W powietrzu roznosi się zapach słodu. To woń, która towarzyszy mi niemal przez cały tygodniowy pobyt w mieście Brema. W okolicach Überstadt triumfuje zaś nieco inny bukiet zapachów: świeżo mielonych ziaren, które rozpalają marzenia o odległych podróżach. W centrum zaś nęci zapach czekolady, owoców leśnych, orzechów laskowych i innych winnych elementów.
Zabieram Was w podróż smakową po mieście Brema. Mieście, które skrywa prawdziwe skarby.
O innych skarbach miasta i rzeczach, które warto zrobić przeczytacie w następujących tekstach: Brema – zielone miasto oraz Brema – 14 rzeczy, które warto zrobić.
Złocista tradycja
Piwo jest chyba jednym z ważniejszych, jeśli nie najważniejszym elementem niemieckiej kultury. Dawniej w Bremie browarów było blisko dwa tysiące. Dziś istnieją tylko dwa. Jednym z nich jest niezaprzeczalny czempion, czyli piwo Beck’s, eksportowane do 120 krajów na pięciu różnych kontynentach. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek na świecie.
Wycieczkę po fabryce zaczynam od krótkiej prezentacji historii Beck’sa, którego założycielami byli Luder Rutenberg, Heinrich Beck oraz Franz Gustaw i Thomas May.
Zielony kolor butelki, znak rozpoznawczy Beck’sa, nie był specjalnie zaplanowaną strategią marketingową, lecz totalnym przypadkiem. Browar pozyskiwał je od firmy, która produkowała głównie zielone szkło, służące do produkcji butelek na wino. Do tej pory tradycyjnie piwo butelkowano w brązowych butelkach.
Firma wielokrotnie zmieniała nazwy i właścicieli. To, co pozostawało bez zmian, to kolor butelki oraz stałe elementy etykiety. Znajduje się na niej czerwony herb z białym kluczem, który wygląda bardzo podobnie do herbu Bremy. Początkowo na naklejce był właśnie herb miasta. Budziło to jednak niezadowolenie władz, które nie życzyło sobie być kojarzone z produkcją alkoholu. Zmieniono więc nieco symbol na etykiecie i klucz bremeński obrócono, w ten sposób kończąc wszelkie spory, a jednocześnie nie ingerując mocno w wygląd naklejki.
Na etykiecie również znalazły swoje miejsce dwa odznaczenia, które otrzymało piwo Beck’s. Złoty medal od cesarza Fryderyka III za wybitne osiągnięcia w piwowarstwie oraz medal dla najlepszego piwa kontynentalnego na Światowych Targach w Filadelfii, co pomogło piwu wypłynąć w świat.
Najbardziej zaskoczyło mnie, że piwo dawniej produkowane było poza miesiącami letnimi. Chłodzenie go odbywało się bowiem przy użyciu lodu naturalnego. Dopiero po wynalezieniu chłodziarek przerzucono się na lód maszynowy w 1888 roku. Wg. niektórych źródeł wynalazcą chłodziarki był bawarski inżynier Carl von Linde, który zastosował system chłodzenia w browarze w Monachium. To umożliwiło wreszcie produkcje piwa latem.
W fabryce w Bremie dziennie produkuje się 7,5 miliona butelek i pięć tysięcy keg, które są sprzedawane do gastronomii. To około pięciuset tysięcy litrów piwa. W godzinę zaś powstaje i zostaje za etykietowanych około 1000 butelek.
Poza piwem Beck’s firma produkuje również piwo Haake-Becks, które w przeciwieństwie do Beck’sa jest przeznaczone jedynie do spożycia w Niemczech. Mój przewodnik po fabryce tłumaczy, że Haake jest nieco bardziej gorzkawe. Na koniec wycieczki robi mi nawet test na rozpoznawalność. Odgaduję bez problemu i słyszę, że na poprzednim zwiedzaniu przeznaczonym dla Niemców, zaledwie 90% osób odgadło poprawnie, które piwo to Beck’s, a które Haake.
Zwiedzanie browarni Beck’s z przewodnikiem.
Browar Union.
Drugim browarem, który działa w Bremie, jest Union. Założony w 1907 roku i zamknięty w 1968 roku. Do działania wrócił znów w 2015 roku, poszerzając produkcję piwa o restaurację i ofertę gastronomiczną, a także o zwiedzanie browaru i seminaria piwne. W trakcie mojej krótkiej wycieczki z przewodnikiem dowiaduję się wielu ciekawych informacji dotyczących produkcji piwa, a także mam możliwość przetestowania różnych smaków.
Wcześniejsza warzelnia była o wiele większa niż obecna, choć mieści się dokładnie w tym samym miejscu, dlatego produkcja odbywa się na rynek narodowy. Jeśli ktoś chce spróbować piwa Union, musi na degustację przyjechać do Bremy. A naprawdę warto, bo wachlarz piw jest spory.
Wycieczka po browarze Union z przewodnikiem.
Brema – ambasador niemieckiego wina
600 lat tradycji. 1200 różnych butelek.120 tysięcy litrów.
To tylko kilka z liczb, które robią wrażenie, gdy zanurzam się w piwnicach bremeńskiego ratusza. Tu bowiem znajduje się prawdziwy skarbiec. Kolejne dane i liczby oszałamiają mnie jeszcze bardziej.
Ratusz został zbudowany w 1405 roku i od tego momentu w jego piwnicach zaczęto już sprzedawać niemieckie wino. Dziś Ratskeller jest największą niemiecką winiarnią. Znajduje się tu największy na świecie wybór win niemieckich: około 650 gatunków z 13 różnych winnych regionów. W sumie jednak w podziemiach można doliczyć się 1200 różnych win.
Poruszam się po piwnicy jak w jakimś letargu. Wino to mój ulubiony trunek, ale nie jestem znawcą. Moja przewodniczka prowadzi mnie przez kolejne zakamarki, opowiada historię i prezentuje kolejne wina na spróbowanie, które przegryzamy ręcznie robionymi słodkościami. To wycieczka pod tytułem Wino i Czekolada.
Zanim odwiedziłam Bremę, byłam przekonana, że wino i czekolada nie mają ze sobą absolutnie nic wspólnego. A jednak. Podczas wycieczki kosztuję trzech różnych win, a do tego odpowiednio dobranych pralinek, które specjalnie wykonywane są tylko dla Ratskeller.
Najdroższe wina.
Delektując się mieszanką smaków, słucham kolejnych zaskakujących faktów na temat Ratskeller. Okazuje się, że wartość win znajdujących się w piwnicy można wycenić na milion euro. Jedno ze starszych win, jakie mają na składzie, pochodzi z 1720 roku i 370 ml tego trunku, czyli niewielka butelka, kosztuje 2500 euro. Claudia Staffeldt, odpowiedzialna za marketing i sprzedaż w Ratskeller, która mnie oprowadza, pracuje w Ratskeller od 18 lat i jak dotąd sprzedała tylko lub aż 15 takich buteleczek.
Natomiast najstarszym winem w Niemczech, a może i nawet na świecie, jest pochodzące z 1653 roku wino Rüdesheim. Ledwie naparstek kosztuje 20 tysięcy euro.
W piwnicach znajduje się kilka sal. Każda z nich jest inna. Największe wrażenie robi na mnie sala Apostołów. Nazwa wzięła się od dwunastu beczek z winami reńskimi z XVIII wieku, które się tam znajdują.
Claudia częstuje mnie praliną i poleca, bym upiła łyk wina, zanim czekolada całkowicie się rozpuści. Wrażenia smakowe są niezwykłe. Totalna rozkosz, która wypływa z połączenia musującego napoju i praliny Hachez. Hachez jest jedynym producentem, który wszystkie etapy produkcji czekolady, począwszy od palenia ziaren kakao, przeprowadza w swojej fabryce w Bremie.
Byłam w swoim życiu na kilku winnych wycieczkach i degustacjach. Żadna jednak nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Jeśli tylko wybierzecie się do Bremy, zdecydujcie się na zwiedzanie skarbów ratusza.
Rezerwacja zwiedzania Ratskeller z przewodnikiem.
Kawowa stolica Niemiec
To, że Niemcy są piwnym krajem wiedzą chyba wszyscy i dla nikogo to nie jest niespodzianka. Za to fakt, że Niemcy mają najdłuższą tradycję kawową w Europie może wielu zaskoczyć. Mnie zaskoczyła. To bremeńczyk Ludwig Roselius założył fabrykę kawy Hag, która była pierwszą fabryką kawy w Europie i pierwszą na świecie, która produkowała kawę bezkofeinową.
Byłam na wielu plantacjach kawy w Ameryce Środkowej, jak również wielokrotnie obserwowałam proces palenia kawy, ale do tej pory nigdy nie byłam w żadnej palarni w Europie do momentu, aż odwiedziłam Bremę i zajrzałam do Lloyd Kaffee. To oczywiście niejedyna palarnia, bo tych jest więcej, ale z całą pewnością jest to najstarsza palarnia w mieście. Istnieje od 1930 roku i mieści się w dawnych murach Kaffee HAG w porcie Überseestadt.
Co ciekawe bremeński port od dziesięcioleci pełnił ważną rolę w imporcie kawy. To tutaj były przeładowywane kawowe ziarna. Nie dziwi mnie więc wcale fakt, że w trakcie kawowego boomu w Bremie można było się doliczyć około 250 palarni kawy. Co się stało, że z setek zostało tylko kilkanaście? Pojawiły się supermarkety i cena kaw spadły.
W Bremie swoje siedziby ma kilka innych kawowych potentatów. Powszechnie znana firma Jacobs, a poza tym wciąż działająca Hag oraz Tassimo i Onko, Azul i Westhoff.
Lloyd Kaffee.
Zanim jeszcze wchodzę do kawiarni Lloyd, uderza w moje nozdrza zapach kawy. Na zewnątrz znajduje się kilkanaście stolików, przy których siedzi sporo osób. Lloyd Kaffee oprócz palarni kawy, tworzy również klimatyczną kawiarnię, w której można się napić jednej z ich niezwykłych mieszanek i spróbować domowych ciast. Można też wziąć udział w wycieczce po palarni i w seminarium kawowym. Można nie tylko napić się kawy, ale też wybrać swój ulubiony smak i zabrać ze sobą do domu. Lloyd oferuje 20 różnych kaw z różnych planacji, ale w sumie w sprzedaży ma aż 40 rodzajów, bo połowa to ich specjalne tajemnicze mieszanki różnych gatunków.
Lloyd kupuje tylko kawę zieloną, ponieważ transport ziaren trwa na statkach długo. Palone ziarna w tak długim czasie tracą na jakości. Korzystniej przetransportować więc zielone, a następnie samemu przeprowadzić proces palenia. W ten sposób można zaoferować kawę jak najwyższej jakości.
Lloyd pali kawę w sposób tradycyjny w niskich temperaturach. Mniej więcej 70 kg ziaren zielonych praży się przez około dwadzieścia minut. Z jednego kilograma zielonych ziaren, pozostaje około 800 gramów ziaren palonych. Gdy mistrz palenia uzna, że ziarna są już gotowe, przerzuca je na sito i tam chłodzi strumieniem zimnego powietrza.
To, co dla mnie jednak jest najważniejsze to, że Lloyd bardzo dba o zrównoważony rozwój. Kawę kupuje z rodzinnych plantacji z Ameryki Środkowej, Południowej, z Afryki i Indonezji. Firma płaci więcej, ale uczciwie, a poza tym angażuje się w projekty społeczne.
W Lloyd Kaffee dowiaduję się jak zaparzyć idealną kawę. Na filiżankę około 150 ml kawy dobieram od 6 do 8 g kawy, w zależności od mieszanki lub rodzaju i stopnia wypalenia. To, co jest istotne przy parzeniu, to woda. Sole i minerały w niej zawarte są ważnymi nośnikami smaku i aromatu. Dobra woda kawowa powinna być bogata w minerały. Kawa nabiera pełnego aromatu, gdy zostanie zalana wodą o temperaturze od 88° do 92°C.
Rezerwacja seminarium kawowego w Lloyd Kaffee.
Bogata w tę wiedzę oraz specjalnie wybrany dla mnie smak kawy czuję ogromną satysfakcję z czasu spędzonego w Bremie. Nie tylko odwiedziłam piękne zielone miejsca, ciekawe muzea, ale również zdobyłam nową wiedzę. Właśnie za to uwielbiam podróże. Za to, że mnie rozwijają i pozwalają dowiedzieć się rzeczy, o których nigdy wcześniej nie słyszałam.
Witaj. Zaczytałam się w tym wpisie. Naprawdę. Chłonęłam każde słowo. Rewelacyjnie napisane, ma się wrażenie, że jest się tam razem z Tobą. A wiedza, którą przekazujesz, wplatasz umiejętnie w opowieść niczym warkocz dzięki czemu końcowy i całościowy efekt jest porywający i chce się czytać kolejne.
Aż szkoda, że dopiero teraz trafiłam na Twoją stronę. Ale wszystko dzieje się we właściwym dla nas czasie a przypadki nie istnieją. Przynajmniej ja wyznaję taką dewizę życiową.
Pozdrawiam i przysiądę na dłużej.
Wspaniałe zdjęcia, jest co zwiedzać.