Moją przygodę z nauką języka za granicą zaczęłam od szkół językowych w Gwatemali. Nie znając kompletnie hiszpańskiego, na początek podróży zaplanowałam pobyt w jednej ze szkół, licząc na to, że liznę go nieco i nauczę się choćby podstaw komunikacji, które ułatwią mi potem życie w podróży.
– Hablas español?
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Tyle rozumiałam. Tyle się nauczyłam: Como te llamas? Que tal? Donde eres? No hablo español. (Jak masz na imię, Co słychać, Skąd jesteś, Nie mówię po hiszpańsku). Nie za wiele jak na plany pięciomiesięcznej podróży po Ameryce Środkowej i to w dodatku w pojedynkę.
– Do you speak English? – Zapytałam z nadzieją w głosie, licząc, że w ten sposób nauka pójdzie sprawniej.
Tym razem nauczycielka, która została mi przydzielona, zaprzeczyła.
Zapowiadało się ciekawie.
Pierwsze obawy spowodowane tym, że z nauczycielką porozumiewamy się obcymi nam nawzajem językami i że się nie dogadamy, zniknęły bardzo szybko, choć nie było łatwo. Uczyłam się na obrazkach, ale przede wszystkim osłuchiwałam się z językiem, z dnia na dzień łapiąc coraz więcej, kojarząc poszczególne słowa, sformułowania. Wprawdzie po pięciu godzinach nauki, w wersji jeden na jeden, byłam wykończona psychicznie, ale szybko zauważałam postępy.
W nauce pomagała mi nie tylko moja nauczycielka Lety, ale też rodzina, u której mieszkałam. Codzienne wspólne posiłki i konwersacje. W „mojej rodzinie” też nikt nie znał angielskiego. Musiałam sobie radzić i radziłam. Pomagał mi w tym wielki słownik hiszpańsko-polski, z którym nie rozstawałam się przez pierwsze tygodnie.
Rozmowy początkowo wyglądały zabawnie, a rodzina musiała wykazywać się cierpliwością, kiedy wertowałam kolejne kartki, szukając właściwego słowa.
Po dwóch tygodniach nauki i mieszkania z hiszpańskojęzyczną rodziną byłam w stanie się porozumieć. Mówiłam wprawdzie powoli i tego wymagałam od rozmówcy, powtarzając w kółko: „Despacio por favour”, ale w sumie po siedmiu tygodniach spędzonych w różnych szkołach w ciągu pięciu miesięcy pobytu w Ameryce Środkowej, zaczynałam już myśleć po hiszpańsku i mówić do siebie w tym języku. Zdarzało mi się nawet wtrącać w dialogi z mężem, z którym rozmawiałam na Skypie, hiszpańskie słowa. Nauka w szkole i potem praktyka na ulicy, w kawiarniach, w autobusach, na targu sprawiły, że wyjeżdżałam z Ameryki ze znajomością języka, która pozwalała mi na swobodną komunikację i konwersację. I najlepsze jest to, że stało się to w sposób zupełnie naturalny.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że i bez szkoły przez taki czas, jest się w stanie nauczyć języka, czerpiąc go z ulicy, ale osobiście uważam, że codzienna praktyka wsparta szkolną edukacją, daje o wiele lepsze i szybsze rezultaty. Dlatego też postanowiłam przyjąć zaproszenie od szkoły językowej Education First i wyjechać do Brighton, w którym dla odmiany będę szkolić swój angielski.
Przygotowując się do wyjazdu, zaczęłam się też zastanawiać nad korzyściami, które nauka języka za granicą daje. Nie tylko korzyściami w nabywaniu umiejętności językowych, chociaż te są oczywiste, ale i innych, o które postanowiłam zapytać kilka osób, które również uczyły się języka za granicą.
1. Komunikatywność językowa
Głównym powodem, dla którego wybiera się naukę języka w szkole za granicą to chęć nauki języka lub jego doszlifowania. To powód oczywisty. Bartek Wudniak (Tropimy Przygody) nigdy wcześniej nie uczył się hiszpańskiego. Przez cały kurs nauczył się go na tyle, że mógł załatwiać podstawowe rzeczy i czasami włączyć się do konwersacji. Karolina (Tropimy Przygody) języka hiszpańskiego uczyła się wcześniej, ale w związku z długą przerwą, sporo zapomniała. Kurs pozwolił jej odświeżyć wiedzę i lepiej komunikować się po hiszpańsku.
Agnieszka Kuczyńska poprawiła sprawność w posługiwaniu się językiem, który już znała. Dla Moniki Marcinkowskiej (Amused Observer) szkoła była przede wszystkim okazją do doszlifowania pewnych umiejętności, ale także rozrywką. Mówi: – Podczas codziennej komunikacji często zapomina się o gramatyce, a nikt nie zwraca na to uwagi (bo przecież turysta się dogaduję) – w szkole miałam okazję poćwiczyć poprawne mówienie.
Dla Kariny Swachty (Kara Boska), która uczyła się islandzkiego w Reykjaviku, kurs językowy był okazją do uporządkowanie wiedzy. Karina była wcześniej osłuchana z niełatwym językiem islandzkim, ale zajęcia w szkole, luźna formuła zajęć głównych, tłumaczenie zawiłości gramatycznych, liczne zadania, angażujące w mówienie poza szkołą, pozwoliły Karinie w miarę dobrze poznać język, co dziś w Polsce wykorzystuje, jak zdradziła z uśmiechem, do obgadywania facetów, ze swoim przyjacielem Islandczykiem.
2. Odwagę i pewność siebie
Agnieszka Kuczyńska (www.cale-zycie-w-podrozy.blogspot.com) wyjechała na kurs językowy na Maltę. Wcześniej czuła ogromną blokadę przed mówieniem. – Może to śmieszne, ale będąc w NYC jesienią, tak się bałam mówić po angielsku, że nie mówiłam i unikałam tego jak ognia, a teraz, po nauce w szkole, buzia mi się nie zamyka. Wcześniej wstydziłam się spytać o coś w sklepie, a po powrocie z Malty miałam dwie telefoniczne rozmowy o pracę prowadzone przez Anglików… Ten wyjazd dał mi odwagę. Dał jej też pewność siebie. Przed wyjazdem, po wykonaniu testu, myślała, że umieszczą ją na niższym poziomie, a tymczasem okazało się, że jej znajomość języka jest znacznie lepsza, niż sama się tego spodziewała.
3. Wyjście poza strefę komfortu
Agnieszka opowiada, że nigdy nie mieszkała w akademiku, od wielu lat mieszkała sama. Szkoła był dla niej wyjściem ze strefy komfortu. – Jestem już mocno „rozpuszczona” przez wygodę, jaką daje samodzielnie życie, a w czasie pobytu na Malcie mieszkałam w apartamentach z 4-5 innymi studentami i to była prawdziwa szkoła życia. Przedział wiekowy 18-60 lat, różne upodobania, charaktery i powody, dla których przyjechali. Agnieszka musiała się umieć dostosować i nauczyć się mieszkać i żyć ze współlokatorami. – To doświadczenie otworzyło mnie bardzo na ludzi, nauczyło dystansu do różnych spraw i odpuszczenia w pewnych sytuacjach.
4. Możliwość poznania mieszkańców danego kraju i ich kultury
Monika Marcinkowska przede wszystkim ceni sobie mieszkanie z rodziną. Uczyła się hiszpańskiego w Nikaragui. Mieszkanie z rodziną umożliwiało jej udział w życiu codziennym, w wielu spotkaniach, a to owocowało nie tylko możliwością doskonalenia umiejętności językowych (Monika przed wyjazdem znała w stopniu komunikatywnym język), ale przede wszystkim poznawaniem specyfiki kraju i codziennego życia mieszkańców.
Dla mnie również najważniejsza była możliwość uczestniczenia w codziennym życiu rodzin, u których mieszkałam. Z jednymi spędzałam święta Bożego Narodzenia, siedząc na honorowym miejscu między seniorką rodu a głową rodziny. Z Doną Eleną i jej córką Conie spędzałam święta Wielkanocne. Dzięki temu poznawałam zwyczaje świąteczne.
5. Znajomych w wielu różnych krajach
Karolina i Bartosz Wudniak uczyli się języka hiszpańskiego w Quito w Ekwadorze. Dla nich ważne było to, że poznają nowych ludzi, z którymi mieli możliwość spędzenia trochę więcej czasu niż przy standardowym spotkaniu w podróży na trasie, czy w hostelu. Te znajomości są raczej powierzchowne. Szkoła, wspólne codzienne spotkania, wspólne wyjścia, zajęcia czy mieszkanie u jednej rodziny, pozwalają faktycznie się zaprzyjaźnić. – Zaprzyjaźniliśmy się z Polką mieszkającą w Ekwadorze, Australijczykiem, Kanadyjką, Iranką i siostrą zakonną z Indii. Nabyliśmy też sporo luźniejszych znajomości – mówią oboje.
Korzyści z nauki języka w szkole językowej jest znacznie więcej. Wszyscy moi rozmówcy polecają taki system uczenia się. Karolina i Bartek mówią, że jest on dla każdego, kto chce się dobrze i szybko nauczyć języka. Zgodnie twierdzą (i ja się do tego dołączam), że nie ma lepszej metody niż uczenie się języka w kraju, w którym używa się go również na co dzień. Agnieszka Kuczyńska dodaje, że takie kursy są nie tylko dla młodych ludzi, którzy chcą połączyć naukę i zabawę, ale również dla starszych osób, które w krótkim czasie chcą się podciągnąć językowo, np. ze względu na pracę. – To naprawdę super przygoda i dobry czas, nie tylko „naukowo”, ale też towarzysko – mówi Agnieszka. – Mój pobyt na Malcie był pełen wrażeń i emocji, dało mi to szalenie dużo w różnych życiowych aspektach.
Decydując się na taki kurs warto jednak pamiętać o jednym. Sam pobyt w szkole i mieszkanie z rodziną nie wystarczą. Trzeba mieć jeszcze chęć i samozaparcie. W Gwatemali spotkałam wiele osób, które spędziły trochę czasu w szkołach językowych i znacznie dłużej przebywały w Ameryce Środkowej niż ja i z zaskoczeniem pytały jak to się stało, że tak płynnie i dobrze mówię po hiszpańsku. Nie wierzyły, że nauczyłam się tego wszystkiego na miejscu. Ja jednak od samego początku założyłam, że skoro jestem w krajach latynoskich, to będę posługiwać się tylko językiem hiszpańskim. Na początku było trudno, zwłaszcza że w popularnym gwatemalskim mieście Antigua byłam otoczona przez Amerykanów. Szybko stamtąd wyjechałam, postanawiając, że przez resztę mojego pobytu rozmawiam tylko z tymi, którzy mówią po hiszpańsku. Determinacja opłaciła się. Czas spędzony w szkole i z rodziną goszczącą uważam za naprawdę bardzo fajny, dlatego postanowiłam to powtórzyć. Tym razem nie będzie tak trudno, jak z hiszpańskim, ponieważ jadę się doszkalać, a nie uczyć od podstaw. Mam jednak nadzieję, że czas spędzony w Anglii, będzie równie owocny, jak ten spędzony w Gwatemali.
Macie jakieś własne doświadczenia z nauką języka za granicą? Uważacie, że to efektywny sposób? Podzielcie się w komentarzach swoimi opiniami.
Uważasz, że tekst jest przydatny? Możesz mi łatwo podziękować, a jeszcze na tym oboje skorzystamy! Planujesz podróż? Zarejestruj się na portalu AirB&B korzystając z tego linka. KLIK! Dostaniesz 100 zł na pierwszą podróż, a i mi wpadnie parę groszy na noclegi.
Wolisz skorzystać z Booking.com? Wybierz ten link. Zrealizuj rezerwację dokonaną przy użyciu tego linku, aby po wymeldowaniu otrzymać 10% zwrotu kosztów. KLIK!
Seria tekstów o kursach językowych za granicą powstała dzięki współpracy ze szkołą językową Education First
Hej! Życzę udanego wyjazdu jak też wykorzystania do maksimum dawki wiedzy w postaci języka. Dobrze wiem, jak nieraz jest przykro / dla mnie samego /, że brakuje mi nieraz możliwości porozumienia się z jakimkolwiek obcokrajowcem. Żałuję, że parę lat wstecz nie wykorzystałem możliwości w wymiany wyjazdu do Holandii. Teraz braki muszę nadrabiać niemieckim lub angielskim. Całe szczęście, iż rosyjski mi nie uleciał z głowy, więc ze wschodnimi sąsiadami pogadam bez spinki. Tak sobie myślę teraz, że niebawem będzie trzeba się wziąć za szwedzki i węgierski. Jak się tych dwóch nauczę chociaż w stopniu dobrym to osiągnę mistrzostwo świata w swoich oczach. xD Jakby jeszcze tak liznąć włoskiego i hiszpańskiego to było by już coś. I na koniec jako wisienkę doszlifować łacinę. Tę klasyczną oczywiście. :)) Nigdy nic nie wiadomo co w życiu może… Czytaj więcej »
Ups, popełniłem „byka” stylistycznego” w swoim poście. Z góry przepraszam :). Dziś była rowerowa stówka więc to pewnie przez zmęczenie.
Brakuje mi na Twojej stronie opcji edytuj. W razie „wtopy” można wówczas poprawić błędy.
Cześć Anita, akurat w temacie nauki języków obcych mam ciekawe doświadczenie, którym pragnę się podzielić. Otóż 11 lat temu postanowiłam odmienić swoje dotychczasowe życie i zacząć coś robić dla siebie. Wraz z moją siostrą Basią obrałyśmy kierunek na coś ciepłego: Majorka! Lecąc tam (po raz pierwszy samolotem) znałam zaledwie łamany angielski. Ponieważ miałam pracować jako au-pair, panie w agencji przekonały mnie, że jest to wystarczające jak na obowiązki, które miałam wykonywać w pracy z małymi dziećmi. No i nie myliły się. Przez większość czasu porozumiewałam się z dziewczynkami oraz panią domu po angielsku, nie ukrywam, że sporo nauczyłam się o od starszej córki (12 lat), która konwersowała biegle zarówno po angielsku jaki po hiszpańsku. Zapisałam się na kurs angielskiego w Palmie i tam wytrwale pobierałam nauki w sporej grupie u niejakiego… Czytaj więcej »
Też gorąco polecam taką metodę, pamiętam jak jeszcze jako dziecko uczyłam się angielskiego w szkole i na lekcjach prywatnych ale w naszych rodzimych szkołach językowych i nagle mama postanowiła, że będę pisać FCE i wysłała mnie na lekcję do native speakera. Bardzo się bałam, nie chciałam zostać z nim sama i nie wiedziałam co mam mówić ale jak przyjechała po mnie ciężko było mnie stamtąd wydostać bo tak się rozkręciłam. Potem pojechałam do Anglii na obóz językowy, mieszkałam z rodziną i naprawdę dzięki temu nauczyłam się mówić po angielsku, wszystkie lata nauki w szkole były tylko pomocą a to właśnie ten krok pozwolił mi komunikować się swobodnie i naturalnie.
bardzo rzeczowe podejście do tematu 🙂 mam podobne zdanie, pozdrawiam 🙂
Zazdroszczę.
Byłam, klify widziałam i nawet udało się zrobić kilka fajnych fotekpiękne miejsca, niestety z ponurą tradycją.
Ja zaraz po maturze (m.in.z angielskiego;) wyjechałam na rok do Stanów jako au-pair, i przez pierwsze 2-3 miesiące panicznie bałam się odezwać, bo myślałam, że jak powiem coś niepoprawnie to się ośmieszę, albo mnie nie zrozumieją, albo nie wiem co jeszcze. Na szczęście pod ręką nie miałam żadnych Polaków i w pewnym momencie po prostu zaczęłam mówić, nie miałam innego wyjścia:) Uważam, że takie „zanurzenie się” w języku to najlepsza szkoła (choć jako fanka gramatyki lubię mieć solidne podstawy zanim zacznę mówić). Z hiszpańskim już żadnej blokady nie miałam, po kilku miesiącach nauki zaczęłam gadać, czasem zupełnie bez sensu, ale jakoś się dogaduję. Chciałabym wyjechać na taki kurs hiszpańskiego, żeby się jeszcze podszkolić:)
Hej. Powodzenia i milej nauki 🙂
A sklep Dr. Martens o którym wspominałem mieści się na Prince Albert St 15 🙂
Udanej wyprawy Anita Demianowicz Blog. Jesteśmy w kontakcie więc jak tylko dowiem się coś w sprawie rowerowej lub rozbicia się w Stonehenge to dam znac. Trzymam kciuki.
A czy ktoś może polecić kursy językowe w Niemczech?
Najbardziej popularna i tania szkoła to Volkshochschule. Jest ich kilkanaście w mieście np w Berlinie. Najlepszą metodą zameldowania na taki kurs jest metoda online. Zapisywać należy się z przynajmniej miesięcznym wyprzedzeniem ponieważ grupy tworzą się bardzo szybko. Mają bardzo szeroką ofertę. Kurs kosztuje 130 Euro za moduł. Mam jeszcze doświadczenia z dwoma innymi szkołami – w razie pytań, chętnie pomogę. Pozdrawiam.
Natalia EF Polska – Kursy Językowe mają oprócz angielskiego w ofercie również inne języki w tym niemiecki: http://www.ef.pl/pg/kursy-jezykowe/niemiecki/
Brighton jest super! Polecam! Mieszkalam tam 7 lat 😉
To wskazówki poprosze co koniecznie zobaczyć i dokąd pojechać
Wycieczka do Eastbourne na klify to koniecznosc! Lewes ma ciekawy zamek i jest klimatycznym miatseczkiem. East Sussex pełne jest malych klimatycznych miateczek. W samym Brighton – wszystko jest warte zobaczenia. Miasto jest tak zroznicowane, ze kazdy tam cos dla siebie znajdzie.
znam 3 blogi które wymienilas ( nie znam kary boskiej ), ale tez ostatnio Pojechana – The Real Gone byla na kursie językowym, ale jezyka hiszpańskiego 😉
W Kostaryce była z tego co pamiętam.
Anitko ,ale na wesele zdążysz ? I poproszę o piękne fotki jaj zawsze Miłego pobytu
Zdążę zdążę
Po maturze też byłam w Brighton na kursie językowym, cudownie wspominam to miasto 🙂
Tak słyszałam że miasto świetne. Zacznę poznawać je od jutra
Anita Demianowicz wpadnij do Dublina tu dopiero angielski mozna podszkolic (z irlandzkim zabarwieniem) a jakie fotogeniczne miejsca ,no i rzut kamieniem z Brighton 🙂
Chciałam bardzo do Irlandii, ale finalnie na Anglię się zdecydowałam. Nadtępnym razem
Ja przez kilka lat z rzędu jeździłam, najpierw do Anglii a potem do Francji, na kursy językowe 🙂 i nie ma chyba lepszego sposobu na naukę języka niż w naturalnym środowisku! 🙂
Też tak uważam
Świetny artykuł 🙂
Gratuluję determinacji w nauce języka i podziwiam za wytrwałość. Po części to potwierdza, że hiszpański jest jednym z łatwiejszych języków do nauki, ale taka jego znajomość to wciąż ogromny sukces.
Witam serdecznie! Oczywiście, że warto jeździć na obozy językowe. Przykładem jestem ja sama, która przez wiele lat nie mogłam się nauczyć angielskiego (a zaczęłam, jako 6- latka) i nawet na studiach gubiłam się w najprostszych wypowiedziach. Razem z chłopakiem pojechaliśmy na jakiś czas do Anglii, przy okazji skorzystaliśmy z kursu językowego i… przełamałam się. Dowód? Ograniczenia są, ale w naszych głowach…