Rudawy to pasmo górskie w południowo-wschodniej części Niemiec, w Saksonii. Góry oferują możliwość odkrywania ich przez cały rok pieszo, rowerem lub zabytkowymi środkami transportu. Można znaleźć tu ponad 5000 tysięcy kilometrów szlaków turystycznych, zachwycające widoki, niemal dziewiczą naturę. Saksonia oraz Rudawy to też pozostałości dziedzictwa górniczego, a także wyjątkowa sztuka ludowa i tradycja. Tego wszystkiego postanowiłam doświadczyć z wysokości siodełka rowerowego.
Wystartowałam z Drezna. Byłam już tu kilka razy i muszę przyznać, że to miasto każdorazowo tak samo mnie zachwyca (Zajrzyjcie do tekstu Drezno by night). Tym jednak razem nie poświęcałam mu zbyt wiele czasu, bo moim celem były Rudawy, czyli niewysokie pasmo górskie na pograniczu niemiecko-czeskim, rozciągające się na długość ok. 150 km. Najwyższym szczytem Rudaw po stronie niemieckiej jest Fichtelberg (1215 m n.m.p.), który był ostatnim punktem na mojej trasie. Drezno z kolei było najlepszym miejscem do startu tą trasą. Idealny dojazd pociągiem, a potem już tylko rower i przed siebie.
Rudawy są w Niemczech popularne bez wątpienia z dwóch powodów. Srebra, które było tu dawniej wydobywane oraz produkcji drewnianych ozdób bożonarodzeniowych. Tu zawsze trwają święta Bożego Narodzenia – powiedział mi dyrektor jednego z zamków, które odwiedzałam. To z Rudaw pochodzi słynny dziadek do orzechów robiony na wzór postaci ludzi, figurki Palacza (Rauchermanna), służące do umieszczania w nim kadzidełek oraz piramidy bożonarodzeniowe. O tym jednak jeszcze będzie.
Póki co próbuję się wydostać z miasta, co zwykle trwa najdłużej. Ze względu na położenie hostelu, w którym się zatrzymałam, wyjazd zajmuje mi dobre 1,5 godziny. Wcześnie rano mam jednak możliwość cieszenia się jeszcze spokojną, budzącą się dopiero do życia wersją miasta, przez długość którego nieustannie prowadzą mnie wygodne ścieżki rowerowe.
Przez dłuższy czas jadę potem wzdłuż rzeki Weiseritz i torów kolejowych, by po niecałych dwóch godzinach dojechać do Lasu Tharandt (niem. Tharandter Wald), uznawanego za najpiękniejszy las Saksonii. Przebiega przez niego kilka dróg, m.in. Droga Książęca. To tutaj odkryto fundamenty rzymskiego stanowiska z XIII wieku, a w XVIII wieku znajdowała się tu kryjówka słynnego rabusia Lipsa Tulliana, który był postrachem całej Saksonii. Po drodze mijam nawet skały jego imienia – Lips-Tullian-Felsen. Dziś rabusiów tu już nie ma, a las stanowi podobnie jak w XVIII wieku miejsce wypoczynku i rekreacji dla rodzin. Można tu jeździć na rowerze, konno i spacerować, jak również ruszyć jedną ze ścieżek edukacyjnych.
To jedna z rzeczy, które najbardziej lubię w Saksonii – dźwięk kół toczących się po pustych dobrych rowerowych drogach, z dala od hałasu ulic i z towarzyszącym jedynie dźwiękiem szumu lasu, dzięciołów dłubiących w drewnie i pszczół przelatujących z jednego kwiatka na drugi. Oraz zapach lasu – ściółki, mokrej trawy i drewna.
Po kolejnych około 20 km dojeżdżam do położonego u stóp Rudaw srebrnego miasta – Freiberg. Przez całą drogę towarzyszy mi pochmurne niebo. Na czas ulewy udaje mi się ukryć w fascynującym świecie niezwykłych kamieni – Terra Mineralia. To wystawa, które swoje miejsce znalazła wśród murów tamtejszego zamku Freudenstein. Tworzy ją około 3500 minerałów, kamieni szlachetnych i meteorytów z całego świata.
Przesuwam się zgodnie z kierunkiem strzałek na podłodze i mijam kolejne gabloty ze lśniącymi kamieniami o kolorach i kształtach tak niespotykanych i zachwycających, że oniemiała zastygam przed każdą kolejną szklaną witryną. Są tu skarby z niemal wszystkich kontynentów: Azji, Afryki, Australii, Ameryki i Europy.
Pomieszczenia wystawiennicze są zaciemnione, co w połączeniu z wnętrzami zamku tworzy niesamowity klimat. I pomyśleć, że pod koniec XVIII wieku, po latach świetności zamku, którego historia ściśle związana jest z wydobyciem srebra, zamienił się on w magazyn i coraz bardziej podupadał. Przeszedł finalnie wiele renowacji i dziś prezentuje się rewelacyjnie, otwierając swoje drzwi dla odwiedzających.
Gdy wychodzę z wystawy, okazuje się, że niebo zdążyło się rozchmurzyć i nawet momentami wychodzi słońce. To dobry znak na dalszą część podróży. Postanawiam jednak jeszcze objechać miasto rowerem. Freiberg bowiem może się pochwalić bardzo ładnym Starym Miastem, w którym wciąż da się wyczuć średniowieczny klimat. Trafiam na historyczny rynek Obermarkt, na którym znajdują się późnogotyckie domy patrycjuszy oraz Ratusz z 1410 roku. Z Ratusza codziennie o 11:15 i 16:15 brzmią dźwięki carilliona wykonanego z porcelany miśnieńskiej (o porcelanie z Miśni możesz przeczytać tutaj).
Mam ochotę zostać we Freibergu i lepiej poznać historię miasta, które do XV wieku było najbogatszym miastem w Saksonii. Tego dnia jednak moim celem jest zamek Augustusburg, do którego pozostało około dwóch godziny jazdy i całkiem niezły podjazd.
Widok na zamek wznoszący się na wzgórzu w oddali towarzyszy mi przez znaczną część drogi. Jest widoczny niemal z każdego punktu. Zmierzając w jego stronę, przez cały czas myślę tylko o jednym: czy ja na pewno dam radę tam wjechać z całym bagażem. Wjeżdżam, choć oczywiście łatwo to nie jest.
Na zamku uznawanym za jeden z najpiękniejszych zamków renesansowych w Europie Środkowej wita mnie pani dyrektor i zabiera do zamkowej kaplicy. Opowiada z przejęciem o tym miejscu, szczególnie o obrazie wiszącym nad ołtarzem namalowanym przez słynnego artystę i przedstawiającym elektora Augusta oraz jego rodzinę, liczącą czternaścioro dzieci.
Uroczysta inauguracja zamku odbyła się w 1572 r. Zamek Augustusburg, jak mi opowiedziała, powstał w XVI wieku jako pałac myśliwski, co prezentują wystawy w zamku, na których można poznać m.in. historię łowiectwa.
Amatorzy mrocznych historii mogą się wybrać na spacer po lochach, ale co ciekawe w zamku znajdą też coś dla siebie amatorzy motoryzacji, szczególnie jednośladów. Zamek bowiem w swoich murach skrywa największe w Europie muzeum motocykli i pokazuje rozwój techniczny motocykli od 1885 roku. Na 1200 metrach kwadratowych znajduje się 175 eksponatów.
Na koniec już sama obchodzę zamek dookoła. Jest już po godzinach zamknięcia, ale tereny wokół są cały czas otwarte. Znajduję lipę zamkową, zasadzoną w 1421 roku, która okazuje się być najstarszą lipą w Saksonii, a z ogrodów podziwiam Lindenturm i okolicę. Ponoć w pogodny dzień z wieży Lindenturm widać największe wzniesienia w Rudawach: Pöhlberg, Keilberg i ten, na który wybieram się na samym końcu, czyli Fichtelberg.
Poranek jest nieco deszczowy. Mimo wszystko pakuję sakwy na rower i o siódmej rano jestem już w drodze. Z Augustburga wskakuję na szlak rowerowy Zschopautalradweg, który w całości liczy 140 km i prowadzi na sam szczyt Rudaw, czyli Fichtelberg. Ze szlaku zbaczam na chwilę w okolicach Annaberg-Buchholz, ale potem z powrotem na niego wskakuję.
Zamek Scharfenstein znajduje się w niedalekiej odległości do Augustusburg. Rowerem to około godzina jazdy. Najpierw jest fantastyczny długi zjazd wśród zieleni. Potem jednak czeka kolejny podjazd, który tym razem mnie pokonuje. Jest na tyle stromy, że nawet wpychanie roweru z sakwami przychodzi mi z trudem. Mój przewodnik już na mnie czeka. Jeśli czasami powstrzymujecie się przed wynajęciem przewodnika, to ja Was jednak do tego zachęcam, bo taka wizyta jest pełniejsza i dużo ciekawsza, a nawet często zabawniejsza. Tak było w tym przypadku.
Zamek powstał w 1250 roku, podobnie jak inne zamki w okolicy w wyniku odkrycia rudy srebra w Rudawach i tworzenia się osadnictwa na tym terenie.
Razem z moim przewodnikiem zwiedzamy kilka różnych wystaw. Tą, która mnie najbardziej oczarowuje i zachwyca jest wystawa dekoracji bożonarodzeniowych oraz wszelkich innych drewnianych zabawek, które powstawały na przestrzeni lat w tym regionie.
Kiedy bowiem zaczęło brakować srebra, mieszkańcy musieli szukać innego sposobu na zarobek. Zajęli się więc wytwarzaniem drewnianych zabawek i ozdób choinkowych. Powstawały postaci Palaczy „Räuchermanna”, piramidy bożonarodzeniowe, dziadki do orzechów najróżniejszych rozmiarów, z których najstarszy i jednocześnie najdroższy może kosztować nawet dwa tysiące euro.
W zamku znajdują się setki niesamowitych małych dzieł, będących pamiątką sztuki ludowej tego regionu. To wystawa, na której bawiłam się równie dobrze, jak grupka dzieci, która zwiedzała w tym samym czasie. Tym, co zachwyciło mnie najbardziej, były całe magiczne światy, scenki tworzone w pudełkach po zapałkach oraz te rzeźbione w łupinach po orzechach. Z zachwytem wyszukiwałam kolejnych szczegółów, nie mogąc się nadziwić, komu w ogóle mogło przyjść do głowy, by czymś takim się zająć. Niezwykłe, ale i również niezwykle pracochłonne małe dzieła sztuki. – W Scharfenstein mamy wielu szaleńców – skwitował ze śmiechem moje rozważania przewodnik.
Z zamkiem rozstawałam się z żalem. Cieszyło jedynie to, że do następnego punktu na mojej trasie będę miała cały czas z górki. Zmierzałam w stronę miasta Annaberg-Buchhulz, ale najpierw jeszcze do najstarszego w Niemczech muzeum kowalstwa – Frohnauer Hammer, mieszczącego się we Frohnau, dzielnicy miasta Annaberg-Buchhulz.
Frohnauer Hammer jest jednym z najważniejszych obiektów Rudaw i znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Do 1904 roku produkowano tu narzędzia górnicze i rolnicze. To tu zachował się niezwykły mechanizm młyna młotkowego z napędem wodnym z XVII wieku, którego działanie można poobserwować w trakcie wizyty. Przewodnik pokazuje działanie systemu, uruchamia go, a ten wykonuje swoją pracę, wydając gromkie odgłosy.
Z młyna udajemy się z przewodnikiem na pierwsze piętro, gdzie prezentowane są przedmioty, które były tu dawniej wytwarzane. Następnie przenosimy się z młyna do galerii sztuki naprzeciwko, gdzie prezentowana jest przede wszystkim historia górnictwa.
Do Annaberg znów muszę się wspinać rowerem, bo miasto jest usytuowane na wzniesieniu. Leży na granicy Niemiec i Czech i jak sama nazwa wskazuje, powstało z połączenie dwóch miast w 1945 roku. Oba miasta przeżywały ogromny rozkwit od XV wieku, kiedy to w tych okolicach odkryto złoża srebra. W tamtym okresie znajdował się tu około 600 kopalni odkrywkowych, które jednak w związku z wyczerpaniem się złóż, całkowicie zanikły.
Mieszkańcom, podobnie jak i innych miast, zostało szukanie nowych źródeł dochodu. Dziś Annaberg żyje częściowo z turystyki, która rozwinęła się po zjednoczeniu Niemiec w 1989 roku. A jest tu, co oglądać.
Najpierw trafiam na deptak spacerowy, a na jego końcu po lewej stronie na muzeum marzeń, czyli Manufakture de Träume. To interaktywne muzeum, będące jedną ze słynniejszych prywatnych kolekcji zabawek na świecie. Zanurzając się w ten świat marzeń każdego dziecka, podziwiam blisko 1000 najróżniejszych eksponatów z ostatnich czterystu lat. Znajduję tu niemal wszystko. Jest cała różnorodność ludowej sztuki regionu Rudaw: widziane już w zamku Scharfenstein dziadki do orzechów i palacze, ale też tradycyjne świeczniki i piramidy oraz wiele więcej. Większość z tych dzieł odzwierciedla życie tamtych czasów, specjalne wydarzenia, uroczystości, zwyczaje, wiarę. Zanurzenie się w ten dziecięcy świat marzeń to bardzo fajne doświadczenie i niekoniecznie tylko dla rodzin z dziećmi.
Wychodzę z muzeum, przy którym zostawiam rower z sakwami. Staję na końcu ulicy. Na prawo droga prowadzi do jednego z trzech protestanckich kościołów w mieście, słynnego kościoła św. Anny (St.-Annen-Kirche) – największego kościoła halowego w Saksonii, który góruje nad miastem. Na lewo zaś do kościoła górników – kościoła św. Marii (Bergkirche St. Marien).
Najpierw kieruję kroki do kościoła św. Anny. Został zbudowany jak wiele budynków w tym regionie, po odkryciu złóż srebra, które przyciągnęły tłumy osadników. Kamień węgielny pod budowę położono w 1496 roku.
W kościele jest wiele elementów, które zasługują na uwagę, m.in. ambona, chrzcielnica, obrazy biblijne wyrzeźbione w kamieniu na galerii, ale przede wszystkim Ołtarz Górski – Bergaltar, podarowany przez cech górników w 1521 roku i przedstawiający życie górników.
Wspinam się na wieżę kościoła, z której rozlega się piękny widok na miasto i okolicę. Wieża liczy 78,6 m wysokości i pod koniec czuję jak palą mnie mięśnie w udach zmęczone podjazdami pod górę i teraz wdrapywaniem się na szczyt wieży. Wieża od 500 lat jest zamieszkiwana. Od 1999 r. mieszka tu rodzina Melzer, która przyjmuje turystów i jest odpowiedzialna za bicie dzwonów.
Po zejściu z wieży wracam w stronę muzeum marzeń. Sprawdzam, czy mój rower nadal stoi, czym szczególnie przyznać muszę w Niemczech, się nie przejmuję. Wielokrotnie podczas różnych podróży po Niemczech zostawiałam rower na wiele godzin z całym dobytkiem i zawsze zastawałam go w nienaruszonym stanie.
Skręcam tym razem w lewo i ruszam do kościoła nazywanego kościołem górników, bo od 1511 do 1863 r. kościół służył wyłącznie do odprawiania nabożeństw górniczych i to też przez górników, i dla górników został zbudowany. Niestety czterokrotnie ucierpiał z powodu pożarów, a obecny kształt pochodzi z 1736 roku. Co ciekawe kościelny dzwon kościół otrzymał dopiero w 1996 roku. Wcześniejszy został przetopiony na cele wojenne.
Dziś kościół jest otwarty dla zwiedzających, ale nadal odbywają się w nim nabożeństwa górnicze. To, co najdrogocenniejsze w kościele to szopka bożonarodzeniowa wykonana przez górników, na którą składa się kilka rzeźbionych w drewnie postaci. Szopka liczy 31 figurek.
W planie wcale nie mam wjazdu na szczyt rowerem, ale plany lubią się zmieniać. Zamiast więc zostawić rower w popularnym kurorcie Oberwiesenthal, szlakiem rowerowym ruszam na sam szczyt, na wysokość 1214 m n.m.p. Trasa ma świetną nawierzchnię, ale czasami obciążenie roweru daje mi się we znaki. Tego dnia pogoda się pogorszyła i choć przed pierwszymi poważniejszymi strumieniami deszczu, udało mi się dotrzeć do mojego pensjonatu, to jednak ta delikatna mżawka chłodziła podczas wspinania się pod górę, naprzemiennego wjazdu i wpychania roweru.
Na miejsce docieram późno. Liczę, że ranek przywita mnie słonecznie i uda mi się sfotografować z Fichtelbergu piękną panoramę Rudaw o wschodzie słońca.
Z pogodą jednak bywa różnie. Poranek okazuje się mglisty i deszczowy. Ruszam na szczyt, na którym oprócz mnie, nie ma jeszcze nikogo. Dzwon pokoju, który stoi na szczycie, tonie we mgle, podobnie jak stacja meteorologiczna, hotel Fichtelberghaus, a również stacja kolejki podwieszanej, która jest najstarszą kolejką linową w Niemczech, uruchomioną w 1924 roku.
Fichtelberg jest najważniejszym ośrodkiem sportów zimowych w Rudawach, ale nie tylko zimą jest tutaj, co robić. Można wybrać się na mały Fichtelberg, który znajduje się 750 m na południowy zachód i na wiele różnych innych wędrówek. Można też przejechać się najdłuższą na świecie tyrolką Fly-Line o długości 1500 m. Nie trzeba się specjalnie obawiać prędkości, bo ta jest ograniczona do 13 km/h.
Na szczyt można dostać się oczywiście również w wygodniejszy sposób, niekoniecznie rowerem. Można wejść na niego, a nawet wjechać samochodem lub kursującą z Oberwiesenthal kolejką: kabinową lub krzesełkową.
Trasa po Rudawach wiedzie zwykle w górę i w dół. Mało tu płaskiego terenu, więc na pewno nie będzie to dobry wybór dla każdego. Niekoniecznie jednak trzeba ją pokonywać rowerem, bo to świetna trasa, by zagłębić się w historię tego niezwykłego terenu, podziwiać piękne krajobrazy, pospacerować pieszymi szlakami, odwiedzić ciekawe muzea.
Świetnie funkcjonują na trasie pociągi regionalne. Można zwiedzić ten region, przemierzając go właśnie koleją. Jeśli chcielibyście zrobić tę trasę rowerem, ale obawiacie się, że sobie nie poradzicie, to pamiętajcie, że niemal wszędzie można wsiąść w pociąg wraz z rowerem i na pewnym odcinku sobie dopomóc. Bilety są do kupienia w automatach w pociągu i nie trzeba o tym myśleć zawczasu.
Informacje praktyczne:
Wstęp do Terra Mineralia – 10 euro normalny, 5 euro bilet zniżkowy
Wstęp do Zamku Augustusburg – 8 euro bilet normalny, 6 euro bilet zniżkowy
Wstęp do Zamku Scharfenstein – 8 euro bilet normalny, 6 euro bilet zniżkowy
Wstęp do Frohnauer Hammer – 5 euro od osoby dorosłej, 3 euro dla dziecka powyżej 6 lat
Wstęp do Manufakture de Traume – 7 euro bilet normalny, 4 euro zniżkowy
Fly-Line – 15 euro/dorosły, 12 euro/dziecko
Wejście na wieżę kościelną – 2 euro
Region Rudaw jest bardzo fajny, ponieważ łatwo do niego dojechać z Polski samochodem, ale przede wszystkim pociągiem. Zwykle na wyjazd rowerowy w Saksonii za miasto startowe wybierałam Drezno. To świetne miejsce wypadowe w różne strony, również w Rudawy. Do Drezna można dojechać np. z Wrocławia Kolejami Dolnośląskimi. W 3-4 godziny jesteście na miejscu. Tu znajdziecie aktualny rozkład pociągów z Wrocławia do Drezna.
Znajdziecie w Saksonii dość spory wybór miejsc noclegowych. W mniejszych miejscowościach będą to zwykle jednak pensjonaty lub małe hoteliki. Warto być przygotowanym i mieć przy sobie gotówkę, ponieważ w wielu miejscach nie można płacić kartą, jak również porozumieć się w innym języku niż niemiecki. Wrzucam Wam miejsca godne polecenia, w których ja spałam.
Drezno:
- Lalelu Hostel – lokalizowany w Nowym Mieście. W okolicy znajduje się sporo knajpek. Osobiście lubię nocować w Dreźnie właśnie w Nowym Mieście. Hostel bardzo przyjemny, cichy i czysty. Oraz niedrogi. Sprawdź dostępność i ceny.
- Hostel Lollis Homestay Dresden – tani hostel w Nowym Mieście. Bardzo przyjemnie wspominam nocleg w nim. Sprawdź dostępność i ceny.
- Ibis Zentrum Dresden – w podróży po Europie często jest dla mnie najlepszym rozwiązaniem. Zwykle dobrze zlokalizowany, czysty i w dobrej cenie. Zawsze wiem, czego się spodziewać i jeszcze nigdy się nie zawiodłam. Można w nim zarezerwować nocleg ze zwierzakiem, a w hotelu zwykle bez problemów zostawić rower. Sprawdź dostępność i ceny.
Augustusburg:
Jeśli planujecie zostać na noc w okolicach zamku to polecam tę miejscówkę na nocleg:
- Hotel am Kunnerstein – nie zapłacicie tutaj kartą, ale miejsce jest jak nowe. Ma bardzo przyjemne pokoje i pyszne śniadanie oraz przemiłą obsługę, choć niemówiącą w innym języku niż niemiecki. Sprawdź dostępność oraz ceny.
Annaber-Buchholz:
- Hotel Alt Annaberg – blisko centrum miasta. Można płacić kartą, właścicielka mówi po angielsku. Bardzo przyjemne apartamenty. Jedyne co to polecam brać bez śniadania, które za tę cenę, co w hotelu, będzie znacznie lepsze i bogatsze niż w hotelu. Sprawdź dostępność i ceny.
Fichtelberg:
- Fichtelbirgshaus – miejsce na samym szczycie najwyższego szczytu Rudaw. Sprawdź dostępność i ceny.
Saksonię odwiedziłam we współpracy z Niemiecką Centralą Turystyki oraz Biurem Promocji Saksonii.