego chcę uciekać – od ekspansji człowieczej i wdzieraniu się z butami w piękne, nieskażone miejsca. Jak się muszą czuć te krokodyle, którym przez całe dnie, codziennie wjeżdżają intruzi i atakują fleszami, byle tylko uchwycić choćby kawałek zęba. No cóż, mnie się nie udało uchwycić niczego.

Kapliczka w jednej ze skał kanionu

Przepłynęliśmy łódką trasę ok 42 km, bo tyle liczy rzeka wzdłuż kanionu od miasta Chiapas del Corzo do hydroelektrowni. Najwyższa ściana kanionu sięga wysokości tysiąca metrów, a woda w tym miejscu osiąga głębokość 100 metrów, choć na trasie znajdują się i znacznie głębsze miejsca. Słyszałam nawet niejaką legendę o zbiorowym samobójstwie, popełnionym tu przez Indian, którzy rzucili się w głąb kanionu nie chcąc poddać się konkwistadorom. Nie zabiło to jednak mojego zachwytu i choć w pewnym momencie słońce zaszło całkowicie, zerwał się wiatr i zrobiło się trochę mrocznie, mój entuzjazm dla tego miejsca wciąż nie słabł. Szkoda tylko, że nie mogłam tego kanionu przepłynąć na łódce wraz z indiańskim przewodnikiem, zamiast z tłumem, usadzonych grzecznie w rzędy turystów, tak część magii szlag trafił. Następnego dnia zebrałam się o piątej rano, by o szóstej ruszyć do kolejnych ruin Majów – do Palenque.

Wodospad Agua Azul

Po drodze czekały jeszcze na mnie dwie inne atrakcje. Pierwsza była Agua Azul, czyli około 500 małych wodospadów, które dzięki dużej zawartości minerałów nabrały przepięknego niebieskiego koloru. Trochę przypominały mi Semuc Champey, ale rozciągały się stanowczo na znacznie większym terenie. Jest jeszcze jedna różnica pomiędzy Agua Azul i Semuc Champey. Pomijając setki turystów w Meksyku, tu również na całej długości drogi, wzdłuż kaskad oprócz błękitnej wody, ciągnęły się również stragany z pamiątkami i z jedzeniem. Znów psuło mi to okropnie przyjemność z napawania się pięknym widokiem. Nastrój niszczyły, co chwilę potrącania i pytania czy aby na pewno nie chcę kupić naszyjnika albo pierogów z nadzieniem. Zero mistycyzmu i magii.

Agua Azul

Podobnie niestety było przy kolejnej atrakcji Kaskadzie Milos Ha, choć pod względem urody, to miejsce również mnie olśniło. Palenque były pierwszymi ruinami, w których widziałam…takie tłumy sprzedawców wszystkiego. Normalnie jak u nas w trakcie Jarmarku Dominikańskiego. Rozkładali się ze swoimi dobrami niemal na samych piramidach. Na każdym kroku było ich mnóstwo. I znów się powtórzę, bo choć rozumiem, że ludzie muszą zarabiać i wykorzystują to, że w ich terenie znajduje się coś wartego zobaczenia przez turystów. Ale ja jakoś nie mogę tego ścierpieć. Tylko, co ja mogę zrobić? Nic. Mogę jedynie się uprzeć i stwierdzić, że w takim razie to ja siedzę w domu i już nic więcej nie zwiedzam. Nie, ale tak być nie może.

Kaskada Misol Ha

Zostaje mi jednak uczestniczyć w tym całym spektaklu albo… zacząć odkrywać miejsca jeszcze nieodkryte, którymi będę mogła się cieszyć w ciszy i skupieniu i w samotności, wdychając zapach świeżości i przyrody, a nie smażonych na głębokim tłuszczu chapulinas. Jako że jednak marny ze mnie odkrywca, pozostaje mi jedna opcja. Chcę jeździć po świecie i zwiedzać? To muszę się dostosować do rządzących tym światem reguł. Jeśli chodzi zaś o same ruiny, to muszę przyznać, że całkiem ciekawe. Przewodnik opowiedział sporo. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił fakt, że to, co my widzieliśmy to zaledwie maleńka cząstka, około tysiąca świątyń wciąż ukrytych jest w dżungli. Ta liczba naprawdę sprawiła, że zaniemówiłam. Nieustannie trwa zbiórka pieniędzy na odkrycie kolejnych świątyń.

Palenque

Są to jednak kwoty ogromne i mimo takich sponsorów jak Coca cola czy Nestle wciąż brakuje wiele, by rozpocząć prace nad odkrywaniem kolejnych partii ruin w Palenque.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

11 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Słomiany

Tak to już bywa. Ciekawe miejsca z czasem obrastają handlem i całym „przemysłem” turystycznym. Dlatego trzeba chyba szukać mniej uczęszczanych szlaków. Ale z drugiej strony pewne „ikony” też warto obejrzeć.

Anita Demianowicz

Jeden z moich ulubionych cytatów, z jednego z kultowych dla mnie filmów: „Jesteśmy konsumentami – produktami ubocznymi powszechnego stylu życia”. No i tak właśnie jest. Ja wolę chyba zbaczać z utartych szlaków, ale masz rację, że pewne ikony warto zobaczyć. Ale tu w kolejnych miastach już mniej turystów. Przypuszczam, że gdybym bardziej zagłębiła się w Meksyk, znalazłabym sporo miejsc, gdzie obcokrajowców jest jak na lekarstwo.

siki

Oj, już nie narzekaj – handel musi kwitnąć. Ktoś np przed laty chciał zwiedzić Berlin Zachodni, a tam… Polak co drugi chodnik. No, ale Palenque sponiewieranego takimi hordami kramarzy, to faktycznie bym nie zdzierżył. Ciekawe czy, tak a propos Twojego porównania do Jarmarku Dominikańskiego, ktoś tam sprzedaje łoscypki… Zebranie kasy na prace archeologiczne i odkrywanie ruin, które skrywają meksykańskie lasy, to totalna utopia. Niestety… Na szczęście np w Teotihuacan odkryto wśród drzew ostatnią(?) świątynie, która dowodzi, że tamtejsze piramidy odzwierciedlają… planety naszego Układu Słonecznego (skąd, do cholery, starożytni mieli taką wiedzę? Już ja wieeem, hyhy!). Ale z Ciebie obrończyni lokalnych krokodyli – a jak „z butami” wchodziłaś w ekosystemy pum, pająków i nietoperzy to co? O, pardon – w jeden z ekosystemów nietoperzy weszłaś tylko w jednym bucie, o ile pamiętam. Odurzająca ta „Choinka” na focie –… Czytaj więcej »

Anita Demianowicz

Siki jesteś!!! Stwierdziłam, że wszyscy już zapomnieli o mnie, nie czytają bloga, nie komentują, nawet Ty. A jednak, wróciłeś 🙂

Gwarantuje Ci, żebyś nie zdzierżył tego, co się wyrabia w Palenque. Całe szczęście, w innych ruinach już czegoś takiego nie było. Po Palenque obawiałam się, że każde ruiny w Meksyku będą wyglądały podobnie: świątynie obstawione handlarzami. Całe szczęście nie. Ani w Monte Alban, ani w Tetihuacan tego nie było. Odetchnęłam z ulgą.

Oj tam, oj tam. Wiem, że z butami w ekosystem pum właziłam, ale byłam jedną z nielicznych. Tam garstka ludzi z buciorami szła, a w kanionie całe hordy. Moim zdaniem to co innego, chociaż nie zaprzeczam, że jedno i drugie najkorzystniejsze nie jest. A nietoperzy nie pamiętam?

Fakt, natura jest wybitnym artystą.

siki

W którymś z zamierzchłych postów opisałaś, jak wybrałaś się na eskapadę w klapkach i jeden z nich straciłaś przemierzając jakąś wodę. Potem była jaskinia z netoperkami, którą przemierzaliście ze świecami wpław w strojach… prawie nudystów. To chyba wtedy, choć przy takiej dawce relacji, mogę się mylić.

Anita Demianowicz

Siki, Ty to masz pamięć! Szacun! Zupełnie zapomniałam, ale faktycznie w Hondurasie, jak wybierałam się na Pico Bonito, przewodnik kazał mi wziąć buty to przechodzenia przez wodę, tyle że oprócz klaapek nie miałam nic innego, co by się nadawało do zmoczenia. I jeden mi uciekł. A ta jaskinia była w Gwatemali 🙂

Eduardo

Hay muchos lugares a los que no vna los turistaspor una cosa o por otra, generalmente donde no hay hotel no se ven filas de gringos para vver las atracciones, aqui en El Salvador todo lo que esta al oriente solo lo visitan los locales pues para los gringos es muy caliente, lugares como la Laguna de Alegria y la de Olomega que son crateres volcanicos o el Volcan de Conchagua en La Union y las islas del golfo, si algun dia regresas por aqui te tendre una lista de lugares a visitar donde no te toparas con gringos.

Anita Demianowicz

A mi me gusto Salvador y tal vez yo voy a regresar, pero hay muchas lugares que yo todavia no he visitado, entonces yo pienso que yo no regresare tan prono a Salvador. Pero si regreso quiero ver esas lugares sin turistas.

Eduardo

Claro hay mucho que ver nuchos lugar mas que visitar pero en tu segunda vuelta por el mundo pasa por aqui.

Krzysiek

„No cóż, MI się nie udało uchwycić niczego.”

Anito, zaimek akcentowany (tzw. silna forma zaimka) w tym przypadku powinien mieć formę – MNIE 😉
Sorry za czepialstwo, mini purysta językowy ze mnie 😉

PS. Książka super, mogłabyś tu wspomnieć o szczegółach spotkania z pająkami w dżungli? Też się ich boję i ciekawym jak sobie poradziłaś, a w książce napisałaś zdawkowo.

Aha, ogromne pająki z Ameryki to ptaszniki! Tarantule żyją w płd. Europie