Jeśli kiedykolwiek pomyśleliście, słuchając prezentacji lub wywiadu z jakimś podróżnikiem, że mu zazdrościcie i chcielibyście zamienić się z nim miejscem. Jeśli krąży Wam po głowie, żeby może rzucić pracę i ruszyć śladami marzeń jak inni podróżnicy, najpierw przeczytajcie ten tekst.
Marzy Ci się 365 dni urlopu. Spędzanie czasu na hamaku pod palmami i popijanie wody ze świeżo ściętego kokosa. Myślami krążysz wokół dżungli i wyobrażasz sobie, jak przedzierasz się przez nią z maczetą, jak w pocie czoła zdobywasz kolejne szczyty gór o tak egzotycznych nazwach, że trudno Ci je powtórzyć. Widzisz siebie przeżywającego/przeżywającą przygodę życia i myślisz, że może zostaniesz podróżnikiem i Twoje życie będzie polegało jedynie na podróżach. Martwi Cię jedynie skąd wziąć na to pieniądze.
Szybko wpadasz na pomysł, że założysz bloga, bo jak to podróżnik bez bloga?! Będziesz pisać, jak to jest cudownie w podróży, jak to każdy dzień jest przygodą, nie wspomnisz słowem, że czasem jest ciężko, że w hostelach gryzą karaluchy i na każdym miejscu próbują Cię oszukać, że tęsknisz i czasem masz po prostu dość. No nie napiszesz, bo przecież Twoi czytelnicy nie chcą o tym słyszeć, chcą czytać, że jest pięknie, egzotycznie, że schodzisz z utartych szlaków, że bywasz w niebezpiecznych miejscach i w takich, w których po raz pierwszy w ogóle widziano białego. Chcą widzieć w Tobie odkrywcę. Ty też tego chcesz.
Zapewne wiele firm też tego pragnie, więc marzysz, że zaczną Ci płacić za umieszczanie ich reklam na Twoje stronie. Jednym słowem na blogu zarobisz krocie, które przeznaczysz na podróże.
Szybko wymyślisz super projekt, sponsorzy będą Ci do stóp padali i sypali gotówką na wyjazdy. W podróży zrobisz wyjątkowe zdjęcia, które roześlesz na konkursy fotograficzne i nie tylko będziesz zdobywać wszystkie nagrody, ale i zaczną się bić o Ciebie największe czasopisma podróżnicze, chcąc płacić krocie za Twoje zdjęcia, ale też za teksty, które dla nich napiszesz.
W końcu wracasz z podróży i myślisz, że może warto byłoby się pokazać na którymś z wielkich festiwali podróżniczych, a w ogóle to na tym największym dostać grand prix za podróż roku. Nie może być nic lepszego. Zyskasz miano wielkiego podróżnika. Potem wymyślisz jakiś niekonwencjonalny projekt, żeby móc się z nim pokazać za rok na festiwalu. Może okrążysz świat na ośle, traktorze, a może wejdziesz tyłem na któryś ośmiotysięcznik, bo przecież nikt tego jeszcze nie zrobił. No a przy takich wyczynach, to sponsorzy nie dadzą Ci spokoju, wydzwaniając do Ciebie o każdej porze dnia i nocy. Ale to nic, bo zaczniesz jeszcze organizować swój własny festiwal – to będzie dopiero hit, a że masz już firmy współpracujące, to znów kasa na organizację będzie sypała się z rękawa.
W tym snuciu marzeń jakoś nie zauważyłeś, że te 365 dni urlopu w roku, o których marzyłeś na początku, nagle gdzieś przepadły.
Zawód: podróżnik
Wiele osób pyta mnie: a czym Ty się w ogóle zajmujesz, jak zarabiasz, skąd bierzesz pieniądze i czas na podróże, i przeplata stwierdzeniami: ja też tak bym chciał/chciała, zazdroszczę Ci, Ty to masz życie, mnie na to nie stać itd.
Zawodowiec zarabia na podróżach w bezpośredni, a częściej w pośredni sposób: wydaje książki, pisze teksty do gazet, portali, sprzedaje zdjęcia, wykonuje sesje, robi prelekcje podróżnicze, warsztaty, organizuje festiwal, prowadzi grupy/ wycieczki, w końcu zakłada własne biuro trampingowe/turystyczne itd. Myślisz: Super! To ja chcę zostać takim profesjonalnym podróżnikiem. Będę żył sobie jak pączek w maśle, dużo podróżował i w ogóle będzie super.
Jeśli wciąż marzysz, że będziesz miał 365 dni w roku urlopu, to nie czytaj dalej i żyj dalej złudzeniami.
Z czym musi się mierzyć zawodowiec
Nie będę pisała o robakach w hostelach, wyczekiwaniu na autobus w krajach, w których nie istnieją rozkłady jazdy, o upale, który doskwiera i życzliwych ludziach spotkanych na drodze. Będzie o tym, co jest po powrocie, gdy starasz się zmonetyzować swoją podróż, zostać zawodowcem, kiedy chcesz spróbować utrzymać się z tego, z czego utrzymują się zawodowi podróżnicy. Wtedy następuje zderzenie z rzeczywistością i jest ono niestety często bardzo bolesne.
Będę pisał do gazet i portali o tematyce podróżniczej
Masz ambicję sprzedawania swoich tekstów. Obawiasz się jednak, że bez doświadczenia nikt od Ciebie tekstu nie weźmie, a na pewno nie za pieniądze. Dla praktyki, poszerzenia CV piszesz za darmo do różnych portali, licząc, że dzięki temu ktoś Cię zauważy i że może zaproponuje płatne teksty. Tym samym zmniejszasz szanse na zarabianie na pisaniu nie tylko innych osób, ale i swoje również. Po co ktoś ma płacić za pisanie, skoro znajdzie się dziesiątki takich, którzy zrobią to za darmo?
Uwierz, że nawet kiedy zaczniesz pisać za pieniądze do magazynów podróżniczych, to wciąż będziesz dostawać dziesiątki maili i ofert, proponujących fenomenalną wręcz współpracę…barterową oczywiście. Ty zapełniasz kontent jakiemuś portalowi, a oni umieszczają link na stronie. Linki mają niby wartość, rośnie Twoja pozycja w Google, ale tymi linkami nie opłacisz biletu na samolot w kolejną podróż, nie mówiąc już o zapełnieniu lodówki czy zapłaceniu rachunków.
Co do gazet, to niestety też nie taka łatwa sprawa. Nim dobijesz się z tekstem do jakiegoś magazynu, nim ktoś go przeczyta i Ci odpowie, minie sporo czasu. Jeśli zdecydują się go wydać, to tego czasu aż ukaże się w gazecie minie jeszcze więcej (na druk niektórych czekałam nawet rok). A najgorsze, że niektórzy będą Ci chcieli zapłacić grosze. I wtedy lepiej się zastanowić czy zobaczenie swojego nazwiska w druku jest tego warte.
To może prezentacje
Wymyślasz spójną historię, którą chcesz opowiedzieć, bo zdajesz sobie sprawę, że opowiadanie na festiwalach o tym, że wyruszyłeś wtedy i wtedy, Twój bagaż wyglądał tak, dojechałaś tam i tam, zjadłeś to i to – to jest super nudne (to znaczy na początku pewnie jeszcze tego nie wiesz. Dociera to do Ciebie z czasem). Więc starasz się wymyślić ciekawą formę, spędzasz kilka dni na wyborze zdjęć, na przygotowaniu ich, a potem połączeniu w prezentację, znalezieniu odpowiedniej muzyki, a następnie przećwiczeniu kilka razy tej prezentacji, żeby wypaść jak najlepiej. Niby gotową prezentację możesz wykorzystać wielokrotnie, co nie znaczy, że przed kolejnymi spotkaniami nie będziesz musiał poświęcić na nią dodatkowego czasu. Prezentację zawsze trzeba przypomnieć sobie, przećwiczyć. W jednym miejscu potrzebują 30 minut, w innym godziny, a w jeszcze innym półtorej, więc prezentację musisz skrócić lub wydłużyć. Potem trzeba doliczyć czas na dojazd gdzieś (czasem na drugi koniec Polski), spędzenie czasu na prezentacji i powrót (co zajmuje czasem kolejne dwa dni). I co? I zapraszają z Krakowa. W zamian oferują piwo albo obiad. A bilet w obie strony i nocleg? O tym milczą. Bo wszyscy myślą, że przedstawienie prezentacji to sama przyjemność, a podróżowanie to misja. Nikt nie traktuje tego w kategoriach pracy, poświęconego czasu i kosztów, jakie musi ponieść prelegent, żeby dojechać na taką prezentację (finansowych i czasowych). Przygotowywanie prezentacji i ich robienie – TO JEST PRACA, za którą należy się coś więcej niż piwo.
Zorganizuję festiwal
Masz pomysł na świetne wydarzenie, jakiego nie ma w Polsce. Pomysł taki, że firmy powinny się zabijać, żeby się w niego zaangażować i zyskać świetną platformę do promocji swojej marki. Potrzebujesz pieniędzy, żeby wynająć fajną salę i zaprosić super gości, którym chcesz zapłacić za ich pracę, przejazd i nocleg (no bo przecież też w ten sposób chcesz zarabiać i nie chcesz być jak ci, którzy i Tobie proponują możliwość pokazania swojej podróży za butelkę piwa). Ale tych pieniędzy nie ma. Nikt nie chce z nich wyskoczyć ot, tak. Myślisz, że może firma, z którą poszedłeś na barter i zrobiłeś jej reklamę na kilkadziesiąt tysięcy złotych zupełnie za darmo, po prostu w ramach dobrej współpracy, odwdzięczy Ci się tym samym i zainwestuje, chociaż tysiąc złotych. Ale słyszysz, że to maleńka firma, której na to nie stać. Bywa.
Ciekawiej się zrobi, gdy od kilku miesięcy będziesz się dogadywać z wielką firmą, wydaje Ci się poważnym partnerem. Chcą się zaangażować, każą przypomnieć się w styczniu. Przypomnisz się po kilku miesiącach, by dopytać, czy wszystko aktualne, potem jeszcze raz pod koniec roku i wreszcie we wspomnianym styczniu. I wtedy słyszysz, że właściwie to mają cięcia budżetowe („cięcia” to najlepszy wytrych, jeśli jest super imprezą, to pieniądze zawsze się znajdą, więc nie wierzcie w magiczne „cięcia”), a właściwie to szefostwo postanowiło zainwestować w podobne wydarzenie, ale organizowane przez kogoś innego, bo ponoć szefowi zależy (nie trudno oprzeć się podejrzeniom, że pojawił się jakiś znajomy królika).
Jeszcze ciekawiej jest wtedy, gdy miesiąc debatujesz z dużą szwajcarską firmą. Ich produkty idealnie wpisują się w Twój projekt. Wymyślasz i oni wymyślają jak zaprezentować markę, jakie patenty wykorzystać, co można zrobić. Znają warunki finansowe. W końcu wymyślają super konkurs, który musisz przeprowadzić, kontrolować (czyli dostajesz jeszcze więcej pracy, jakbyś już miał jej mało), dostaniesz jeszcze specjalne przedmioty do reklamy na festiwalu, masz o konkursie przypomnieć w trakcie trwania wydarzenia, wstawić logo firmy na materiały promocyjne, stronę itd. i dowiadujesz się na końcu, że w zamian firma oferuje Ci nagrodę w konkursie, który musisz przeprowadzić, o równowartości 126 zł. Nie wiesz, czy zacząć się śmiać, czy płakać.
Finalnie nie masz pieniędzy dla prelegentów i czujesz się jak ostatnia szmata, że musisz im proponować udział w wydarzeniu za nocleg. Nie godzi się to z Twoim podejściem, ale nie chcesz zrezygnować z wydarzenia, bo wiesz, że jest potrzebne. Jednak to nie pierwsza i nie ostatnia trudna sytuacja, w jakiej się znajdziesz.
Będę fotografem
Fotografia zaczyna sprawiać Ci ogromną przyjemność. Poświęcasz czas na naukę, zaczynasz robić kursy, dokształcasz się, rozwijasz, robisz coraz lepsze zdjęcia. Zaczynasz nawet na tym zarabiać, bo dostajesz zlecenia na sesje. Okazuje się, że nieźle Ci to wychodzi. Super. Tylko że nie obejdziesz się bez propozycji, w których firma, z której produktem występujesz na zdjęciu (i chcąc nie chcąc promujesz ich produkt) odezwie się do Ciebie i poprosi o zdjęcie w dużej rozdzielczości, by wykorzystać je w swoich materiałach promocyjnych, bo przecież zdjęcie jest idealnie reklamowe i świetnie nada się na ulotki i banery. Oczywiście za darmo.
Trafią Ci się jednak i jeszcze lepsze oferty. Na przykład napisze do Ciebie miasto, w którym zrobiłeś świetne zdjęcia. Okaże się, że tworzą akcję promocyjną i potrzebują zdjęć, a Twoje idealnie się nadają. Poproszą o pomoc w promocji miasta, czyli oddanie kilkunastu fotografii. Propozycja finansowa z Twojej strony (nawet ta niewygórowana) zostanie odrzucona, bo przecież Biuro Promocji miasta nie stać na wydanie kilku czy kilkunastu stów na dobre zdjęcia, które posłużą akcji promocyjnej. Ale co tam, pewnie ktoś z Urzędu Miasta zrobi lepsze. Nie wspomnę już o propozycjach zdjęć na okładkę magazynów niemal za darmo itd. Bo przecież co to za filozofia „cyknąć fotkę”, prawda? Idziesz, robisz, więc dlaczego chcesz za to pieniądze? Jak Ci nie wstyd? Przecież to nie jest prawdziwa praca?
Napiszę książkę
Wreszcie stwierdzasz, że napiszesz książkę o swojej podróży. I nawet, jeśli wydaje Ci się, że napisanie jej to najtrudniejsza rzecz na świecie, to uwierz, że jest to jedna z najłatwiejszych rzeczy. O wiele trudniejsze jest wydanie jej, praca nad redakcją, potem promocja i tak naprawdę sprzedaż oraz oczywiście zarobienie na niej.
Stawki i ogólnie warunki, które proponuje wiele wydawnictw, są w wielu przypadkach wręcz skandaliczne. Zetkniesz się z takim wydawnictwem, które każe Ci samemu/samej zredagować sobie książkę. Na takie, które zechce, żebyś sam zapłacił za wydanie swojej książki i takie, które będzie chciało wydać je na papierze podobnym papierowi toaletowemu z czasów PRL-u. I wreszcie takie, które wyda Ci się bardzo profesjonalne i godne zaufania, i będzie bardzo chciało wydać Twoją książkę, a potem się okaże, że zmarnowali rok Twojego czasu, bo był słaby przepływa informacji i ogólnie pracowała tam osoba, która fatalnie wykonywała swoją pracę. Rozstaniecie się i nawet będziesz mieć ochotę i podstawy, by iść do sądu. Zabraknie jednak sił, by tę farsę ciągnąć dalej.
Zawód podróżnik to bardzo ciężki zawód. Podróżujesz, ale kiedy wiesz, że masz napisać tekst na jakiś temat, zrobić dobre zdjęcia, by móc przygotować ciekawą prezentację oraz sprzedać fotografie, nie masz czasu na leżenie cały czas na hamaku i picie mleczka ze świeżo ściętego kokosa. Oczywiście znajdziesz go trochę, ale więcej czasu będziesz poświęcać na zdobywanie wiadomości, robienie notatek z podróży itd. Jeśli będziesz pracować jako freelancer, nie raz będziesz musiał gdzieś zostać na kilka dni i pisać tekst, obrabiać do niego zdjęcia i szukać Internetu, by potem to wszystko wysłać.
Nikogo nie obchodzi, że inwestujesz w siebie, żeby robić lepsze zdjęcia i pisać lepsze teksty, że mnóstwo czasu poświęcasz na prowadzenie bloga, kanałów społecznościowych, zbieranie materiałów, przetwarzanie ich. Przecież podróże to zabawa, prawda? Poważna praca tak nie wygląda. A skoro to nie jest poważna praca, to za jej wykonanie też można płacić niepoważnie albo wcale.
Nie chciałam Was tym tekstem zniechęcić. Chciałam, tylko żebyście zdawali sobie sprawę, z czym przyjdzie się Wam mierzyć, jeśli zdecydujecie się na drogę podobną do mojej. Niepoważne traktowanie firm czasem frustruje. Nie jest wcale lepsze niż szef w korpo, któremu wiecznie coś nie pasuje. Niezależnie jednak od tego, z czym na co dzień przychodzi się mierzyć, mimo tego, że ostatnio kilkukrotnie zdarzyło mi się powiedzieć po piętnastej godzinie pracy jednego dnia (z przymrużeniem oka): ”Gdzie te piękne czasy, kiedy pracowałam w firmie i kończyłam pracę o 15?!” wcale nie żałuję, że poszłam tą właśnie drogą. Czasem na niej spotykam również poważnych partnerów i zawsze fantastycznych ludzi. Niezależnie od tego, że podróże stały się moją pracą, wciąż są też moją największą pasją.
Najczęściej w podróży wyglądam tak 🙂
Moja książkę już do nabycia. Kupisz ją podczas spotkań autorskich/prezentacji oraz na stronie wydawnictwa i w dobrych księgarniach:
Zamów na stronie wydawnictwa!>>>
Kalendarium spotkań autorskich>>>
Bardzo fajny wpis. I chociaż nigdy nie miałem aspiracji do zarabiania na podróżach, podziwiam ludzi, którzy potrafią z tego wyżyć. Naprawdę! A ten kawałek o wydawaniu książki – jakbym słyszał swojego znajomego pisarza. 30% czasu to pisanie, które idzie lepiej lub gorzej (może w przypadku książki podróżniczej jest trochę łatwiej, bo trzeba „tylko” opisać, co się wydarzyło – oczywiście w sposób, który ma szansę spodobać się ewentualnym czytelnikom – ale pisanie powieści przygodowej czy kryminalnej potrafi być prawdziwą zmorą, zwłaszcza, kiedy terminy gonią i wydawca siedzi na karku, a wena jak na złość nie dopisuje), a reszta to zmagania z korektą, wydawcami, promocją, a jak już się uda wydać, to jeszcze trzeba ścigać różne Chomikuje i inne *uje, które zabierają nam nasz chleb powszedni i udostępniają naszą krwawicę za darmo.
Taka niestety prawda. Cieszę się, że wiesz, że to, co tu piszę, to nie wyssane z palca bzdury 🙂 Niestety z książkami też jest duzy problem. I masz rację, że napisanie książki podróżniczej jest dużo łatwiejsze niż pisanie. Ja nie wiem jak to robią autorzy chociażby kryminałów. To jest mega trudny kawałek chleba.
Temat pieniędzy niestety dotyczy 99% wydarzeń w życiu człowieka, najlepiej nie mieć oczekiwań, zobowiązań i robić coś dla przyjemności. Inaczej mówiąc, być posiadaczem konta w banku szwajcarskim i niczym się nie przejmować – mnie to nie dotyczy. Można też stopniowo odkładać pieniążki i skrupulatnie planować (osobiście sprawia mi to ogromną frajdę) a później choć przez chwilę żyć pełnią życia. W życiu trzeba też umieć cieszyć się z małych rzeczy i wtedy nawet wyjazdy za miasto mogą urosnąć do miana prawdziwej przygody.
Pozdrawiam i dziękuję za kolejny świetny wpis!
Bardzo proszę 🙂 i ja również dziękuję za przeczytanie i zostawienie komentarza. Oczywiście lepiej się na nic nie nastawiać, ale lubimy marzyć i snuć plany 🙂 A wypady za miasto dla mnie zawsze są przygodą 🙂
Pozdrawiam serdecznie
W bankach szwajcariskich możesz założyć konto nawet jeśli będziesz mieć na nim 100chf 😉
Dobrze napisane! Często zderzenie naszych wyobrażeń z rzeczywistością jest dość brutalne.
No niestety jest dość brutalne, ale i wielu rzeczy uczy i też weryfikuje. Niektórzy sie z tym zderzą i powiedzą sobie, że rezygnują, inni będą walczyć dalej, bo wiedzą, ze to jest właściwa droga. Tak, jak ja to wiem 🙂 I nie narzekam absolutnie na nią, choć czasem się wkurzam porządnie jak czuję, ze ktoś mnie chce wykorzystać.
Hej, fajny tekst! W zasadzie można by z łatwością odnieść go do innych branży, w których ludzie mają szansę realizować swoje pasje i marzenia i jeszcze na tym zarabiać.
Osobiście nie wyobrażam sobie rzucić pracy jako programistka i kompletnie z tego zrezygnować, co nie zmienia faktu, że marzy mi się podbicie podróżniczego świata 😀 Na pocieszenie mogę napisać, że na pewno (mimo wielu godzin spędzonych na pisaniu tekstu i organizacji TRAMPek itd.) masz ogromną satysfakcję z tego, co robisz! I choć satysfakcją nie opłacisz rachunków, to jednak to bardzo ważny aspekt, niekiedy decydujący o wyborze ścieżki kariery.
Cieszę się, że nie żałujesz! 🙂
Oczywiście, że mam ogromna satysfakcję. Kiedy pracowałam w korpo, miałam dużo kasy, ale zero satysfakcji. To była porażka. Wolę mało kasy, ale posiadanie satysfakcji i poczucie, ze robię to, co kocham i co sprawia, że jestem szczęśliwa. I tak jest 🙂
Właśnie to chciałam pisać, sporo z tego można odnieść do innych zawodów 🙂
Mój (lekarz weterynarii) często jest traktowany jako przyjemna praca z puszystymi kociakami i szczeniakami, którą powinnam wykonywać za darmo, bo lekarz powinien mieć powołanie, a nie „zdzierać kasę”.
Ogólnie wiele osób ma takie podejście do cudzej pracy i jedyną osobą, która powinna zarabiać jest on sam 😉
Hej! Bardzo celne spostrzeżenia. Sam się parę razy „przejechałem” na pracodawcach i klientach, którzy myśleli, że robienie fotek to ino cyk i gotowe. Choć potwornie uwielbiam swoje zajęcie i posiadam sprzęt jak należy / bez przesady, oczywiście/ to niejednokrotnie klnę tę całą technologię cyfrową i dałbym ludziom do ręki zwykły aparat na film, aby w końcu zrozumieli, iż dobre tematycznie i jakościowo zdjęcia nie robią się ot tak sobie. Większości osobników homo sapiens sapiens wydaje się, iż robienie zdjęć to taka prosta i fajna sprawa. Kiedy opowiadam, ile kosztowało mnie czasu i wysiłku wykonanie jednej fotki to wówczas pojawia się wielkie niedowierzanie a nawet podziw. Tylko co z tego? I tak pomimo marzeń konformizm nie pozwoli wielu osobom ich zrealizować. Bo ile osób zechce wstać z własnej nieprzymuszonej woli o 3:00 w nocy i zasuwać pieszo… Czytaj więcej »
Dzięki za wnikliwy komentarz. Tobie jako fotografowi akurat nie muszę tego wszystkiego tłumaczyć. Niestety znasz to z własnego przykładu. Niestety, bo fajnie byłoby, żeby ludzie zdawali sobie sprawę z tego, ile czasu i wysiłku zabiera moja, Twoja praca. Z napisaniem to jest jeszcze tak, ze zdają sobie sprawę ludzie, ze to jednak zajmuje trochę czasu, bo trzeba usiąść i napisać, ale zdjęcie? Przecież to tylko cyk i gotowe =D
Ja fotografuję, bo po pierwsze daje mi to ogromną frajdę i oddech, odpoczynek, nawet jak muszę wstać o 3 rano i stać w mrozie w środku nocy. Po drugie, bo nie ma tekstów podróżniczych bez zdjęć 🙂 Być muszą. Ale kocham to robić. Tak, jak i pisać oraz podróżować.
Pozdrawiam ciepło również
Ale chociaż chusta fajna na głowie :)))
super wpis.
Arafatka zawsze się przydaje 🙂
Dzięki
Najlepsza puenta w postaci tego mistrzowskiego zdjęcia!
A zupełnie serio – mam trochę mieszane uczucia po lekturze tekstu. Z jednej strony wiem, że moja koleżanka, dziennikarka by mnie za takowy zjechała (że niby użalam się nad sobą). Z drugiej strony dotykasz bardzo ważnego problemu – etatowym lemingom wydaje się, że życie dowolnego freelancera-blogera-podróżnika (niepotrzebne skreślić), to idylla. A to nie jest idylla tylko jedno wielkie „coś za coś”.
Ale ja tam, kurde, uważam że warto!
PS Calvin Klein jeszcze nie, ale jak zobaczyc w TV reklame makaronu Lubella to przyjrzyj się dokładnie „tacie”.
Jeśli ktoś to odbierze jako użalanie się, to znaczy, że nie czytał ze zrozumieniem (koleżanki dziennikarki nie podejrzewałabym o to :). Sama przypuszcza że wkurza sie na dziennikarzy, którzy piszą za friko, albo za grosze, bo skoro ona chce na tym zarabiać i z tego żyć, to na pewno jej to przeszkadza. Ja się nie użalam, tylko wk….m za to jak często się nas traktuje: blogerów, dziennikarzy, fotografów. Na te propozycje żenujące, które składają, na brak poszanowania pracy, traktując często jak idiotów. To nie użalanie, tylko stwierdzenie faktu. Napisałam tekst, żeby inni wiedzieli, że za podobną pracę należy się zapłata i żeby może „potencjalni” partnerzy zastanowili się czasem nad tym, co proponują. Pewnie ten tekst wcale niczego nie zmieni, ale przynajmniej będę dostawać mniej spamu =D Ja nie użalam się, bo świetnie sobie radzę. Publikuję teksty i dostaję za to uczciwe pieniądze, podobnie za prezentacje i za zdjęcia. I ja jestem zadowolona,… Czytaj więcej »
A ja uważam że podróżnik to nie zawód. I związku z tym z tego nie da się żyć. Zawodem natomiast jest bycie dziennikarzem, fotografem, pisarzem, przewodnikiem itd. Ale wtedy zarabia się pisaniem czy fotografowaniem a nie podróżowaniem. I żeby była z tego kasa trzeba się poświecić temu, a podróże trzeba do tego zawodu dostosowywać. Model taki że jadę w świat i tą podróż jakoś zmonetyzuje tak jak sama napisałaś słabo działa. Po prostu trzeba wybrać albo na pierwszym planie jest praca albo podróże. Jak się zdecydujesz na pierwsze to masz szanse na więcej kasy kosztem niezależności a jak na drugie odwrotnie.
Ponadto przez internet kasa uciekła z gazet i tam jej już raczej nie będzie. Dużo większe szanse na finansowanie podróży jest z pisania kodów oprogramowania (które możesz robić z każdego miejsca) niż artykułów podróżniczych
Pozwolę nie zgodzić się z Tobą. Ja z tego żyję. Owszem jest zawód dziennikarza, fotografa. Jak nazwiesz jednak kogoś, kto żyje z robienia prezentacji ze swoich podróży? A mam takich znajomych i przyjaciół? Kogoś kto prowadzi warsztaty? Są też piloci wycieczek. Jak nazwać kogoś, kto robi to wszystko razem? Fotografuje, pisze teksty, prowadzi prelekcje, warsztaty, orgnizuje festiwale, prowadzi grupy wyjazdowe itd? To wszystko robią osoby, które podróżują i które dywersifikują źródło dochodów. Ja jestem taką osobą. I dlatego nie zgodzę się z Tobą, że nie ma takiego zawodu jak podróżnik. Kasa może i ucieka przez Internet, ale w dobrych magazynach kasa za tekst i zdjęcia jest naprawdę niezła.
Dobry tekst. Tak jak ktoś już skomentował – to o czym piszesz można przenieść na wiele innych branż. Ludzie nie wiedzieć czemu myślą, że pewne prace można otrzymać za darmo, że są takie mniej poważne. Myślę, że to samo dotyczy grafików, fotografów itp. itd. Nie zgadzam się tylko z pomijaniem karaluchów, zmęczenia, uciążliwości podróży. Ja o tym staram się pisać i lubię czytać. To nie jest nudne, a prawdziwe 🙂 Chyba ostatnio po skonfrontowaniu kilku opisów/zdjęć miejsc z rzeczywistością jestem na tę druga stronę wyczulona 🙂 pewno spotęgowała to też lektura Świata równoległego.:)
Do zobaczenia na trampkach.
Ja akurat o karaluchach też często pisałam =D Mam do nich pecha. Ale fakt, ze zdarzyło mi się, że gdy marudziłam, że jestem zmęczona, że karaluchy, że… to zostałam ochrzaniona przez czytelnika =D Ale ja akurat nie pomijam trudnych spraw w swoich tekstach. Cieszę się, że widzimy się na TRAMPkach. Tylko koniecznie przyjdź pogadać i powiedz, że to Ty 🙂 Fajnie poznawać na żywo osoby znane tylko z netu.
Och, Anita… nie dostaję szalonych propozycji, ale mogę sobie wyobrazić, że tak właśnie jest. Ja tam się cieszę, na tą super sławą na twoim festiwalu:)
Sława jest, bo Twoje warsztaty „wyprzedały się” praktycznie w dwa dni =D
Podróżnik może funkcjonować zawodowo przyklejony albo do branży medialnej, albo do turystycznej, albo do obu (kiedyś był jeszcze handel kryształami, ale to już chyba nie te czasy 😉 ) Jak nie kręci go turystyka, zostają media, a te mają się coraz gorzej (63% Polaków nie przeczytało w ubiegłym roku żadnej książki) za to podróżników jest jakby z roku na rok coraz więcej… Dlatego jest tak jak piszesz :/
Super napisane Anita. Wyjaśniłaś dużo kwestii, które mnie zastanawiały. Szkoda, że to tak działa. Niektórzy robią świetną robotę, wiele osób z tego korzysta, powinni więc dostać znacznie więcej w zamian.
Jesteś dobra. Wiesz o tym. No to i inni powinni wiedzieć, jakie sa stawki za pracę twórczą. Powodzenia 🙂
Super tekst. Oby więcej dobrych ludzi na drodze
zajmuje się fotografią (ślubną najbardziej, aczkolwiek dużo podróżuję więc i tu się coś trafi) i to co piszesz o foto właśnie zgadza się w 100% 😀 generalnie dużo osób też np. nie rozumie idei psucia rynku i robienia czegoś za frajer… to jest przerażające i obraca się bardzo łatwo przeciwko nam. owszem ludzie zostają podróżnikami głównie dlatego, że rodzi się to z pasji a zarabiać na pasji to jest super sprawa – ale w momencie kiedy zaczyna się zarobek na tym to przychodza właśnie inwestycje, zobowiązania, inni od Ciebie czegoś oczekują… i co do czego to już nie jest tak super kolorowo jak się wszystkim innym wydaje 😉
Podrozuje, fotografuje, pisze blog, czyli dokumentuje, ale nie dostaje za to pieniedzy 🙂 wiec trudno to uznac z prace, prawda? najwazniejsze, ze podrozowanie sprawia mi przyjemnosc, czego wszystkim podroznikom zycze 🙂
Dobry tekst (patrz -> mój kom pod nim)
Łap serducho w ciemno, przeczytam potem! 😉
Lubię to. 😀
Anita, jesteś moją idolką! 🙂