MYŚLĘ SOBIE...

Czy wypada korzystać z przewodnika?

Przewodniki Lonely Planet
– Podróżujesz z przewodnikiem?! – Usłyszałam, wręcz oburzony, głos znajomej. Prawie zachłysnęła się popijaną herbatą. – Ja przewodnika nie tykam. – Dodała niemal ze wstrętem, jakby przewodnik był obrzydliwym obślizgłym paskudztwem, które przypadkiem wcisnęło się jej do łóżka. I zauważyłam, że zaczęła patrzeć na mnie jakoś tak… z wyższością, a może z niesmakiem?

W pierwszej chwili poczułam się źle. Było mi głupio. Może nawet zawstydziłam się. Przecież wielcy podróżnicy nie włóczyli się po świecie z Lonely Planet pod pachą, tłumaczyłam sobie w myślach, gdy znajoma mierzyła mnie wciąż tym samym pogardliwym spojrzeniem. Nigdy nie aspirowałam jednak do bycia wielkim podróżnikiem. Zawsze mówię, że jestem zwykłą turystką i proszę innych, by nie określali mnie mianem „podróżniczki”. No więc skoro jestem turystką, to chyba wypada mi mieć przewodnik, bo dlaczego niby nie? Ton znajomej mnie ubódł nieco, ale próbowałam udawać, że jej „oskarżenie” wcale nie zrobiło na mnie wrażenia.

– Co niby w tym złego, że podróżuję z przewodnikiem? – Zapytałam więc nieco zaczepnie?

– No wiesz… bo wszyscy podróżują z przewodnikiem.

– I? Co z tego? – Nie dawałam za wygraną, próbując wyciągnąć ze znajomej powody, które każą jej lekceważyć tych, którzy zamiast rzucać się bez wiedzy na głęboką wodę, w obcy świat, próbują się coś o tym świecie dowiedzieć. Może i zyskują tylko płytką wiedzę, bardzo powierzchowną, ale jednak dająca chociaż jakiekolwiek pojęcia o tym, co może nas czekać w nieznanym dla nas kraju, w obcej dla nas kulturze. – No bo… no bo wszyscy jadą potem tą samą trasą. Wszyscy oglądają potem te same miejsca, śpią w tych samych hostelach, podążają tymi samymi szlakami.

A czy Ty myślisz, że jak podążysz nieco inną, to nagle dokonasz jakiegoś wielkiego odkrycia? Zadałam jej pytanie. Nie wypowiedziałam go jednak na głos. Tylko po cichu. Nie należę do osób, którą lubią konfrontacje. Może i jestem w gorącej wodzie kąpana, może i czasem wybuchowa, może i mam swoje zdanie, którego bronię, to jednak często unikam konfrontacji, podejrzewając, że zrobiłabym z siebie głupią, broniąc jakiejś idiotycznej sprawy, myśli czy przekonania. No więc nic nie powiedziałam, prowadząc dialog w myślach i przysłuchując się dalszym rozmowom o wyższości podróżowania bez przewodnika.

Przewodnik – znak naszych czasów

Przewodnik w ręku stał się niemal nieodłącznym atrybutem turysty, backpackera, ludzi organizujących swoje wyjazdy samodzielnie. Słynny Lonely Planet nazywany czasami „biblią plecakowiczów” zauważa się w ręku niemal każdego hostelowego gościa, w każdym turystycznym miejscu. W przewodniku wypisane są najważniejsze punkty, które każdy szanujący się turysta musi odwiedzić, są mapy z zaznaczonymi miejscami noclegowymi, dobrymi restauracjami dla tych podróżujących z większą i dla tych z mniejszą gotówką. Są adresy agencji turystycznych, ale są też rozkłady autobusów, porady jak i gdzie dojechać, ile kosztuje bilet. W dzisiejszych czasach wciąż czytamy poradniki i przewodniki. Sprawdzamy jak stać się milionerem w kilkanaście dni, czy jak rzucić chłopaka w dziesięć. Sprawdzamy też prognozę pogody, na trasie nie rozstajemy się z mapą. Wszystko niemal zostało już gdzieś opisane, wytyczone, zaznaczone. Więc korzystamy z tego, bo dlaczego by nie?

Co przemawia przeciw?

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że przyjeżdżacie do miasta późnym wieczorem albo w nocy. Nie przygotowaliście się wcześniej, nie macie zarezerwowanego noclegu, a na dodatek jest weekend. Wyciągacie przewodnik. Szybki rzut oka i podajecie taksówkarzowi pierwszy hostel od góry. Dojeżdżacie do hostelu. Wszystkie pokoje i łóżka zajęte. Kolejne hostele z listy słynnego przewodnika przepełnione. Zaczyna dopadać was dół i obawa, że przyjdzie wam spędzić noc na dworcu, a przecież w przewodniku napisali, jakie to tu, w tym kraju jest niebezpieczne. Zdesperowani ryzykujecie, skręcacie do jakiegoś hostelu z brzegu, (o, zgrozo! nie ma go w przewodniku!), a tam czeka na was nie tylko łóżko i to w dużo niższej cenie niż w miejscach wcześniej odwiedzonych, ale i przemiła obsługa oraz czysta pościel. Jest lepiej, ładniej i czyściej niż w tych, do których powiódł was przewodnik. Dlaczego miejsce jest pustawe? Nie, dlatego że nie jest grosza warte, ale dlatego, że nie miało na tyle szczęścia (lub właściciel pieniędzy), by w przewodniku się znaleźć. Podobnie bywa z restauracjami. Jecie w poleconych miejscach, które niekoniecznie muszą być naprawdę dobrymi lokalami, a takimi, które dobrze zapłaciły wydawnictwu by się w nim znaleźć (ponoć Lonely Planet to praktykuje). W takich miejscach ludzi zwykle jest pełno, bo wszyscy czytają przecież ten sam przewodnik, a jak dużo ludzi, to i często jakość spada (nie raz się nacięłam w takich polecanych miejscach).

Ze zwiedzaniem nie jest lepiej. Kroczycie wytyczonymi szlakami, inni turyści depczą wam po piętach. Wkurzacie się na tłok przy barierce, na to, że nie możecie zrobić dobrego zdjęcia, bo co chwilę ktoś włazi wam w kadr. A miało być tak pięknie. I gdzie te magiczne miejsca, które widzieliście na zdjęciach? -pytacie samych siebie. Zero ludzi, tylko siła natury i wy.

Albo inaczej. Doczytujecie o fantastycznym miejscu. Jesteście pewnie, że tam to niewielu turystów dociera i że w końcu uda się wam zobaczyć coś innego, coś nieskażonego, nieprzedeptanego przez tysiące zagranicznych butów. Dojeżdżacie na miejsce i okazuje się, że faktycznie: turystów, co kot napłakał. Wasza radość nie zna granic, bo oto czujecie się niemal jak pionierzy. Szkoda tylko, że pionierzy, który z atrakcji skorzystać nie mogą, bo w danym miejscu nie ma tego, co przewodnik obiecywał, że będzie. Turystów było tak mało, że po prostu interesu nie opłacało się ciągnąć dalej. Taka historia przydarzyła mi się w Hondurasie.

Czy są jakieś zalety?

Turyści zaliczają tylko „highlighty”. Jadą do miejsc, których nazwy wytłuszczone są grubym drukiem i zaznaczone na głównej mapie. Dzieje się tak, dlatego, że zwykle mają dwa albo trzy tygodnie na to, by zobaczyć coś ciekawego, by pozwiedzać, odpocząć. Nie chcą tracić czasu na szukanie ciekawych miejsc, nie chcą też tracić czasu na coś, co jest niewarte uwagi. Oczywiście to czy coś jest warte zainteresowania, czy też nie, to rzecz względna, ale z reguły „highlighty” z różnych względów podobają się większości. Ograniczony nas czas, który trzeba dobrze spożytkować. Dwadzieścia sześć dni wolnych w roku, które muszą być naładowane atrakcjami, by nie mieć poczucia zmarnotrawienia czasu. Czas dziś jest zbyt cenny, by pozwalać mu przepływać od tak, między palcami..

Co, by nie mówić, dobry przewodnik ma jednak mnóstwo zalet. Przede wszystkim pozwala zaoszczędzić czas na szukaniu podstawowych informacji. Daje odpowiedź na najbardziej nurtujące pytania: ile coś kosztuje, jak gdzieś dojechać, jaki autobus złapać, gdzie wysiąść. Podpowiada, co zobaczyć warto, gdzie warto zjeść i spać.

Uważam, że korzystanie z przewodnika wcale nie jest złe. Złe jest niewłaściwe jego użytkowanie: opieranie się tylko na nim i ślepe podążanie wytyczonymi przez niego ścieżkami (choć można i tak) i zaliczanie tylko wypunktowanych highlitów. W ten sposób stajemy się pasywnymi konsumentami, którzy kupują sobie kolejny „przedmiot”. Stają się tysięcznymi właścicielami fajki wodnej czy żaby-grzechotki.

Korzystam z przewodnika, ale staram się nie gnać ślepo w miejsca, które wskazuje jako interesujące. Dzięki Lonely Planet w prosty sposób, jeszcze przed wyjazdem, mogę zaplanować swój wyjazd, jeśli jadę na krótko. Mogę sprawdzić, np. jakie firmy transportowe kursują w danym kraju, posprawdzać rozkłady jazdy, czas przejazdu, nawet podliczyć koszty. Zwykle biorę pod uwagę miejsca określone, jako te, które należy zobaczyć. Sprawdzam je w Internecie, doczytuję coś więcej na ten temat. Przewodnik ratuje mi skórę w nagłych sytuacjach, gdy nie trafiam w jakieś miejsce już w nocy i potrzebuję szybko znaleźć nocleg. Przewodnik jest świetny, gdy nie mam czasu się przygotować dobrze do wyjazdu (bo praca, dodatkowe zajęcia itd.). Wtedy już z przewodnikiem siadam w samolocie i mam czas na zapoznanie się z kierunkiem, w którym jadę. Nawet ta podstawowa i powierzchowna, wydawałoby się, wiedza, może niejeden raz uratować nam skórę, np. wskazując, w które miejsca lepiej nie zaglądać, bo może być niebezpiecznie. Nie wyobrażam sobie, by jechać gdzieś i nie dowiedzieć się czegokolwiek, choćby podstaw. Uważam takie zachowanie za nierozsądne.

Ale przecież można bez przewodnika!

Znajomi, siedzący przy stole, przerzucają się radami, skąd czerpać informacje, by nie podążać niczym cielę za tłumem i nie kotłować się z setkami innych w przepełnionymi turystami miejscach. Dzielą się swoimi sposobami. Z wielu z nich, sama korzystam

Wyszukiwarka grafiki Google

Wrzucam w wyszukiwarkę grafiki google hasło, nazwę kraju i oglądam zdjęcia, sprawdzając, gdzie zostały zrobione te, które mi się najbardziej podobają. Sprawdzam na mapie, zaznaczam. Oczywiście i znów nie będą to żadne odkrywcze miejsca, bo przecież ktoś tam był, skoro jest zdjęcie, ale można liczyć na to, że jeśli dane miejsce nie zostało zaznaczone w jakimś przewodniku i żadna miejscowa agencja turystyczna nie oferuje tam wyjazdów, to przyjezdnych będzie znacznie mniej.

Opinie miejscowych

Ta rada do najlepszych nie należy, choć oczywiście zależy od tego, których miejscowych się pyta. Ile razy zadałam mieszkańcowi kraju pytanie o to, co jego zdaniem warto zobaczyć, byłam odsyłana do super centrów handlowych z wieloma sklepami oryginalnych marek (i to niezależnie od szerokości geograficznej), do ciekawego klubu nocnego, ewentualnie do innego znanego i bardzo turystycznego miejsca. Trzeba pamiętać, że dla każdego, co innego jest ciekawe i atrakcyjne. Dlatego zwykle nie pytam ludzi czy warto w jakieś miejsce pójść, tylko po prostu tam idę, bo nie raz przekonałam się, że ktoś powiedział mi, że jakieś miejsce było jednym z najnudniejszych/najbrzydszych/najmniej ciekawych miejsc, jakie widział, a tymczasem mnie oczarowywało. Dobre sugestie będą nam sprzedawali ci, którzy mają podobne zainteresowania, więc jeśli pytam ludzi o ciekawe miejsca, które mnie mogłyby zainteresować, to pytam członków couchsurfingu. Jeśli znalazłam takich, z którymi odbierałam na tych samych falach, zawsze wskazywali mi godne uwagi miejsca, o których przewodnik milczał

Internet –strony podróżnicze, blogi

Czasem wpisuję frazę „najpiękniejsze miejsc w…” Oczywiście, że wyskakują i „highlighty” znane z Lonely planet, ale pojawiają się też pojedyncze perełki, zwłaszcza, jeśli takich list przejrzę kilkanaście. Czytanie blogów podróżniczych, tych rodzimych i zagranicznych również odsyła na ciekawe i mało uczęszczane szlaki.

Można też w ogóle nie korzystać z przewodników…

Można. Tylko po co? Po to, żeby pojechać do jakiegoś kraju czy miasta i przekonać się po powrocie, że było się zaledwie dwa kroki od jednego z najpiękniejszych miejsc na świecie? Pewnie, można czegoś nie zobaczyć, bo przecież nie jesteśmy w stanie zobaczyć wszystkich najcudowniejszych miejscówek. Ale mi byłoby przykro, że gdzieś byłam i zmarnowałam szansę na ujrzenie czegoś, co chwyciłoby mnie za serce. Kocham piękne miejsca i chcę je widzieć, poznać. Dlatego ja nie unikam highlihgtów. Nie wyobrażam sobie pojechać do Gwatemali i nie odwiedzić ruin w Tikal czy pojechać do Peru i nie wejść na Machu Picchu czy w Chinach nie przespacerować się po murze Chińskim, a w Berlinie nie pozachwycać się malowidłami na Murze Berlińskim. Czytam więc przewodnik. Jadę tam, gdzie mówi, że warto, ale jadę też w inne miejsca, o których nawet nie nadmienia, a o których dowiaduję się często przypadkiem z różnych źródeł lub gdzie nieumyślni zabłądzę. Uważam, że warto zatrzymać się czasem w jakiejś wiosce zabitej dechami, której nawet nie ma na mapie, bo może się okazać, że to właśnie tam spędzi się najlepsze chwile urlopu (ja tak miałam właśnie w ostatniej podróży). Ale cóż. Nie ukrywajmy, że mi i tym, co mają wolnego czasu pod dostatkiem, łatwo jest mówić: olej przewodnik, szukaj samemu, po omacku, pozwól sobie zgubić się na szlaku, zabłądzić, by przeżyć coś ekscytującego, nieszablonowego, coś, o czym nie napisano w przewodniku. Gdy ma się dwadzieścia sześć dni urlopu rocznie, czasem po prostu nie można sobie na to pozwolić. Coś o tym wiem, bo też jeszcze wcale nie tak dawno, tylko tyle dni do rozdysponowania na wakacje miałam.

Uważam, że przewodnik to przydatna rzecz. Wcale nikomu nie ujmuje niczego, a wiele może ułatwić i pomóc. Nie żyjemy w czasie odkrywców. Wiem, że nie będę człowiekiem, który postawi gdzieś swój pierwszy krok. Zostało mi (jedynie lub aż) zwiedzanie świata i poznawanie praw nim rządzących, ludzi w tym świecie funkcjonujących. Korzystam z przewodnika, ale nie traktuję go jak biblii. Traktuję go jedynie, jako drogowskaz, który ma mi pomóc, ale nie pozwalam, żeby mnie zniewolił. I dobrze mi z tym.

0 0 votes
Article Rating

O Autorce

B*Anita Demianowicz

Podróżuję, piszę i fotografuję. Współpracuję m.in. z magazynami Podróże, Poznaj Świat i Rowertour. Prowadzę prezentacje i warsztaty podróżnicze w całej Polsce. Jestem również przewodniczką grup trampingowych dla kobiet, a także organizuję festiwal TRAMPki-Spotkania Podróżujących Kobiet.
Jestem absolwentką kilku kierunków studiów, m. in. filologii polskiej na UG i Polskiej Szkoły Reportażu.
We wrześniu 2016 ukazała się debiutancka książka: "Końca świata nie było".

Więcej o mnie>>>.

Subscribe
Powiadom o
guest

14 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Monika

Jak to mówią, nadgorliwość gorsza od faszyzmu, każde ektremum jest złe. Kurczowe trzymanie się przewodnika jest męczące, bo duzo się zmienia, a niektórym się wydaje, że to co poza przewodnikiem to już nie wiadomo jakie ekstremum. Z drugiej strony dochodzę właśnie do wniosku, że chyba mam teraz przewodnik wyłącznie z przyzwyczajenia: miejsca do spania rezerwuję albo z ulicy albo przez net, korzystam z darmowych mapek dawanych w hostelach, restauracjach etc. Przewodnik mam na tablecie więc i tak czytam tylko w autobusie lub wieczorem. Z drugiej strony, poruszanie się bez przewodnika jest bardzo łatwe a miastach, ale jeśli chce się jechać do jakiejś dziury to już trzeba wiedzieć gdzie można jechać. Tak jak Ty, nie widzę powodu, żeby przeciętny człowiek musiał po raz kolejny być wynalazcą koła, dlaczego (przy tej małej ilości czasu, którą mamy) nie skorzystać z doswiadczenia innych.… Czytaj więcej »

Evik

Zgadzam się w pełni z takim podejściem Anita! Mnie przewodnik również nie zamyka oczu, ani głowy. Często zdarza mi się zobaczyć jakąs pocztówkę na poczcie i stwierdzic: Chce to miejsce zobaczyć, a w przewodniku tego nie było! Z drugiej strony, nie wybaczyłabym sobie, gdybym wiedziona zdjęciem tarasów ryżowych, nie dopytała kilku osób, gdzie dokładnie się one znajdują. Zdjęcie tarasów w przewodniku własnie pomogło mi odnaleźć miejscówkę. Można takie przykłady mnożyć. Spotkałam się z zarzutem, że podróżowanie z LP to jak wykupienie wyjazdu all inclusivve, dające złudne wyobrażenie o podróży organizowanej samotnie. Ktoś może tak uważać, jego prawo. Ja wykorzystuję przewodnik w konkretnych celach, jako baze highlightów, jako drogowskaz, jak napisałaś, ale nigdy przenigdy nie był on dla mnie zniewoleniem i wyłącznym źródłem poznawania świata i ludzi. Ale nie mam też zupełnie… Czytaj więcej »

Tatiana

A ja zawsze kupuję przewodniki. Nie określam się żadnym mianem – turystki, podróżniczki, kogokolwiek. Lubię jeździć, wiem czego szukam w podróżach. Zawsze wertujemy internety i relacje w poszukiwaniu informacji o miejscach gdzie jedziemy. Ale często przewodnik serwuje wiedzę dodatkową – np na temat budynku, muzeum itp, którą nie miałam czasu zapamiętać/przeczytać. Siedząc pod budynkiem na kawie, na trawie mogę doczytać coś więcej o tym miejscu. Mogę skorzystać z mapy, wskazówek, orientacyjnych cen – które nie zawsze w relacjach są. Internet zresztą często podaję takie same informacje jak w przewodnikach, tylko bardziej rozległe i jaskrawo opisane. A noclegi zawsze rezerwuję i potwierdzam z domu:P może jestem mało spontaniczna ale lubię mieć miejsce do spania niezależnie od pory dnia w której w danej miejscowości się pojawiam. Do Hampi np. dojechaliśmy o 4 nad ranem i tuk-tuk… Czytaj więcej »

Podróże MM

My z przewodników nie korzystamy. Dlaczego?
Ponieważ chcielibyśmy mieć ich całe mnóstwo, w zasadzie taka kolekcja chyba nigdy nie ma swego końca. Z racji naszego młodego wieku i bardzo okrojonego budżetu odciągamy wzrok od kolorowych książek i szukamy informacji w internecie.
Jakby nie patrzeć, przewodnik nie dogodzi każdemu, bo każdy szuka w podróży czegoś innego 🙂 Wybieramy to co nas interesuje, a często również staramy się zgubić w miejscu, w którym jesteśmy, by poczuć jego tętno, rytm życia. Chyba właśnie to różni nas, podróżników, od turystów.

Kasia

Ja korzystam i się nie wstydzę. Mało mam czasu na planowanie bo pracuję i w firmie medycznej i dodatkowo jako pilot wycieczek. Przewodniki pomagają mi w poszerzeniu wiedzy i mogę ułożyć sobie plan gdzie iść lub nie. Ja tam polecam przewodniki 😉

Ja o Gran Canarii

Mi często zdarza się żałować, że nie mam przewodnika, bo moje wyjazdy są dość spontaniczne i czasem dopiero po powrocie do domu okazuje się, że pominęłam jakieś ważne miejsce czy zabytek.

Poszukujac Raju

A jeśli o mnie chodzi, to w zupełności wystarcza mi wyczytanie wszystkiego na internecie, blogach, oraz obejrzenie filmów na youtube. Robię sobie listę wszystkiego co chcę zobaczyć i jadę na ślepca 🙂 Tak właśnie ostatnimi czasy trafiłem na Filipiny i tu już mieszkam od roku 🙂
Zapraszam do siebie na odrobinkę emocji związanych z życiem w tym pięknym kraju 🙂
http://poszukujacraju.blogspot.com

Pozdrawiam serdecznie
Jhing i Tomasz

Friki Afriki

Bardzo dobry post i mam wrażenie, że poruszyłaś w nim bardzo wiele zagadnień. Mamy podobny stosunek do przewodników – jest pod ręką, przekartkowujemy, żeby mieć jakąś minimalną wiedzę o kraju, zapoznać choć pobieżnie co taki kraj oferuje, ale bez czołobitności 😉 szukam info w google czy na blogach (Twój bardzo nam się przydaje w Ameryce Środkowej i dziękujemy, że chciało Ci się tyle napisać). Czasem jedziemy sobie w ciemno, mamy element zaskoczenia, pokręcimy się na własną rękę, ale potem otworzymy przewodnik, by zobaczyć, co polecają inni. Śmieszy mnie nieco, gdy ktoś z wyższością mówi, że przewodnika nie używa, bo w necie wszystko jest – czy to taka wielka różnica jeśli research danego miejsca zrobi się za pomocą papieru czy ekranu? Jechać na pałę, to ja sobie mogę po Europie, gdzie docierają tanie linie, ale gdy jestem gdzieś daleko i nie wiem… Czytaj więcej »

Ewelina

Zgadzam się w 100 procentach! Moim zdaniem niekorzystanie z przewodników jest jak próba wyważania otwartych drzwi 😛 Fajnie odkrywać, jakieś nowe nieznane miejsca, ale nie ma to sensu w przypadku, jeśli są to rejony powszechnie przez turystów znane. Myślę, że dobrym pomysłem, jest podzielić wyjazd na 2 etapy, w pierwszym zaliczamy interesujące nas pozycje z przewodnika, dzięki temu mamy pewność, że nie ominiemy tych najbardziej znanych atrakcji. No a w drugiej części wyjazdu zdajemy się na żywioł, zwiedzamy kierując się intuicją, opinią miejscowych itp. 🙂

Kasia

Sorry ale ta Twoja znajoma jest po prostu głupia. Powiedziała Ci tak, bo prawdopodobnie chciała umniejszyć jakoś to co robisz. To znaczy, że trochę Ci zazdrości nawet jeśli sama też podróżuje. Mądrzy ludzie tak nie mówią. Mają tolerancję dla cudzych poglądów i upodobań. Też kupuję przewodniki (a kiedyś nawet mapy) głównie po to żeby mieć na pamiątkę. I tak wcześniej określam sobie cele i wcale z przewodników nie korzystam. Wiem wcześniej co chcę zobaczyć, czego posmakować, albo czym się przejechać. Znam ludzi, którzy jeżdżą głównie żeby „zaliczyć” jakieś miejsce. Moi znajomi od kilku lat jeżdżą do Barcelony, ale zupełnie nie interesuje ich zwiedzanie tego miasta. Oni po prostu lubią tam być i nie znają miejsc, które mam na zdjęciach. Można i tak, jeśli ktoś chce.

Marcin

Ja świadomie korzystam dobierając sobie interesujące mnie miejsca. Wolę spędzić kilka godzin podczas analizy, planowania, a także zdobywania wiedzy na temat jakiegoś miejsca, niż później bezsensownie kroczyć od miejsca do miejsca, który mnie praktycznie wcale nie interesują, a idę do nich bo tam idzie tłum… Przewodnik to dla mnie ogromna wartość… Najlepiej jest mieć przewodnik w ludzkiej postaci, ale z braku laku i kontaktów można bazować na takim papierowym albo wirtualnym do którego zawsze można wrócić i upewnić się kilkukrotnie. Ja jestem zdecydowanie na tak i dziwią mnie sceptyczne relacje ludzi na ten temat…